
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
“Nauka religii”
Pamięci Giordana Bruna
Nadszedł koniec tol[1] Brueranda[2]. Jego błękitna tarcza niknęła już w purpurowo-pomarańczowych oparach Zasłony[3].
Niezliczone waśnie pomiędzy rywalizującymi o władzę klanami, doprowadziły do całkowitego rozkładu zasad współżycia społecznego na Veilenstadt[4]. Armie rodów Vee i Tashka od pięciu kotes toczą krwawe walki o strategiczne miasto Uttaar, przechodzące w toku kolejnych ofensyw pod kontrolę każdej ze stron. Nie ma w grandmiszmaszu[5] słów, które oddałyby rozmiar cierpień jego mieszkańców.
W niemal wymarłej aglomeracji, prócz umocnień i nielicznych ocalałych aarta, ostała się jedynie świątynia i klasztor. Żaden ze zdobywców nie ważył się ich zniszczyć. Z tego też względu, klasztor (wbrew nakazom tradycji) został nazwany przez meti z okolicznych wiosek Ostatnim Schronieniem. Pozostało w nim czterdziestu bozo[6]. Pod przewodnictwem opata Oo, nie przerwali swych zajęć, jednak i na tym miejscu wojna odcisnęła swe piętno.
– Słuchajcie mnie dobrze, bo jest to moja ostatnia mowa do was. Myślałem o sytuacji, w której znalazło się to nieszczęsne miasto i o roli, jaką powinien w tych ciężkich czasach odegrać nasz klasztor. Przez długie lata żyliśmy dostatnio i spokojnie dzięki hojności mieszkańców. Jak mi się zdaje, był to czas stracony. Uzasadnieniem dla istnienia tego miejsca, miało być szlachetne poszukiwanie wyzwolenia przebywających tu, świętobliwych bozo. Teraz miasta już nie ma, a to zgromadzenie nadal istnieje, lecz, według mnie, jego rola się dopełniła. Nadeszła pora, abyście opuścili to miejsce.
Po tych słowach w sali zebrań na długo zapadło milczenie. Przerwał je Zusso, najstarszy z bozo.
– Dlaczegóż to mielibyśmy je opuścić? Czyż xiegi[7] nie mówią, by trwać w słusznym postanowieniu poszukiwania wyzwolenia, pomimo zewnętrznych okoliczności? Meti nadal przynoszą puszsz i wari.
– Doprawdy, Zusso, boleśnie mnie rozczarowujesz – odrzekł Oo. – Byłeś tu już, zanim przybyłem do tego zgromadzenia, i nim zostałem opatem. Zawsze zastanawiałem się, dlaczego to ciebie nie wybrano następcą po odejściu mistrza Dada. Teraz już wiem. Żywisz zbytnie przywiązanie do jadła.
Urażony staruszek skulił się za plecami młodszych bozo i z naburmuszoną miną wpatrywał we własne stopy. Nikt nie zabrał głosu, więc Oo znowu przemówił.
– Widzę, że moja decyzja was zasmuca i nie potraficie ogarnąć jej sensu. Cóż…? Tego się obawiałem. Dobrze! Wstrzymam się z rozwiązaniem zgromadzenia do chwili, gdy choć jeden z bozo udowodni, że pojmuje w pełni przyczynę mojej postawy. Jednak czas nagli, dlatego nie mogę pozwolić, aby sprawy toczyły się zwykłym dla tego miejsca trybem. Nie będzie więcej kontemplum rerum[8], pytań i odpowiedzi. Nie będzie kazań i marudzenia. Chcę, abyście się sprawdzili w działaniu. Wybierzcie spośród siebie pięciu bozo. Niechaj zgłoszą się do mnie po dzisiejszym lardot[9].
To rzekłszy, opat opuścił salę główną. Gdy tylko zniknął za teratowym przepierzeniem, zgromadzenie zawrzało. Bozo przekrzykiwali się jeden przez drugiego, żywo gestykulując. W ruch poszły kciucze[10], czułki i wyrostki ogonowe; bardziej porywczy uruchomili nawet drugą parę powiek. Tylko jeden nie zdradzał oznak wewnętrznego poruszenia. Z powodu braku piątego ochotnika został dokooptowany do finałowej czwórki. Nie protestował.
* * * * *
Przebrzmiał ostatni dźwięk dolle[11] kończący lardot i pięciu bozo przekroczyło próg izby opata. Gdy tylko wszystkie wyrostki ogonowe spoczęły w zagłębieniach siedzisk, Oo przemówił.
