
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
***
Słońce świeciło jasno,nagrzewając ziemię. Wiatr niósł po gościńcach zapach
krowiego łajna i echo dźwięcznie wypowiadanych kurw. Kamienna kostka
krakowskiego Starego Miasta unosiła ciężar stąpających gapiów.
– Powoli, mów pan wolniej bo z tego bełkotu nie rozumiem słowa – Bartolomeo
Berrecci splunął. – Jeszcze raz, tylko tak bym mógł zrozumieć. Dobrze wiecie
że ja nie tutejszy.
– Jeden z pańskich domów, ten na obrze¿ach… – rzekł trzęsący się mężczyzna,
pociągając nosem – Płonie! Pali się czarnym ogniem. To jakaś magia albo nawet
diabelskie sztuczki.
Tłum przysłuchujący sią rozmowie zaczął szeptać. Chmury przysłoniły słońce.
Przestań pieprzyć. Wymyœlił Wać pan. Czarny ogień… – Uśmiechnął się drwiąco
– Może jeszcze mi powiecie iż czarowników pełno nad moją osobą. Nie
przerywaj! Gdy tylko skończę z zamówieniami to przyjdę zobaczyć ów okultyzm.
Teraz zejdź mi z oczu.
-Nie bocz się na mnie. Przekazać tylko miałem to co Kazimierz kazał.
Bartolomeo zmierzył go wzrokiem. Dłonią wskazał kierunek w którym ma odejść.
Oczywiste było że Piotr pójdzie w przeciwną.
***
Rzeczywiście dom prawie cały spłonął. Nie pomogło oblewanie go moczem przez
służbę, ni deszcz ,który zerwał się chwile po wybuchu pożaru. Nie pomogło
wzywanie świętych na ratunek jak i grad obelg w stronę Lucyfera i jego
pomocników. Bartolomeo patrzył na zgliszcza.
-Ni to przypadek, ni to podpalenie. Kazimierzu, byłeś tutaj cały czas i z tego
co mówisz nikt podejrzany się nie kręcił – Zapytany kiwnął głową. – Psia
jego mać, drugi dom w tym tygodniu.
-Toć to kara boska. Tyle razy…
-Nie będę dawał na żadne wyprawy przeciw niewiernym i heretykom. Bóg nie takich
jak ja każe. On takich pochwala. Wszakże nauczał o miłości, Pismo Święte mówi:
„Miłuj bliźniego swego”
-Mówi też – Kazimierz nie dawał za wygraną – „Ten kto w Boga nie wierzy lepiej
by się nie narodził” toć zajebać jednego z drugim żeby przypadkiem więcej nie
grzeszyli herezyje głosząc.
Berrecci po chwili zastanowienia kopnął w resztki tlących się desek. Podrapał
się po głowie.
Obok, w zagajniku czaiła się postać w czarnym kapturze, przysłuchując się
rozmowie. Złoty sztylet migotał w cholewie a kusza, którą miał na plecach
płonęła ogniem zmieniającym kolor co kilka sekund. W dłoni trzymał księgę z
wyrytym pentagramem.
-Tak sobie myœlę, że ja herezje przed chwilą wypowiedziałem. No chwyć za swój
buzdygan i zajebaj skurwysyna co złe nauki głosi. – Kręcił bełtem między
palcami – Egzekucji oczekuję. Patrz twoja Zośka idzie. Jak na mnie ruszysz to
będzie dumna.
-Albo będzie wdową – Odezwał się jeden ze służących dłubiąc w nosie.
-Zamknij się! Nie pozwolę Ci tak mówić. – Krzyknął Kazek mocno urażony. – Może
ty chcesz wdową zostać? Bo wdowcem to ty byś nie był. Marcin to nie to samo co
Zośka. Zboczeniec. Zamiast dziewkę znaleźć to baraszkuje nie po swoich
chałupach z mężczyzną. Do tego dominikaninem!
