
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
(20)Wszyscy święci idą do… – Tulferbejla
Nawigator długo krążył w poszukiwaniu miejsca do osadzenia spowitego całunem pola maskującego transportowca. Ostatecznie wylądowaliśmy na skraju bukowego lasu, w głębokiej kotlinie będącej częścią rozległego pogórza. Ponad najbliższymi zboczami piętrzyło się białobłękitne pasmo odległych szczytów. Wbrew mrocznym zapowiedziom, Tulferbejla przywitała nas piękną, nieznaną w Ox, kolorową jesienią. Wierzchołki srebrnych kolumn drzew tonęły w żółci i szkarłacie, zaś przeszywający gęste korony mocny blask stojącego w zenicie słońca, kładł na liściastym kobiercu niezliczone złociste cętki. Na razie rzeczywistość negatywnie weryfikowała opowieści Kornela. Wprawdzie mroźne powietrze niosło zapowiedź bliskiej już zimy, jednak póki co, nie było mowy o wyjątkowym, trudnym do zniesienia chłodzie. Jednoczęściowy antyradiacyjny kombinezon, wyposażony w regulowany wskazaniami wbudowanych termometrów system ogrzewania, zapewniał znakomitą izolację cieplną. Wedle zapewnień techników, zestaw przenoszonych w niewielkim zasobniku plecakowym baterii, powinien podtrzymywać maksymalną wydajność układu grzewczego przez wiele minicykli.
Od czasu naszej ostatniej rozmowy nie zamieniliśmy z Kornelem ani słowa. Nadeszła najwyższa pora aby przerwać milczenie. Podeszłam do rozstawiających detektory jassich.
– Całkiem przyjemnie, jak na przedsionek piekła.
– Pani, proszę, załóż hełm. – Kornel podał mi wydobyty ze skrzyni, ostatni element stroju ochronnego. Nerkowaty, połyskujący czernią, twardy kokon z wyściełanym karminową okładziną wnętrzem. Brak dostrzegalnych przezierników nie zachęcał do korzystania.
– Czy to konieczne?
– Nalegam, pani. Widoczność zapewniają ukryte w obudowie kamery. Czujnik umieszczony z tyłu będzie sygnalizował wszelkie ruchy poza polem widzenia.
– Takie gadżety rzekomo tu nie działają?
– Tak powiedziałem, jednak pozostałe informacje, także na razie nie znajdują potwierdzenia, dlatego warto skorzystać ze wszystkiego co może nam zapewnić przewagę.
– Słusznie. Pomożesz mi to dopasować do kołnierza?
Przyklęknąwszy, pozwoliłam jassiemu skontrolować pierścień uszczelniający. Gdy skończył, zastukał w obudowę. Dźwięki z zewnątrz odbierałam jako nieco przytłumione. Brakowało mi też ruchów powietrza odczuwalnych na skórze. Obraz wyświetlany na lekko wklęsłym ekranie odbiegał od dotychczasowej percepcji.
– No i jak?
– Czuję się jak w potrzasku.
– To niedługo minie. Hełm posiada rejestratory pracujące w podczerwieni i ultrafiolecie. Wystarczy wypowiedzieć komendę: „zmień”.
Spróbowałam. Obiekty w średniej podczerwieni emitowały wyraźną sygnaturę cieplną. Dzięki redukcji barw, bliska podczerwień pozwalała na lepsze skontrastowanie poszczególnych elementów otaczającej przestrzeni, co ujawniało szczegóły trudno dostrzegalne w świetle widzialnym. Nadfiolet umożliwiał wykrywanie śladów niewidocznych gołym okiem.
– Fajne. A gdzie hełmy dla pozostałych?
– Wystarczą nam gogle szturmowe i filtry w półmaskach. Tuniki, getry i ciżmy zostały impregnowane warstwą antyradiacyjnego deflektora. Poza tym, pochodzimy z udoskonalonej wylęgarni drugiej generacji. Nasze organizmy zostały zaprojektowane w sposób umożliwiający przetrwanie w skrajnie niekorzystnych warunkach.
– Rozumiem. Od czego zaczniemy?
