- Opowiadanie: andrzejtrybula - Ręce po stokroć przeklęte

Ręce po stokroć przeklęte

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ręce po stokroć przeklęte

Piotr nie czuł się wolny.

 

Wylanie z pracy w przeddzień Święta Niepodległości nie było wcale wyzwoleniem. Wręcz przeciwnie. Było jakimś, koszmarnym rodzajem upodlenia, sprawiającym, że cały czas czuł się obdarty z wszystkiego co miał. Samotny do bólu, z myślami, przepełnionymi na zmianę: bądź to, pragnieniem zemsty, bądź pragnieniem ucieczki w nicość.

 

Zastraszony.

 

Zawstydzony. Intensywnie przyglądał się ludziom, stojącym razem z nim, w kolejce do kasy sklepu osiedlowego, sprawdzając, czy nie ma przypadkiem wśród nich kogoś znajomego. Kogoś, komu musiałby się teraz tłumaczyć. Kogoś, kto natychmiast rozpoznałby, że coś jest z nim nie tak.

 

Dziewczynka stojąca tuż przed nim, nie zachowywała się normalnie. W jej nieskoordynowanych ruchach było coś niepokojącego. Wierciła się i pochylała nad koszykiem przestawiając produkty w jedną a potem w drugą stronę. Zupełnie bez sensu. Nie zwracając przy tym wcale uwagi na kolejne reprymendy wyraźnie zdenerwowanej perspektywą długiego stania w kolejce matki.

 

– Nie ruszaj tego! Mówiłam, żebyś tego nie ruszała! Możesz tego nie ruszać! No przecież mówię żebyś tego nie dotykała! – Słowa wychodziły z ust kobiety brzmiąc bezbarwnie, niczym jakaś słaba mantra lub nieudolna próba zaklęcia.

 

Wtedy mała odwróciła twarz i zrozumiał.

 

Patrzył i po raz pierwszy naprawdę widział. Puste oczy bez wyrazu; Nienaturalnie wychudła, wykrzywiona w karykaturalną maskę, rozmazana twarz, bez wyraźnie zarysowanych kształtów; Charakterystyczne zesztywnienie karku. Wszystkie, znane mu dobrze, ale szybko puszczane w zapomnienie z obawy przed wyrzutami sumienia objawy, jednej z najgorszych dla każdego rodzica chorób tego świata. Zespołu dziecięcego porażenia mózgowego.

 

Kiedy doszło do niego znaczenie tego odkrycia, dosłownie zalała go fala współczucia. Uczucie było tak intensywne, aż odjęło mu oddech w piersi. Nagle zrobiło się bardzo duszno. W akcie obronnym chciał szybko poluzować szalik na szyi, i w tym momencie to się stało. Głowa dziewczynki znalazła się dokładnie pod ręką a on wiedziony jakimś nagłym, zupełnie irracjonalnym przymusem, wypływającym gdzieś z głębi świadomości przycisnął ją mocno, za mocno, do czaszki.

 

Gorąco zniknęło wypchnięte teraz przez wewnętrzne, arktyczne zimno Ciałem Piotra zaczęły wstrząsać spazmatyczne dreszcze, rozpoczynając swój powolny bieg w okolicach lędźwi by następnie przyspieszając przejść przez klatkę piersiową do barku, a stamtąd, przez ramię do czubków palców dłoni, zaciśniętej kurczowo na głowie dziecka. Przez chwilę poczuł jakby odleciał tracąc kontakt z rzeczywistością. Nie było już Jego i Jej. Był jeden organizm, spojony na stałe z dwóch ciał zmagających się ze sobą w bólu i walce o wypełnienie przestrzeni zbyt małej dla objęcia wspólnej materii. Nie istniało nic innego. Nic nie miało znaczenia. Byli tylko oni, ich ból, i powoli wypełniająca ich błogość.

 

– Co pan wyprawia. Niech pan natychmiast puści to biedne dziecko! – Gwałtowne zerwanie kontaktu spowodowane szarpnięciem ręki przerwało zalew uczuć sprowadzając Piotra z powrotem na ziemię.

 

– Co to w ogóle jest! Widział ktoś takie rzeczy?

 

Starsza kobieta w czerwonym, moherowym berecie ściskała jego rękę tak mocno, jakby od d tego uścisku zależały, co najmniej losy świata. Coś krzyczała z wyrazem najwyższego oburzenia na twarzy. Coś, czego sens jeszcze nie za bardzo chciał dochodzić do jego świadomości. Za babcią, od razu utworzył się spory tłumek ludzi oglądających całe to zdarzenie ze świętym oburzeniem na twarzach. Zewsząd było słychać złośliwe szepty.

 

– Co pan wyprawia! Chciał pan zrobić krzywdę temu biednemu dziecku? – Bojowa babcia wyraźnie nie dawała za wygraną w dalszym ciągu trzymając go mocno za rękę, wskazując przy tym ruchem głowy na coś znajdującego się teraz za jego plecami. Piotr odwrócił się i ze zdumieniem zobaczył, że dziewczynka, która jeszcze przed momentem stała tuż, przede nim, teraz leży na ziemi przytulana przez uspokajającą ją matkę i płacze, nie płacze, zawodzi jak zranione zwierzę.

 

– Co…., c-co… to jest? Czy to…? – Wyjąkał nie wiedząc dokładnie, co się stało.

 

– Niech pani nie puszcza tego zboczeńca! Wezwałem już policję! – Bojowej babci przyszedł z pomocą pan w czarnej, mocno wyświechtanej kurtce z twarzą popękaną siateczką małych krwistoczerwonych żyłek, zdradzającą zamiłowanie do mocniejszych trunków.

 

– Proszę go trzymać! Niech pani nie puszcza gnoja! Zboczeniec jeden, pedofil! – Zawtórował mu tłum, którego szepty powoli zaczęły przechodzić w złowrogi pomruk.

 

– Ludzie, co wy? – Piotr próbował się bronić, jednak tłum uzbrojony w swą masę napierał coraz bardziej.

 

– Zamknij gębę, zboku! – Krzyknął elegancki, starszy pan w szarej jesionce i kapeluszu.

