- Opowiadanie: TomaszObłuda - Dzieci robotów

Dzieci robotów

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dzieci robotów

Atanazy czuł silny ucisk w brzuchu niespowodowany żadnymi dolegliwościami natury zdrowotnej. Był po prostu zdenerwowany. Czekał go wyjątkowy dzień, najważniejsza chwila w życiu każdego dwunastoletniego chłopca – spotkanie z rodzicami. Co prawda widział ich przez pierwsze kilka dni po narodzinach, ale przecież nic z tamtego okresu nie mógł zapamiętać. Wiedział, że go kochają, wiedział także, że i on powinien ich kochać, ale czuł strach przed tym, że nie zachowa się tak jak go nauczono, zapomni o instrukcjach, które mu wpajano. Kiedy pomyślał, że przez nieuzasadniony stres, jakąś głupią pomyłkę, może stracić jeden dzień pobytu na basenie lub lot wirtualnym statkiem kosmicznym, denerwował się jeszcze bardziej. Niestety, to byli jego rodzice, nie miał wyboru, musiał się z nimi spotkać, przecież go kochali.

– Witaj Taziu – przywitał się niezwykle wysoki, jak się zdawało chłopcu, mężczyzna. – Wiesz kim jestem?

– Moim ojcem – odparł Atanazy i uśmiechnął się grzecznie.

Ojciec i bardzo chuda kobieta, odpowiedzieli równie sztucznymi uśmiechami.

– A ja jestem twoją matką – kobieta odezwała się nadzwyczaj piskliwym głosem.

Nie widział dotąd dorosłych ludzi, wydali mu się bardzo dziwni i gdyby ta sytuacja nie była tak piekielnie stresująca, może pomyślałby, że są zabawni.

– Będziemy cię od tej chwili regularnie odwiedzać, gdyż winniśmy zbudować rodzinne więzi – zapowiedział przesadnie miłym tonem ojciec.

Chłopcu zrobiło się niedobrze, ale opanował się i odparł:

– Jestem szczęśliwy z tego powodu. Ojcze, matko, dziękuję, że mnie odwiedziliście, będę niecierpliwie czekał na kolejne spotkanie, a teraz musimy się pożegnać – wyrecytował bez zająknięcia.

Pożegnali go w równie oficjalny, lecz także dość serdeczny sposób i zniknęli za taflą płynnych drzwi.

Atanazy nie ruszając się z miejsca niecierpliwie czekał. Najgorsze było za nim. Nie było wcale tak źle jak przewidywał. Doliczył w myślach do dwustu czterdziestu, kiedy z gładkiej łososiowej podłogi, wysunął się biały walec, przewyższający chłopca o około pięć centymetrów – odkąd pamiętał, zawsze górował nad nim z tą niewielką przewagą. Na walcu wyświetlił się obraz, składający się z kilku linii, który miał symbolizować ludzką twarz.

– Spisałeś się przyzwoicie – bez ogródek przemówił robot prowadzący. – Jednakże nie jestem w pełni usatysfakcjonowany.

Chłopiec poczuł w sercu ukłucie.

– Czy mógłbym zapytać, jakie popełniłem błędy? – Atanazy starał się mówić maksymalnie pokornie.

Linia przedstawiając usta, wykrzywiła się wyraźnie.

– Gdyby było inaczej nie zaczynałbym tej wypowiedzi – mówił pozbawionym emocji głosem.

Jednak chłopcu zdawało się, a może jednak było tak w rzeczywistości, że w dźwięku emitowanym przez maszynę drga nuta irytacji.

– Wyraźnie poinformowałem cię, że powinieneś wykazać się większym entuzjazmem i serdecznością. Zdaję sobie sprawę, że miewasz problemy interpretacją emocji i uczuć, ale to było niezwykle proste zadanie. Mogłeś wziąć przykład z rodziców, zachowywali się nienagannie. Czy zdajesz sobie sprawę, że teraz może być im przykro?

– Wątpię, zresztą brałem z nich przykład – odburknął.

Linie przedstawiające brwi ustawiły się pod kątem czterdziestu pięciu stopni, najwyżej ustawionymi punktami do zewnątrz, usta zmieniły się w idealnie poziomą kreskę. Pseudotwarz robota wskazywała na niezadowolenie.

– Miałeś zostać ukarany tygodniowym zakazem wstępu na basen, ale twoja krnąbrna wypowiedź zmusiła mnie do podjęcia decyzji zakazującej ci także wstępu do wirtualnej komory gier.

Atanazy nie odparł nic, tylko patrzył chłodno na maszynę. Poczuł jakąś ogromną siłę, która – jak mniemał – pozwoliłaby mu roztrzaskać tego pyszałkowatego robota, a w tym momencie pomagała zachować całkowitą zewnętrzną obojętność. To było nowe uczucie, znane tylko jemu. Postanowił zachować to w absolutnej tajemnicy.