– Najpierw spróbujemy namierzyć klasztor dzięki szpiegowskim śmigłoryjcom. To trochę potrwa. Jeśli nam się nie uda, trzeba będzie wysłać zwiadowców. Warto wykorzystać czas na ćwiczenia z hełmem. Jeszcze jedno. – Kornel ponownie sięgnął do zasobnika. – Herod, Judasz i Barabasz będą ci stale towarzyszyć, jednak proszę, abyś zechciała pani zabrać również to. – Przyjęłam ciężką kaburę umocowaną do szerokiego pasa z ładownicami. – Kancerbolt, zwykły miotacz chemiczny. Krótki zasięg, ale napędzane energią pyłu hexadrynowego bolce mają sporą siłę przebicia. Tylko ogień pojedynczy. Magazynek mieści siedem pocisków. Hamulec wylotowy zmniejsza odrzut, a zamontowany wewnątrz reduktor osłabia płomień i odgłos wystrzału. Broń ma prostą konstrukcję. Brak jakichkolwiek możliwych do zakłócenia układów elektronicznych. Dla siebie wybrałem ten sam model.
– Z czego będą korzystać pozostali?
– Wezmą zmodyfikowane lopy gwardyjskie. W przypadku napotkania zmasowanego oporu, musimy trzymać w zanadrzu cięższe argumenty. Jeżeli zawiodą ogniwa energetyczne i dalmierze, pozostaną przynajmniej granatniki.
– Jasne. Mogę wypróbować?
– Koniecznie. Kiedy skończysz, proszę, nie zapomnij pani uzupełnić zapasu amunicji, jest w tej skrzyni.
– Nie pójdziesz ze mną?
– Pomogę braciom. Proszę, nie odchodź daleko.
Gdy oddalałam się od lądowiska, detektor ruchu wskazywał obecność dwóch cybernetycznych ochroniarzy kroczących kilkanaście metrów za mną. Dysponujący największą siłą ognia Herod, utrzymywał podobną odległość z przodu. Nad naszymi głowami niemal bezgłośnie przeleciał szwadron drobnych śmigłoryjców. Nie byłam pewna, czy chcę aby odnalazły cel.
***
Do klasztoru dotarliśmy późnym popołudniem. Z daleka budowla przypominała wczesnośredniowieczny monastyr, ale zoom ujawnił znaczące różnice. Przede wszystkim, rzucały się w oczy mnogie systemy rur oplatających wzdłuż i wszerz kwadratową wieżę centralną. W kilku miejscach z okratowanych ujść przewodów buchały kłęby szybko niknącej pary. Część muru okalającą otwartą bramę pokrywały czerwono-niebieskie, wyblakłe malowidła, ukazujące mocno uproszczone wizerunki wielorękich postaci, otoczone przywodzącymi na myśl pismo seriami kół i trójkątów. Gdzieniegdzie fragmenty ścian tworzyły jasnobrązowe plomby, poznaczone żółtymi zaciekami, których fakturę mylnie skojarzyłam ze zbitymi w twardą masę belami juty, jednak dominującymi materiałami pozostawały cegły i grubo ciosane wapienne bloki. W dużym powiększeniu wypatrzyłam podłużną czaszkę wiszącą ponad portalem wejścia. Kornel nie potrafił określić gatunkowego pochodzenia trofeum. Z ukrycia na lesistym zboczu nie mogliśmy dojrzeć ani dziedzińca, ani ogrodów, których obrazy przekazały śmigłoryjce. Zdjęcia zwiadu powietrznego nie ujawniły obecności Siostrzyczek.
Czerwona kula słońca wisiała już nisko nad linią horyzontu, kiedy Kornel podjął decyzję o wysłaniu Barabasza na rekonesans gruntowej drogi prowadzącej do wejścia. Śledząc na ekranie obrazy rejestrowane z perspektywy cyborga, dość szybko podjął decyzję o opuszczeniu kryjówki. Przeciągające się oczekiwanie prowadziło donikąd.
Otwartą przestrzeń drogi pokonaliśmy w ekspresowym tempie, dlatego dopadłszy pozycji przycupniętego pod murem Barabasza, byliśmy przez dłuższą chwilę zajęci łapaniem oddechu. Prawdopodobnie to spowodowało, że naszej uwadze umknął ruch w pobliżu studni. Gdy Barabasz dotknął mego ramienia, zaskoczona spojrzałam we wskazanym kierunku, jednocześnie przełączając kamery na bliską podczerwień. Ostry, biało-szary widok ujawnił odzianą w powłóczyste szaty postać zgiętą w pół na cembrowinie. Reszta ekipy wlepiała spojrzenia w mały monitor. Powracając do pasma widzialnego przeszłam przez tryb termografii. Siostrzyczka nie wyróżniała się z tła, była zimna jak kamień.