 

– Widzieliście, jaki hardy, trzymać pederastę! – Zawtórowała mu młoda dziewczyna z kolczykiem w nosie.

 

– Łapać Żyda, nie dać mu uciec! Na ulicę z nim! – Jakiś młody chłopak w typie inteligenta z dziwnie błyszczącymi oczami, przedzierał się przez tłum, najwyraźniej, chcąc wcielić w czyn, to co mówił.

 

Śmiertelnie przestraszony Piotr próbował szarpnięciem wyrwać się z żelaznego uścisku babci, jednak ta trzymała mocno, bijąc przy tym mocno torebką po głowie. W tym samym momencie tłum nie wytrzymał napięcia. Wydał z siebie dziki okrzyk i ruszył falą do przodu, próbując wyręczyć babcię i samemu dokończyć sprawę. Na ciele poczuł dziesiątki rąk, szczypiących skórę, ciągnących we wszystkie strony za ubranie. W ostatnim akcie desperacji szarpnął się jeszcze raz, najmocniej jak umiał, a czując, że uchwyt na chwilę zelżał nieznacznie, wykorzystał ten moment. Wyrwał się. Jednym susem przeskoczył nad płaczącą dziewczynką i pędem pobiegł w stronę wyjścia, po drodze obalając jeszcze na ziemię dwóch emerytów, grubą kobietę z trzema siatkami i małego, może pięcioletniego oseska, próbujących siłą zatrzymać go w środku. Za drzwiami otuliła go, nieprzenikniona czerń listopadowej nocy, dominująca, wśród pozbawionych oświetlenia ulic blokowiska.

*

 

Pulsujący, zmieniającymi się kolorowymi obrazami ekran telewizora, uwodził nocą jak najbardziej czuła kochanka; tuląc cały czas, bez przerwy, bez wytchnienia. Pozwalając wybrankowi zatopić się w swych objęciach i zapomnieć o całym otaczającym go, Bożym, a zarazem tak okrutnym świecie. Zapomnieć o dwóch miesiącach jałowych wędrówek od drzwi do drzwi w poszukiwaniu jakiejkolwiek pracy. Zapomnieć o nieustannym utyskiwaniu bądź, co bądź kochanej kiedyś, a może stale jeszcze żony. Zapomnieć o wnikliwych spojrzeniach córki nie za bardzo rozumiejącej, co się właściwie dzieje, jednak już zaniepokojonej dziwnym zachowaniem ojca. Zapomnieć o wszystkim; O świecie, o ludziach, o głodzie i smrodzie, o własnym ciele i własnym istnieniu. Odmóżdżyć się całkowicie i bez reszty. Układ z telewizją był przy tym bardzo prosty. Ona dawała ukojenie a on musiał w zamian oddać tylko czas, którego i tak miał teraz bez liku.

 

Bzdurny, choć ostatnio bardzo popularny program z cyklu „Opowieści niesamowite" przykuł uwagę Piotra wyciągając na chwilę z letargu fotelowego zapomnienia. Znał go, już go kiedyś oglądał, chyba nawet kilka razy; Historie opowiadane w tym programie zwykle rozśmieszały go do łez, i tak było też i tym razem. Chociaż w jego obecnej sytuacji nie był to śmiech szczery, lecz jego najgorsza odmiana. Złośliwy i szyderczy zarazem, wynikający z najniższych pobudek; Z chęci dokuczenia i wyśmiania osób o bardziej popapranym życiorysie niż jego. Takie nocne lekarstwo na stres.

 

Początek programu przeleciał jak lot niewidzialnego komara. Odczuwalny słuchem, lecz niepozostawiający po sobie nic wartego zapamiętania przez mózg, prócz niepokoju. W całości wypełniony był wspomnieniami człowieka kilkakrotnie porwanego przez kosmitów, sodomitów. Temat tak dęty i wyświechtany, że o mało, co nie zakończył się przedwczesnym wyłączeniem telewizora. Jednak już następny gość programu spowodował, że przysypiający Piotr otworzył oczy na nowo. Była to normalna kobieta, jakich dziesiątki można spotkać każdego dnia na ulicy, z rodzaju tych, które życie nie rozpieszczało za bardzo słodyczami. Jednak jej twarz i to spojrzenie inteligentnych, zmęczonych oczu wydały mi się dziwnie znajome. Zaintrygowany tym odkryciem postanowił nawet pogłośnić odrobinę telewizor, ryzykując przy tym kolejną kłótnię z żoną.

 

– Czy może pani powtórzyć ostatnie zdanie, bo trudno po prostu uwierzyć w to, że, takie rzeczy są możliwe? – Ubrana w elegancki kostium prezenterka o stonowanym makijażu i zadbanych, świecących czystością, kruczoczarnych włosach, ewidentnie próbowała podkręcić atmosferę programu, strojąc przy tym najlepsze miny ze swego wypróbowanego przez lata pracy arsenału.

 

– Tak, to możliwe – odpowiedziała skromnie kobieta. – Komisja lekarska po przeprowadzeniu dziesiątek wszelkich możliwych badań ostatecznie potwierdziła całkowite wyleczenie mojej córki. Kasia jest zupełnie zdrowa, oczywiście ma zaległości i nie zachowuje się jeszcze jak normalne dziecko, ale w jej wieku wszystko można jeszcze nadrobić. Choć…

 

– Tym, którzy nie mogą w to uwierzyć jeszcze raz przypominam – prezenterka w brutalny sposób przerwała wypowiedź kobiety, wywołując u niej na twarzy przelotny grymas niepokoju, – że Kasia, córka pani Elwiry urodziła się z dziecięcym porażeniem mózgowym zwanym też, jako choroba Little'a. Przypadłością, na którą nie ma lekarstwa, a dzisiaj dzięki nieszablonowej interwencji pewnego tajemniczego nieznajomego jest całkowicie uleczona. Jak to było? Co ten nieznajomy właściwie zrobił pani córce?

 

Wszystkie zmysły Piotra wyostrzyły się maksymalnie, uzewnętrzniając napięcie mięśni twarzy w momencie, gdy pragnął wprost pochłonąć każde słowo wypowiedziane z ust kobiety, niebezpiecznie zbliżając się, jak wciągany do telewizora.

