
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Pozwolę sobie opisać pewną sytuację, która miała miejsce stosunkowo niedawno, a której tragiczny finał zakończył się moim zgonem.
Pewnego lipcowego poranka wyszedłem jak co dzień do pracy. Po drodze wstąpiłem jeszcze do mojego brata, który w ostatnim czasie uskarżał się na dosyć uciążliwe i nasilające bóle w klatce piersiowej. Wykorzystując swoje znajomości w kręgach lekarskich, zdobyłem dla niego trudno dostępną maść, która raz na zawsze miała wyzwolić go z cierpienia. Powspominaliśmy stare czasy, gdy jeszcze mieszkaliśmy razem z rodzicami i pośmialiśmy się z wygłupów, które robiliśmy w wieku szkolnym. Pożegnałem się z nim, obiecując, iż wpadnę go odwiedzić dnia następnego, aby sprawdzić wiarygodność napisu, znajdującego się na pudełku od maści, który mówił o niemal stu procentowej skuteczności.
Wychodząc z kamienicy, w której mój brat wynajmował małe mieszkanie, spostrzegłem dziwnie wyglądającego mężczyznę, który trzymając ręce w płaszczu, opierał się plecami o ścianę budynku. Nie wiem dlaczego zwróciłem na niego uwagę. Była to postać niczym nie wyróżniająca się, choć może kapelusz, który zasłaniał jego twarz, rozbudził moją ciekawość. Zaraz jednak zapomniałem o nim, gdy usłyszałem dźwięk swojego telefonu, który wibrował w kieszeni moich nowych spodni.
Zadzwonił do mnie Jacek, mój wspólnik, z którym razem prowadziliśmy małą księgarnie, która specjalizowała się w sprzedaży literatury grozy oraz fantasy. Niestety poinformował mnie, iż nie będzie w stanie poprowadzić zajęć z twórczego pisania, które organizowaliśmy od pewnego czasu, gdyż złapał jakiegoś groźnego wirusa i nawet wykonanie telefonu do mnie, było w jego stanie godnym podziwu wysiłkiem.
Życzyłem mu szybkiego powrotu do zdrowia i zapewniłem, że zastąpienie go nie będzie dla mnie żadnym problemem, co nie było do końca zgodne z prawdą, gdyż już wcześniej miałem umówione spotkanie z Julią, młoda studentką polonistyki, wobec której miałem coraz poważniejsze zamiary.
Zadzwoniłem do niej i przeprosiłem szczerze, wyjawiając zarazem powód mojej nieobecności i chociaż Julia stwierdziła, iż rozumie sytuację, w jej głosie wyczułem ukrywaną złość i rozczarowanie. Obiecałem jej, że dnia następnego pójdziemy do restauracji. Myślałem, że tym zapewnieniem nieco ją uspokoję, lecz spowodowałem reakcję zupełnie odwrotną, która zakończyła się brutalnym przerwaniem rozmowy przez moją ukochaną. Gdybym tylko wiedział, że słyszę jej głos po raz ostatni.
W parszywym nastroju, który jeszcze rano miał się całkiem nieźle, ruszyłem w kierunku księgarni. Spojrzałem na zegarek. Miałem jeszcze ponad godzinę do rozpoczęcia zajęć, a w głowie żadnego pomysłu na wypełnienie wolnego czasu. Po drodze przypomniałem sobie, iż od dłuższego czasu przekładałem przegląd naszych zasobów w katalogu internetowym, dlatego uznałem, że to dobry moment na nadrobienie zaległości.