-I ty mówisz żebym na krucjaty datki dawał? – Przerwał Bartolomeo – Lepiej dać
na kastracje. Wiecie dobrze dla kogo ona potrzebna. Wracaj¹ąc… Zabijesz
heretyka czy nie? Ile mam czekać?
Leśny szpieg schował ową księgę i pergamin do skórzanej torby.
-Tak ci spieszno? Miałem z tym poczekać. Poczekam ale tylko do zachodu
słońca… – Mówiąc to rozpłynął się w powietrzu.
Budowniczy Wawelu nadal kłócił się z przyjacielem. Musiał wracać na rynek.
Wiedział o tym doskonale ale na spory zawsze miał czas. Powinien się cieszyć
każdym oddechem, który mu pozostał.
***
Bartolomeo przechadzał siê krakowskimi uliczkami. Kończył pracę więc pomyślał
iż pójdzie do Karczmy pod Złotym Lisem napić się wiosennego piwa. Czuł jakby
ktoś go obserwował. Dreszcze zaczęły biegnąć mu wzdłuż pleców. Przyśpieszył.
Serce biło mu coraz silniej. Zatrzymał się by przysłuchać się czy aby nikt nie
nadchodzi. Szorstka dłoń ciężko spadła mu na bark. Szybkim ruchem odwrócił
głowę.
-Nareszcie pana dogoniłem. – Powiedział uśmiechnięty od ucha do ucha Piotr. –
Pożyczy pan dwa grosze? Bardzo mi potrzebne, Chciałbym kupić nowego
wierzchowca.
Przestraszony Berrecci sięgnął po sakiewkę.
-Ale mnie wystraszyłeś chłopcze!Myślałem że… Z reszta. Masz tutaj te dwa
grosze, ale wiedz że musisz oddać. Szybko tracę majątek. Dziwne zdarzenia…
Bardzo dziwne ostatnio nawiedzają mnie i mój dorobek. – Wyciągnął rękę na
której znajdowały się pieniądze. – Proszę.
Twarz Piotra rozbłysnęła jeszcze jaśniej.
-Bardzo dziękuje. Oddam Jak najszybciej…
Piotr Odwrócił się i poszedł przed siebie, skręcając w najbliższy zaułek.
-Retlag Musi Potaioin Body refengere – Wyszeptał pod nosem.
Dym, huk i jaskrawe światło spowiło okolice. Piotr zamienił się w człowieka,
który był świadkiem rozmowy i kłótni. Tym razem nie miał kuszy na plecach. W
czarnych oczodołach jarzył się czerwony płomień. W czasie krótszym niż 2
sekundy stanął przed Bartolomeo. „Bag Lothr Morha” zabrzmiało donośnie głosem
niczym tysiące szczekających psów.
-To twój koniec. Nazywam się Drotgadr. Jestem diabłem pierwszego kręgu. To
dzięki mnie masz wszystko co masz. Posiadasz co posiadasz. – Powiedział
demonicznym głosem. – Dzięki mnie projektowałeś Wawel. Pamiętasz…. Ha ha ..
na pewno pamiętasz. „Oddam swoje życie diabłu byle bym był choć w połowie
znany tak jak Pitagoras, bylebym miał połowę majątku Andrei Ferrucciego.”więc
oddasz to życie teraz. Majątek już straciłeś. Wszystkie twoje domy płoną żywym
ogniem. Żarem Piekielnym. Rasta Brogga.
Sparaliżowany mężczyzna nie mrugał oczami. Drotgadr wyjął sztylet z cholewy.
Zadał Berrecciemu kilka ciosów. Bartolomeo osunął się na ziemie. Krwawił
niemiłosiernie.
-Magia albo diabelskie sztuczki – Szeptał Drotgadr – Życie i śmierć…
Przechodni nie widzieli nikogo prócz leżącego na ziemi Bartolomea. Był już
martwy. Nikt nie podszedł do ciała.
-On uwierzył że jestem diabłem,tyle lat był ze mną, nie poznał mnie.
Dobrze znać zaklęcie na lustrzane odbicie. Sztuczna inteligencja nawet nie
zawiodła w przypadku pogaduszki i jebanej kłótni. Jestem wspaniały.! Ha! To
twój koniec przyjacielu lecz dla reszty to dopiero początek. Krwawy początek.