 

– Nic szczególnego. Po prostu położył jej ręce na głowie i tylko tyle.

 

– Położył jej ręce na głowie! Czy państwo to słyszą!? Czyż może być coś bardziej niesamowitego!? – Piała z zachwytu prezenterka.

 

W tym momencie, po raz pierwszy w życiu naprawdę opadła mu szczęka. Wszystko sobie przypomniał. W kobiecie z ekranu rozpoznał tamtą zapłakaną matkę ze sklepu. Do jego przytłumionego bezczynnością mózgu dopiero teraz dotarło, co się stało. Oni mówili o mnie. Jak urzeczony stał przed ekranem, prawie wchodząc do środka z butami i czekał. Co będzie dalej?

 

– Jak pani sądzi? Czy ten Ktoś?.. Ten mężczyzna, czy to był na pewno człowiek? Przyjrzała się pani jego twarzy. Może on.. nie był stąd? – Prezenterka dalej robiła swoje naciągając atmosferę niesamowitości aż do granic absurdu.

 

– To był człowiek z krwi i kości. Zdążyłam dobrze mu się przyjrzeć. Jego twarz wyryła mi się w pamięci, a ten obraz nie opuści mnie już do śmierci. Ale.., Jeśli nawet nie był to człowiek, to na pewno anioł, bo któżby inny. Przez ostatnie osiem lat żyłam jak we śnie, dzień po dniu zajmując się tylko chorą córką. Powoli przyzwyczajałam się do tego, że tak będzie wyglądać całe moje życie, a ten ktoś, ten anioł, zmienił to wszystko w ciągu jednej sekundy dając nam…, mi…, nam…, mojej córce nowe, drugie życie – kobieta przerwała na chwilę powstrzymując się z trudnością od płaczu. Prezenterka tym razem jej nie przeszkadzała. – Teraz mam tylko jedno marzenie: spotkać ponownie tego pana, rzucić mu się do nóg i z całego serca podziękować za to, co nam zrobił. Z całego serca!

 

– Słyszeliście i widzieliście państwo to samo, co ja – prezenterka tym razem grała wzruszoną. – Myślę, że wyrażę pragnienie wszystkich naszych telewidzów, jeśli powiem, że my wszyscy, także chcielibyśmy poznać tajemniczego mężczyznę ze sklepu. A najlepiej by było gdyby ten wspaniały mężczyzna, ten anioł, zechciał odwiedzić nas tu, w naszym studiu, w programie na żywo.

 

Kamera zrobiła zbliżenie na jej piękną twarz.

 

– Zwracam się, zatem do naszego tajemniczego nieznajomego. Gdziekolwiek pan jest. Jeśli nas pan ogląda lub słyszy. Apelujemy do pana, aby się pan ujawnił. Taki dar nie może pozostać anonimowy. Świat musi się dowiedzieć, komu pani Elwira i jej córka Kasia zawdzięczają swoje szczęście. Wszyscy czekamy tu na pana z niecierpliwością. Prosimy nie kazać długo na siebie czekać.

 

Nogi Pana Boga wyszły do Piotra wprost z ekranu a on złapał je mocno i nie zamierzał puścić zapisując drżącymi rekami na kartce, podany na ekranie, jak na srebrnej tacy numer telefonu.

*

 

Noc szeptała do niego migotaniem gwiazd nie pozwalając zasnąć. W głowie kłębiło się tysiące, miliony myśli tworzących coraz to nowe, trudniejsze ścieżki labiryntu nie do przejścia. Co chwilę prowadzące do ślepych, niezakończonych niczym zaułków, poplątanych marzeń o sławie, bogactwie, szczęściu. Jednak w tym natłoku myśli było coś, co zdecydowanie przebijało się przez chaos. Jedna, jaśniejsza droga, prostsza niż inne. Silny impuls by nie dowierzać temu, co oczywiste, by nie działać pochopnie, by sprawdzić. Z niepokojem patrzył na swe zniekształcone nocnym cieniem, wyalienowane ręce, bojąc się doświadczyć choćby przelotnego ich kontaktu z resztą ciała. A może to wszystko nie prawda, może to sen, który zniknie rano wraz z pierwszym promieniem rzeczywistości. Ta dziewczynka. Jej obraz stanął mu teraz przed oczami duszy nie chcąc odejść, ale był to jakiś inny obraz. W mięśniach nie było już napięcia. Jej twarz była gładka w swej proporcjonalności, jej oczy: przejrzyste, błyszczące, pełne głębi i mądrości, oczy normalnego dziecka. Muszę sprawdzić. Nie mogę krzywdzić…. Heniek!

*

 

Przed drzwiami starego, dawno wyrzuconego z telefonicznego notatnika i przez to skazanego na powolne zapomnienie kumpla był już o siódmej rano, pukając nerwowo raz za razem w ich twardą drewniana powierzchnię.

 

– Zaraz, zaraz, pali się czy coś? – Zaspany i zdenerwowany głos Heńka uspokoił nerwy Piotra związane z tremą, jakiej nie odczuwał już od lat. Po drugiej stronie coś zaszurało, a po chwili dotychczas jasny krąg wizjera zrobił się najpierw ciemny, potem znów pojaśniał a potem znów zrobił się ciemny, jakby stojąca po drugiej stronie osoba nie za bardzo dowierzała w to, co widzi. Przeciągającą się w nieskończoność chwilę, trwało zanim trzasnął dwa razy przekręcany w zamku klucz i drzwi nie otworzyły się na oścież ukazując zaniedbaną, nieogoloną postać przedwcześnie postarzałego mężczyzny, drapiącego się w jakże znajomej oznace zakłopotania po czubku głowy.

 

– Coś się stało? – Zapytał niepewnie patrząc na głupią minę Piotra, bojąc się zapewne, że za chwilę będzie chciał obciążyć go dodatkowymi kłopotami, które przygniotą go, zmieniając w kamienny kopczyk niczym śpiącego rycerza z Giewontu.

 

– Nie…, nie. Ja tylko. Czy jest twój syn?

