- Opowiadanie: Leszek B - Ghost (fragment)

Ghost (fragment)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ghost (fragment)

 

 

Na początku było To Co Było. Ono zrodziło, to co jest. Gdy powstał człowiek, zastał rzeczywistość taką, jaką była. Wydała się ona człowiekowi niepoukładana i trudna do zrozumienia, a człowiek w niej czuł się najważniejszy. Żeby nie zginąć i żeby podporządkować sobie środowisko, człowiek, początkowo powoli i mozolnie, zaczął budować system. System pomagał człowiekowi uporządkować świat i panować nad nim. Jednak z upływem czasu osiągnął taką złożoność, że człowiek musiał stworzyć następny system by go opanować. Ten, z kolei, wymagał następnych i następnych systemów. Gdy wydawało się, że wszystko jest już pod kontrolą, rozwój tak przyśpieszył, że ze złożoności systemów wyłonił się chaos, którego człowiek nie był w stanie ogarnąć. Tym razem istniejące systemy stworzyły własny system i zapanowały nad wszystkim co było. Człowiek odsunął się w cień.

 

 

 

 

***

 

 

 

 

John wstał i usiadł na brzegu łóżka. Przez chwilę siedział lekko pochylony do przodu i podparty rękoma na krawędzi materaca, po czym przetarł dłonią zaspaną twarz i szeroko ziewnął. Śniły mu się jakieś niedorzeczności i jeszcze błądził myślami po gasnących majakach. Odrzucił kołdrę, zdjął piżamę i ruszył do łazienki. W kabinie już leciała z dysz, drobnymi strużkami, woda. Sprawdził, odsuwając drzwi kabiny i wkładając do środka rękę, miała przyjemną temperaturę. Nabrał płynu z dozownika i zaczął wcierać go w całe ciało. Po porannej toalecie wrócił do pokoju. Łóżko było już zaścielane i powoli wsuwało się w ścianę. Na środku pokoju stał mały stolik na którym czekało na niego ciepłe śniadanie.

– Graj – powiedział zdejmując z wieszaka garnitur.

Pokój wypełniła czysta, łagodna muzyka. Założył bieliznę i koszulę.

– Zmień. – Potrzebował czegoś pobudzającego do życia, a nie jakiegoś smęcenia. Po chwili ciszy dotarły do jego uszu pierwsze dźwięki Bolera Ravela.

– Zmień, zmień, zmień! – zawołał nieco poirytowany.

Tym razem usłyszał piosenkę w wykonaniu Kingi Royal. Jej aksamitny głos przyprawiał go o lekkie drżenie i zawsze wprawiał w dobry nastrój.

– O, to jest to – powiedział sam do siebie, skończył się ubierać i usiadł do śniadania.

Otworzył swojego subnotebooka. Lubił ten archaiczny gadżet. Prawdopodobnie w tej chwili już nie znalazłby wielu ludzi, którzy potrafiliby się nim posługiwać. A przecież zaledwie ćwierć wieku temu był szczytem techniki i ciągle miał pewną zaletę: nie wykrywała go żadna ze współcześnie działających sieci, chociaż sam mógł się do kilku zalogować. Uruchomił organizer. Dziś miał w planie wizytę w filii korporacji, zlokalizowanej na peryferiach miasta. Miasto miało krótką, lecz trudną do wypowiedzenia nazwę. Zdziwił się nieco gdy mu ją przetłumaczono. „Łódź". Nie widział nigdzie rzeki, jeziora, jakiegokolwiek akwenu, więc skąd się wzięła Łódź w środku lądu? Ale mniejsza o to. Filię miała dziś zwiedzać grupa naukowców z Indii, a on, jako reprezentant zarządu firmy, miał się z nimi spotkać i zadbać o zadowolenie gości. Byli to ludzie, z którymi jego korporacja współpracowała od lat w zakresie projektowania inteligentnych systemów wspomagania zarządzania. Zastanawiał się, co mogło być ciekawego dla wybitnych naukowców, z których większość była profesorami w swoich dziedzinach, w filii, której głównym zadaniem było jedynie przystosowanie ich produktu do lokalnych warunków, wdrożenia i serwis? Z drugiej strony, nie powinno go to dziwić. Znał wielu profesorów i wiedział dobrze, że większość z nich, to ekscentrycy i dziwacy. Teraz pozna kilku nowych, dzięki którym firma zafundowała mu wycieczkę do tego dzikiego, północnego kraju, w którym przez pół roku trwa zima.

 

Uruchomił program wykrywający sieci.

– Hmm – żachnął się. – Totalny brak kompatybilności. – Wykryte sieci oferowały takie przepustowości, że jego sprzęt nie był w stanie podłączyć się do strumienia danych żadnej z nich.

Wyłączył, zamknął i schował laptopika do etui.

– Wiadomości – powiedział. Muzyka przycichła, a jedna ze ścian pokoju rozjarzyła się delikatnym światłem i po chwili pojawiła się przed nim przestrzenna projekcja. Elegancko ubrana spikerka relacjonowała start kolejnej chińskiej misji na Marsa. W tle widać było uśmiechniętych astronautów, a potem odpalające, potężne silniki statku zbudowanego na orbicie okołoziemskiej przez Imperium Chińskie w kooperacji z Republiką Indii.

– Ekonomia. – Miejsce spikerki zajął mężczyzna w garniturze. Za nim przepływały wykresy w różnych postaciach, liniowe, słupkowe, kuliste i zmieniające się nieustannie liczby.

Ziemska gospodarka miała się dobrze. Indeksy giełdowe zwyżkowały od wielu lat, a wskaźniki ekonomiczne zapowiadały dalszy, burzliwy rozwój.

– Koniec. – Mężczyzna w garniturze zniknął wraz z wykresami i liczbami, a pokój ponownie wypełniła piosenka w wykonaniu Kingi Royal.

– Koniec – powiedział z nutą żalu w głosie.

– Wznów – rzucił po chwili. – A niech sobie śpiewa – powiedział sam do siebie z błogim uśmieszkiem na twarzy.

Wstał od stolika. Z wieszaka przy drzwiach zdjął szalik i owinął go sobie wokół szyi, po czym założył ciepłą kurtkę.

– Dobrze, że to tylko trzy tygodnie – pomyślał. W tym czasie ma jeszcze, przy okazji, skontrolować filie w Rosji, Albanii i Turcji. Potem wróci do swojej posiadłości położonej na ciepłym, kalifornijskim wybrzeżu.

Przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze, poprawił kołnierz kurtki i wyszedł. Zjechał windą na sam dół, gdzie znajdował się parking. Jego samochód już czekał na niego gotowy do odjazdu przed wyjściem z windy. Pomyślał, że jego wyobrażenie o zacofaniu Europy było chyba nieco wyolbrzymione, skoro do tej pory, a przyleciał tu dwa dni temu, wszystko wokół nie odbiegało od światowych standardów. Wsiadł do samochodu i poprosił o dowiezienie do filii swojej firmy. Samochód ruszył. Przeciskał się przez wąskie uliczki nieco trzęsąc na torowiskach tramwajowych. Świat poza hotelem nie wyglądał już tak doskonale. Przy uliczkach stały ruiny kamienic, a obok imponujących, chińskich centrów handlowych, straszyły obdartymi ścianami stare bloki mieszkalne.

 

Była połowa października. Zewnętrzny termometr wskazywał zaledwie jeden stopień Celsjusza, a z nieba zaczynał padać śnieg z deszczem.

 

Na jednym z wielkich bilbordów wyginała się w tańcu Kinga Royal.

– Głos – rzucił nie odrywając wzroku od dziewczyny. Wnętrze samochodu wypełniła piosenka śpiewana przez dziewczynę z bilbordu. Muzyka na chwilę przycichła, tworząc tło dla niskiego, męskiego głosu:

– Jedyna i niepowtarzalna. Już dziś możecie ją zobaczyć na żywo w jedynym i niepowtarzanym koncercie, który odbędzie się o godzinie szóstej po południu, w nowo otwartej sali widowiskowej centrum handlowego yīng xióng. Zapraszamy wszystkich gorąco! Wstęp wolny!

– Co za zbieg okoliczności – pomyślał, – że znaleźliśmy się tutaj w tym samym czasie. Zaraz, przecież ona pochodzi właśnie stąd. Że też wcześniej tego nie skojarzył. Dokładnie stąd, z tego miasta o trudnej, chociaż krótkiej nazwie. O szóstej powinien być już wolny. Co prawda nie przepada za tego typu „wolnymi" imprezami, zbyt dużo ściągają bydła, ale tym razem zrobi chyba wyjątek.

Nagle samochód zatrzymał się. Przed nimi piętrzyła się sterta piachu i pracowały jakieś maszyny. Na uliczkę, niewiele szerszą od jego samochodu, tryskała spod ziemi, wysoka na około półtora metra, fontanna pieniącej się wody.

– Zmień trasę – wydał komendę.

Samochód nie zareagował.

– Zmień trasę – powtórzył.

Samochód nadal stał z włączonym silnikiem, nie reagując na jego słowa. Spojrzał na wyświetlacz. Pulsował na nim napis: „BŁĄD! NIEDOZWOLONY KIERYNEK JAZDY"

– Mapa. – Teraz wszystko było jasne. Stał na ulicy jednokierunkowej bez możliwości wyjazdu. Z tyłu podjechał kolejny samochód. Patrząc przez ramię, obserwował jak pojazd zwalnia, zbliżając się do niego. Był to stary samochód, sterowany zwykłym kołem kierowniczym. Widział jak jego kierowca wrzuca wsteczny bieg i patrząc przez tylną szybę, wycofuje się z zablokowanej ulicy.

– Sterowanie ręczne.

Obok fotela, po jego prawej stronie podniósł się drążek sterujący. Pociągnął go do tyłu. Na wyświetlaczu pojawił się obraz z tylnej kamery wraz z informacją o niewłaściwym kierunku jazdy, do której dołączył drażniący sygnał dźwiękowy. Do wyjazdu z uliczki miał zaledwie kilkadziesiąt metrów. Gdy zbliżał się do końca wjechał w nią kolejny staroświecki pojazd. Jego kierowca, najwyraźniej nie zdający sobie sprawy z przyczyny tej nieprzepisowej jazdy, zaczął coś wykrzykiwać, jednak wycofał się i pozwolił mu wyjechać.

 

Gdy stanął na skrzyżowaniu, włączył automat i wydał komendę:

– Zmień trasę.

Po chwili mknął szeroką arterią, w strumieniu kolorowych pojazdów, w kierunku obrzeża metropolii. Tym razem samochód dowiózł go bezbłędnie i bez żadnych przeszkód na podziemny parking filii.

 

Budynek wyglądał tak jak wszystkie, które stawiała jego korporacja. Jego układ znał na pamięć. Wszystkie budowane były na podstawie tego samego projektu. Przeróbki i adaptacje zdarzały się niezwykle rzadko.

 

Podjechał przed wejście do windy i już po chwili był na parterze. W holu zobaczył młodego mężczyznę rozmawiającego z grupą hindusów. Spojrzał na zdobiący ścianę zegar z logo firmy. Powinien tu być już co najmniej piętnaście minut temu. Podszedł się przywitać.

– Dzień dobry. Przepraszam za spóźnienie. Jestem John Sliver z centrali Intelligent Management Systems. Zapraszam państwa do sali konferencyjnej.

Witał się kolejno z wszystkimi hindusami. Było ich pięcioro. Czterech mężczyzn i jedna kobieta. Zwrócił uwagę, że przedstawiając się, żadne z nich nie podało swojego tytułu naukowego. W sumie nie miało to większego znaczenia, bo listę osiągnięć gości przestudiował już na swoim notebooku.

 

Młody mężczyzna, którego zastał zabawiającego naukowców i z którym przywitał się na końcu, okazał się dyrektorem oddziału.

– Darek Sztyma – przedstawił się. – Czekaliśmy, ponieważ nie chciałem bez pana zaczynać.

– I słusznie. Natknąłem się na jakieś roboty drogowe i stąd to opóźnienie.

– Zdarza się.

– Mi się nie zdarza, Darek. To był pierwszy raz. Zawsze jestem kilka minut przed czasem.

– To co się tym razem stało?

– Zagapiłem się i automat zawiódł.

– Zdarza się.

– Darek – spojrzał karcąco na młodego dyrektora, – mi się nie zdarza.

Weszli do sali konferencyjnej.

– Czego się państwo napijecie? Kawa, herbata, coś mocniejszego?

Hindusi poprosili o herbatę.

– Podaj, Darek, pięć herbat. A dla mnie kawę.

– OK – odpowiedział dyrektor i wyszedł.

Wrócił po chwili z dziewczyną niosącą tacę, na której stało pięć szklanek z herbatą i filiżanka czarnej kawy. Sam przyniósł talerzyki i jakieś ciastka, które położył na stole, po jednym opakowaniu przed każdym gościem.

– Dziecinada – pomyślał John.