Idąc ulicą, mijając kolejnych przechodniów, coś wciąż nie dawało mi spokoju. Czułem się dziwnie skrępowany, jak gdybym był przez kogoś obserwowany. To emocjonalne rozumowanie, które początkowo wydawało mi się co najmniej dziwne, znalazło swoje wytłumaczenie, kiedy odwróciłem się nerwowo. Ujrzałem postać tajemniczego mężczyzny, którego spotkałem przy kamienicy mojego brata. Zacząłem zastanawiać się, czy jest to przypadkiem, iż znaleźliśmy znowu w tym samy miejscu. Później w mojej głowie zrodziła się myśl, iż ów mężczyzna śledzi mnie. I choć absurdalność tego pomysłu wywołała początkowo drwiący uśmiech na mojej twarzy, z czasem zacząłem myśleć o tym całkiem poważnie, co tylko wzmogło mój początkowo niewinny niepokój, który przerodził się w pełne, paraliżujące przerażenie.
Przyśpieszyłem kroku, modląc się w duchu, aby mężczyzna nie szedł za mną, lecz on, jakby czytał w moich myślach, nie tylko podążył za mną, ale zaczął powoli biec w moim kierunku. W tym momencie rzuciłem się do ucieczki. Nigdy wcześniej nie podejrzewałbym siebie o takie umiejętności sprinterskie, lecz nigdy wcześniej nie znajdowałem się w takiej absurdalnej sytuacji.
Powoli traciłem oddech, a mięśnie nóg doświadczały coraz silniejszego skurczu, który skutecznie spowalniał moją ucieczkę. Nie odwracałem się już w ogóle, jednak cały czas słyszałem jego oddech, choć nie jestem pewien, czy przypadkiem nie powstał w moim przewrażliwionym umyśle.
Kiedy ujrzałem drzwi wejściowe do naszej księgarni, nadzieja przepełniła moją duszę i wlała dodatkowe siły w moją wątłą postać. Zacząłem nerwowo przeszukiwać kieszenie, aby odnaleźć w nich klucze. Gdy po chwili ta sztuka mi się powiodła, nie mogłem trafić nimi w dziurkę. Słyszałem zbliżające się do mnie kroki i zmrużyłem odruchowo oczy, jakbym czekał na ścięcie głowy. Czułem jak pot spływa mi po klatce piersiowej, a serce rozpędza się tak, że gdyby było pociągiem, dawno wyleciałoby z torów. Czas jakby stanął w miejscu, a moje oczy pełniły funkcję kamer, rejestrujących obraz w zwolnionym tempie. Przypomniałem sobie o Julii i o naszym pierwszym pocałunku. Poczułem wewnątrz straszliwy ból, na myśl o tym, iż więcej takich chwil nie doświadczę. Był to swojego rodzaju impuls, który nakazał mi kontynuować walkę, pomimo beznadziejnej sytuacji. Wyrwałem się paraliżu, który opanował moje ciało i umysł na skutek strachu i otworzyłem drzwi do księgarni.
Kiedy znalazłem się w środku, zamknąłem je z powrotem i pobiegłem się ukryć. Wszedłem do magazynu, w którym znajdowały się świeżo przywiezione książki, których nie zdążyliśmy jeszcze rozpakować.
Po paru minutach uspokoiłem się nieco. Podszedłem do zbiornika z wodą i nalałem pełen kubek, który opróżniłem w kilka sekund. Oddychając wciąż nerwowo, wytężyłem wzrok, aby odszukać prześladującego mnie mężczyznę przez okno. Jednak ku mojemu zadowoleniu rozpłynął się jakby w powietrzu.
Po paru minutach przed księgarnią zaczęli gromadzić się młodzi entuzjaści grozy, których oprócz wspólnych zainteresowań literackich, łączyły marzenia o zostaniu sławnym pisarzem, na miarę Stephena Kinga. Początkowo zastanawiałem się nad odwołaniem zajęć, lecz później doszedłem do wniosku, że gdyby nawet tajemniczy mężczyzna pojawił się w księgarni, nie zrobi mi nic w obecności tylu świadków, a ja będę miał czas, aby skontaktować się z policją.
Zajęcia przebiegły wzorcowo i chociaż nie miałem dużego doświadczenia w prowadzeniu twórczych warsztatów, mogę powiedzieć nieskromnie, że poradziłem sobie całkiem nieźle. Młodzi ludzie, początkowo zawiedzenie nieobecnością Jacka, wychodząc z księgarni po zajęciach, pytali czy będę prowadził je w następnym tygodniu i bynajmniej nie oczekiwali negatywnej odpowiedzi, choć może źle to zinterpretowałem. Ja sam na tyle dobrze bawiłem się podczas warsztatów, że całkowicie zapomniałem o mężczyźnie w kapeluszu.