– Idź – szepnął Kornel. Tak jak poprzednio, Barabasz czekał na potwierdzenie rozkazu. Bez mojej zgody nie mógł opuścić określonej w programie strefy bezpieczeństwa. Wypowiedziałam niesłyszalną dla pozostałych komendę, przekazywaną na kodowanym paśmie hełmu.
– Weiss.
Ruszył bez wahania. Jassi odbezpieczyli lopy. Kornel skinieniem głowy nakazał mi dobyć kancerbolta. Paraliżujący strach usztywniał kończyny. Nie mogłam odpiąć kabury. Widząc to, jeden z jassich pomógł mi wyciągnąć broń. Rzecz jasna wszyscy oczekiwali szybkiego rozstrzygnięcia, jednak kiedy Barabasz dotarł do studni, nie wydarzyło się nic, co mogłoby zwiastować rychły atak. Siostrzyczka wykonywała bezsensowne manewry. Drepcząc sztywno, trzepotała głową jak wyrzucona na brzeg ryba, to znów zastygała w bezruchu. Ostatecznie zamarła wygięta w koci grzbiet. Barabasz obserwował podrygi ze stoickim spokojem. Moduły bezpieczeństwa nie sygnalizowały zagrożenia, więc odczekaliśmy kilka minut.
– Hreh, ta jej wargreh nucer dziurka! – Kornel zmełł w złości nie w pełni zrozumiałe dla mego translatora przekleństwo. – Ruszamy.
Przekraczając bramę, jassi umieścili pod skrzydłami wrót kliny blokujące. Pochyleni obeszliśmy studnię szerokim łukiem i klucząc wzdłuż lica muru, podążyli w zachodni narożnik dziedzińca. Tuż za ogrodową kratą czekała kolejna mieszkanka klasztoru. Dopiero teraz mogłam się dokładnie przyjrzeć. Stała zanurzona po kolana w brązowej brei wypełniającej obłożoną białym marmurem, kwadratową sadzawkę. Zewsząd dochodziło irytujące brzęczenie skłębionego ponad zbiornikiem roju tłustych insektów. Powalająca chmura smrodu zmusiła mnie do aktywowania filtrów. Mimo, że pracowały z maksymalną wydajnością, nadal czułam w nozdrzach mdły ślad ohydnych waporów. Jassi szybko osłonili pyski miseczkami półmasek. Siostrzyczka była humanoidem. Spod fałd burego płaszcza wystawały żylaste ręce. W czteropalczastych, obciągniętych bladobłękitną skórą dłoniach ściskała kościany różaniec. Brzydkie, tępe płytki sinych paznokci znaczyły ślady częstego obgryzania. Płaska jak patelnia facjata robiła wrażenie wepchniętej do środka kanciastej głowy, przyozdobionej fikuśnym, płytkim czepcem o szerokich, rozchylonych na boki jak płetwy manty skrzydełkach. Nakrycie utrzymywał na miejscu skomplikowany system tasiemek. Ze względu na kształt i krwisty kolor ciała otaczającego gałki, podłużne szczeliny skośnych oczu przypominały otwarte rany. Spoglądając w martwe, czarne paciorki, ujrzałam w wyobraźni szykującego się do ataku rekina. Słabo wykształcona małżowina nosowa odsłaniała porośniętą gąszczem czarnych rzęsek śluzówkę. W miejscu ust tkwiła ciemnobrązowa, połyskująca wilgocią, mięsista wypustka. Jej miarowe pulsowanie nasuwało skojarzenia z żerującą pijawką.
– Jak to widzisz, Kornelu?
– Hreh, chyba wiem, dlaczego Starsi wybrali to miejsce. Przyciągnęła ich uroda autochtonów.
– Zapewne. Czemu tkwi w szambie?
– Pani, na dobrą sprawę wszyscy w nim tkwimy. Może to jakaś pokuta? Chodźmy, zanim perfumy tej ślicznotki nas dobiją.
Nie niepokojeni dotarliśmy do kaplicy. To tu miał spoczywać sarkofag komory neutralizacyjnej. Obite żelaznymi ćwiekami odrzwia stały otworem.
– Niepokoją mnie takie oznaki gościnności. Za łatwo nam idzie.
