
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Witajcie
Wstawiam fragment pierwszego rozdziału większej całości, także śmiało można zarzucić, że tekst nie ratuje się jako autonominczy twór. Jeżeli jednak ktoś wykaże się wytrwałością i zechce tekst przeczytać i jakoś wstępnie ocenić, będzie mi niezmiernie miło :)
________________________________________________________________________
I
Pamiętała tylko łąkę: chabry, stokrotki, konwalie, wysoką zieloną trawę. Łąka nie miała końca, słońce paliło ziemię, ogrzewało skórę, oślepiało. Potem był szelest białej sukienki i krzyk z głębi, gdzieś za plecami – przenikliwy, kobiecy wrzask urwany głuchym, stłumionym dźwiękiem przypominającym uderzenie pięścią w worek wypchany piaskiem. Następnie niski, zachrypły męski nieprzyjemny głos, błyśnięcie w ciemności i już sama ciemność. Żadnych więcej wspomnień przez dwadzieścia lat życia – może trochę mniej, może trochę więcej. Jako sierota nie miała imienia, metryki, korzeni. Konwalijka. Tak ją nazywano. Pieszczotliwie. Nienawidziła, gdy się do niej w ten sposób zwracano, nie czuła się żadnym parszywym kwiatkiem, żadną konwalijką, żadną pieszczotką, czuła wyłącznie gniew, wściekłość, która nigdy, przez te dwadzieścia lat nie mogła znaleźć ujścia, a wciąż rosła. Ale w rzeczywistości była po prostu żywym towarem. Przechodziła z ręki do ręki, ktoś nawet powiedział, że pnie się po szczeblach kariery. Po szczeblach kariery! Że czeka ją świetlana przyszłość. Przyszłość! Jaka przyszłość może czekać bezimienną sierotę, od dziecka zniewoloną, której wartość wyceniano w złotych monetach? Rzecz, ozdobny przedmiot u boku kolejnego starca, kolejnego bogatego, obrzydliwego grubasa, kolejnego kupca lub szlachciura, kupującego sobie w tajemnicy przed żoną kochanki, żeby później, kiedy już się znudzą, zużyją, sprzedać je na nieformalnym targu. Z rąk do rąk, z domu do domu, z łóżka do łóżka. Czy takie życie warto wspominać? Konwalijka nie miała innej drogi. Sprzedawała uśmiechy, zalotne spojrzenia, dyskretnie szeptane do ucha słówka, czarowała falującym ruchem bioder, przyciągającym męskie oczy dekoltem, wyzywającym, ostrym makijażem. To przecież tylko praca. To żadna praca, ale do tego została wyszkolona. Od najmłodszych lat uczono ją, jak usługiwać mężczyznom, co mężczyznom się podoba, co mężczyznom się nie podoba, uczono gestów i zwrotów, bycia idealną kochanką. Tak, tymi umiejętnościami Konwalijka mogła się poszczycić, chociaż w żadnym stopniu nie czuła z tego powodu dumy. Nie czuła absolutnie nic, kiedy widziała zawistne spojrzenia innych kobiet, które do pięt jej nie dorastały w sztuce uwodzenia. Sztuce. To chyba za poważne i zbyt wyniosłe określenie czegoś, co w istocie można nazwać zwykłym uwarunkowanym zachowaniem, sposobem radzenia sobie w życiu, może nawet sposobem na przetrwanie. Bo właśnie ci starcy, bogacze, szlachcie, przy całej pogardzie i antypatii, jaką Konwalijka ich darzyła, to właśnie oni zapewniali jej przetrwanie i byt, którego niejeden człowiek mógłby pozazdrościć. To prawda. Niczego jej nie brakowało. Drogie, piękne suknie, biżuteria, kosmetyki, prezenty i prezenciki, nierzadko bankiety, wyborowe towarzystwo możnych i bogatych. Wszystko podane na tacy ostatecznie przecież niedużym kosztem. Ale tym samym brak przyszłości i celu, jakiejkolwiek decyzyjności o własnym losie, na dodatek nie ona wybrała sobie takie życie, ktoś zrobił to za nią. Konwalijka od pewnego czasu miała jednak swój mały sekret, małą odskocznię. Płytkę Horesa.