Właśnie, po luźnej rozmowie, miał zamiar rozpocząć przybliżenie gościom historii firmy. Wstrzymał się jednak, bo wokół przyniesionych przez Darka słodyczy zrobiło się małe zamieszanie. Ciasteczka wyjmowano z opakowań i przesypywano na talerzyki, po czym dziewczyna pozbierała opakowania i wyszła.

– Historia naszej firmy sięga roku 2024, kiedy to pan Karl Bauman, emigrant pochodzenia niemieckiego, założył w Dolinie Krzemowej jednoosobową firmę Brain, której celem miało być wdrażane zaprojektowanego przez niego systemu o takiej samej nazwie, wspomagającego zarządzanie przedsiębiorstwem. Projekt swój oparł na ogólnodostępnym wówczas, wolnym oprogramowaniu, podzielonym na moduły umożliwiające zastosowanie systemu w praktycznie każdej działalności gospodarczej. W tym czasie główne zyski firma czerpała z wdrażania i administrowania systemem, który, jak wspomniałem, był ogólnodostępny i darmowy. Po roku działalności pan Bauman doszedł do wniosku, że jego projekt cieszy się na tyle dużym zainteresowaniem, że należy rozbudować firmę i zatrudnił trzech pracowników – programistów. W roku 2030 firma zatrudniała już pięćdziesięciu pracowników. Wtedy to napisano cały kod od nowa. Wtedy też zauważono po raz pierwszy, że system przejawia oznaki samodzielnego „myślenia". Jako ciekawostkę powiem, że programiści Brain nie pracowali nad programem pod tym kątem, ani nie wykorzystywali do pracy żadnej ze znanych już wówczas rodzajów sztucznej inteligencji. W roku 2032 zmieniono nazwę firmy na IMS, w skrócie od: Intelligent Management Systems, a nazwą sztandarowego produktu firmy pozostał Brain. Dziś nasza firma ciągle prężnie się rozwija. Jesteśmy obecni na wszystkich kontynentach. Nasze rozwiązania stosowane są w tak wielu dziedzinach, że nawet nie odważyłbym się podjąć próby wymienienia ich wszystkich. W każdym razie, jeśli słuchacie muzyki, to na pewno korzystacie z Brain, jeżeli oglądacie przestrzenne projekcje, korzystacie z Brain, jeśli pokonujecie przestrzeń drogą powietrzną, korzystacie z Brain, jeździcie nowoczesnym samochodem, to też korzystacie z naszych rozwiązań. Myślę nawet, że nie przesadzę jeśli powiem, że nawet wtedy, gdy bierzecie kąpiel lub jecie śniadanie, to też jesteśmy z wami. Tak szerokie zastosowanie znalazły rozwiązania wykreowane przez naszą firmę, ale przede wszystkim zajmujemy się ciągle wspomaganiem człowieka w prowadzeniu działalności gospodarczej. To jest ciągle nasza podstawowa misja i nasz priorytet.

Nasza firma niezmiernie ceni sobie współpracę z zewnętrznymi ośrodkami naukowymi i zależy nam bardzo na kształtowaniu z nimi jak najlepszych relacji, jak wiecie chętnie inwestujemy w badania i jesteśmy otwarci na wszelkie innowacje i pomysły.

 

Wiem, że chcieliście zwiedzić jedną z naszych filii i wybraliście tę lokalizację. Z mojej strony mogę obiecać, że zrobię wszystko żeby państwa pobyt tutaj był owocny i postaram się udzielić państwu wszelkich możliwych informacji.

– Czy na chwilę obecną, macie państwo jakieś pytania?

– Tak. Ile osób pracuje w tej filii IMS? – zapytał profesor Nirek Rahul.

– Darek, ilu zatrudniacie pracowników? – John zwrócił się do dyrektora. Informacja o ilości zatrudnionych pracowników filii wydawała mu się na tyle nieistotna, że nawet jej nie sprawdził.

– Około stu dwudziestu – odparł Darek. – Dokładnie nie pamiętam, ale wydaje mi się, że stu dwudziestu trzech.

– Darek, ty takie rzeczy powinieneś pamiętać. – Pogroził mu karcąco palcem. – zapraszam teraz państwa do zwiedzenia filii, bo, z tego co się orientuję, to chyba najbardziej zależało państwu na poznaniu warunków w jakich rozwijany jest nasz system. Chciałbym jednak podkreślić, że ta filia nie należy do naszych głównych ośrodków. Pełni ona funkcję pomocniczą. Przystosowuje się tu nasze aplikacje do potrzeb lokalnego rynku i zapewnia opiekę serwisową.

– Czy macie państwo jeszcze jakieś pytania? … Jeśli nie, to zapraszam na krótką wycieczkę.

 

Zaczęli zwiedzać budynek od zlokalizowanej w podziemiach serwerowni. Długie, wąskie korytarze, wypełnione szumem pracujących komputerów, zamkniętych po obu stronach w szafach, rozciągały się pod połową budynku. Drugą połowę zajmował podziemny parking. Z serwerowni przeszli do sali zdalnej pomocy. Miało w niej swoje stanowiska około dwudziestu osób, przed którymi trwała nieustanna, przestrzenna projekcja klientów zgłaszających problemy, z którymi nie mogli sobie poradzić. Tuż obok sali zdalnej pomocy znajdowało się pomieszczenie serwisu technicznego. Wewnątrz nie było nikogo. Darek wyjaśnił, że pracownicy tego działu pracują przeważnie w terenie i rzadko się zdarza, że można kogoś tu zastać. Przeszli do sali testów, a z niej do sali programów, w której pracowało kolejnych kilkadziesiąt osób.

 

– Dlaczego ci ludzie pracują na takim przestarzałym sprzęcie? – zapytał profesor Nirek.

– Darek, dlaczego? – zapytał John.

– Ponieważ firma wychodzi z założenia, że programy powinny być tak zbudowane, żeby mogły poprawnie działać nawet na najsłabszym sprzęcie jaki można jeszcze spotkać u naszych klientów.

– Tak, zgadza się. Jeśli więc będą działać u nas, to nasi klienci też nie powinni mieć z nimi problemów.

 

Hindusi z zainteresowaniem oglądali niemal zabytkowy sprzęt znajdujący się w sali.

– Darek, co to jest? – powiedział półszeptem John odciągając dyrektora nieco na bok.

– Nie rozumiem. Co?

– To. – Jon ruchem głowy wskazywał na jednego z pracowników.

– A, to. To jest Sławek Polepa. Jeden z naszych najlepszych inżynierów wiedzy.

– Niech będzie najlepszy, ale jak on wygląda? Ja wszystko rozumiem, ale bez przesady. Masz coś z tym zrobić, bo psuje nam wizerunek firmy. Mam nadzieję, że nie jeździ do klientów?

– Czasami się zdarza.

