
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Dzień był wyjątkowo upalny, po niebie nie płynęła ani jedna chmura, spokoju nie zakłócał najmniejszy powiew wiatru. Kasia przyjęła ten fakt z błogim uśmiechem. Uspokajał ją widok falującego powietrza, kochała łaskotanie strużek potu płynących po plecach, z radością wypatrywała nowych piegów na nosie. Uwielbiała miasto w lipcowe południa, kiedy wszyscy chowali w cieniu betonu, a wyludnione miasto wydawało się oddychać z ulgą, rade pozbycia się ciężaru tysięcy stóp i opon. Mogła godzinami, aż do zawrotów głowy, spacerować po spalonych kostkach brukowych, przypatrywać się skurczonym drzewom i parzyć uda o zbyt gorące ławki. Nienawidziła pracować w dni tak piękne jak dziś. Na samą myśl o przekroczeniu szklanych drzwi firmy, cholernie zimnym powiewie klimatyzacji i sztucznym uśmiechu recepcjonistki, dostawała mdłości.
Kaśka nienawidziła swojej pracy, niestety ze wzajemnością. Im bardziej się starała, tym słabiej jej wychodziło. Ciężko jest pokochać wydzwanianie do ludzi, których się nie zna, wciskanie im rzeczy, które nie są potrzebne i udawanie, że robi się to dla ich dobra. Jej wyniki były coraz słabsze, co prokowało babska z pracy do posyłania jej współczujących min, przy jednoczesnym obrabianiu tyłka, kiedy gromadziły się jak stado kwok przy automacie z kawą. Kaśka codziennie wyczekiwała zbliżającego się powoli maila, z informacją o pilnym spotkaniu z szefem, jakby został wysłany już miesiąc temu i bardzo powoli spływał po kablu, jak kisiel zamknięty w kapilarze. Jedyną przyjemnością w 8 godzinnym kieracie nudy i ciągłego strachu były dwie przerwy obiadowe, obie 20 minutowe. Pierwsza zaczynała się o 12 i Kaśka już na pół godziny przed nie była w stanie skupić się na niczym innym, niż nerwowe zerkanie na chromowany zegarek z Ikei. Uważała to za poniżające, że taka prosta maszyna sprawuje nad nią władzę. Kiedyś postanowiła, że po wypowiedzeniu zerwie zegar ze ściany i podepcze, tak żeby wszyscy mogli usłyszeć jęk umierającego mechanizmu. Na 10 minut przed 12 następował czasu wyboru. Kaśka mogła udać się do kantyny na parterze oszklonego biurowca, za około 12 zł zamówić zdrową, pożywną sałatkę, szklankę soku pomarańczowego, ciastko owsiane i kubek kawy. Mogła też ponownie minąć recepcjonistkę z nadal przyklejonym, ale już mniej entuzjastycznym uśmiechem, wzdrygnąć się na niby-przyjemny powiew klimatyzacji przy wejściu do budynku i wkroczyć w ukleję gorącego powietrza, pokonać 67 schodków, skręcić w prawo, obejść budynek, wejść na biało-szarą żwirkową alejkę i znaleźć się w małym parku koło budynku, zazwyczaj okupowanym przez matki z dziećmi i żuli. Następnie usiąść na brązowej, prostej ławce, poczuć przyjemne i lekko pieczące ciepło na pośladkach, ukrytych w ołówkowej spódnicy z cienkiej bawełny i figach marki Triumph, pogrzebać wymaniukirowanymi palcami w torebce i wyciągnąć mentolowe Linki, odpalić pierwszego z paczki papierosa i poczuć gryzący dym, zachłannie wciągnięty do płuc, zduszony odruch kaszlu, natychmiastowe mrowienie w podniebieniu i lekki zawrót głowy. A wtedy, na jedną tysięczną sekundy świat zamrze, liście przestaną leniwie dyndać na drzewie, ptak zatrzyma się w pół drogi, a promienie słońca przystaną zaskoczone. Jednak już sekundę później świat wróci do normy i Kaśka wie, że wypali tę fajkę rutynowo, jak tysiące przedtem, z jednoczesnym poczuciem zadowolenia i wyrzutami sumienia, wgryzającymi się w mózg i narzucającymi widma zmarszczonej skóry i pęcherzyków płucnych wypełnionych smołą. Wybór był oczywisty.