Hores był bogiem. Potężnym, jedynym władcą i stwórcą świata. Dziedzicem nieba i ziemi. Panem słońca i gwiazd. Kult Horesa niezwykle szybko rozprzestrzenił się zwłaszcza na wschodnich ziemiach zwanych Krainami Pierwszych Królów. Fanatyczni kapłani często wspierani przez książąt oraz arystokrację nawracali głównie strachem i przemocą. Hores był bowiem bogiem srogim dla swoich wyznawców, a dla niewiernych bezlitosnym i mściwym tyranem. Tak przynajmniej zapisano w księgach. Konwalijka nie znała tych ksiąg. Zresztą niewiele ją one obchodziły. O kulcie Horesa dowiedziała się od jednego z kochanków, co ciekawe wysoko postawionego duchownego. Na kapłanów, warto dodać, był nałożony ścisły celibat. Złamanie go groziło powieszeniem, w najlepszym przypadku odcięciem jąder. Jednak rzeczony duchowny, wielebny Luiz, a zarazem ówczesny kochanek Konwalijki, należał do tak zwanego Zgrupowania Audytorów Bractwa, a jego główne zadanie stanowiło między innymi wyłapywanie kapłanów dopuszczających się aktów grzesznych. Idealna pozycja pozostająca poza jakimkolwiek cieniem podejrzeń. Tak więc, gdy wielebny Luiz, gorliwie wykonywał swoją powinność tnąc i wieszając, po godzinach w najlepsze oddawał się erotycznym igraszkom z Konwalijką, która nawiasem mówiąc nie znosiła go. Przede wszystkim za jego… wzrost. Wielebny Luiz był strasznym karyplem o widocznym zamiłowaniu do wyższych od siebie niewiast, choć sama Konwalijka należała raczej do niewysokich. Na domiar złego w łóżku wydobywał z siebie irytujące piskliwe dźwięki i sapał jak stary wół. O przyrodzeniu duchownego oczywiście lepiej nie wspominać, gdyż trwało ono w nieustającym zaniku. Krótko mówiąc mężczyzna i kochanek był z niego żaden. Natomiast nie można mu było odmówić zaangażowania w wiarę. Bez przerwy wygłaszał kazania mające tchnąć w Konwalijkę ducha Horesa, a porankami i wieczorami kazał jej klękać przed świętym obrazem i modlić się bite pół godziny. Wielebny po części osiągnął cel. Dziewczyna z niekłamanym zainteresowaniem słuchała mitycznych opowieści o Horesie, wojownikach, starożytnych królach, wielkich wojnach, cudach i magii. Co oczywiste, najbardziej podobała jej się opowieść o biednej sierocie, którą Hores uczynił wojowniczką, i która, po wielu bojach, została królową jednego z królestw wschodnich krain. Niestety niedługo potem zginęła w męczarniach i ogłoszono ją świętą. Świętą Selestyną, patronką sierot. Kiedy Konwalijka poznała tę historię, lubiła od czasu do czasu fantazjować, że to ona jest sierotą, którą wybrał Hores.
Znajomość Konwalijki z wielebnym Luizem nie trwała długo. Duchownego zaczęto szantażować, więc dość szybko pozbył się kochanki i sprzedał ją prawie za bezcen pewnemu arystokracie. Wcześniej jednak wręczył jej w prezencie Płytkę Horesa. Była to niewielka prostokątna tabliczka wykonana z szarego kamienia. Wedle wierzenia, gdy Hores chciał coś przekazać człowiekowi, czynił to właśnie poprzez Płytkę, na której miały się wówczas pojawić słowa boga. Konwalijka, skoro tylko nadarzała się sposobność, zawsze na nią spoglądała w nadziei, że coś się wreszcie tam pokaże, chociaż sama siebie potępiała za taką dziecinadę.