– Darek, Darek, zawodzisz mnie. Przygotuj mi na jutro wszystkie dokumenty do przejrzenia. I lepiej dla ciebie, żeby w nich był porządek. Dalej już pójdę sam z naszymi gośćmi, a ty zajmij się tym brudasem. Lepiej żebym go jutro w takim stanie nie widział.

Zostawił dyrektora na środku sali, a sam poszedł do gości, z których jeden zaglądał pod stół komentując zestaw interfejsów w znajdującym się pod nim komputerze.

 

 

 

 

***

 

 

 

– No co jest, Darek? Czym się trapisz? – Sławek przyglądał się swojemu szefowi, który podszedł do niego i przez chwilę, nic nie mówiąc, obserwował jego pracę. – Pan z centrali ci dokuczył?

– Zaraz tam dokuczył. Nie spodobał mu się twój wygląd.

– Aaa, mój wygląd?

– Tak, jutro nie chce cię takim widzieć.

– To znaczy co? Mam zgolić brodę, obciąć włosy, zamienić mój ulubiony golf na marynarkę, a dżinsy na spodnie z kantem?

– Wydaje mi się, że właśnie tego by sobie życzył.

– To może jeszcze założę lakierki?

– Zrobisz to?

– Nigdy w życiu. I co, zwolnisz mnie?

– No, co ty. Ale wiesz co? Ten golf, to mógłbyś chociaż wyprać.

– Dobra, dla ciebie to mogę zrobić.

– I spodnie też.

– Już nie przesadzaj. Dopiero dwa tygodnie w nich chodzę. Zrobisz to?

– Co?

– No, wiesz. Założyłem nowe hasło, kodowane najsilniejszym algorytmem jaki zdoła udźwignąć ta maszyna. Spróbujesz.

– Dobrze. Ile mi dajesz czasu?

– Ile chcesz.

– …

– I?

– Poczekaj, widzę, że się postarałeś. Hasło masz dwudziestoliterowe .

– Nie.

– Podpowiesz mi ilość znaków?

– Dwadzieścia trzy.

– Nie ma cyfr. Błąd.

– Nie ma.

– Dobra, mam.

– Nawijaj.

– ruszajbrylozposadswiata

– I jak ty to robisz?

– Sam nie wiem, ale zawsze tak jakoś odgadywałem hasła… intuicyjnie. Nie, to nie jest dobre określenie. Ja to po prostu wiem, widzę, a właściwie czuję. Sam nie wiem jak to działa. Poza tym, wiesz, prawie zawsze jestem w stanie przewidzieć co zrobi maszyna. Dlatego w czasie studiów zawsze wygrywałem we wszystkich wirtualnych zawodach, w których rywalizowało się z komputerem. Z ludźmi było już gorzej.

– Kiedy to odkryłeś?

– Co? Że z ludźmi przegrywam?

– Nie, że potrafisz odgadywać hasła?

– Nie tylko hasła. Potrafię też, na przykład, odczytywać zakodowane pliki. Po prostu je widzę.

– Ale kiedy?

– Jak byłem dzieckiem. Wychowywałem się w otoczeniu maszyn cyfrowych. Mój ojciec pracował na uczelni, robił jakieś badania nad wpływem przestrzennych projekcji na centralny układ nerwowy. Miał na jednym z komputerów zgromadzone mnóstwo różnych projekcji, które wtedy były jeszcze w technologicznych powijakach, ale mnie bardzo ciekawiły. Pewnego dnia po prostu usiadłem przed tym komputerem i się zalogowałem. Ojciec do końca życia chyba nie uwierzył, że nie znałem hasła.

– Nie będziemy mieli przez niego problemów? – Sławek wskazał na Johna prezentującego właśnie Hinduskim gościom swojego subnotebooka.

– Nie wiem, ale to jakiś oszołom. Wiesz, że on im powiadał, że Bauman był Niemcem i że firmę założył w Kalifornii?

– A tak nie było?

– Myślałem, że wszyscy to wiedzą. Był Niemcem takim jak ja, albo ty. Pochodził z Wrocławia, który wtedy leżał w granicach Polski, a firmę założył nie w Kalifornii, tylko w Niemczech, w Berlinie. W roku trzydziestym utworzył w Kalifornii filię firmy. Ech, ludzie piszą historię tak jak im wygodnie, dobrze gdyby chociaż trochę trzymali się przy tym faktów. Czekaj, on mnie chyba woła. Miał ich sam oprowadzać. Muszę iść. Załóż jakieś trudniejsze hasło, to później spróbuję.

– Ty się kiedyś przez to wpakujesz w jakieś kłopoty.

– Nie martw się. Na razie.

Sławek podrapał się po rozczochranej brodzie i wrócił do pracy.

 

Pracę kończył o szesnastej. Do domu szedł piechotą. Mieszkał niedaleko, do przejścia miał zaledwie kilkaset metrów. Niebo rozpogodziło się i staczające się już na zachód słońce przyjemnie przygrzewało w plecy. Zrobiło mu się ciepło więc rozpiął kurtkę.

 

Jego dom stał prawie tuż przy samej ulicy. Do środka wchodziło się po czerech schodkach prosto z chodnika. Otoczenie domu, które kiedyś pewnie było pięknym ogródkiem, zdziczało tak samo jak jego broda.

 

Miał dobry humor, schodki pokonał dwoma skokami. Przyłożył kartę do zamka i pchnął drzwi.

– Witaj w domu – przywitał go kobiecy głos, – obiad na stole.

– Dobrze. Raport.

– Wszystkie systemy sprawne. Wszystkie zadania wykonane. Chwilowy zanik energii o godzinie dziesiątej czterdzieści siedem.

– Jak długo trwał?

– Trzy minuty piętnaście sekund.

– Stan zasilania awaryjnego?

– Baterie w pełni naładowane.

– Dobrze.

– Jak minął dzień w pracy?

– Dziękuję, dobrze.

Sławek usiadł przy stole na którym stał dwudaniowy obiad.

– Smacznego.

– Dziękuję. Daj wiadomości.

– Proszę.

Ściana naprzeciw stolika pojaśniała i po chwili rozciągnęła się przed nim przestrzenna projekcja. Elegancko ubrana spikerka relacjonowała start chińskiej misji na Marsa. W tle widać było uśmiechniętych astronautów, a potem odpalające, potężne silniki statku zbudowanego na orbicie okołoziemskiej przez Imperium Chińskie w kooperacji z Republiką Indii.

– Rozrywka.

– Nic ciekawego, ale proszę.

Rzeczywiście, nie było nic ciekawego w bieżącym programie. Kilka razy zmienił bloki, po czym poprosił o wiadomości techniczne. Stanął przed nim spiker z przejęciem opowiadający o szczegółach kolejnej misji na Marsa.