– Słusznie, pani. Musimy być czujni. Z drugiej strony, trochę to wszystko zbyt oczywiste jak na pułapkę. Skanery pracują prawidłowo.
– Wykryły te dwie maszkary na zewnątrz?
– Tylko drugą. Przyznaję, mam obawy.
Gwardziści po raz kolejny użyli klinów. Zabezpieczywszy drzwi, przestąpiliśmy wysoki, wytarty kamienny próg. Pomimo wielu płonących świec, wnętrze kaplicy pozostawało mroczne. Żołnierze otrzymali rozkaz pilnowania przedsionka. Dalej ruszyłam jedynie z Kornelem, polecając cyborgom obstawienie wewnętrznej części korytarza, w którym dostrzegliśmy wąskie drzwi, ukryte za wykutą w wapieniu rzeźbą Siostrzyczki obłapianej przez lubieżnego, trójokiego satyra.
Nawet przy użyciu noktowizora nie zdołałam przepatrzyć całej nawy głównej, bowiem przedzielały ją szerokie pasy gigantycznych proporców. Widniejące na nich symbole były utrzymane w stylu malowideł zdobiących mur zewnętrzny. Pomimo sprzeciwu Kornela, rozdzieliliśmy się, aby móc jak najszybciej spenetrować nawy boczne.
Moją uwagę natychmiast przyciągnęła spowita zimnym światłem wnęka, oddzielona od przejścia żelazną kratą. Wewnątrz, ponad nakrytym zmumifikowaną skórą, złoconym ołtarzykiem, rozpięte na trójkącie drewnianej ramy zwisały zmasakrowane, kobiece zwłoki. Miejsca po odciętych piersiach wypełniały przyszyte rzemykami kłęby czarnych od zakrzepłej krwi szmat. Skóra nie uszkodzonych części ciała lśniła niczym pokryta lukrem. Ponieważ nie dostrzegłam żadnych oznak rozkładu uznałam, że to jakiś rodzaj środka konserwującego. W puste oczodoły wmontowano migające rytmicznie diody, jednak głównym źródłem oświetlenia pozostawały niebieskie piramidki lampionów. Nagle, z ciemnego otworu w ścianie wychynęła włochata wić. Natychmiast odskoczyłam od kraty. Coraz dłuższy organ sięgnął w końcu łydki i smagając martwe ciało pozostawiał na nim smoliste pręgi. Cichemu świstowi bata towarzyszyło głośniejsze z każdą chwilą skrzypienie podtrzymujących ramę powrozów. Gdy sądziłam, iż lada moment rozhuśtane ciało runie wraz z całą konstrukcją, rozedrgany pręt błyskawicznie zniknął w ciemnościach. Pochłonięta dziwacznym misterium nie zauważyłam wskazań wykrywacza ruchu, sygnalizującego czyjąś obecność za moimi plecami. To nie był Kornel. Struchlała stałam naprzeciw wpatrzonej we mnie Siostrzyczki. W odróżnieniu od smrodliwej „pokutnicy”, dolnej części twarzy nie przysłaniał glut brązowej narośli, ale i w tym przypadku przypominający odbyt, zaklęsły otwór, trudno było nazwać ustami. Mięsista dziura rozwarła się z paskudnym mlaśnięciem, odsłaniając wyrastający z różowej tkanki krąg pokrytych brązowym nalotem zębów. Ogłuszona własnym krzykiem wibrującym wewnątrz hełmu, patrzyłam jak potwór pada na pysk u mych stóp. Materiał płaszcza otaczający sterczące w plecach stalowe kołki, błyskawicznie nasiąkał atramentową posoką. Tuż za dzierżącym dymiący jeszcze kancerbolt Kornelem, majaczyła ciemna sylweta Judasza.
– Wybacz pani, jednak musiałem odkodować twą sekretną częstotliwość. Kiedy postanowiłaś odejść bez należytej ochrony…
– Wszystko w porządku. Moja głupota została ukarana. Dobrze zrobiłeś. Dziękuję.
– Nie ja ją uśmierciłem. Zrobił to Judasz.
– Do kogo zatem strzelałeś?
– Niestety, ta tutaj nie była sama. Mamy liczniejsze towarzystwo.
Pędziliśmy ku centralnemu ołtarzowi. W przelocie zauważyłam cienie kilku postaci klęczących w ławach. Kornel również je spostrzegł.