Wielebnego nie lubiła, ale szanowała. Swojego nowego kochanka, finansistę Bastyla Oldonberro (z tych Oldonberrów, a jakże), nie lubiła, nie szanowała i, gdyby tylko mogła, utopiłaby go w bydlęcym łajnie. Wysoki, chudy, kościsty Bastyl o małych oczkach i haczykowatym nosie oraz rzadkich, zaczesanych do tyłu włosach koloru brudnego kurzu, był właścicielem starego, prestiżowego banku Oldonberrów i czołowym lichwiarzem. U niego nie zadłużali się mieszczanie ani drobne kupiectwo tylko najzamożniejsza arystokracja, książęta i wielkie faktorie handlowe, a podobno nawet królowie. Można powiedzieć, że Konwalijce w pewnym sensie się poszczęściło. Bastyl wywiózł ją do swojej letniej rezydencji w malowniczej, wyizolowanej, otoczonej sosnowym laskiem posiadłości, gdzie, nie wliczając służącej i trojga pracowników kuchni, mieszkała sama. Bankier przyjeżdżał do niej tylko raz na tydzień, zawsze w sobotę wieczorem, pozostałe dni tygodnia spędzając głównie w pracy lub prowadzając się z żoną po teatrach i przyjęciach. Teoretycznie Konwalijka żyła jak pani na włościach i rzeczywiście przez te sześć dni w tygodniu rezydencja należała do niej. Niewiele jednak miała tam do roboty, głównie więc spędzała czas w bibliotece czytając romanse i magiczne opowieści. Zaprzyjaźniła się również z młodą służącą, z którą na ogół wyśmiewała i obgadywała Bastyla. Czas płynął powoli, beztrosko, choć monotonnie. Spokój ten zakłócał jedynie cosobotni przyjazd pana Oldonberro. Jego wizyty były dla Konwalijki prawdziwym egzaminem cierpliwości oraz trzymania nerwów na wodzy. Przede wszystkim bankier uwielbiał używać wobec niej zdrobniałych określeń w typie: „cukiereczku, motylku, kwiatuszku", co niezmiernie ją drażniło. Za każdym razem, kiedy przyjeżdżał, już od samego progu zaczynał swój świergot.
– Gdzie jest mój słodki cukiereczek, mój pachnący kwiatuszek, moja różyczka złota? No gdzie jest moja dziewczyneczka śliczna?
Konwalijka miała ochotę odpowiedzieć mu dowolnym przekleństwem, ale zamiast tego odwzajemniała się czymś w rodzaju:
– Tutaj mój wróbelku. Już cały dzień czekam na mojego konika i doczekać się nie mogę.
Obrzydliwe, prawda? Jednak ta wymiana uprzejmości stanowiła dopiero początek. Jako lichwiarz, bankier i finansista, Bastyl uznawany był za człowieka skrupulatnego, twardego i bezwzględnego. Bano się go i stawiano jak wzór triumfu chłodnej kalkulacji nad emocjami. Niezachwiany spokój, a zarazem ogromna przebiegłość pana Oldonberro, wprawiała finansowych przeciwników we wściekłość, ale także całkowitą bezradność. On nie miał sobie równych. Konwalijka jednak dostąpiła wątpliwego zaszczyty poznania drugiej twarzy geniusza inwestycji, który u jej boku zmieniał się w coś prawdziwie groteskowego i karykaturalnego. Po pierwsze bardzo lubił palić wyjątkowo drogie i trudne do zdobycia suszone liście dziczaju przywożone aż zza odległego Morza Południowego. Palenie ich wywoływało u Bastyla zupełny stan odrealnienia i głupkowatej euforii. Konwalijka nie paliła z nim, tylko czasem udawała. Jedną z żelaznych zasad, którą jej wpojono była zasada „nigdy nie tracić nad sobą kontroli". Tymczasem pan Oldonberro po wypaleniu nawet niedużej ilości suszu wpadał na bardzo różne dziwaczne pomysły. Najczęściej kazał Konwalijce, aby ubierała go w swoje sukienki, pończoszki, bieliznę, wplatała we włosy kokardki lub spinki, malowała szminką usta, nakładała puder na twarz et cetera, et cetera. To akurat nie było dla dziewczyny niczym szczególnym. Niejeden by się zdziwił, gdyby usłyszał, ilu mężczyzn lubi tego typu zabawy. Znacznie gorzej przedstawiało się zachowanie Bastyla po takiej przebierance. Któregoś dnia, przyodziany w niedługą zieloną sukienkę uwydatniającą jego szczudłowate, owłosione łydki, z czerwoną kokardą na głowie oraz w pełnym makijażu, zaczął skakać i wirować po pokoju niczym nieudolna domorosła baletnica, wyśpiewując:
– Jestem pięknym, filigranowym dziewczęciem. Zwiewnym płatkiem kwiatka na wietrze. Stąpam po trawie bosymi stópkami, fruwam jak motylek nad zroszoną łąką. Tak lekko opadam. Tak lekko wzlatuję.