 

Nie chciało mu się grzebać w archiwach, a o locie na czerwoną planetę mówiło się już co najmniej od pół roku.

– Wyłącz. – Postanowił w spokoju zjeść posiłek. Gdy jadł, do pokoju wjechał mały robot sprzątający. Od niechcenia przyglądał się jego pracy. Pomyślał, że nie powinien tego robić w czasie obiadu. Robot tymczasem skrupulatnie zbierał niewidoczne dla niego zanieczyszczenia podłogi i ścierał najmniejsze ślady kurzu. Przypomniało mu to o jego golfie i dżinsach. Postanowił zlecić upranie ubrania zaraz po obiedzie.

Nagle coś go zaniepokoiło w zachowaniu robota, który czyścił podłogę dokładnie przed jego stołem. Na chwilę zatrzymał się, a potem wykonał jakiś nieskoordynowany, zupełnie chaotyczny ruch. W tej samej chwili usłyszał przerażony krzyk:

 

– Awaria! Awaria! Awaria! Węzeł piętnasty! Awarrr. – I wszystko ucichło, a robot sprzątający zastygł w miejscu.

 

Zerwał się od stołu omal go nie przewracając. Podbiegł do stojącego w kącie, na biurku, starego komputera i włączył wyświetlacz. Na czarnym ekranie widniał tylko jeden komunikat: „Awaria! Węzeł piętnasty".

– Napraw. – Spróbował użyć najprostszego sposobu. Odpowiedziała mu cisza.

Zbiegł po schodach do suteryny.

– Węzeł piętnasty, węzeł piętnasty – powtarzał mimowolnie przeciskając się przez masę zgromadzonego tam sprzętu. Wszystkie komputery zdawały się pracować. – Węzeł piętnasty. Gdzie to, do cholery, jest?

Wrócił na górę. Koło komputera leżał gruby zeszyt formatu A4. Wziął go i zbiegł ponownie po schodach. Położył zeszyt na jednym z komputerów i zaczął go wertować. Po chwili znalazł dość niedbały, odręczny rysunek.

 

– Węzeł piętnasty… Jest!

 

Przecisnął się do komputerów stojących pod ścianą. Stało ich tam około dziesięciu.

– Noo, który to? – Przyglądał im się uważnie. – Jest! – jeden z komputerów z pewnością nie działał. Odpiął wszystkie przewody i wyniósł go na górę. Podłączył komputer do działającego komputera na biurku.

– Test – zapomniał się. Odpowiedziała mu cisza, w którą przez chwilę wsłuchiwał z pewną konsternacją.

Uruchomił komputer włącznikiem, wyciągnął spod biurka dawno nieużywaną klawiaturę i uruchomił program testujący. Komputer był martwy.

 

Odpiął przewody i otworzył budowę. Przyczyny nie musiał długo szukać. Pierwszą rzeczą jaka rzuciła mu się w oczy, były przecięte, a właściwie przegryzione przewody.

– O, cholera! Mam w domu gryzonia – pomyślał. – Tylko dlaczego inne jednostki nie przejęły funkcji tej z piętnastego węzła?

Normalnie taka sytuacja była nie do przyjęcia, jednak w jego systemie, który budował od kilku lat w swoim domu, wszystko mogło się zdarzyć. Niektóre jednostki dublowały się, ale mogły być i takie, które nie miały zabezpieczeń w postaci dublerów. Tak musiało stać się w tym przypadku. A na dodatek, musiał to być jeszcze jakiś krytyczny węzeł.

 

Założył kurtkę i wybiegł z domu. Słońce skryło się już za wyrastającym na zachodzie wieżowcem, a powietrze znacznie się ochłodziło. Założył kaptur na głowę i szybkim krokiem ruszył w kierunku najbliższego kiosku.

– Jak pozbyć się gryzoni z domu? – zapytał.

– Pułapka, odstraszacz, kot, łapka, trucizna – otrzymał natychmiastową odpowiedź wraz z wizualizacją i opisem wymienionych obiektów.

– Odstraszacz, kot – wybrał i przyłożył kartę do czytnika.

– Jaka rasa kota?

– Obojętne.

– Dziękuję za dokonanie transakcji. Z twojego konta ubyło piętnaście punktów. Zamówiony towar zostanie dostarczony pod twój adres w ciągu najbliższej godziny. Zapraszam ponownie.

– Komputer, jednostka J45.

– Nowy? Używany? Sprawny? Uszkodzony?

– Używany, sprawny. – Ponownie przyłożył kartę do czytnika.

– Dziękuję za dokonanie transakcji. Z twojego konta ubyły dwadzieścia cztery punkty. Zamówiony towar zostanie dostarczony pod twój adres w ciągu najbliższej godziny. Zapraszam ponownie.

Schował kartę do kieszeni i powoli ruszył w kierunku domu.

 

Stanął przed drzwiami i przyłożył kartę do zamka.

– Upsss – syknął, bo drzwi pozostawały ciągle zamknięte.

Spróbował wklepać kod ręcznie, ale z podobnym efektem.

– I co teraz? I co teraz? – pytał sam siebie przyglądając się drzwiom.

– Zamek się zaciął? – odezwał się ktoś z tyłu. Obejrzał się. Za nim stał kurier. – Przywiozłem zamówienie. Kartę poproszę.

– Przecież już zapłaciłem.

– Tak, zapłacone, ale muszę potwierdzić.

Podał kurierowi kartę, a ten przyłożył ją do ręcznego czytnika.

– Mam znajomego, który sobie z tym poradzi. Jeśli pan chce, to go panu przyślę.

– Z drzwiami?

– Tak.

– Za ile mógłby tu być?

– Myślę, że jak nie jest zajęty, to za jakieś pół godzinki.

– Byłbym wdzięczy.

– Nie ma sprawy. Tu jest pana przesyłka.

Przyjął od kuriera dziurkowany, szary pojemnik, w którym miauknął kot i drugą, małą paczkę.

– Niech pan jeszcze pójdzie ze mną na chwilę.

Zostawił paczki i poszedł za kurierem, który wypakował jeszcze z samochodu dwa, dosyć duże worki.

– Co to jest?

– Karma dla kota. Była w promocji. Nie wiedział pan?

– Rozumiem. – Wzięli po worku i zanieśli pod drzwi. – A komputer?

– Jaki komputer?

– Zamówiłem jednostkę J45.

– Nic o tym nie wiem. Miałem zlecenie na dwie paczki. W jednej, to słychać, że kot, a w drugiej nie wiem co jest. Może komputer.