Park był całkowicie wyludniony, zapewne z powodu rekordowych upałów. Kaśka skierowała się do swojej ulubionej ławki, która znajdowała się na samym końcu żwirowej alejki, tuz przy metalowym ogrodzeniu. Mało kto się tu zapuszczał, bo ławka była sprytnie ukryta za żywopłotem. Dziewczyna siadła bezwstydnie, rozrzucając nogi na boki i wydałe z siebie ciężki, męski jęk. Zadarła głowę, opierając ją o kant ławki i chwilę popatrywała na kołyszące się gałęzie. Jak cudnie byłoby nie pracować, jak wspaniale byłoby codzinnie siadać na tej ławce, wchłaniać przez skórę życiodajne ciepło, wpatrywać się w czyste niebo, nie myśleć, nie mówić, nie starzeć się, nie umierać. Była całkowicie sama, słuchała szczebiotenia ptaków, szumu liści, miała świadomość słońca płynącego powoli po niebie. Zabawiała się widokiem promieni baraszkujących w liściach drzew. Nagle jej uwagę przykuł jeden promyk, który rozszczepiał się na małe tęczowe rozbłyski. To śmieszne, pomyślała leniwie, pewnie jeden z liści jest uszkodzony i została tylko cienka, przezroczysta błonka. Ale promyki robiły się coraz większe i coraz bardziej kolorowe. Jakby na gałęzi wisiał malutki kyształowy żyrandol. „Może coś się tam przyczepiło, jakiś kolczyk? Ale jak to możliwe, kolczyk 2 metry nad ziemią? A może jakaś sroka go przyniosła?" Zaciekawiona podniosła się, rozejrzała uważnie i nie dostrzegając potencjalnych świadków, weszła na ławkę. Wyciągała się najwyżej jak mogła, starając się dosięgnąć błyszczącego kształtu, ale ciągle brakowało kilku centymetrów. Podskakując na ławce, coraz wyżej i wyżej, o kilka millimetrów chybiała w tęczowe cacko, już prawie muskała je opuszkiem palca, już, już… jest!
I nagle zapadła ciemność.
A potem równie nagle wylądowała z impetem na plecach w czymś miękkim. I zimnym. Cholernie zimnym. Oszołomiona, zerwała się na równe nogi, zrobiła parę chwiejnych kroków i znów upadła, podtrzymując się na łokciach, które aż po brodę zaryły w kupę śniegu. Podniosła z wysiłkiem głowę i jak oparzona odskoczyła od śniegowej hałdy, jednak znów nie była w stanie utrzymać równowagi – otaczała ją całkowita, gęsta, tłamsząca czerń. Wodziła rękami po ziemi i czuła tylko kłującą, kryształową fakturę zamarzniętego śniegu „Oślepłam, oślepłam, boże ja oślepłam" – bełkotała do siebie i słyszała swój-nieswój głos, zwierzęcy, kwikilwy, niezrozumiały. Ten chropowaty dźwięk ocucił ją, mózg zaczął na powrót panować nad ciałem, ruszyła gorączkowa analiza. „Spadłam z ławki, uderzyłam się w głowę, dlatego czuję zimno i dlatego nie widzę, mam halucynacje, muszę wziąć się w garść i wołać o pomoc, ktoś w końcu uszłyszy i zabierze mnie do szpitala". Niepewnie osunęła się na ziemię, postanawiając nie oddalać od miejsca wypadku. Po raz pierwszy z całą świadomością poczuła otaczającą ją temperaturę, było przeraźliwie zimno, w całym jej ciele dygotały mięśnie, nierytmicznie, jak w febrze. Usłyszała stukot, jaki wydawały z siebie grzechoczące zęby, poczuła kłujące igiełki mrozu wdzierające się do płuc. Kasia skuliła się, objęła skostniałe ramiona, cienka spódnica i biała, bawełniana koszulka nie chronią przed mrozem. Poczuła bół palców ściśniętych w kretyńskich, lakierkowanych szpilkach. Nabrała powietrza do płuc i wykrzyknęła z cały siły „Na pomoc!" Głos powrócił do niej się gargantuicznym, wynaturzonym, falującym echem. Zamarła przerażona i w końcu z bezwględną jasnością zrozumiała dziwaczność sytuacji, próby racjonalnego tłumaczenia nie zdawały się na nic, mechanizm obronny nie spełnił swojej funkcji i kosmata panika już na dobre zagnieździła się w jej czaszce. Po paru minutach uszłyszała dobiegający gdzieś z oddali trzask. A raczej chrupot zapadającego się, zlodowaciałego śniegu. Bardzo delikatny. Za chwilę znów ten sam dźwięk, jakby troche bliżej. Kaśka gorączkowo wpatrywała się w źródło hałasu, aż do