– Wszystko co się dziś wydarzyło, jawi mi się jako coś oczywistego, choć jeszcze parę ushba[12] temu, nie mógłbym tego powiedzieć z czystym summ. Sprawa jest prosta. Każdy z was wyruszy w podróż, której celem będzie znalezienie odpowiedzi uzasadniającej moją poranną decyzję. Będę czekał do całkowitego zniknięcia Brueranda. Jeśli do tego ush żaden bozo nie powróci z poprawną odpowiedzią, rozpędzę pozostałych i spalę klasztor.
– Mistrzu! – jęknął wysoki, chudy Avatri. – Jakże to ?!? Wysyłasz nas na pewną śmierć! Wokół miasta roi się od band rozbójniczych i szpiegów Vee. Jak mamy szukać czegoś, co tkwi ukryte w twym losoffe[13].
– Avatri! Nie prowokuj mnie! Pochlebstwa i płacz niczego nie zmienią. Jeżeli nie znajdziecie właściwej odpowiedzi możecie nie wracać, bo nie zastaniecie tu niczego prócz zgliszczy. Jeśli któryś pojawi się wcześniej z niczym – zatłukę!
W oczach Avatri zalśniły łzy. Czułki opadły jak zwiędłe kwiaty. Pozostali bozo byli tak zaskoczeni gniewną postawą opata, że nie śmieli nic powiedzieć. Jedynie blady uśmiech najmłodszego – Tritri, nie pasował do całej sytuacji.
– Wynoście się – wycedził Oo. – Nie mogę już patrzeć na wasze bezmyślne gęby!
Piątka bozo pospiesznie opuściła izbę. Na korytarzu cisnęła się reszta zgromadzenia; padały trwożliwe pytania o przebieg rozmowy. Całą sprawę objaśniał dumny Okku, który wciąż podtrzymywał wstrząśniętego Avatri. Zdumieni bozo jęknęli usłyszawszy całą prawdę. Strach i wzburzenie wywołały nerwowe drżenie czułków.
– Tak się sprawy mają – rzekł wyniośle Okku, wyraźnie zadowolony z wrażenia jakie wywarła jego relacja. – Módlcie się bracia o powodzenie naszej misji. Klęska będzie również waszym udziałem.
Ushba później, pięciu bozo ruszyło w stronę Velti Gorts[14]. Żegnały ich wylęknione spojrzenia i dziesiątki mamrotanych bez ustanku błogosławieństw.
* * * * *
Był słoneczny, upalny poranek pierwszego tol Morguela[15]. Opat siedział na podwyższeniu, tuż przed wejściem na taras, pod którym ułożono czterdzieści pękatych wiązek chrustu, nasączonych obficie auplum[16]. Na dziedzińcu zgromadzili się wszyscy bozo, usadowieni na swych niewielkich tobołkach. Velti Gorts stała otworem. Starsi bozo milczeli ze spuszczonymi głowami. Nowicjusze cicho szeptali między sobą, bądź odmawiali modlitwy, przerzucając oro[17]. Oo, nieruchomy jak góra, wpatrywał się uporczywie w przestrzeń za bramą. Nikt nie śmiał na niego spoglądać. Za podwyższeniem stał zgarbiony Zusso. Płakał, wspierając się na podwójnych , triplexowych grabiach[18].
– Przestań, Zusso! – fuknął opat. – Jako najstarszemu członkowi zgromadzenia, przysługuje ci przywilej podłożenia ognia.
– Mistrzu… – wyjąkał łamiącym się głosem staruszek. – Miej litość nad nami.
Na twarz Oo niespodziewanie wypłynął szeroki uśmiech.
– Stary głupcze, gdybyś uważniej studiował xiegi, wiedziałbyś, że kieruje mną współczucie, nie litość. Podpalaj!
W tym samym momencie na dziedziniec wbiegło dwóch zasapanych bozo, Avatri i Okku. Tuż za nimi pojawili się dwaj kolejni. Ciężko dysząc, cała czwórka padła u stup podwyższenia, oddając opatowi pokłon.
– No, wreszcie! – zagrzmiał Oo, mrużąc gniewnie obie pary powiek. – Jeszcze chwila i Zusso puściłby to gniazdo traak[19] z dymem. Z czym przychodzicie?
Lekkim skinieniem czułków Avatri dał znak, że będzie przemawiał w imieniu pozostałych.
– Mistrzu, zaraz po opuszczeniu klasztoru, ja, Okku, Vakkei i Daubo, postanowiliśmy wspólnie szukać odpowiedzi. Tritri zdradził nas i uciekł. Sądzimy, że nasze odpowiedzi są właściwe jedynie, gdy będą traktowane jako całość.