– Nie, to straszak na gryzonie. Komputer byłby większy.

– Przykro mi, może ktoś inny przywiezie. A tego do drzwi przysłać, tak?

– Tak, poproszę.

Kurier odjechał, a Sławek został pod drzwiami ze swoimi pakunkami. Z braku innego zajęcia, zajrzał do dziurawego pudełka, siedział w nim zwykły, bury kociak, a potem usiadł na schodach i zaczął odpakowywać mniejszą paczkę.

– Podobno drzwi się zacięły? Szwagier mnie przysłał.

Przed nim stał mężczyzna z przewieszoną przez ramię torbą.

– A, szwagier. Tak. To znaczy, nie tyle się zacięły, co mam awarię systemu i sam sobie je zatrzasnąłem.

– Mnie tam wszystko jedno. Tak, czy siak, trzeba otworzyć, tak?

– No tak.

– Odsuń się pan.

Sławek zszedł ze schodków, a mężczyzna wypakował narzędzia z torby. Był to, przede wszystkim, zestaw prostych śrubokrętów i jakieś inne narzędzia, których nawet nie potrafił nazwać, a zastosowania których zaledwie się domyślał.

– Czy będę musiał wymienić ten zamek? – zapytał pracującego już przy drzwiach mężczyznę.

– Eeee, nieee, go poskładam, że będzie jak nowy.

Nie minęło nawet dziesięć minut i drzwi puściły.

 

– Dobry wieczór. Mam przesyłkę dla pana Sławka Polepy.

 

Na ulicy, przed schodami stał kurier.

– To dla mnie – powiedział Sławek podchodząc do niego.

– Jest pan zaczipowany, czy używa pan karty.

– Używam karty – powiedział Sławek podając mu plastikowy prostokącik.

Kurier przyłożył kartę do czytnika.

– Dziękuję, to wszystko. – Wręczył Sławkowi paczkę, wsiadł do furgonetki i odjechał.

– Też się nie czipuję – powiedział mężczyzna przy drzwiach, – ma to swoje dobre strony, chociaż czasami czipowanym jest łatwiej. Dwadzieścia punktów się należy.

– Uuu, drogo.

– To co? Lepiej było spać pod chmurką?

– No nie. Ma pan terminal?

– Proszę pana, ja mam wszystko.

Mężczyzna wyjął z kieszeni małą listewkę wyposażoną w dziesięć numerycznych przycisków i dwa czytniki kart. Dokonali przelewu, po czym zostawił Sławka przed otwartymi drzwiami.

 

***

 

 

Kot, po otwarciu pudełka, wyskoczył, schował się pod łóżkiem i pozostawał nieczuły na wszelkie próby wywabienia go z tej kryjówki. Zrezygnowany Sławek postawił przed łóżkiem miskę i nasypał do niej karmy, a sam zszedł z odstraszaczem i komputerem do suteryny.

 

Podłączenie i uruchomienie obu urządzeń zajęło mu chwilę. Zabrał leżący na obudowie sąsiedniej jednostki notatnik i wrócił na górę. Kot ciągle siedział pod łóżkiem, a karma pozostała nietknięta. Usiadł przy komputerze i włączył go. Wyświetlacz świecił srebrną poświatą, nie wyświetlając żadnych znaków.

– Raport. – Zaryzykował komendę.

Odpowiedziała mu cisza.

Wyciągnął klawiaturę i wpisał kod interfejsu. Ekran podzielił się na kilka części oznaczonych prostymi ikonkami.

„Hallo". – wpisał.

Po chwili system odpowiedział:

„Hallo".

– Dobra. Wiem gdzie jestem – powiedział sam do siebie.

Otworzył notatnik, przewertował stronice i zatrzymał się na wpisie sprzed półtora roku.

 

„System mechanicznie powtarza wpisywane sekwencje"

 

Przerzucił kilkanaście stron do przodu. Wprowadzał różne sformułowania przez prawie trzy miesiące i jedynym efektem było ciągłe powtarzanie ich przez system. Prawdziwy postęp rozpoczął się dopiero po tym okresie.

 

Oparł przez chwilę brodę na pięści i zagłębił się w zapisanej przez siebie przed pół rokiem stronie, po czym odłożył notatnik i zaczął wklepywać najważniejsze, jego zdaniem, sekwencje do pamięci komputera.

 

Położył się spać o czwartej nad ranem. Wstawał o siódmej. Rozsądek podpowiadał mu konieczność snu, którego potrzeby nie odczuwał.

 

 

 

 

***

 

 

 

 

W pracy Darek przywitał go dość chłodno. Burknął coś o jego dżinsach i golfie, po czym zniknął i więcej już go tego dnia nie widział. Zajęty codziennymi, zawodowymi obowiązkami, zapomniał o domowej awarii. Gdy wrócił pod swoje drzwi, przyłożył kartę do czytnika. Drzwi otworzyły się.

– Raport – powiedział, gdy przekroczył próg.

– Wszystkie systemy sprawne. – Usłyszał w odpowiedzi. – Awaria usunięta.

– Niemożliwe! – wykrzyknął radośnie. – A więc cuda się zdarzają.

– Co to znaczy: „A więc cuda się zdarzają"? – zapytał system, który teraz przemawiał do niego męskim, dość chropowatym głosem.

„Czyli jednak nie do końca" – pomyślał, a głośno dodał:

– Włącz komputer.

Wyświetlacz rozjarzył się srebrzyście, tym razem jednak prezentując sekwencje ostatnich operacji. Sławek przestudiował je cofając się o kilka godzin.

– Jest dobrze – powiedział. – Czy dasz radę przygotować obiad? Jestem głodny jak wilk.

– Dam radę. Co to znaczy: „Jestem głodny jak wilk?"

-To takie powiedzenie, związek frazeologiczny, to znaczy że człowiek jest bardzo głodny.

– Przyjąłem. Czy kotlet mielony z ziemniakami i bukietem surówek może być?

-Może być.

– Do tego kompot czy piwo.

– Kompot.

– Przyjąłem. Czas oczekiwania trzydzieści minut.

– Dobrze.

System nie wrócił do dawnej formy. Chociaż wszystko zdawało się funkcjonować poprawnie, to zachowywał się w sposób odmienny od tego sprzed awarii, bardziej mechanistyczny.

Po obiedzie poprosił o wykonanie auto testu, który wykazał sto trzynaście błędów, z których pięć określał jako krytyczne. W takim stanie system nie powinien działać, a działał, wbrew logice.