Drotgadr odchodząc w jedną z pustych uliczek przybrał swoją prawdziwą postać.
Wszedł na rynek, miejsce zabójstwa.
-Kazimierzu… Kazimierzu… Ktoś zamordował Pana Bartolomeo…
Kazimierz przybrał minę żałobnika. Ciekawe… Ciekawe kto… Sarkazm ciągnął
myśli w jego głowie.
-To dopiero początek dzieła diabła– Szepnął fałszywie załzawiony – Początek…
Bartłomiej Wypartowicz
Niezwykle, hm, oryginalna forma graficzna. Ten brak myślników przed większością dialogów to oznaka awangardowości?
Pisalem to w open office i ucielo mi myslniki ;d Poprawie ;D
Prosze o oceny ;)
Hm...
(nic dodać, nic ująć).
Jestem dzisiaj w zdziebko złośliwym nastroju, więc powiem tak. Ocenę wystaw sobie sam. Ja nie potrafię.
Brak mi słów.
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
Taka mała uwaga: określanie czasu w sekundach trochę się gryzie z realiami epoki, którą opisujesz. Poza tym w prozie liczebniki piszemy słownie.
No a diabłu to chyba raczej duszę się zapisuje niż życie, nieprawdaż?
Kamienna kostka
krakowskiego Starego Miasta unosiła ciężar stąpających gapiów. –Niezbyt fajny ten opis. Brzmi jakby kostka była statkiem albo samolotem, a gapie stąpali po jej pokładzie.
Nie pomogło oblewanie go moczem przez
służbę, ni deszcz ,który zerwał się chwile po wybuchu pożaru. – To ta służba miała strażackie sikawki zamiast fiutów? Chyba tak, bo podejście do płonącego domu na taką odległość, żeby go oszczać, jest nie bardzo możliwe.
Kazimierzu, byłeś tutaj cały czas i z tego
co mówisz nikt podejrzany się nie kręcił – Zapytany kiwnął głową. – W kółko się nie kręcił? Pasuje kreslić, że np. w pobliżu domu, obejścia, w okolicy…
Obok, w zagajniku czaiła się postać w czarnym kapturze, przysłuchując się
rozmowie. Złoty sztylet migotał w cholewie a kusza, którą miał na plecach
płonęła ogniem zmieniającym kolor co kilka sekund. – Pomieszałaś osoby. Postać, czyli ona. A kuszę trzymał już on. I w drugim zdaniu to samo. Więc trzeba się zdecydować. Albo napisz zamiast postać np. osobnik, nieznajomy…
Leśny szpieg schował ową księgę i pergamin do skórzanej torby. – Czemu ową? Niepotrzebne to jest.
W czasie krótszym niż 2
sekundy stanął przed Bartolomeo. „Bag Lothr Morha” zabrzmiało donośnie głosem
niczym tysiące szczekających psów. – Nie rozumiem zupełnie drugiego zdania. Ktoś to Bag Lothr coś tam powiedział? Z powietrza zagrzmiało?
Sparaliżowany mężczyzna nie mrugał oczami. – Skoro był sparaliżowany to raczej logiczne. Ale i tak, co ma do tego mruganie. Lepiej by było np. Sparaliżowany strachem mężczyzna nie był w stanie wykonać najmniejszego gestu by się obronić, czy cuś w tym stylu.
Sarkazm ciągnął
myśli w jego głowie. – O co tu chodzi to nie wiem. Od ucha do ucha je wewnątrz głowy przeciągał?
A ja tyle wyłapałem. Nie bardzo zrozumiałem o co w tym tekście chodzi i kto jest kim, ale motyw przysięgi i zapłaty jest stary jak świat. A w Twoim wykonaniu nic nowego nie wnosi, jest oklepane. I to co zauważyła Achika. Skoro obiecał diabłu życie, to ten mordując go, automatycznie rozwiązał umowę :P
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.