wytrzeszczu oczu, bojąc się mrugnąć, żeby czegoś nie oprzegapić. Chciała krzyczeć, zaznaczyć swoją obecność, ale krtań ścisnęła jej się pod wpływem mrozu i strachu. Szeptała więc prośby o pomoc, wytężając wzrok, czując jak schną i pieką ją oczy. Nagle dojrzała ciemnoszarą plamę zbliżającą się do niej z każdym chrupnięciem śniegu. A im bliższa była ta plama, tym bardziej miała głowę, tułów, nogi, ręce, chwilę później oczy. „Czemu to akurat widzę, kiedy reszta pogrążona jest w całkowitym mroku?" przemknęło jej przez głowę, ale zaraz skupiła całą swoją uwagę na dziwnej postaci. Była już na tyle blisko, że Kaśka dojrzała, że to dziecko. Dziewczynka. Mała, blada, sina nawet, naga. A może nie taka mała, tylko okropnie chuda. „Dziwne, co robi naga dziewczynka sama w lesie? Czemu ją widzę? W takiej ciemności? To niedorzeczne" – docierało do niej. Skupiła wzrok i przyglądała się więc temu cudowi, trochę przestraszona, ale tłumacząca sobie, że to kolejna halucynajca, tak jak śnieg, mróz i ciemność. Dziecko mogło mieć równie dobrze 9 jak i 15 lat. Gdyby stanęło obok Kaśki, sięgałoby jej do ramion. Mała twarzyczka w kształcie trójkąta, malutki, szczupły nosek, wielkie oczy koloru żadnego, ledwie widoczny zarys brwi, niewyraźnie rysujące się sciśnięte w wąską, białą kreskę usta, rzadkie, mysie włoski, zlepione w strąki smętnie opadające na ramiona. I te oczy nieobecne, gdzie mają źrenice? Patrzą na nią, czy gdzieś za nią? Dziewczynka szła bardzo powoli, jak robocik, wyprostowana, kroki identyczne, od pasa w górę nieruchoma, tylko nogi poruszały się miarowo, krok za krokiem. Twarz zastygła jak maska, ciałko chudziutkie, wystające żebra, kulki kolan połączone z resztą patykowatymi kośćmi obleczonymi skórą. Jasnoszare sutki na płaskiej, zapadniętej klatce. Kaśka uznałaby to za przerażające, gdyby była na siłach bać się, czuła, że powieki ciążą jej coraz bardziej, że krew krąży coraz wolniej, że nie potrafi poruszyć palcami u stóp.
Pani Zima nieprzywykła, by ją niepokojono. Ale tym razem zdarzyło się coś naprawdę ważnego. Nie wiedziała, skąd ta pewność, ale zawierzyła jej. Coś zaistniało. Musiała zobaczyć, co to, a więc poruszyć się. Nie ruszała się już tak długo, jak to było? Trzeba wysilić wolę i przesunąć kończyny, skupiając się na zachowaniu równowagi. Pani Zima zdecydowała się i postawia pierwszy krok, szron delikatnie odpadł ze skóry, otworzyła pierwszy raz od bardzo dawna oczy, krusząc cienki lód pokrywający powieki. Pani Zima szła bardzo długo. W końcu dostrzegła to w oddali. Coś leżało na ziemi, pokurczone, dygoczące. Jeśli Zima zmuszała się czasem do myślenia, zastanawiła się nad istotą otaczających ją rzeczy. Śniegu, nieba, lodu. A potem zapadała w odrętwienie, dopóki jakaś leniwa myśl znów nie zalęgła się w jej głowie, Mogła myśleć latami nad jedną rzeczą, i tysiącami lat nie myśleć, ale nie zdawała sobie z tego sprawy, bo nie rozumiała upływu czasu. Czas mierzy się poprzez zmiany, a w jej królestwie nic się nie zmieniało. Jednak tym razem myśli rozpędziły się w głowie Pani Zimy i pierwszy raz w życiu poczuła ciekawość. Bez strachu skierowała się w stronę istoty. Przystanęła w odległości kilku kroków od Kaśki. Była podekscytowana, chociaż nie potrafiła określić swoich uczuć, bo nigdy dotąd ich nie doświadczała. Skupiła się i przyglądała bacznie dziewczynie. Ta leżała skulona w kupie śniegu, lekko dygocąca, patrząca na nią nieprzytomnym wzrokiem. Pani Zima była urzeczona. Widok tej istoty wywołał echo wspomnienia z bardzo dalekiej przeszłości. Spojrzała na swoje ręcę i stopy i dostrzegła podobieństwo kształtów. Jednak najdziwniejsza była aura wypływająca z dziewczyny. Pani Zima zbliżyła się o kolejny krok i poczuła dziwną, nieznaną jej przyjemność. A im bliższa była istoty, tym wyraźniej myślała, widziała, zdawała sobie sprawę z własnego jestestwa.