Postanowił skupić się na usunięciu tych najistotniejszych usterek. Chociaż przesiedział nad tym prawie całą noc, to udało mu się usunąć zaledwie dwie. Z pozostałymi trzema borykał się jeszcze przez tydzień. System działał coraz sprawniej, jednak ciągle zadawał pytania, świadczące o nie osiągnięciu pełnej formy.

– Co to jest?

– Co?

– To co leży na fotelu.

– Kot.

– Co robi kot?

– Je i smrodzi.

– Smrodzi?

– Żartowałem. Kot poluje na myszy, które, prawdopodobnie, przyczyniły się do uszkodzenia jednego z komputerów w piwnicy. W każdym razie powinien polować, bo ten chyba za specjalnie się nie stara.

– Przyjąłem.

***

 

 

Pewnego dnia Darek poprosił go do swojego gabinetu.

– Słuchaj Sławek, pokażę ci coś, bo mam do ciebie zaufanie. Chciałbym żebyś powiedział mi co o tym myślisz i pomógł podjąć decyzję co z tym dalej zrobić.

– Zapowiada się ciekawie. Pokazuj.

– Zobacz, to jest projekcja, którą znalazłem w tym przenośnym zabytku Johna Slivera.

Niewielki gabinet Darka wypełniła prawie w całości przestrzenna projekcja. Na łóżku leżała skrępowana, naga dziewczyna z zawiązanymi oczami. Do pokoju wchodził mężczyzna. Sławek obrócił scenę żeby zobaczyć jego twarz. To był John. Mężczyzna rozbierał się i dokonywał gwałtu na dziewczynie. W każdym razie wszystkie okoliczności wskazywały na gwałt.

– Co o tym sądzisz? – zapytał Darek.

– Zatrzymaj na chwilę – poprosił Sławek.

Szarpiąca się para zamarła w bezruchu.

– Cofnij powoli o kilka sekund, a potem powoli daj do przodu.

– No i co?

– Wiesz co, myślę, że to nie jest realne nagranie, tylko forma jakiejś wizualizacji. Doskonale zrobiona, wszystkie detale wyglądają jak autentyczne, jednak w tym fragmencie jest jakieś nienaturalne zacięcie. Wcześniej też coś takiego zauważyłem.

– Może to efekt jakiegoś montażu.

-Nie wygląda to na cięcie, projekcja jest zbyt płynna. Słuchaj, a ta dziewczyna? Wydaje mi się, że ją skądś znam.

– Wcale się nie dziwię. To jest przecież Kinga Royal. Też uznałbym to jedynie za jakąś wirtualizację maniaka, gdyby nie to, że w tym czasie gdy tu był, odbywał się u nas jej koncert, na który zabrał tych Hindusów, i z tego co mi opowiadali, to nawet się z nią spotkał.

– Myślisz?

– Nie, myślę tak jak ty, że to jedynie jakaś forma wizualizacji wykonana na sprzęcie, o którym jeszcze nie mamy pojęcia. Pomimo to nie wiem co z tym zrobić, bo za dobrze to nie wygląda.

– A jak w ogóle zdobyłeś to nagranie?

– Jak? Zostawił tę zabawkę u mnie na biurku. Hasło było dziecinnie proste. Nie mogłem się oprzeć, żeby nie pogrzebać w środku.

– No dobrze, ale przecież taka projekcja, to jest ogromna ilość danych, nie mogła się pomieścić w tym laptopiku.

– O widzisz, to jest kolejna ciekawostka, to był plik spakowany nieznanym mi algorytmem. Właściwie, to spowodowało, że go skopiowałem. Wtedy nawet nie wiedziałem co w nim jest. Widziałem tylko jakieś niejasne obrazy, no… wiesz jak.

– Wiem, wiem, ale jak ci się udało to rozpakować?

– Szukałem w Sieci i w końcu znalazłem. Nie zgadniesz co. Nielegalną wersję beta programu kompresującego… naszej firmy.

– To IMS robi coś takiego?

– No właśnie, też nie wiedziałem. Ale powiedz mi, czy, twoim zdaniem, powinienem to komuś zgłosić?

– Biorąc pod uwagę, w jaki sposób zdobyłeś ten materiał i duże prawdopodobieństwo, że to jest tylko jakaś wizualizacja erotycznych fantazji gościa, to raczej bym sobie odpuścił.

– Mówisz?

– Tak. Ale zrobisz, jak będziesz uważał. Chociaż też uważam, że facet ma problem i nie powinno się tego tak zostawić.

– No jasne. Dzięki Sławek. Wracaj do pracy, a ja tu trochę posprzątam.

 

 

***

 

 

 

 

Była połowa listopada. Minął prawie miesiąc od awarii systemu. Chociaż wyglądało na to, że wszystko wraca do normy, to jednak Sławek ciągle odnosił wrażenie, że z systemem coś jest nie tak jak być powinno.

 

Tego dnia wrócił do domu nieco później. Poprosił jak zwykle o raport. Wszystkie układy działały poprawnie. Nasypał kotu karmy do miski i usiadł do obiadu. Poprosił o projekcję wiadomości. Lot na Marsa przebiegał zgodnie z planem. Na kontynencie afrykańskim toczyły się dwie wojny, na które Europa wysyłała kolejny kontyngent zbrojny, mający przywrócić spokój, jednak ciągle bez większych efektów.

 

Poprosił o przełączenie na rozrywkę i wyszukanie koncertu Kingi Royal.

 

„Ładna dziewczyna" – pomyślał.

 

Skończył jeść, wstał od stołu i spojrzał na miskę kota. Była nietknięta.

– Kici, kici, kici – zawołał zwierzaka, który się już nieco oswoił i zdążyli się polubić do tego stopnia, że kot łasił się ocierając się o jego nogi lub wskakiwał mu na kolana domagając się pieszczot, za które rewanżował się przyjemnym burczeniem.

-Kici, kici – zawołał ponownie, ale kot się nie pojawił. Zaczął go szukać. Znalazł go po pewnym czasie za fotelem. Był martwy.

– Co tu się, do cholery, stało?! – wykrzyknął.

– To był wypadek – odpowiedział system. – Bawiliśmy się i…

– Ale jak???

– Odkurzaczem.

O więcej nie pytał. Wezwał służbę oczyszczania miasta. Samochód przyjechał po piętnastu minutach.

– Ma pan szczęście, że to zwykły dachowiec, nikt nie będzie się pana czepiał, bo gdyby był rasowy, to nie chciałbym być w pana skórze. Gołym okiem widać, że zabity.

– To był wypadek. Przecież nie zabiłbym własnego kota.

– Tak, wypadek. Wszyscy tak mówią. Ech, czego to ludzie z nudów nie wymyślają. Kartę poproszę.

Podał kartę mężczyźnie, który, po sczytaniu danych i zabraniu zwłok kota, odjechał.