 

– Co ty? Piłeś, Piotr? – Zapytał zdziwiony, wietrząc nosem blisko twarzy kolegi – Pewnie, że jest, a gdzie ma być. Jakbyś nie wiedział, to u mnie nic się nie zmieniło, ale skąd ty to masz wiedzieć, przecież od wypadku byłeś u mnie tylko raz, a od roku nie dałeś już żadnego znaku życia.

 

– Wybacz Heniek, wiesz jak to jest – To „wiesz jak to jest" wypadło zupełnie blado i nie przekonywująco. – To mogę go zobaczyć?

 

– Coś ty zgłupiał? – Jego badawczy, niespokojny wzrok prześwietlał go teraz na wylot w poszukiwaniu oznak szaleństwa.

 

– Nie, nie masz się czego bać. Wiesz ostatnio wydarzyło się..Coś w moim życiu. Pomyślałem więc, że odwiedzę starego kumpla i posiedzę trochę przy jego dziecku. Słyszałem, że dzieci w śpiączce potrzebują kontaktu. Potrzebują żeby ktoś przy nich był i do nich mówił. A ja muszę się wygadać.

 

Po tych słowach Heniek popatrzył na Piotra jakoś inaczej. W jego oczach pojawił się jakby cień zrozumienia. Kąciki ust zaczęły mu drgać niebezpiecznie ze wzruszenia.

 

– Właź! – Powiedział, próbując uciec twarzą przed jego wzrokiem. – Słyszałem już o twoich kłopotach. Nie wiesz nawet jak się cieszę, że cię widzę. Teraz rzadko ktoś mnie odwiedza.

 

W małym, ciasnym mieszkaniu niemalże czuć było atmosferę szpitala i bólu. Heniek chciał najpierw zaparzyć kawę, jednak Piotr nalegał, żeby zacząć od wizyty u jego syna. Ulegając presji wprowadził go do pokoju. Niegdyś żywy, zabałaganiony i zawalony zabawkami teraz przypominał szpitalną, sterylną, lśniącą czystością izolatkę. Na środku stało łóżko, w którym leżał dziewięcioletni Jaś. Z długimi włosami, nieruchomy i piękny jak postać z obrazu Michała Anioła.

 

Widok był niesamowicie przejmujący. Piotr odwrócił się w stronę Heńka pragnąc go jakoś pocieszyć.

 

– Nie musisz się silić na współczucie. Już to mam za sobą – powiedział, uprzedzając ten ruch. – Teraz żyję z dnia na dzień mając nadzieję, że kiedyś to się wszystko skończy. Chcesz rozmawiać z moim synem to siadaj i rozmawiaj. Ja idę zrobić kawę, wygląda na to, że przyda ci się coś, co postawi cię na nogi.

 

Heniek wyszedł zostawiając go sam na sam z chłopcem. Nie zwlekając Piotr usiadł na krześle obok. Serce łomotało mu jak młot parowy po godzinie bezustannej pracy. Patrząc ze strachem na swoje dłonie próbował, nie bez trudu, przypomnieć sobie jak to było poprzednim razem. Wreszcie coś pękło, strach zniknął a jego dłonie wylądowały na małe, ciepłej główce Jasia.

 

Odczucia były podobne jak poprzednio. Najpierw fala gorąca, potem przenikliwe zimno, aż wreszcie całkowita utrata kontroli połączona jednak ze świadomością złączenia niewidzialnymi więzami z wszechświatem. Jednak tym razem było też i coś nowego; Subtelne, niezauważalne prawie, ale jednocześnie wyraźnie zaakcentowane muśnięcie nowej świadomości, które zniknęło równie szybko jak się pojawiło pozostawiając po sobie zamglone wspomnienie czegoś wspaniałego. Gdy wszystko zaczęło wracać do normy, jego opuszczone teraz przez ducha ciało drżało konwulsyjnie leżąc jak kukła na krześle, a gdy upadło na ziemię ostatnie odczucia zniknęły pogrążając go w całkowitej ciemności.

 

– Co z tobą chłopie! Obudź się Piotr, proszę! – Przestraszony głos Heńka przedarł się przez nicość i wreszcie dotarł do jego świadomości. Jęknął. Z trudnością otworzył oczy patrząc błędnym, nierozumnym wzrokiem na bliską twarz kolegi.

 

– Co? Co się stało – wyjąkał nic nie rozumiejąc.

 

– Ty mi powiedz? – Heniek na zmianę, raz był wściekły raz znowu szczęśliwy. – Przerażasz mnie stary. Po prostu upadłeś z krzesła i zemdlałeś. Musisz być wykończony. Chodź pójdziemy do kuchni, zjesz coś i napijemy się kawy.

 

Pomógł mu wstać i podtrzymując pod ramiona zaczął prowadzić, powoli, w stronę wyjścia z pokoju. Piotr bezwolnie poddał się jego sile dręczony cały czas uporczywą myślą, że właśnie zapomniał o czymś ważnym. Gdy przekraczali próg zatrzymał ich cichy, ledwie słyszalny jęk. Oboje, jednocześnie, jakby w zwolnionym tempie odwrócili głowy i zamarli w bezruchu patrząc szeroko otwartymi oczyma wprost przed siebie. Na łóżku, na wprost nich, leżał mały Jaś, patrząc przytomnie tymi swoimi, niebieskimi, jakże pięknymi, choć bardzo zmęczonymi oczkami.

 

– Tato – westchnął cicho chłopiec.

 

– Jezus Maria! – Zawył dziko Heniek padając z płaczem na kolana przed łóżkiem.

*

 

Światła reflektorów grzały niczym letnie słońce na plaży w lipcowy upalny dzień. Były zwiastunem czegoś wielkiego. Nowego początku, ciepłego i pachnącego rozgrzanym plastikiem; Od dziś zapachem sławy, wielkości, pieniędzy i szczęścia. Piotr stał tak, grzejąc się w ich cieple w oczekiwaniu na asystenta reżysera, próbując opanować nadchodzące falami wściekłe ataki tremy przed swoim pierwszym występem. Tu za kulisami było ciepło i spokojnie; Tam przed sceną wszystkie miejsca do ostatniego zajęte były przez ludzi przybyłych w oczekiwaniu na cud. Nie wiedząc, co począć z myślami przypomniał sobie swoją pierwszą wizytę w telewizji i wstrząs, jakiego wtedy doznał.