Kaśka była już ekstremalnie wyczerpana, a mimo to wciąż bacznie obserwowała mroczne dziecko. Dziewczynka przystanęła parę kroków od niej i wpartywała się w nią jakiś czas. Nagle na jej pustej twarzy zamalował się grymas, jak uśmiech, ale wykrzywiony, pokraczny. Tak jakby to dziecko uśmiechało się pierwszy raz w życiu. Znów ruszyło w jej stronę, a z każdym krokiem Kaśce robiło się jeszcze bardziej zimno. Kiedy dziecko kucnęło tuż przy niej przeszyła ją lodowata bryza, wbijająca się w ciało jak tysiące noży. Jęknęła bardzo cicho i zapragnęła się odsunąć, ale ciało było już tak wyczerpane, że starczyło jej sił tylko na koślawy skurcz. Wtedy dziecko wyciągnęło rękę i zbliżyło palec do jej twarzy. Kaśka była przerażona, jednak nawet gwałtowny wyrzut adrenaliny nie był w stanie zmusić jej ciała do działania. Dziewczynka otwarła zabawnie usta, chwilę przytrzymała palec w powietrzu, jakby bawiła się jej strachem i dotknęła ją lekko w policzek.
Pani Zima była jak zahipnotyzowana. Nie bała się zbliżyć do istoty, nie bała się nad nią pochylić, ba!, czuła przemożną potrzebę by jej dotknąć, by zabrać odrobinę tej wspaniałej energii. Chciała, żeby to uczucie nigdy nie minęło, żeby zostało już z nią zawsze. Palec powoli zbliżał się do jądra energii, czuła tak przejmującą rozkosz, że było już za późno na cofnięcie decyzji. Wtedy doświadczyła czegoś przejmująco dobrego, ciepłego, żyjącego. Poczuła przepływ energii od czubka palca, po serce, łono, aż do koniuszków małych palców u stóp. Po raz pierwszy wydała się z siebie dźwięk – krótki, koślawy jęk zachywtu. I w tej jednej chwili Pani Zima pokochała tę istot i zapragnęła jej jak niczego dotąd.
Pan w telewizorze, ubrany w wełniany płaszcz, z wyrazem profesjonalnego skupienia na twarzy przemawiał na tle Pałacu Kultury.
– Wyłącz to Danka! Już słuchać o tym wszystkim nie mogę, jak nie powodzie, to zimno, jak nie politycy, to złodzieje, a Kasi nikt nie szuka! Nic ich nie obchodzi! Skurwysyny! – Krzyczał z kuchni ojciec Kaśki. Palił trzynastego papierosa tego dnia, po raz pierwszy od dwudziestu lat.
– Cicho tam, daj posłuchać! – odkrzyknęła kobieta. Od kilku tygodni nie wstawała sprzed telewizora. Pozwalał jej zapomnieć.
„Synoptycy zapowiadają dalsze ochłodzenie. Jak na razie uczeni nie są w stanie określić źródeł tej anomalii. Coraz liczniejsze głosy wskazują na bardzo szybko postępującą erę lodowcową. Oddajemy głos profesorowi Tarczyńskiemu, z Krajowego Instytutu Meteorologii"
Program przeniósł się do studia, gdzie całkowicie bezosobowa, atrakcyjna blondynka siedziała naprzeciwko straszego mężczyzny z długą brodą.