– Mówcie – ponaglił opat.
– Wszyscy uważamy, iż właściwa odpowiedź brzmi: pokój. Największym złem jest wojna, przed którą broniły nas mury tego klasztoru. Chcesz go spalić, wskazując nam w ten sposób, że nie możemy pozostać obojętni wobec tego, co nas otacza.
– To nie wystarczy. Musicie powiedzieć, co zrobiliście dla pokoju.
– Walczyłem o pokój na Veilenstadt. Cytowałem xiegi w każdej wiosce, przez którą przechodziłem.
– Jesteś durniem, Avatri! A ty? – Oo zwrócił się do Okku.
– Walczyłem o pokój w Tallto.
– Jesteś pyszałkiem, Okku. Tylko ktoś pełen pychy, jak ty, mógł porwać się na próbę przywrócenia pokoju w całej prowincji. Mów, Daubo, jak walczyłeś o pokój?
– Walczyłem o niego w tym mieście, rozmawiając z ocalałymi mieszkańcami.
– Tych, którzy pozostali w Uttaar, wciąż jeszcze jest zbyt wielu. Jesteś romantykiem Daubo. Teraz ty, Vakkei. – Walczyłem o pokój, śpiewając na głównej ulicy Uttaar.
– Nieźle. W twoim szaleństwie, Vakkei, jest metoda. Jednak chybiłeś o włos. Zusso, podpalaj!
– Chwileczkę. – Czułki zgromadzonych zwróciły się ku drobnej postaci, stojącej za ostatnim rzędem bozo. Rozległy się szepty – To Tritri.
– A więc jednak wróciłeś, zdrajco! – wycedził opat, lecz pomimo gniewnego tonu, na jego ustach błądził nikły uśmieszek. – Gdzie byłeś?
– W deke[20], za klasztornym murem.
– Byłeś tam cały ush, gdy twoi bracia walczyli o pokój?
– Tak.
– Cóżeś tam robił, nicponiu? – indagował Oo, nie kryjąc już rozbawienia.
– Siedziałem spokojnie na tyłku, a w porze uss[21] chodziłem na żebry do wioski.
– Walczyłeś o pokój?
– Nie.
– Po cóż więc wracasz?
– Po tobołek. Odchodząc nie zebrałem swoich rzeczy.
Twarz opata stężała. Przerażone oczy bozo błądziły od podwyższenia do Tritri, który grzebał paluchem w piachu, jakby nieświadom całego napięcia. Nagle Oo wybuchnął śmiechem.
– Ty, szczwany bozo! Twoje czułki sięgną kiedyś wysoko! Podziękujcie Tritri, bracia. Zawdzięczacie mu wikt i dach nad głową. Z powrotem do zajęć.
* * * * *
Nim seledynowe oko Morguela przebyło pół drogi ku oparom Zasłony, niewielki oddział Tashka, należący do garnizonu broniącego Uttaar, otoczył Ostatnie Schronienie. Bozo umierali spokojnie, bez słowa skargi. Zgonie z rozkazem dowódcy garnizonu, do skrzydeł Velti Gorts przybito trzydzieści dziewięć par czułków. Zusso zachował życie, wskazując współbraci jako szpiegów Vee. Ponoć tagli[22] dowodzący pacyfikacją był bardzo zdziwiony prośbą zdrajcy, by w ramach zapłaty za pomoc, mianować go opatem. Żołnierze wchodzący w skład załogi nowego posterunku opowiadali, że stary bozo zmarł siedząc na podwyższeniu, z którego przez trzy ba[23] wygłaszał do niewidzialnego zgromadzenia kazanie o znaczeniu pokoju i miłosierdzia.
KONIEC
Za dużo przypisów, miałem wrażenie, jakbym czytał podręcznik...
Po co kreować tak złożony świat na potrzeby króciutkiego opowiadania? Forma, jak zwykle, przerasta treść.
No, no, przez chwilę miałam wrażenie, jakbym znów czytała "Mechaniczną pomarańczę" w oryg:D
Widzę, że lubisz przypowieści:) Ja też, więc akurat do mnie ten tekst przemawia. Wydaje mi się, że gdybyś nie wykreował własnego świata, przesłanie nie miałoby już tej samej mocy. W każdym razie tekst jest na tyle czytelny, że można zignorować przypisy i zajrzeć do nich dopiero na końcu.
Ode mnie 5.