Jednak lęk przed nim musiał ukryć się w mojej podświadomości, gdyż pod koniec dnia zamówiłem taksówkę, chociaż zazwyczaj wracałem do domu autobusem. Dyspozytorka poinformowała mnie, że taryfa będzie czekać na mnie za piętnaście minut. Zdążyłem jeszcze pozmieniać ceny książek, znajdujących się w dziale promocyjnym.
Taksówkarz okazał się mało rozmownym człowiekiem, co całkowicie mi odpowiadało, gdyż sam nie należałem do zbyt wylewnych ludzi, szczególnie w obecności obcych mi osób. Słuchając muzycznej audycji radiowej, patrzyłem przez okno, z którego spływały krople deszczu.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, kierowca odwrócił się do mnie i powiedział ile należy się za kurs. Suma nie była zbyt wygórowana, stąd też bez oporów sięgnąłem do kurtki po portfel. Po dłużej chwili, kiedy wciąż nie mogłem go znaleźć, kierowca wymownie wzdychał, wyrażając tym samy swoje zniecierpliwienie.
– Przepraszam, ale zdaje się, że zostawiłem portfel w mieszkaniu. Pójdę na górę i będę za minutę– powiedziałem niepewnie, gdyż mężczyzna patrzył na mnie nieufnym wzrokiem, przez co poczułem się jak jakiś oszust, który stawia pierwsze kroki w „szlachetnej" sztuce, zwanej powszechnie kłamstwem.
– Tylko proszę się pośpieszyć– odparł wymownie.
Zgodnie z życzeniem kierowcy wysiadłem z taksówki i pośpiesznym krokiem ruszyłem do klatki. Wpisałem kod i otworzyłem skrzypiące drzwi. Podszedłem do windy i wcisnąłem guzik, jednak zorientowałem się, że jest zepsuty. Rzuciłem jakimś delikatnym przekleństwem pod nosem i zacząłem biec po schodach. Znalazłem się na czwartym piętrze, kiedy dostałem zadyszki. Poczułem delikatne zawroty w głowie i musiałem oprzeć się o ścianę. Przed oczami pojawiły mi się dziwne, małe, czarne plamki, które zaczęły się rozrastać. W okolicach skroni uderzyła mnie pierwsza fala bólu, zwykle towarzysząca mi przy większym wysiłku. Usiadłem na schodach, oddychając ciężko. Zacząłem zastanawiać się, czy przypadkiem nie rozpoczynał się u mnie zawał serca. Zręcznie jednak opanowałem ten atak hipochondrii i ruszyłem dalej. Stanąłem, kiedy usłyszałem jakieś kroki. Zauważyłem jakąś postać, która kręciła się pod moimi drzwiami. Podszedłem bliżej i zdębiałem, kiedy ujrzałem czarny kapelusz. Wstrzymałem oddech, który teraz wydawał mi się tak głośny, iż mógł zdradzić moją obecność. Powoli zacząłem zawracać, jednak na tyle niezgrabnie stawiałem kroki, że po chwili leżałem na schodach, a na moim czole pojawił się ogromy siniak.
Mężczyzna w płaszczu zaczął zbliżać się do mnie, mówiąc przy tym dość niezrozumiałym dla mnie językiem. Z trudem wróciłem z powrotem na nogi i ruszyłem po raz kolejny do ucieczki. Kulejąc dotarłem do drzwi wejściowych, które pchnąłem na tyle mocno, iż wypadły z zawiasów i upadając na chodnik, zrobiły wielki hałas, który obudził miejscowe psy, ujadające teraz zajadle.