-Panie Profesorze, od niepamiętnych czasów nie odnotowano tak rekordowo niskich temperatur, dotykających jednocześnie całego globu. Czy podobne sytuacje zadarzyły się już kiedyś? – wyrecytowała kobieta
– Około 65,5 mln lat temu, w okresie wymierania dinozaurów, nastąpiło równie drastyczne ochłodzenie klimatu. Uważa się, że było to spowodowane wybuchem megawulkanu, lub uderzeniem planetoidy, ale w świetle dzisiejszych wydarzeń, mogła to być podobna, ale dużo ostrzejsza i dłużej trwająca anomalia pogodowa, która spowodowała usychanie roślinności, a w konsekwencji, zagładę zwierząt roślinożernych, a co za tym idzie także mięsożernych. Niestety nie możemy ocenić, co jest powodem takiego zaburzenia. Liczne głosy, mózwiące o przesuwaniu się biegunów magnetycznych Ziemi to głosy szukających sensacji laików. Oczywiście nam, ludziom nie grozi zagłada na skalę pradawnych gadów, dodatkowo możemy dość szybko oczekiwać poprawy aury. Nie należy ulegać panice, gdyż, zapewniam Państwa, sytuacja jakkolwiek nieprzyjemna, jest krótkotrwała. Jednakże obecny stan rzeczy rzuca nowe światło na postrzeganie przez nas praw rządzących klimatem. Możemy ocenić….
Pstryk.
Kobieta wyłączyła telewizor i spojrzała za okno. We wrześniu w całej Europie temperatury spadły poniżej zera. Niebo zasnute było cieżkimi ołowanymi chmurami, z których spadał drobny, ostry śnieg, Ostatnim razem słońce widoczne było w połowie lipca. Danuta otuliła się szczelniej kocem i cicho załkała.
Pani Zima nie ruszyła się od momentu dotknięcia dziewczyny. Nie wiedziała czemu, ani w jaki sposób to się stało, ale czuła, że za jej sprawą aura opuściła istotę i teraz jest ona pusta. Ciało Kaśki, całkowiecie zamrznięte, zachowało swój pierwotny wygląd. Na twarzy dziewczyny utrwalił się grymas, którego Pani Zima nie znała, ale czuła, że nie jest on dobry. Czuła też, a nawet wiedziała, że skrzywdziła istotę, że wyrządziła jej nieodwracalną szkodę i wiedza ta doprowadziła Panią Zimę do rozpaczy. Wciąż czuła w sobie tę odrobinę energii, jaką ukradła istocie, to ona właśnie pozwalała Pani Zimie być ciągle świadomą. Ale ona wolałaby wrócić do swojego stanu pół snu, pół czuwania, bo cierpiała tak mocno, jak tylko człowiek potrafi.
"Po raz pierwszy z całą świadomością poczuła otaczającą ją temperaturę"
"Zamarła przerażona i po raz pierwszy z całą świadomością zrozumiała dziwaczność sytuacji" - to już drugi raz ;P
"Dziwne, co robi naga dziewczynka sama w lesie?" - skąd tam się wziął las?
"Pani Zima pokochała tę istot"
Bardzo ciekawie zapowiadający się tekst, ale brakuje mi wyjasnienia w jaki sposób i po co Kaśka znalazła sie w krainie Pani Zimy? Ten tęczowy błysk to było co? lód? skąd? na co?
poza tym nie podoba mi się zakończenie... Wcale nie przypomina zakończenia.
Gdyby Pani Zima się ocknęła z wiekowego marazmu i weszła w nasz świat i przeistaczała się coraz bardziej w myślącą istotę to by było ciekawie ^^
Czy można spytać jak miało się to toczyć dalej?
Poza tym taki szczegół - dla lepszego czytania chyba lepiej by oddzielać wątki.
Rzeczywiście, błędów wszelakiego rodzaju jest sporo...dopiero teraz to widzę:)
Las w krainie Pani Zimy - na początku uroiło mi się, że akcja będzie odbywała się w otoczeniu przypominającym rosyjską tajgę, potem odeszłam od tego pomysłu, ale cień idei najwyraźniej pozostał :)
Tematem przewodnim miało być ukazanie Pani Zimy jako wszechmogącej, a jednocześnie niedojrzałej i samotnej istoty.
Błyszczący kryształek, który zaciekaił Katarzynę i przyczynił się do zagłady Ziemi - przypadkowy potral łączący oba światy.