– Nie pytaj pani, nic z tego nie pojmuję!
Od strony wejścia dobiegł nas jazgot tnących powietrze wiązek energetycznych, przeplatany coraz częstszymi hukami eksplozji.
– Czy to mój krzyk ściągnął je tutaj!?
– Nie! Czujniki hełmu musiały automatycznie wytłumić zbyt duże natężenie dźwięku! Cały czas byłem w pobliżu i nic nie słyszałem!
W zastawionym mnóstwem gratów prezbiterium, urządziliśmy z cyborgami prawdziwą demolkę, przerzucając wszystko, od ozdobnych skrzyń wypchanych po brzegi kapslami coca-coli, poprzez obce inkunabuły, po ciężkie słoje pełne rozmaitych szczątków i kolorowych płynów. Tymczasem odgłosy toczącej się na zewnątrz potyczki przybierały na intensywności.
– Nie damy rady! Może Starsi nas okłamali!?
– Nie, pani! Ona musi tu być! – wykrzykując odpowiedź, Kornel zerwał proporzec zakrywający ceglaną ścianę.
– Jest!
Niewielkie drzwi z polerowanego drewna stanowiły ostatnią szansę. Nie było czasu na grzebanie przy zamku.
– Judaszu! Rozbij je!
Pomimo potężnych kopniaków, przeszkoda ustępowała zbyt wolno. Dopiero pomoc Heroda i Barabasza kruszących pancernymi pięściami cegły wokół zawiasów, przyniosła wreszcie oczekiwany efekt. Nieprzenikniony mrok zatęchłego wnętrza rozproszył liliowy blask flary. Sarkofag komory neutralizacyjnej lśnił w chybotliwym świetle niczym mlecznobiała bryła lodu.
– Uwaga! – zagrzmiał cyborg.
Kilkadziesiąt centymetrów nad pokrywą, coś dygotało w powietrzu. Program zabraniał Herodowi używać miotacza, o ile mogło to zagrozić życiu któregoś z członków oddziału, dlatego bez namysłu opróżniliśmy z Kornelem magazynki kancerboltów.
– Czysto.
Jassi cisnął tubę pochodni w głąb pomieszczenia. Przeciskając się wąskim przejściem, wymacałam pokrętło przełącznika. Spotęgowane echem buczenie migoczących lamp jarzeniowych zabrzmiało jak groźba. Z krzyżowego sklepienia komnaty zwisał gruby sznur, zaciśnięty na szyi dyndającego ponad sarkofagiem wisielca. Głowę okrywała ściągnięta pętlą płócienna płachta, której powierzchnię marszczył powolny ruch niewidocznej szczęki. Z rękawów prochowca wystawały ociekające bezbarwnym śluzem, leniwie wachlujące macki. Popielaty krawat i biel koszuli plamiły brunatne kleksy. W ciemnościach dostrzegliśmy jedynie obute w czarne lakierki, rozedrgane stopy, więc nasza salwa poszła za nisko. Dopiero teraz widać było jej rzeczywiste efekty. Na drewnianym fotelu spoczywały zwłoki Siostrzyczki przygwożdżonej serią bolców do wysokiego oparcia. Łypała na nas węgielkami wybałuszonych ślepi, wciąż zaciskając błękitne paluchy na poprzeczkach podłokietników. Dogasająca flara zajęła płomieniem wyściełające posadzkę wiechcie słomy. Ogień szybko przeskoczył na spłowiałe gobeliny i szatę ukatrupionej maszkary. Wiszące monstrum kontynuowało taniec na linie.
– Pani! Musimy uciekać! Nasi nie utrzymają długo przejścia! – krzyk Kornela wyrwał mnie z odrętwienia.
– Pomóż mi ściągnąć z głowy to cholerstwo!
Uwolniona z kokonu hełmu zwymiotowałam w kącie. Kiedy dochodziłam do siebie, Barabasz wprowadzał sekwencję aktywującą pole autonapędu. Unoszona około metra nad podłogą komora była łatwa w transporcie.
– Pani, proszę, włóż hełm.
– Nie Kornelu, mam dosyć. Wynośmy się stąd – zdecydowanym ruchem odrzuciłam czarną skorupę.
– Herodzie, spal to! – Opuszczając komnatę machnęłam za siebie. – Spal wszystko!