To już nawet dla doświadczonej Konwalijki była przesada. W milczeniu przypatrywała się temu absurdalnemu spektaklowi i z zażenowania miała ochotę zapaść się pod ziemię, choćby do samego piekła. Po tym jak Bastyl odprawił swój taniec, usiadł ciężko dysząc w fotelu, zamknął oczy, odchylił do tyłu głowę i przez moment trwał w tej pozycji w bezruchu.
– Chcę, żebyś zrobiła dla mnie coś szczególnego – zakomunikował nagle.
Konwalijka aż się wzdrygnęła. W głowie eksplodowały jej dziesiątki zwyrodniałych pomysłów, na które mógł wpaść bankier.
– Chcę, żebyś uczesała mi włosy. Ale zrób to tak, jakbym miał piękne złociste loki, takie jak twoje, cukiereczku.
Dziewczyna odetchnęła. Pomijając te i inne przygody z finansistą, trzeba nadmienić, iż na szczęście koniec koszmarnej znajomości z panem Oldonberro nastąpił, podobnie jak w przypadku wielebnego Luiza, w miarę szybko. Z tą różnicą, że tym razem wszystko się miało zmienić i to niekoniecznie na lepsze.
Fantastyki zbyt wiele tutaj nie widzę, ale to tylko fragment, więc się pewnie pojawi. Na poczatku dośc kiepskawo się zaczynało, ale potem było lepiej. Sam nie wiem co napisać. Źle nie jest, pare błędów tam mi gdzies mignęło po drodze... Chyba jednak za mały ten fragment żeby ocenić. A swoją drogą, to domyslam się, że ta kobitka zostanie jakąś wybranką tego całego Horesa :P
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Dzięki za komentarz :)
Ano fantastyki to tutaj będzie od wała, ale dopiero później i będzie ona hm... "nienachalna" (orków na ten przykład nie będzie). Co do Twoich domysłów, to nie będę zdradzał szczegółów ;)
Pisać potrafisz, natomiast ciężko coś powiedzieć po przeczytaniu fragmentu. Chciałbym zaznajomić się z Twoim tekstem, który posiada jakąś konkluzję, bo przecież to jest solą dobrej opowieści. Pozdrawiam
Mastiff
Zgadzam się z Tobą Bohdanie i na pewno coś jeszcze wrzucę, w całości i skończonego, chociaż opowiadania, które popełniam są raczej tylko z pogranicza fantastyki. Z tym tekstem jest inaczej, pozazdrościłem trochę pisarzom fantasy, dlatego może ciut paranoiczne wstawiłem powyższy fragment przedwcześnie ;)
Niezależnie od wszystkiego dziękuję za komentarz i za lekturę.
Pamiętała tylko łąkę: chabry, stokrotki, konwalie, wysoką zieloną trawę.
Konwalie rosną w lesie, nie na łąkach. No i jeżeli "wysoka trawa" to nie stokrotki.
Generalnie masz dobry styl. Podoba mi się takie pisanie, ale po tym fragmencie, tak jak przedmówcom, mnie także bardzo trudno cokolwiek więcej dodać od siebie niż te parę zdań. Mało tutaj fantastyki, ale nie musisz zazdrościć innym pisarzom fantasy. Bowiem ten gatunek też ma wiele rozwiązań fabularnych i opisowych. Nie ograniczaj się, pisz to co lubisz, a napewno kogoś swoją prozą zarazisz. Ale póki co wstaw jakieś opowiadanie, aby mieć przed oczami zamkniętą historię, a nie fragmenty. Chyba wiesz o co mi chodzi. Czekam na opko. Pozdrawiam
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
Dzięki za komentarze. Achika zwłaszcza Tobie, na takie coś właśnie czekałem:)
Ciekawe, to opowiadanie, bo przyszedłem po tropie nicka, szczerze. Podoba mi się pomysł świata fantasy, w którym funkcjonuje ślepy dogmat religii i kontakt poprzez te płyty Horesa z Bogiem Horesem.Przeczuwam jakiś rodzaj kultu cargo. Masz fajny styl:) Też czekam.