 

Tydzień kary ciągnął się w nieskończoność, ale kiedy minął ostatni dzień, zdawało mu się, że to była chwila. Gdy usiadł za sterami wirtualnego myśliwca, pędząc z misją zbombardowania marsjańskich rebeliantów, przechodził go dreszcz ekscytacji. Każde zbombardowane zabudowanie było niczym zniszczenie robota nauczyciela. Gasił swoje mordercze żądze, niszcząc ukrytą bazę w wojskowej symulacji, stworzonej dla młodych odbiorców. Nie mógł się zemścić w rzeczywistym świecie, robił to więc w świecie stworzonym przez komputery. Poza tym bawił się świetnie. Niestety, zdawał sobie doskonale sprawę, że życie jest sumą powinności przeplataną, jedynie od czasu do czasu, przyjemnościami. Zbliżał się czas kolejnego przykrego obowiązku.

Gdy ponownie ujrzał rodziców był znacznie pewniejszy, oswoił się z widokiem pary wysokich i chudych ludzi. Pragnął tylko jednego – odbębnić cały rytuał i wrócić do codziennych czynności. Atanazy nienawidził zmian. Kiedy raz na kwartał spotykał się z innymi chłopcami i mogli rozmawiać bez robotów kontrolnych, dziwił się jak bardzo się od nich różni. Może nie od wszystkich w podobnym stopniu, jednakże przerażała go dziecięca ciekawość rówieśników. Łaknęli tych spotkań, wymiany informacji, szukali najdrobniejszych różnic, drżeli na myśl o jakimś nowym wydarzeniu, które mogło nastąpić w świecie zaprogramowanym przez komputery. On chciał tylko uczyć się, grać w gry wirtualne i uprawiać sport.

 

– Taziu mamy dla ciebie niespodziankę – powiedział ojciec, gdy zakończyli wstępne powitania – pewnie jeszcze nie widziałeś czegoś podobnego, to będzie dla ciebie wielkie zaskoczenie.

Atanazy ledwo ukrył irytację.

– Jestem taki podekscytowany – odparł z ironią w głosie.

Rodzice jednak jakby nie zauważali tej zgryźliwości. Uśmiechali się nadal, szczerząc białe i proste zęby.

Ojciec wyjął z kieszeni komunikator i skierował wyświetlacz na podłogę. Ukazał się trójwymiarowy hologram przedstawiający kobietę. Z tym, że była to kobieta bardzo młoda, właściwie wyglądała na młodszą od Atanazego.

– To dziewczynka – zawyrokował chłopiec.

– Dokładnie. Czy widziałeś kiedyś dziewczynkę? – zapytała matka.

– Nie. Nie widziałem nawet wirtualnego obrazu. Dlaczego mi ją pokazujecie? – Atanazy zapomniał całkowicie o grzecznym tonie.

Matka uśmiechnęła się nieznacznie.

– To twoja młodsza siostra.

Atanazy spojrzał na hologram, później na rodziców, zmarszczył czoło i odparł:

– Dziękuję serdecznie, że mi ją pokazaliście. Jestem szczęśliwy, że mam siostrę.

Rodzice spojrzeli na chłopca bez wyrazu, ale ten brak mimiki w jakiś sposób wydawał mu się nader wymowny. Czuł, że ich spokój, wyraża nie opanowanie, lecz zdziwienie.

– Cieszy nas bardzo twoja reakcja, synku – stwierdził ojciec. – Obawialiśmy się, że możesz być niezadowolony.

– Dlaczego? Przecież to moja siostra – odparł spokojnie.

– Cóż, to było błędne przeczucie. Mamy nadzieję, że niebawem ją poznasz.

Atanazy uśmiechnął się szczerze.

Gdy się wreszcie pożegnali i chłopiec wracał do swojej kabiny, szedł spokojnie, a na jego twarzy malowało się rozluźnienie. Robot prowadzący nie mógł mieć zastrzeżeń do jego zachowania. Atanazy jednak czuł gniew. Wściekłość paliła jego serce. Chciał, aby wszystko wróciło do normy.

 

***

 

Doktor Herbart odsunął się od wyświetlacza i westchnął głęboko. Coś go niepokoiło. Nie martwiło go, że koledzy z Instytutu Wychowania Dzieci, znów będą kpić z jego teorii. Nie martwił się, że dyrektor kolejny raz będzie go przekonywał, że czas zakończyć projekt z braku wyraźnych rezultatów. Martwiło go zachowanie obiektu, ten pozorny spokój. Bowiem doktor Herbart był przekonany, że chłopiec nie jest zdrowy. Dlaczego więc instrumenty nie wskazywały żadnych istotnych reakcji emocjonalnych, gdy pokazano Atanazemu siostrę?