 

Umówiony na konkretną godzinę spodziewał się spokojnego sam na sam z producentem, tymczasem już od drzwi przyszło mu zmierzyć się z kłębiącym się tłumem mężczyzn tarasujących w sposób całkowity – zbyt mały na taką dużą ilość osób – korytarz. Pośrodku tłumu, jak w ukropie uwijał się młody człowiek w sportowym ubraniu, chodząc od jednego człowieka do drugiego i rozdając jakieś kartki.

 

– Kto jeszcze nie ma numeru!? – Krzyknął głośno starając się przekrzyczeć tłum i zwrócić na siebie uwagę.

 

– Przepraszam! – Odkrzyknął Piotr podnosząc rękę.

 

Młodzieniec odwrócił się, patrząc z niesmakiem w jego stronę.

 

– Numer dwa tysiące szesnaście – kartka wciśnięta w rękę miała właśnie ten numer.

 

– Nie, nie, pan nie rozumie. Ja przyszedłem tu na umówione spotkanie z producentem…

 

– No, właśnie mówię! Numer dwa tysiące szesnaście. Kartki nie zgubić, czekać spokojnie aż wywołamy numer. Zrozumiał pan?! – Ostatnia uwaga mimo formy była wyraźnie uszczypliwa. Widząc minę Piotra, młody człowiek uśmiechnął się w złym grymasie pełnym tryumfu, odwrócił się na pięcie i szybko oddalił w inne miejsce.

 

Na korytarzu z każdą minutą robiło się coraz ciaśniej, a on zaciskając gniewnie, osłonięte rękawiczką pięści, chcąc nie chcąc, musiał odstać swoje. Po kilu godzinach był tak zmęczony, że nawet nie zareagował, gdy wykrzyczano właściwy numer. Dopiero za drugim razem skojarzył go ze swoją osobą podnosząc rękę. Ten sam młody człowiek, który poprzednio podał mu kartkę, teraz podszedł do niego i pociągnął za rękę dając w ten niewybredny sposób znać, aby poszedł za nim.

 

Pokój przesłuchań nie był zbyt wielki, choć w porównaniu z tłokiem korytarza wydawał się przestrzenią niemalże luksusową. Na wprost drzwi ustawiono stolik, przy którym w dość swobodnych pozycjach siedziały trzy osoby, w tej chwili całkowicie zajęte rozmową ze sobą. Pierwszą, która zwróciła uwagę na nowo przybyłego kandydata, Piotr rozpoznał od razu. Była to matka dziewczynki. Uśmiechnął się do niej a ona odwzajemniła uśmiech wpatrując się intensywnie w jego twarz. Po chwili poklepała szybko po ramieniu siedzącą obok niej prezenterkę, szepcząc jej coś z przejęciem do ucha. Ta, przerwała natychmiast rozmowę prowadzoną z trzecim siedzącym na skraju stolika, elegancko ubranym mężczyzną, po czym jako druga osoba dzisiaj z zainteresowaniem spojrzała w jego stronę.

 

– Jak pan zapewne wie – zaczęła bez żadnego wstępnego „dzień dobry" lub czegoś w tym rodzaju – poszukujemy mężczyzny, który 10 listopada tego roku w sklepie w Opolu uleczył pewną małą dziewczynkę. Siedząca tu obok nas pani Elwira twierdzi, że to może być pan, ale nie jest do końca pewna. Proszę, zatem powiedzieć coś, co przekona nas definitywnie, że to właśnie pan jest tym, którego szukamy?

 

Irytujący, arogancki sposób zachowania prezenterki przeważył szalę zdenerwowania. Coś w Piotrze pękło, musiał wybuchnąć mimo tego, że rozum podpowiadał, iż ten moment jest akurat najgorszym z możliwych. Ostatkiem sił woli starał się sprawić, by nie był to tylko niekontrolowany wybuch gniewu.

 

– Po pierwsze, jak się z kimś wita to mówi się dzień dobry. – Wysyczał

 

Przyzwyczajona do pochlebstw prezenterka zrobiła kwaśną minę. Jej oczy niebezpiecznie się zwęziły nadając pięknej twarzy gadzi wygląd. Piotr wiedział, że nigdy już nie będzie miedzy nimi przyjaźni.

 

– Nie chciałem tu wcale przychodzić. To państwo mnie zaprosiliście! Ale skoro już tu jestem to oczekiwałbym przynajmniej minimum szacunku należnego gościom!

 

Zapadła niezręczna cisza. Prezenterka wygięła usta w złym grymasie chcąc coś powiedzieć, jednak w ostatniej chwili została powstrzymana przez siedzącego obok mężczyznę, który władczym gestem położył jej rękę na dłoni.

 

– Najmocniej pana przepraszam – rozpoczął tonem władczym, lecz spokojnym, od razu wprowadzającym w otoczeniu odpowiedni porządek rzeczy. – Mieliśmy już dzisiaj tylu fałszywych uzdrawiaczy, że musieliśmy sobie jakoś radzić i stąd ten ton. Pozwoli pan, że się przedstawię nazywam się Paweł Koterbski i jestem producentem programu „Opowieści niesamowite". Pani obok mnie to nasza gwiazda Aldona Mirska, a panią Elwirę jak mniemam miał już pan okazję kiedyś spotkać.

 

– Dziękuję panu, po tylu godzinach stania w zatłoczonym korytarzu mogą człowiekowi puścić nerwy – Piotr starał się odpowiedzieć łagodnością na łagodność. – Panią Elwirę faktycznie znam, choć widziałem ją tylko przez moment i nie miałem okazji się przedstawić. Rozumie pani? Uciekając przed rozwścieczonym tłumem, nie było za dużo czasu na wymianę uprzejmości i konwenanse. Po tamtej przygodzie do dzisiaj śnią mi się agresywne staruszki.

 

Matka dziewczynki, nie wytrzymała. Wstała gwałtownie z miejsca, o mało nie wywracając krzesła, z trudem opanowując cisnące się do jej oczu łzy.

 

– Ja, ja… ja nie wiem… nie wiem jak mam panu dziękować. Ja nic…, ja.. Nie wiem, – zdołała wydukać, po czym z płaczem wpadła w jego ramiona.