Judasz do spółki z Barabaszem pchali przed sobą olbrzymie, nieważkie pudło. Ścigając ich, ostrzeliwaliśmy Siostrzyczki usiłujące zagrodzić nam drogę. Z tyłu jaśniała oślepiająca łuna pożaru. Na zewnątrz sytuacja nie wyglądała lepiej. Trwała regularna bitwa.
– Pani! Na razie utrzymujemy tę dzicz na dystans, ale za chwilę zabraknie amunicji! – meldował gwardzista kierujący obroną kruchty. W tej samej chwili drgnęły zablokowane odrzwia. Trzask pękających klinów zaalarmował obrońców.
– Na zewnątrz!
Kiedy Herod opuścił kaplicę, zwiększywszy maksymalnie ciśnienie postawił potężną zasłonę ogniową, spowijając dziedziniec falą targanych porywami lodowatego wiatru płomieni. Tym samym wyczerpał zapas paliwa w butlach. Odrzucił bezużyteczną broń i czekał na instrukcje. Dopiero w tym momencie zauważyłam nieobecność Kornela.
– Nieee!!!
Coraz węższa szczelina zamykającej się bramy pozwoliła mi dostrzec jedynie czerwone ciżmy, wystające spod skłębionej w przedsionku masy rozwścieczonych potworów. Zaraz potem ciężkie skrzydła odcięły dostęp do kaplicy.
– Kornel!! Otwórzcie te przeklęte drzwi! – Zrozpaczona szarpałam dowódcę za rękaw.
– Pani! Dla niego nie ma ratunku! – Nie czekając na moją reakcję, jassi wykrzykiwał w stronę strzelców kolejne komendy, następnie ściszając głos wychrypiał. – Każ cyborgom osłaniać odwrót. Główna brama jest już na pewno zamknięta i dobrze strzeżona. Spróbujemy sforsować mur ogrodowy.
– Grün! Weiss! Słyszeliście rozkaz. – Judasz i Barabasz skoczyli poprzez ścianę ognia, znikając natychmiast z pola widzenia. Po chwili noc wypełniły przeraźliwe wrzaski rozszarpywanych na strzępy Siostrzyczek.
– Teraz!
Biegłam w otoczeniu gwardzistów szyjących z lopów, skulona za plecami sprawnie manewrującego lewitującym sarkofagiem Heroda. Ataki przybierały na sile. Skriiz Narg Pouff zaniechały beznadziejnych indywidualnych szarż, poczęły natomiast uderzać w większych grupach z dwóch, trzech kierunków jednocześnie. Na efekty zmiany taktyki nie trzeba było długo czekać. Nim dotarliśmy pod mur, oddział liczył już tylko siedmiu jassich.
Wykorzystując kilka ładunków kumulacyjnych, udało się wykonać niewielki wyłom. Tuż po eksplozji zaczęły bić dzwony. Przeraźliwe, głębokie grzmoty dudniły niczym serce niewidzialnego giganta. Ledwo mogliśmy dosłyszeć własne krzyki.
– Dalej!! Na drugą stronę!
– Dopiero teraz wszczęły alarm!?!
– Wątpię! To raczej wezwanie! Prawdopodobnie usiłują ściągnąć pomoc!!
Kiedy wreszcie opuściliśmy teren klasztoru, czekał nas szaleńczy zbieg w ciemnościach, po stoku usianym wielkimi kępami trawy i kolczastymi krzewami trujących ploxerii. Utykając co chwilę na kolejnych przeszkodach, mocno żałowałam podyktowanej histerią decyzji o odrzuceniu hełmu. Herod prowadził nas zgodnie ze wskazaniami swego wewnętrznego kompasu i prawdopodobnie tylko dzięki temu odnaleźliśmy w końcu drogę.
-Spójrzcie!
Podświetlony szalejącymi w tle płomieniami, portal głównej bramy był teraz doskonale widoczny. Traktem pędził ku nam tłum zawodzących dziko potworów. Mieliśmy nad nimi niespełna kilometr przewagi.
– To koniec – jęknęłam zrezygnowana.
W tej samej chwili powietrzem targnęła potężna detonacja. Fala uderzeniowa zdmuchnęła gęstniejącą ciżbę, ciskając w powietrze dziesiątki bezwładnych sylwetek. Potem wszystko zalała powódź krwistych rozbłysków.
***
– Ostrożnie, pani.
– Kornel?