Wziął kubek z kawą, gdy przez drzwi do gabinetu przeniknął wysoki, chudy i bardzo blady mężczyzna

– Witam profesorze! Rozumiem, że obserwował pan obiekt, czy może chciał się pan po prostu przywitać? – zapytał Harbert.

Profesor von Kohler uśmiechnął się ciepło.

– W rzeczy samej – odparł.

Herbart spojrzał pytająco.

– W rzeczy samej, chciałem się z panem przywitać doktorze, ale także chciałem porozmawiać o pana pracy.

– Domyślam się, co chce pan powiedzieć – smutno stwierdził doktor.

– Myli się pan.

– Tak? – Herbart wyraźnie się zaciekawił. – Czyżby zmienił pan zdanie co do mojej teorii odnośnie obiektu? Widział pan, profesorze, zachowanie Atanazego, kilka razy okazał lekką irytację, ale wszystko wskazuje, że metody robota prowadzącego zaczynają przynosić efekty.

– Doktorze – Zachichotał Von Kohler. – Nie potrafi pan udawać. Słyszę wyraźną ironię w pana głosie. Wiem, że zauważył pan to co ja. Nie bez powodu przekonałem dyrektora, aby zatrudnił pana w instytucie. Zachowanie obiektu było dziś nadzwyczaj niepokojące.

– Tak pan sądzi? – zainteresował się Herbart.

– Przejdźmy do mojego gabinetu – polecił profesor. – Napijemy się szkockiej, mam nową butelkę, rocznik dwa tysiące trzydziesty trzeci.

Gabinet profesora w niczym nie przypominał innych pomieszczeń instytutu – brakowało w nim sterylności. Jednak dyrektor Chojnacki musiał się zgadzać na wszystkie zachcianki von Kohlera. Siostra profesora była żoną ministra socjalizacji, a poza tym naukowiec przyjaźnił się z większością wyższych urzędników. Gdy Herbart pierwszy raz ujrzał to pomieszczenie, ledwo się powstrzymał by nie wykrzyknąć ze zdziwienia. Wygląd mebli, książki na drewnianych półkach, tablica na ścianie, otwór imitujący okno, za którym wyświetlacz ukazywał drzewa, ławki i jakieś archaiczne chodniki – wszystko to kojarzyło się doktorowi z wycieczką do muzeum, albo z filmami, które musiał oglądać na historii psychologii w czasie studiów. Nie był fanem tego typu inscenizacji, więc zaraz po pierwszych odwiedzinach, przejrzał sieć w poszukiwaniu informacji na ten temat. Okazało się, że profesor to miłośnik początków dwudziestego wieku. Herbart postanowił to wykorzystać. Dokładnie przestudiował tamten okres, uczył się słów, nazw mebli i narzędzi, aby w rozmowie z profesorem nie być zaskoczonym, a czasem wręcz móc samemu zaskakiwać przełożonego. Von Kohler połknął haczyk i szybko polubił młodego doktora. Dzięki temu Herbart mógł ryzykować, prowadząc swoje śmiałe eksperymenty.

Gdy usiedli w głębokich fotelach rozkoszując się smakiem i zapachem trzydziestoletniej szkockiej, profesor przeszedł do rzeczy:

– Doktorze, zaczynam skłaniać się ku temu, aby przyznać panu rację.

Doktor uważnie przyglądał się Kohlerowi, jednak nie próbował nic wyczytać z jego twarzy.

– Jest pan pewien? – Zdziwił się Herbart. – Pamiętam, że nie odnosił się pan z entuzjazmem wobec mojej metody selekcji.

Profesor uśmiechnął się półgębkiem.

– Nie powiedziałem, że się zgadzam z pańską metodą, zgadzam się co do obiektu. Wydaj mi się, że miał pan po prostu szczęście.

– Myśli pan, że przypadkiem wytypowałem odpowiednie dziecko?

– W istocie, ale kto wie, może metoda selekcji jest słuszna. Dość powiedzieć, że jeśli obiekt okaże się odpowiedni – ciągnął profesor – otrzyma pan zgodę na kontynuowanie dalszych badań nad dziećmi. Może okaże się wtedy, że ma pan rację.

– Profesorze, nie rozumiem pańskich motywów. Nadal nie wierząc w moją teorię, popiera pan eksperyment, który prowadzę?

Von Kohler zaśmiał się głośno, doktor pierwszy raz widział tak szczery śmiech profesora.

– Doleję panu szkockiej, mi też się skończyła – zaproponował.

Profesor przez chwilę z upodobaniem przyglądał się złocistemu płynowi w szklance.