 

Wykorzystując moment przerwy, producent podszedł do stojącego między Piotrem a drzwiami chłopca, szepnął mu coś do ucha a tamten natychmiast wyszedł zamknąwszy za sobą cicho drzwi.

 

– Panie Piotrze! – Zagadnął, gdy z trudem udało mu się wreszcie wydobyć z ramion płaczącej ciągle pani Elwiry i oddać ją w opiekuńcze ręce prezenterki. – Czy pan..? Czy pan potrafi naprawdę leczyć ludzi, czy był to tylko jednostkowy przypadek?

 

– A po co pan pyta?

 

Popatrzył na mnie z lekkim, tajemniczym uśmiechem.

 

– Powiem tak; Jeśli był to jednostkowy przypadek, to fajnie. Zrobimy z panem wywiad w następnym programie, wszyscy będą zadowoleni, ale na tym skończymy naszą znajomość. Jeśli jednak ma pan ten dar i potrafi pan leczyć ludzi to miałbym dla pana pewną propozycję. Bardzo intratną propozycję. Propozycję na dłuższą współpracę.

 

Piotr przyjrzał mu się uważnie. Ten człowiek, którego jeszcze przed chwilą nie znał, zaczynał naprawdę mu imponować. Miał wszystko to, co on zawsze chciał mieć: Wygląd, pozycję, pewność siebie, zapewne duże pieniądze. Mówił ze spokojem o rzeczach, które kładły się miodem na duszę słuchającego, uwodząc prawie i pociągając za sobą. A teraz, ten bez wątpienia ważny człowiek czegoś od niego chciał. Pożądał czegoś tak bardzo że nie mógł tego ukryć. Zdradzały go pożądliwe oczy i uśmiech: niepełny grymas wynikający bardziej z zakłopotania niż z przypływu dobrego humoru. Przez chwilę jego splendor spłynął także na Piotra, który pierwszy raz od bardzo dawna poczuł się naprawdę ważny. Coś wielkiego zależało tylko i wyłącznie ode niego, od jego jednego słowa tak lub nie. Po raz pierwszy poczuł się niemalże jak Bóg.

 

– Tak!

 

– Co?

 

– Tak, naprawdę potrafię leczyć ludzi dotykiem. Robiłem to już wielokrotnie.

 

Jedno, no może kilka słów i jedno niewinne kłamstwo dodane dla zwiększenia ważności zdania spowodowały, że na twarz producenta wróciły szczery uśmiech i dawny wyraz pewności. Uradowany objął Piotra przyjacielsko ramieniem i poprowadził w drugi kąt pokoju, łamiąc tym jednym gestem wszelkie dzielące ich do tej pory bariery. Boże, żeby choć przez chwilę być takim jak on!

 

– Słuchaj Piotr, mogę tak do ciebie mówić?

 

– Tak, tak, oczywiście, nie krępuj się.

 

– Oglądałeś kiedyś religijne programy amerykańskiej stacji Sky Angel albo EWTN? Nie, to żałuj, wielka sprawa, naprawdę wielka sprawa. Byłem tam i widziałem to na własne oczy. Wielkie show, wielkie przeżycie mistyczno religijne i wielka, naprawdę wielka kasa. Prowadzący je kaznodzieje mają status niekwestionowanych gwiazd i miliardy na koncie. Kredyt u samego Boga.

 

Jego śmiech był naprawdę rozbrajający.

 

… Na świecie są tylko dwa kraje gdzie taki program ma racje bytu, gdzie religia może porwać miliony, Ameryka i Polska. Zawsze marzyłem, żeby zrobić coś takiego u nas, ale zawsze brakowało jakiegoś elementu, z tobą mielibyśmy już wszystko. Wyobrażasz sobie, wielki telewizyjny, a przy tym nasz, polski show o zabarwieniu religijno mistycznym z uzdrowieniami w tle. To byłaby wielka sprawa. Wielka sprawa – wielka kasa.

 

– Ale, religia? – Wątpliwość nie była zewnętrznym aktem oporu. Piotr czuł się już kupiony i to z dobrodziejstwem inwentarza. Było to raczej próba wprowadzenie własnego ja, własnego podmiotowego pierwiastka do gry, którą uznał już za swoją własną.

 

Paweł wyczuł to natychmiast. Uśmiechnął się, zwiększając przy tym uścisk ramienia.

 

– Religia musi być, inaczej to nie chwyci. Podobnie jak w Stanach tak i u nas, to, co religijne sprzedaje się jak świeże bułeczki. Oczywiście nie możemy nikogo obrażać. Kościół katolicki odpada. Musielibyśmy wynaleźć na potrzeby programu jakiś inny kościół, jakiś… protestancki..I najlepiej nie z Polski. O! Będzie jeszcze lepiej jak zrobimy z ciebie Amerykanina, polskiego pochodzenia. Obcokrajowiec, chrześcijanin nie będzie wzbudzał takich emocji, co nasz rodzimy Katolik…

 

Paweł rozpalał się coraz bardziej otwierając przed Piotrem coraz to nowe drzwi i możliwości realizacji swej wizji. Opowiadał o telewizji i świecie wielkiej finansjery, o wzajemnym przenikaniu się tych dwóch światów. O tym, jakie sznurki pociągać, do kogo pójść, aby załatwić taką a taką sprawę. Jakich użyć forteli i jakich świństw dokonać, aby zdobyć pieniądze na produkcję.

 

– Ja już to wszystko mam, tutaj w głowie – przekonywał, pukając się palcem w czoło. – Do pełni realizacji brakowało mi tylko jednego elementu. Kogoś takiego jak ty. A teraz cię mam i już nie wypuszczę. Mów tylko, co chcesz, zrobię wszystko, tylko proszę cię, błagam, zróbmy razem ten program.

 

– Naprawdę zrobisz, co chcę? – Piotr przekomarzał się jak panna na wydaniu.

 

– Proś! Co ja mówię, nie proś, żądaj! A wszystko będzie ci spełnione.

 

Na ustach Piotra pojawił się złośliwy uśmiech.