Co do składu tekstu, masz absolutną rację. Dzięki za uwagi :)
Ciekawy, dobrze zrealizowany pomysł. Niestety układ tekstu trochę psuje jego odbiór. Gdyby sprawniej podzielić całość na paragrafy, opowiadanie czytałoby się znacznie milej. Zwróć na to uwagę wrzucając kolejne teksty (które z chęcią przeczytam :)).
Nie podoba mi się przedstawienie miejsca pracy Kaśki. Jej subiektywny odbiór tego środowiska może zawierać takie frazy jak "babska", czy "kwoki", lecz u Ciebie wygląda to tak, jakby świat przedstawiał niezależny (no właśnie) obserwator. Gdyby zostało to pokazane na zasadzie: „Kaśka czuła ciężar niby współczujących spojrzeń zawistnych rywalek. Nie miała złudzeń, że kwoki obrabiają jej tyłek, gdy tylko zniknie z pola widzenia” (a więc pokazanie jej punktu widzenia, jako jej opinii), podobałoby mi się bardziej. Zmierzam do tego, że wprawdzie JA mogę postrzegać konkurentkę jako "zołzę", ale nie oznacza to, że będzie ona zołzą w oczach całego świata.
Nie podoba mi się personifikacja zimy (celowo rezygnuję z wielkiej litery). Takich chwytów widziałam już zbyt wiele. „Pani” zima mnie rozczarowuje. Nie chcę, by była osobą troszkę tylko w swej formie odmienną od człowieka. Mam niechęć do takich przedstawień. Jeden jedyny raz w sposób bardziej niż przyzwoity coś podobnego zrobił Pratchett w "Zimistrzu", ale chyba się zgodzisz ze stwierdzeniem, że to niedościgniony wzór. Zresztą zabieg ten Pratchettowi posłużył w zupełnie innym celu.
Nie miałabym nic przeciwko, gdyby za „Panią” zimą nie podążyła „Pani”wiosna, „Pan” Jesion, czy cokolwiek pokrewnego. W dobie postmodernizmu (neomodernizmu, postneomodernizmu, neopostneo... eee, za teoretykami nie nadążę) światopoglądowego wszelki animizm niestety trąci naiwnością.
Nie podoba mi się brak konsekwencji. Niby zima nic nie czuje... niemniej jednak całkiem sporo. Brakuje mi jakiegoś przejścia-obudzenia, czy też zaszczepienia Pani zime uczuć. Przejścia, które byłoby jasno wskazane, a nie stanowiło jedynie nieprzekazaną intuicją autora (bo wiem, że zaraz zripostujesz, że przejściem jest napotkanie Kaśki, a ja na to: nie zostało to wystarczająco jasno wyrażone).
Podoba mi się za to język... wykluczając kilka niezręcznych metafor ("liście przestaną leniwie dyndać" - hm, to co zaczną robić w zamian? "ptak zatrzyma się w pół drogi" )
Nie podoba mi się motywacja Kaśki, osobiście w życiu nie uganiałabym się po drzewach za czymś, co wzięłabym za kolczyk... choć gdyby jaka moc wlała mi w łeptynę przekonanie, że wykonany jest, bo ja wiem, z diamentu, a tak jak Kaśce marzyłoby mi się, by móc nigdy więcej w życiu nie pracować... może, no może i wtedy zmieniłoby się moje podejście. Niemniej jak dla mnie jej motywację wypadałoby wzmocnić.
Nie podoba mi "bardzo szybko postępująca era lodowcowa", a chwilę później głos eksperta twierdzący, że owa "tylko anomalia" na pewno zacznie się lada moment cofać. Czy zatem „era” to tutaj nie nazbyt wielkie słowo?
Nie podoba mi się sposób wprowadzania w akcję rodziców Kaśki.
Stylistyka dobra, ogólny odbiór - raczej średni. To, co najcenniejsze - język, precyzyjny i przemyślany dobór słownictwa, rzeczywiście przykuwający uwagę.
Jestem bardzo wdzięczna za komentarze, szczególnie tobie Joanno, bo sama zapewne nie spojrzałabym na ten tekst z tej strony! Pozdrawiam :)
Na swoją obronę dodam tylko , że to mój pierwszy tekst przelany na papier od 5 lat, czyli od czasu skończenia liceum, kiedy to pisywałam jedynie wypracowania o Borynie i innych Krzyżakach ;)