– Widzi pan, ja również prowadzę badania – przemówił po chwili. – Przy okazji pańskiego eksperymentu przeprowadzam własne obserwacje. Uważa pan doktorze, że mam niemal nieograniczone wpływy, niestety to nieprawda. Zwłaszcza, że materia dotyczy dzieci… – zawiesił głos na chwilę. – Gdyby chodziło o noworodki, mógłbym więcej, ale to już prawie dorośli ludzie, muszę szukać innych dróg. Pański eksperyment jest mi bardzo pomocny.

– Doprawdy? A co pan bada?

– Odporność na stres. Z miłą chęcią przyglądam się jak pan bombarduje kolejnymi bodźcami Atanazego i dostrzegam zbliżającą się granicę.

– Profesorze! – uniósł się Herbart. – Ale to nie jest normalne dziecko, został wytypowany moją metodą, zwykły osobnik zachowywałby się inaczej.

– Spokojnie doktorze, czas pokaże jak jest rzeczywiście – przerwał mu von Kohler. – Jak mówiłem, nie wierzę, że pańska teoria się sprawdzi, ale wierzę, że miał pan szczęście i otrzymamy kolejną szanse na obserwowanie nowego obiektu. Może wtedy będzie pan zmuszony do zastosowania bardziej intensywnych bodźców.

– W takim razie mimo odmiennych opinii, mamy wspólny cel.

– W rzeczy samej doktorze, w rzeczy samej – uśmiechnął się von Kohler.

 

 

***

 

Atanazy przepłynął właśnie dwie długości basenu i wyszedł z wody, aby chwilę odpocząć, kiedy z posadzki wysunął się robot prowadzący. Chłopiec patrzył ze złością na krople spływające po gładkiej powierzchni opiekuna. Czuł, że robot nie przynosi dobrych wiadomości. Wyprostował się i niechętnie spojrzał na imitację twarzy.

– Dzień dobry Atanazy, widzę, że spędzasz czas w aktywny sposób, to bardzo dobrze.

– Dzień dobry, zawsze tak spędzam czas we wtorki, o tej porze. To żadna nowość – odburknął chłopiec.

Twarz robota wyraziła dezaprobatę.

– Nie musisz być niegrzeczny, wiesz, że mi się to nie podoba.

Atanazy nie odpowiedział, patrzył bez słowa na maszynę.

– Pewnie, jesteś ciekawy, dlaczego ci przerwałem – kontynuował robot. – Otóż mam dla ciebie bardzo dobrą wiadomość.

Chłopiec spojrzał bez przekonania na opiekuna.

– Nie mogę się doczekać, aż ją usłyszę – odparł z nieukrywanym sarkazmem.

– To niespodzianka – stwierdził robot. – A teraz ubierz się szybko i przejdź do sali odwiedzin.

Grymas niezadowolenia wykrzywił usta chłopca.

– Zostało mi jeszcze pięćdziesiąt minut do wykorzystania na basenie. Nie chcę stąd iść.

– Niespodzianka nie będzie czekać, poza tym wydałem wyraźne polecenie.

Atanazy spojrzał gniewnie w twarz robota.

– Nigdzie nie idę. Wiem co to za niespodzianka! – krzyknął histerycznie. – Wcale nie jest dobra, a ja mam jeszcze pięćdziesiąt minut basenu. Niech czekają! A jak nie chcą, to niech sobie idą, razem ze swoją córeczką, tobą i tym całym cholernym budynkiem!

Chłopiec trząsł się ze złości, ale kiedy skończył i zobaczył brak reakcji ze strony robota, odwrócił się spokojnie i skoczył na główkę do basenu. W wodzie czuł się wspaniale. Płynął dopiero chwilę, ale czuł, że cały gniew znika. Powoli uspokoił się zupełnie. Po paru minutach zapomniał o powodzie wzburzenia.

Właśnie się wynurzył, by dokonać nawrotu i przepłynąć kolejną długość, gdy poczuł uścisk na barkach. Lodowate dłonie robotów, zacisnęły się na jego ramionach i został wyłowiony, niczym drewniana kukiełka. Dwie olbrzymie maszyny – roboty strażnicy niosły go kilkanaście centymetrów nad ziemią. Nie szarpał się. Wiedział, że to byłoby bezcelowe, nie mógł się im wyrwać. Mimo braku możliwości ruchu, nie czuł większej niewygody. Strażnicy nie chcieli go skrzywdzić, znali doskonale anatomię ludzkiego ciała i potrafili postępować z dziećmi.

Atanazy się poddał. W drodze do karceru bezmyślnie patrzył na stalowe ściany korytarza. Nigdy nie był w tym miejscu, ale znał instrukcje, które stosowano na wypadek, gdyby któryś z wychowanków zachował się w tak nieodpowiedni sposób, jak on w tym momencie.