 

– Na początek mógłbyś zwolnić tego małolata, który mnie tu wprowadził. Nie był dla mnie zbyt miły.

 

– Mówisz, masz. Gówniarz już tu nie pracuje. Trzeba dbać o nasze gwiazdy.

*

 

Wieczorne powroty do domu nie był łatwe. Doskwierała samotność i paradoksalny lęk przed rozpoznaniem. Gdyby nie układ z producentem i mała mistyfikacja z dublerem odjeżdżającym limuzyną do rezydencji na wzgórzu, pewnie w ogóle nie miałby żadnego własnego życia. A tak namiastką normalności stały się dla niego, krótkie spacery do małego, tajnego mieszkania w centrum. Jedyny moment, kiedy nierozpoznany, dzięki lekkiej charakteryzacji, mógł cieszyć się swobodą należną wolnym, niezależnym ludziom, do jakich niestety nie należał. Wszystko przez pogróżki. Zagrożenie życia było realne. A przecież to nie tak miało być, wszystko miało być inaczej. Miał być sławny, i był. Ale co to za sława, kiedy nie można wyjść z domu, bo większość ludzi szczerze cię nienawidzi i chciałoby cie spalić żywcem. Miał być bogaty, tymczasem bogaciły się tylko jego byłe żony i ich prawnicy. Miał być wolny, tymczasem całe jego życie toczyło się w rytmie ustalonym przez producenta i reżysera, a on jeszcze do niedawna nawet nie mógł sam zaparzyć sobie herbaty. Jego wolność została przelana na papier kontraktu i zamknięta na zawsze w więzieniu paragrafów, punktów, ustępów i dopisków, bez prawa łaski. Miał być wreszcie szczęśliwy, tymczasem był tylko, coraz bardziej zgorzkniały i samotny. Jedyne, co mi tak naprawdę jeszcze zostało to mój dar; Mój boski dar leczenia. Moje ręce.

 

Zrezygnowany przystanął na chwile i spojrzał na dłonie, teraz szczelnie zamknięte kokonem rękawicy ze specjalnie wzmocnionej skóry. Z przyzwyczajenia rozejrzał się dookoła. Padał lekki śnieżek, który skutecznie wymiótł wszystkich pod dachy domostw, do ciepłych mieszkań. Na ulicy był sam a w promieniu kilkuset metrów nie było nikogo. Nawet ochroniarze, którzy zawsze dyskretnie mu towarzyszyli gdzieś teraz zniknęli. Akurat w tym momencie ich nieobecność była mu naprawdę na rękę. Zdecydowanym ruchem sięgnął do twarzy, zrywając sztuczny nos i policzki. W takiej chwili chciał być w stu procentach sobą. Powoli z namaszczeniem ściągał rękawiczki odsłaniając ubezpieczony na okrągły miliard przedmiot swojej dumy i nienawiści. Dar, czy przekleństwo? Sam nie wiedział, które określenie było właściwsze. Tyle razy ratowałem innych, pomyślał. Teraz przyszła kolej na mnie, póki jeszcze w rękach moc i siła. Przyszedł czas żeby wyleczyć – a może zabić – samego siebie.

 

Drżąc na całym ciele przysunął dłonie do głowy. Uśmiechnął się słysząc wyraźny odgłos biegnących po chodniku ciężkich butów. Ochroniarze. Ale tym razem nie zdążą. W ułamku sekundy przycisnął sobie dłonie do głowy, padając przy tym na kolana i….., I nic, zupełnie nic, całkowita pustka.

 

Nie było ciepła ani zimna, nie było dreszczy i odlotu. Nie było uniesienia i zjednoczenia z kosmosem. Nie było uleczenia.

 

Nie było nic, jego ręce przestały działać.

 

Tupot butów ślizgających się po śniegu. Odgłos szamotaniny, Kilka zgrzytów i głuchych uderzeń. Upadek ciała na ziemię. Ucieczka. Wszystko poza nim. Szlochał bezsilnie, klęcząc na zimnym, ośnieżonym chodniku, gdy ktoś silny złapał go od tyłu pod pachy i podniósł do góry.

 

– Już wszystko w porządku, jestem przy tobie, wszystko będzie dobrze! – głos był kojący a przy tym dziwnie znajomy, przywołujący wspomnienia ze starych dobrych czasów.

 

Nie bez trudu odwrócił się, przez łzy rozpoznając u mężczyzny, cały czas silną ręką podtrzymującego go na nogach, twarz Heńka.

 

– Co ty…? – próbował coś powiedzieć.

 

– Ciiiii, już dobrze wszystko będzie dobrze. Jesteś wśród przyjaciół.

 

– Ale,.. Ochroniarze. Będziesz miał kłopoty!

 

– Nie ma ich, odeszli. Nareszcie możesz być wolny!

*

 

– Jak to odeszli? Dlaczego odeszli? I co tam się stało na dworze? – Piotr pytał, próbując ogrzać zgrabiałe ręce nad małym, chłodnym kaloryferem, w mieszkanku, do którego zaprowadził go Heniek.

 

– Dyspozycja producenta; Nie masz już ochrony od dwóch tygodni. Właśnie był zamach na twoje życie.

 

– Zamach?

 

– Tak, zamach.

 

– Ale jak…, skąd ty to wszystko wiesz?

 

– Może usiądziesz! – Wskazał mu krzesło stojące obok stołu. Usiadł.

 

– Słuchaj Piotr, zazwyczaj jest tak, że osoba najbardziej zainteresowana dowiaduje się o wszystkim ostatnia. Ty nie jesteś osobą prywatną. Jesteś sławny, bardzo sławny, wiele osób interesuje się tym co robisz, a ja jestem jednym z nich. Kiedyś zrobiłeś dla mnie coś bardzo ważnego, uratowałeś mi syna i dałeś nam drugie życie. A ja wtedy postanowiłem, że nie spocznę dopóki ci się nie odwdzięczę. Nie, nie patrz tak na mnie. Nawet nie wiesz ilu ludziom pomogłeś i jak wiele dobra wyrządziłeś. Nie wszyscy chcą cię zabić. Są tacy, którzy chcą ci pomóc.

 

Popatrzył na niego znaczącym wzrokiem.