Biegłem jak szaleniec z czterdziesto stopniową gorączką, nie patrząc na nikogo. Potrąciłem biedną staruszkę, która zaczęła płakać nad rozbitymi jajkami, które wypadły jej z torby. Kiedy obejrzałem się za siebie, oprócz mężczyzny w czarnym kapeluszu, ramię w ramię biegł taksówkarz, który wygrażał pięścią w moim kierunku. A więc to jest jakiś spisek, którego stałem się ofiarą, pomyślałem. Przełykając ślinę, poczułem w gardle smak krwi. Podświadomie czułem jak pętla zacieśnia mi się na szyi.
Próbując zmylić swoich prześladowców, chciałem przebiec na druga ulicę. Wpadłem na jezdnię i…. stało się. Czerwony samochód wyjeżdżający zza zakrętu, uderzył mnie na tyle silnie, że wyleciałem w powietrze, niczym kula armatnia.
Leżałem na jezdni i krztusiłem się własna krwią. Jednak ból nie był na tyle silny, aby przynieść wielkie cierpienie. Jedyne co mnie martwiło to to, że nie czułem swojego ciała. Nie mogłem poruszyć żadna kończyną. Po chwili ujrzałem piękna kobietę, która wybiegła z czerwonego samochodu. Mimo ogromnego przerażenia, które rysowało się na jej twarzy, wciąż wyglądała pięknie. Poruszała ustami, które pomalowane były czerwoną szminką, jednak żadne dźwięki nie docierały już do much uszu. Nie miałem kontroli nad swoim ciałem. Powieki powoli zamykały mi się, choć pragnąłem wciąż patrzeć na tę kobietę, która przypominała mi moją Julię.
****************************************************************
Na ulicy zgromadziły się tłumy gapiów. Jedni szeptali, drudzy patrzyli w milczeniu, inni jeszcze pokazywali na młodą kobietę, która klęczała na czarnym workiem, spod którego wystawała ludzka ręka. Sierżant Wolski niepewnym krokiem podszedł do kobiety, kładąc rękę na jej ramieniu.
– Pani Julio, musimy pojechać na komisariat.
Kobieta jednak ani drgnęła, dlatego policjant cofnął się. Wziął głęboki łyk kawy, poczym udał się w kierunku dwóch mężczyzn, którzy stali za czerwoną taśmą, odgradzającą miejsce wypadku.
– Znaliście panowie denata?– rzucił od razu.
Zaskoczeni spojrzeli na siebie, po czym gruby mężczyzna zabrał głos.
– Nie. Pierwszy raz go widziałem. Zamówił taksówkę i zawiozłem go do domu. Kiedy byliśmy na miejscu, stwierdził, że zostawił portfel w domu i musi udać się na górę. Czekałem tak z dziesięć minut, kiedy nagle wypadł z tych drzwi.
– A pan?– Wolski skierował wzrok na mężczyznę w czarnym kapeluszu.
– Pierwszy raz widziałem go dzisiaj rano. Kiedy wychodził z kamienicy, wypadł mu portfel, dlatego za nim pobiegłem. Zaczął przede mną uciekać. Potem zerknąłem na jego dowód osobisty. Postanowiłem pójść wieczorem do jego mieszkania i oddać mu to co zgubił. Czekałem pod jego drzwiami ponad dwie godziny, kiedy zjawił się. Jednak, gdy ujrzał mnie, znowu zaczął uciekać no i niestety potem już pan wie co się wydarzyło
– Tak, wszyscy wiemy– powiedział sierżant, patrząc zamyślonym wzrokiem w niebo.
Po jakimś czasie poszedł do radiowozu, żeby zadzwonić do domu, do żony. Uprzedzi ją, że dzisiaj znów nie wróci na kolację. Niektórzy nigdy się już na niej nie pojawią.
No i gdzie tu fantastyka? Słabiutki ten tekst, w ogóle nie czuć w nim emocji, nic. Ot, sucha relacja z jednego dnia pechowego faceta. Sporo powtórzeń do tego dochodzi. A co do fabuły, to jest tak standardowa i przewidywalna, że aż boli.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.