Karcer nie okazał się tak straszny, jak sobie wyobrażał. Niewielki pokój o wymiarach trzy metry na trzy, łóżko i osobne niewielkie pomieszczenie z łazienką. Nic więcej. Gładkie ściany, niewiele światła, cisza i spokój. Po kilkudziesięciu minutach Atanazy był zrelaksowany.

Mijały dni. Odliczał je częstotliwością posiłków i wygaszaniem światła. Trzy razy dziennie z podłogi wysuwał się stolik z tacką, na której znajdowało się jedzenie. Gdy kończył ostatni posiłek i się umył, gasło światło. Jasny błysk budził go rano i tak na okrągło. Powoli się przyzwyczajał. Wszystko było przejrzyste jak nigdy, świat nabrał jakby nowych barw. Oczywiście brakowało mu nauki, gier i pływania, ale po sześciu dniach, rozumiał, że taki stan był dla niego niemal idealnym. Czuł się bezpieczny. Wiedział jednak, że kara nie potrwa wiecznie – czekał.

 

Z podłogi wysunął się kształt, który Atanazy rozpoznał od razu. To był jego robot prowadzący. Na twarzy chłopca pojawił się chłodny uśmiech.

– Dzień dobry Atanazy – przywitał go robot. – Dobrze wyglądasz, chyba samotność ci służy.

– Otrzymałem karę, na którą zasłużyłem, nie nudziłem się.

– Rozumiem, że przemyślałeś to co się stało i wyciągnąłeś wnioski?

– Tak. Wszystko sobie przemyślałem – chłopiec odparł niemal wesoło.

– Wiesz jak długo tu przebywałeś?

Atanazy namyślał się chwilę.

– Czternaście dni, zdaje się?

– Odliczałeś czas, według stałych elementów dnia, dlatego wyszedł ci taki wynik.

Chłopiec kiwnął głową.

– To był błąd – stwierdził robot. – Pory posiłków, oraz wygaszania światła, są zmienne. W twoim wypadku, codziennie wydłużaliśmy okresy między poszczególnymi zdarzeniami. To także element kary, musieliśmy sprzykrzyć ci oczekiwanie na wolność, sprawić abyś miał złudzenie, że czas ciągnie się w nieskończoność. W rzeczywistości pomyliłeś się o cztery dni.

Chłopiec rozdziawił usta ze zdziwienia.

– To niesamowite. Minęło osiemnaście dni, a nawet nie zauważyłem. To … – zamilkł na moment. – To straszne – odparł ze smutkiem. – Straciłem tyle czasu, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

– Widzisz już, jaka to straszna kara. Lecz z żalem muszę przyznać, że to nie była przykrość tylko dla ciebie.

– Dla moich rodziców także!

– Tak. Brawo! Widzę, że uczysz się empatii. Kara wpłynęła na ciebie lepiej niż się spodziewałem, jestem z tego powodu bardzo zadowolony.

– Ja też się cieszę – odparł Atanazy, a na jego ustach odmalował się szeroki uśmiech. – Bardzo się cieszę i nie mogę się doczekać kolejnego spotkania z moją rodziną. Tęsknię za nimi.

 

Siedział w poczekalni na stalowym krzesełku i umierał z niecierpliwości. Trząsł się z podniecenia, ściskało go w brzuchu, ledwo starał się opanować zdenerwowanie. Jednak dawał sobie radę. Nauczono go jak powściągnąć zbędne emocje. Czekał na swoją rodzinę – ojca, matkę i siostrzyczkę, którą miał dopiero poznać.

Od wyjścia z karceru minęły dwa tygodnie. Dłużyły mu się w nieskończoność. Dni nie przypominały czasu spędzonego w odosobnieniu, nie były tak ciche i spokojne. Każda godzina była czymś wypełniona i nie mógł być pewien, że zaplanowane zadanie nie zostaną zmienione. Wszystko zdawało się chaotyczne i nieuporządkowane. Wcześniej tego nie zauważał, ale teraz po dwudziestu dniach, które spędził w karcerze, oświeciło go.

Zrozumiał jak bardzo jego na pozór uporządkowane życie, było dalekie od pełnej harmonii. Kiedyś miał ułożony każdy tydzień: basen, symulator, nauka, posiłki i sen, wszystko miało swoje dokładnie określone miejsce w grafiku. Teraz dostrzegł, że się mylił – nic nie było precyzyjne, nic nie było stałe. W karcerze mimo, iż dni nie miały tej samej długości nie odczuwał tego nieładu. Zrozumiał, że nie jest istotne to, jaka jest rzeczywistość, lecz jak się ją postrzega. Atanazy już wiedział jak chce żyć. Teraz nie mógł się doczekać kolejnego spotkania z rodzicami.