 

-Mamy swoich ludzi w studio i w biurze producenta, wiemy o wszystkim, co się tam dzieje. Mogliśmy cię ochraniać! Twoje kłopoty znane nam są od dawna. Nie mogłeś wiedzieć, że od jakiegoś czasu program przestał przynosić zyski. Zjadały je odszkodowania, które producent musiał płacić za przegrane procesy z osobami obrażonymi i nieuleczonymi. Tobie tego nie mówili, ale nie wszyscy dotknięci zostali uleczeni. Niektórzy tak, niektórzy tylko częściowo, a niektórzy wcale. Ostatnio takich przypadków było coraz więcej. Dodatkowo nałożyły się na to wszystko twoje kłopoty z psychiką, dlatego producent postanowił wystawić cię na odstrzał.

 

– Jak to na odstrzał? – Jego oczy robiły się coraz większe i większe.

 

– Normalnie. Jesteś bardzo wysoko ubezpieczony, na miliardy. Ochroniarze nie chodzą za tobą już od dwóch tygodni, a dzisiaj rano wyszedł przeciek z biura o twoim tajnym mieszkaniu; Resztę dopowiedz sobie sam, to bardzo proste.

 

Piotr nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Jego myśli tworzyły jeden wielki chaos. Jak to odstrzelić, to znaczy?.. Zabić, czy tylko zwolnic? Zabić?

 

– Zaraz, zaraz! – Myśli zatrzymały się czepiając się czegoś pewnego, co nagle wydało mu się ważne. – Mówisz: „mamy", „wiemy", „mogliśmy", co to jest, jakaś organizacja?

 

– Tak! I to stworzona przez ciebie.

 

– Przeze mnie? Przecież ja nie… – myśli ponownie zaczęły się kłębić bez ładu.

 

– Słuchaj Piotr, nasze dzisiejsze spotkanie wcale nie było przypadkowe. Zostałem tu wysłany specjalnie, bo mnie znasz. Przyszedłem wyjaśnić ci, kim jesteś. Przez te wszystkie lata nie leczyłeś tylko ciał. Leczyłeś dusze. Zmieniałeś ludzi. Każdy wyleczony, odczuwał potem niepohamowaną potrzebę niesienia pomocy innym i wiesz, co, to działa. To oni, twoi pacjenci stworzyli tą organizację, idąc w świat i pomagając innym, a dzisiaj my, uleczeni chcemy pomóc tobie. Jesteśmy ci to winni.

 

– Dla mnie już nie ma pomocy, straciłem swój dar – odparł zrezygnowany.

 

– Zawsze jest nadzieja – Heniek popatrzył mu prosto w oczy. – Pamiętasz? Byłem na samym dnie, a potem przyszedłeś ty i wszystko się zmieniło. Ty dałeś mi wolność i spokój. Zawsze jest nadzieja. Wiem, boisz się; Przyszli jacyś ludzie i znowu coś od ciebie chcą, ale to nie są.. Jacyś ludzie. To jest mój syn, to jest Kasia, którą uleczyłeś, jako pierwszą, to pani Elwira i wszyscy inni, których uleczyłeś a były ich setki, jest z nami nawet twoja córka, która cały czas cię podziwia i zbiera informacje o tobie. My nic od ciebie nie chcemy, wręcz przeciwnie. Chcemy dać ci naszą miłość i spokój. Po prostu, chodź z nami i bądź z nami, nic więcej, a kto wie może z czasem wróci twój dar.

 

Piotr patrzył na Heńka. Na jego jednoczesny spokój i zapał, zazdroszcząc mu pewności wypowiadanych słów. W zasadzie, co mam do stracenia, pomyślał. Ani majątku, ani wolności, ani szczęścia. Nic mi już nie zostało, zupełnie nic; Stracone złudzenia.

 

– Pojdę z wami – powiedział cicho i bez przekonania. – Pójdę z wami! – Powtórzył drugi raz, tym razem już głośno i zdecydowanie.

Koniec

Komentarze

Spasowałem, kiedy przyszło do sceny z tłumem (czyli dość szybko). Po prostu mi się nie podoba, nie trafia w mój gust.
BTW: proponuję zerknąć do wątku o eliminacjach i znaleźć warunki uczestnictwa. 
Pozdrawiam
 

Zgadzam się z exturio. Czy aby nie trzeba mieć miniumum brązowego piórka, by uczestniczyć w Eliminacjach?

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Sorki. Doczytałem regulamin i wycofuję się z wyścigu szczurów. Muszę się dowiedzieć jak zdobyc brązowe piórko.Pa

"Wyścigu szczurów"? Mhm, nie zabrzmiało to ładnie... :] Wrzucaj teksty - jak będą dobre to piórko samo przyfrunie.

Wiem, wiem. To jest beznadziejne. Przesadna egzaltacja. Wracam do swojej ulubinej prozy. Prostej jak budowa cepa. nastepne opowiadanie będzie lepsze. No i będzie akcja. Coś dla dużych chłopców. Pozdrawiam.

Ja doczytałem do końca i powiem wam, że pomijając strasznie bełkotliwe, wywodowo - filozoficzne opisy na poczatku, to to jest kurde niezłe opowiadanie. Troche ciężkim stylem napisane, przynajmniej poczatek, ale pomysł jest niezły, porusza fajną kwestię bycia telewizyjną gwiazdą, a w dodoatku wbrew pozorom nie jest takie długie, bo czyta się je szybko. Tak, że jest całkiem dobrze. Na mocne, zasłużone 4.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dzięki za ocenę. Zgadzam się z nią w stu procentach. Początki to moja słabość. 

Przeczytałem Twój tekst. Fakt, trochę męczą te filozofie i bardzo ciężki styl, ale tekst jest fajny. Mysle, że masz coś czym nas tutaj mile zaskoczysz. Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Wg mnie nie było nic ciężkiego w Twoim stylu, nawet po całym ciężkim dniu mogłam się jakoś odprężyć, czytając to.
Poza tym - dobra narracja, dobre dialogi. Gdzieś po drodze chyba coś mi stylistycznie nie zagrało, ale nie mam teraz czasu tego poszukać, a owe zgrzyty były niewielkie.

Pozdarwiam

Nowa Fantastyka