– Nie. To ja, dowódca oddziału, Frogen. Nie mogąc kontynuować walki, Judasz i Barabasz odpalili ładunki systemów autodestrukcji. Wybuchy miały ogromną moc. Siła eksplozji rozrzuciła tysiące fragmentów budowli na znacznym obszarze. Zostałaś trafiona. Na szczęście, jedynie względnie miękką grudą ziemi.
– Udało się?
– Jeszcze nie. Od dłuższego czasu krążymy bez sensu na coraz niższym pułapie. Dźwięk dzwonów wywabił z lasów tysiące dziwacznych istot. Przypuszczamy, że ich wpływ destabilizuje układy multiprzestrzennej kalibracji. Powoli ściągają nas z powrotem na lądowisko.
– Dlaczego nie zrzucicie bomb?
– Już to zrobiliśmy. Luki są puste.
Powoli uniosłam pulsującą bólem głowę. Zmacałam gruby turban opatrunku.
– Lepiej nie wstawaj, pani. Aparatura diagnostyczna wskazuje na zator spowodowany mikrowylewem. Jesteś pod wpływem silnych leków.
– Co z dzieckiem?
– Ciąża nie jest na razie zagrożona.
– Rokowania?
– Pokładowe ambulatorium mocno ogranicza nasze możliwości. Aktualny priorytet to eliminacja pola zakłócającego pracę vergha.
– Pomysły?
– Tylko jeden. To list, który pozostawił dla ciebie Kornel. Wybacz pani, ale musiałem go otworzyć.
– Daj.
Z trudem zogniskowałam wzrok na trzymanej w roztrzęsionych dłoniach kartce. Napływające łzy, także nie ułatwiały zadania. Niewprawne, dziecinne pismo dowodziło, jak wiele trudu kosztowało autora skreślenie tych paru linijek:
Miłościwa Pani! Kornelio!
Jeśli czytasz te słowa, to znaczy, że nie ma mnie już wśród was, a powodzenie misji zależy teraz tylko od Ciebie. Proszę, pozwól Frogenowi wprowadzić w życie mój plan awaryjny. Jeżeli Frogen również nie żyje, możesz się zwrócić do któregokolwiek z ocalałych członków oddziału. Zaufaj moim braciom i mnie. To, co mają uczynić, jest waszą ostatnią nadzieją.
Zawsze wierny,
Twój Kornel.
– Zrozumiałeś treść?
– Nie, pani, ale poznałem zamiary Kornela.
– Róbcie co trzeba.
Skinąwszy głową, Frogen wezwał dwóch gwardzistów. Musieli wiedzieć w czym rzecz, bo od razu przycisnęli mnie do leżanki.
– Ostrożnie na głowę! – zabuczał dowódca.
– Co robicie?!
– Wybacz, pani. Tak trzeba. Teraz zaaplikuję ci środek znieczulający. Wszystko będzie dobrze.
W kilka sekund po ukłuciu, całkowicie straciłam kontrolę nad lewą ręką. Frogen sięgnął po spoczywający w dezynfekcyjnej kuwecie, chromowany sekator. Pewnym ruchem wprawnego rzeźnika, odciął mały palec tuż powyżej środkowego stawu. Na zawsze zapamiętałam trzask pękającej kości.
– Dlaczego!?!
– To absolutnie konieczne. Wezwijcie Heroda.
Żołnierze natychmiast wybiegli z pomieszczenia. Oszołomiona, patrzyłam jak jassi przyżega i opatruje ranę, zwija utytłane krwią chusty i ostrożnie przenosi palec do zabezpieczonego gwintowaną nasadką, stożkowatego pojemnika z czarnego metalu. Gdy tylko cyborg stanął w wąskich drzwiach ambulatorium, Frogen wskazał naczynie osadzone na srebrzystym trójnogu.
– Wiesz co robić. Tuż przed strzałem, pilot powinien odsunąć vergha tak daleko, jak tylko zdoła.
Zgarnąwszy pojemnik, Herod bezszelestnie zniknął w mroku ciasnego korytarzyka.
– Czy wyście kompletnie powariowali?
– Nie, pani. Połączymy materię twego ciała z jej wzorcowym odpowiednikiem. Wyzwolona w ten sposób energia unicestwi wielką liczbę wrogów. To powinno przerwać więżącą nas emisję mentalną.
– A jeżeli…?
– Cóż, pani… będziemy ciąć do skutku.
***