 

Zobaczył ich i uśmiechnął się szeroko. Przenikli przez drzwi do salonu. Najpierw wysoki i chudy ojciec, pół kroku za nim podążała matka, a na końcu, jakby niepewna i wystraszona, jego siostrzyczka. Zastanowiło go, dlaczego właściwie ona ma kontakt z rodzicami, a nie przebywa w ośrodku wychowawczym jak inne dzieci. Może dziewczynki były wychowywane według innych zasad, zresztą to nie miało znaczenia. Nie był zazdrosny, cieszył się, że miał to szczęście i nie musiał spędzać czasu z tymi okropnymi ludźmi.

Stanęli przed nim, trochę zbici z tropu, tym, że nie wstał na ich przywitanie.

– Taziu, czy coś się stało? Dlaczego nie wstajesz? – zapytał ojciec. – Nie chcesz się przywitać z Marią? To twoja siostrzyczka.

Matka wysunęła dziecko do przodku. Dziewczynka niepewnie przyglądała się bratu. Kiedy patrzył na jej głupkowatą minę, dygotał w środku, ale nie dał tego po sobie poznać. Odpowiedział po chwili:

– Nie wstaję, bo gdybym to zrobił, krzesło zostałoby wchłonięte przez podłogę.

– A po co ci krzesło, skoro będziesz stał? – Zaśmiała się matka.

– Głupia kobieto, zaraz ci pokaże – chłopiec wycedził z wściekłością.

Skoczył na obie nogi, ale nie puścił krzesła, tylko trzymając za oparcie zapachnął się nim, trafiając z całych sił w siostrzyczkę.

 

Nim pojawiły się roboty ochrony, aby go obezwładnić, zdążył jeszcze trzy razy zadać silne ciosy w głowę dziecka. Rodzice nie przeszkadzali mu, byli nieruchomi jak kamienie, kiedy masakrował głowę dziewczynki. Gdy roboty zabierały go z pomieszczenia, zrozumiał, dlaczego nie zareagowali, dlaczego nawet nie krzyknęli. Z głowy jego ofiary nie płynęła krew, lecz zielony płyn, z pęknięcia wystawało tworzywo i obwody. Rodzice nie zareagowali, ponieważ nie byli zaprogramowani jak się mają zachować w takiej sytuacji. Zrozumiał, że to był test, którego nie zdał. Atanazy jednak się cieszył, gdyż wiedział, że spotka go jedyna właściwa kara – błogie odosobnienie, długa samotność i spokój.

 

 

***

 

Herbart spokojnie zszedł ze sceny, słuchając powoli milknących oklasków. Jego referat był udany, zrobił wrażenie, zwłaszcza, że projekt zakończył się tak pomyślnie. Miał już nieoficjalne zapewnienie dyrektora Chojnackiego, że otrzyma dotacje na dalsze badania i zgodę na wykorzystanie większej liczby obiektów. Nie wiedział ile było w tym zasługi von Kohlera, ale czuł wdzięczność wobec profesora. Usiadł na swoim miejscu udając, że słucha dalszych wykładów – w rzeczywistości myśląc wyłącznie o swoim triumfie.

 

– Doktorze, czy Anastazję Maj też włączymy do projektu? – zapytał asystent Herbarta.

Doktor wybrał już troje dzieci, jednak samych chłopców, uznał więc, że do badań musi wykorzystać jeszcze dziewczynkę.

– Maj, to ta, której wyniki wykazują skłonność do przyszłej autoagresji? – zadał retoryczne pytanie.

– Tak, doktorze. Szkoda, że ma takie wyniki. Byłaby z niej piękna kobieta – odparł asystent.

Herbart zmierzył go chłodnym spojrzeniem.

– Rozumiem, że sprawdzał pan jej dorosły wygląd.

Asystent kiwnął głową.

– Proszę więcej tego nie robić. Te osobniki zostały przeznaczone do badań, nie wolno panu tarkować ich jako potencjalnych dorosłych, ponieważ nie są przyszłymi obywatelami. Proszę to zrozumieć – zakończył z naciskiem.

Westchnął i dodał po chwili milczenia:

– Proszę ją wpisać na listę. Myślę, że będzie odpowiednim obiektem badawczym.

 

Koniec

Komentarze

Zapoznawszy się z opowiadaniem, muszę powiedzieć, że obiecujący z ciebie autor. Stosunkowo mała liczba powtórzeń, styl kojarzący się nieco z Pilipiukiem oraz interesująca wizja... ale, ostatecznie, jaki był sens tego eksperymentu? Sprawdzenie, czy dzieci mogą być wychowywane przez roboty? Usiłowałeś chyba wykazać nieludzkość podbnego traktowania, ale skoro inni chłopcy z tęsknotą wyczekiwali wizyt "rodziców", a więc rozwijali się normalnie, a tylko Taziu zdziwaczał i oszalał, to chyba efekty testu były dobre?

mhm - czyli spieprzyłem - skoro jest niejasne. Chodziło o metode selekcji dr Herbarta, który stwierdził, że potrafi znajdować destruktywne jednostki odpowiednio wcześnie. Taki system prewencji. Oczywiście, opowiadanie jest o moralności w nauce, i chorych pomysłach, które już proponował Platon, a później uskateczniali min radzieccy komuniści, które polegały na systemowym wychowaniu dzieci. Tu mogę się kojarzyć z Pilipiukiem, bo on także jest zajadłym przeciwnikeim wciskania się systemu w prywatne życie jednostek.

No dobrze, ale wszyscy wiemy, że życie jednostek można zmieniać tylko za pomocą zewnętrznego działania innych. To środowisko kreuje jednostki. Nikt nie jest z góry zły albo dobry. Więc taki system nie ma w ogóle sensu, bo nie da "przetestować" człowieka, by sprawdzić, kim się stanie. W laboratorium z Twojego opowiadania, dzieci były trzymane pod obserwacją, aby sprawdzić, czy nadadzą się na przyszłych obywateli. Ale skoro Tazia wychowywano w całkowicie neutralnym środowisku, to w jaki sposób uległ "spaczeniu"? Może właśnie to miał być ten element fantastyki w Twoim opowiadaniu? Człowiek zły z urodzenia... teoretycznie niemożliwość.

To co piszesz odrobine mija się z faktami. Otóż, wpływ socjalizacji, nie samego wychowania, ale wszelkich także niezamierzonych bodźców dostarczanych jednostce przez całe życie, bodźców zewnętrznych, składa się na ukształtowanie osobowiści, ale nie wyłącznie. Geny, zaburzenia chemiczne, hormonalne, różne choroby, mają także ogromny wpływ na to kim jest człowiek, niektórzy naukowcy twierdzą, że nawet znacznie większy niż elementy zewnętrzne - tu oburzają się obrońcy praw człowieka, bo wszyscy rodzą się równi, i jakby każdemu dać tyle samo, to by każdy był dobry, mądry i miły. Taziu był po prostu chory psychicznie, a dr Herbart, albo dzięki swojej metodzie wykrył to odpowiednio wcześnie, albo jak twierdził profesor miał szczęście.

Kwestii wyjaśnienia, nie popieram skrajnie socjobiologicznej szkoły, która wszystko tłumaczy genami, ale jeszcze bardziej, śmieszna jest skrajnie "społeczna" szkoła, która uważa, że wszystko zależy od wychownia(nawet nie od socjalizacji, ale wychowania-wtf?) Takie skrajne teorie nie są chyba nigdzie wykładane, mam nadzieję, że nie są. Może kiedyś w USA, przed wojną, oni się tak jarali socjobiologią, a druga skrajność to pewnie w ZSRR, oni wierzyli, że ludzie rodzą się równi. 

Geny nie mają najmniejszego wpływu na ludzką psychikę. To element wpajanej ludziom propagandy, która prędzej czy później doprowadzi do stworzenia "nowego człowieka" i globalnej eugeniki.
Myślę, że artysta, a tym bardziej pisarz S-F powinien jednak stać powyżej "popularnych" poglądów i reprezentować naturalny światopogląd... ale może tylko ja jestem taki naiwny?

http://archiwum.polityka.pl/art/co-mamy-w-genach,423518.html

Artykuł, który znalazłem na poczekaniu.

Studiowałem socjologię, a proces socjalizacji zawsze mnie najbardziej kręcił, więc wiem, jak to mniej więcej wygląda w nauce. Może ty wietrzysz międzynarodowy spisek i propaganę. Tak samo jak wiara w eugenikę i moc sprawczą genów ,jest niebzpieczna wiara, w to, że ludzie rodzą się równi. Stalin, Lenin, Mao głosili takie idee i zabijali "kułaków". Bo wszyscy muszą mieć te same warunki, wtedy będzie dobrze. To skrajny socjalizm, a od takich "humanistycznych" teorii tylko kilka kroków do tego socjalizmu. Jak mogę się z czymś takim zgadzać?

Ja jestem przeciwnikiem wszelkich skrajności :tych, które wierzą w inżynierię genetyczną, oraz tych, które wierzą w inżynierię społeczną. Człowiek, powinien być wolną jednostką, a nie tresowaną przez nazistów czy socjalistów małpką.

Przepraszam, za uniesienia, ale nie mogę się z pewnymi teoriami spokojnie zgadzać.

Geny nie mają najmniejszego wpływu na ludzką psychikę. -  powiedz to dzieciom z genetycznymi wadami, które między innymi odbijają się na ich psychice, np. dzieciomi z zespołem Downa. Spór stary, jak świat stary, do niczego Panowie nie dojdziecie, bo prawda jak zwykle jest po środku :)

Flesz, ale ja właśnie usiłuję powiedzieć, że prawda leży po środku. Że żadne skrajne podejście nie jest właściwe, a może być niebezpieczne. Nie mam także poglądów moich postaci. :) wręcz przeciwnie.

W ogóle utożsamianie postaci i ich poglądów z autorem bez jasnych dowodów jest nadużyciem :) Moje słowa były bardziej skierowane do Arctura niż do Ciebie Tomaszu, ale poruszyłeś w swoim opowiadaniu odwieczny dylemat filozofii, psychologii, socjologii i tym podobnych nauk, więc nie dziw się skrajnym reakcjom. Powiem Ci więcej, Ty się z tego ciesz, bo to znaczy, że dobre opowiadanie jest. :)

hmmm
znalazłam kilka literówek, ale nie raziły.
Koniecznie popraw (chyba jeszcze masz czas) to:  "trzymając za oparcie zapachnął się nim, trafiając z całych sił w siostrzyczkę." ZaPachnął - mocno niszczy klimat;)

Utrudniasz też zrozumienie przesłania zdaniem "to ta dziewczynka, u której stwierdzono zdolności do agresji" - bo brzmi jakby to cecha odróżniająca ją, a nie konieczna cech charakteru - bo w koncu robią eksperymenty tylko na potencjalnych agresorach. Nie wiem czy dobrze wytłumaczyłem o co mi chodzi, ale sprowadza się, to do tego, że zdanie takie jak: "U niej też stwierdzono skłoności do agresji, tak?" ułatwiło by zrozumienie.

Podsumowując dam 5, bo masz coś do powiedzenia, a ja bym chętnie tego posłuchał.
Może też, tekst byłby mocniejszy gdybys wyraźniej wyeksponował, że to nie jest sukces badawczy w wykrywaniu psychopatów, a że to właśnie te badania zrobiły z chłopaka agresora. (profesor tak bardzo szukał dowodów na jego agresywnośc, że ją prowokował) wtedy tekst świetnie obnarzałby idiotyzm takich badań.) Wydaje mi się (może się mylę), że to właśnie chciałeś osiągnąc. I po części ci się udało. Ale da się to pokazać lepiej chyba.

Samo opowiadanie jest ciekawe, masz coś do powiedzenia, ale jakoś mną nie wstrząsneło. Podoba mi się za bardzo "smaczek", który ukryłeś w tekście. To "przesuwanie, granicy człowieczeństwa" Skoro plemik nie jest człowiem, to płód też nie, skoro nie płód to również nie noworodek, a skoro nie noworodek to przecież nie dziecko, prawda? Jak mocno możemy to ekstrapolować?

Już nie mogę edytować :(

Co do uwag, ja się wciąż staram znaleźć granicę między łopatologią, a niedomówieniami. Właśnie chcę sporo zostawić czytelnikowi, ale też chcę napisać wszystkie myśli wystarczająco jasno, i jak zauważyłaś, zawsze można to trochę poprawić.

Co do ostatniego akapitu. Jak już wcześniej powiedziałem, interesuje mnie moralność w nauce, ile można, jak daleko? Oczywiście, pytanie kiedy człowiek jest człowiekiem też jest ważne. Wizja, świata, w którym rządzą naukowcy i naukowe teorie, raczej jest niemożliwa to wprowadzenia, ale never said never, więc fajnie się tak literacko zabawić.

Przecież dzisiejszym światem rządzą naukowcy i naukowe teorie. Cały kapitalizm, który napędza światową gospodarkę, to naukowa (by nie rzec - religijna) teoria opierająca się na założeniu, że ekonomia w magiczny sposób dopasowywuje się do ludzkich potrzeb (vide. absurd "Niewidzialnej ręki rynku").

@Arctur Vox
to prowokacja? 

Nie, głos wolności.

Głos wolności gospodarczej? Czy głos wolności od gospodarki socjalistycznej?

ehhh

Powiedzmy, że od zatroskanego filozofa.

Nie ma co się troskać, filozofie. I tak wszyscy umrzemy ;)

No to hop, idź wymorduj rodzinę, okradnij parę sklepów, zalej się w trupa i zgwałć przechodniów, bo skoro wszyscy umrzemy, to nie ma sensu się troskać o cokolwiek, prawda?

Arctur, ależ ty drażliwy jesteś. Proponuje przede wszystkim zdystansować się do pewnych rzeczy i nie brać tak wszystkiego na serio, zobaczysz o ile łatwiej będzie ci w życiu ;)

Nowa Fantastyka