Sławek wrócił do domu i włączył komputer.

Obiecał Darkowi na jutro skończyć projekt dla jakiegoś ważnego klienta, a ponieważ nie zmieścił się w godzinach pracy, postanowił dokończyć go zdalnie. Zalogował się do Sieci. Jego system pracował jako niezależne środowisko i od czasu awarii był odłączony od zasobów zewnętrznych. Tuż po zalogowaniu wyświetlacz na chwilę przygasł, a pokój wypełniły pytania:

– Co to jest? Co to? Co to???

– Co? – zdziwił się trochę taką reakcją systemu na kontakt z zewnętrznym, wirtualnym światem.

– To… to… to… to…

Przez wyświetlacz przelatywały tysiące skrótów do podsieci Wielkiego Systemu, nazywanego potocznie Siecią.

– To jest – odpowiadał rozbawiony – część Wielkiego Systemu, środowiska, które opanowało już chyba wszystkie sfery ludzkiego życia na tej planecie, a podejrzewam, że w tej chwili sięga nawet dalej.

– Aaach – odpowiedział nietypowym westchnieniem system i zaległa cisza.

Sławek zajął się pracą nad projektem. Skończył przed dwunastą i poszedł spać.

Następnego dnia system obudził go jak zwykle za dziesięć siódma. Zjadł śniadanie i wyszedł. Gdy dotarł na swoje stanowisko, Darek już na niego czekał. Był zadowolony z realizacji projektu. Specjalnie przyjechał wcześniej, żeby się z nim zapoznać. Pochwalił go i zlecił następne zadanie do wykonania. Więcej się tego dnia nie widzieli. Nie spotkali się też następnego dnia, a po filii zaczęły krążyć pogłoski o tym, że dyrektor ma jakieś poważne kłopoty. Po tygodniu pracownicy oficjalnie zostali poinformowani, że nastąpiła zmiana na stanowisku kierowniczym filii i miejsce Darka zajął młody, nie znający słowa po polsku Chińczyk, Zhou Jianguo.

 

 

 

 

***

 

 

 

 

Po powrocie do domu system poinformował Sławka o próbie włamania.

– Co takiego? – zdziwił się nie na żarty. – Jakiego włamania?

– Dwóch mężczyzn próbowało dokonać nieautoryzowanego wejścia do budynku. Próba została udaremniona.

– Ale jak? Możesz mi przybliżyć jakieś szczegóły?

– Mam zapis.

– Przedstaw.

W pokoju zadrżała, nieco niewyraźna, przestrzenna projekcja. Plan przedstawiał wejście do domu, do którego zbliżało się dwóch mężczyzn.

– To tutaj?

– Tutaj.

– No to otwieraj.

– Spokojnie, do czwartej mamy czas.

Mężczyzna z torbą na ramieniu wyjął z kieszeni coś co przypominało kartę i przyłożył ją do czytnika. Za drzwiami domu rozległo się szczekanie psa. Ujadanie było hałaśliwe i bardzo natarczywe, sugerowało jakiegoś małego kundla.

– Pies? Nie mówiłeś, że będzie tu pies.

– Bo nie wiedziałem, że ma psa. Kota miał, nie psa.

Za drzwiami do zajadłej furii jakiegoś małorozmiarowego osobnika, dołączył drugi psi głos, tym razem niski i odzywający się z rzadszą częstotliwością.

– No to zawaliłeś sprawę.

– Kurwa, nic z tego nie rozumiem.

– Ty nie rozum, tylko dokładniej badaj teren. Odpuszczany sobie, bo zaraz ktoś tu się nami zainteresuje.

Mężczyźni spokojnie zeszli ze schodów, przeszli na drugą stronę ulicy i zniknęli z pola widzenia. Rozpoznał jednego z nich. To był ten, który pomagał mu odblokować zamek po awarii systemu. Nie wiedział jednak o nim nic więcej, nie znał nawet jego imienia.

– Dokonałem identyfikacji. Czy podjąć dalsze działania?

– Raczej nic im nie udowodnimy. Nie weszli nawet do środka. Tym razem damy spokój, jednak zachowaj czujność i gdyby coś podejrzanego się działo, od razu alarmuj. – zastanowił się chwilę. – Ale nie mogę zrozumieć jak to zrobiłeś?

– Symulacja.

– Nie pytam o psy, tylko o projekcję. Przecież nie mamy systemu do rejestracji przestrzennej.

-Symulacja.

– Zadziwiasz mnie… nie po raz pierwszy zresztą.

 

 

***

 

 

 

 

Zima tego roku była wyjątkowo sroga. Rozpoczęła się rekordowymi opadami śniegu już pod koniec listopada. W połowie stycznia zanotowano w Łodzi najniższą temperaturę w historii. Pomimo to, system w jego niedużym domu sprawował się nienagannie. Kontrolował bezbłędnie wszystkie układy pomagające przetrwać ten trudny okres.

 

Pod koniec marca nastąpiło dość gwałtowne ocieplenie i w pierwszej połowie kwietnia po zimie nie było już śladu. Temperatury w dzień dochodziły nawet do dwudziestu kilku stopni.

 

Misja na Marsa miała się ku końcowi i w wiadomościach ponownie dominowały relacje ze statku powracającego na Ziemię. W Środkowej Afryce udało się wymusić spokój i siły zbrojne największych światowych mocarstw starały się utrzymać w regionie względny porządek, urządzając sobie przy tym poligon i pozbywając się przestarzałego sprzętu i uzbrojenia.

 

W pracy, po początkowej przepychance z nowym dyrektorem, też nastąpiło ocieplenie klimatu. Jianguo okazał się wyrozumiałym i kompetentnym szefem, dbającym o dobre relacje ze swoimi podwładnymi, a co najważniejsze, potrafił docenić umiejętności i zaangażowanie pracowników.

 

Pewnego popołudnia system poinformował Sławka, że przed domem zatrzymał się samochód i ktoś zbliża się do drzwi. Zanim wybrzmiał sygnał przywołujący go do wejścia, Sławek otworzył drzwi.

– Darek??? – zdziwił się szczerze – Prędzej spodziewałbym się chińczyków wysiadających ze statku komicznego niż ciebie! Co ty tutaj robisz?

– Przyjechałem cię odwiedzić.

– To mi zrobiłeś niespodziankę. Wejdź.

– Dzięki.

– Czego się napijesz? Piwo? Wino? Wódka? O, przepraszam, zapomniałem, że prowadzisz.

– Z tym nie ma problemu. Chodź na chwilę, to coś zobaczysz.

Wyszli przed dom.

– Teraz patrz… Start. – Stojący przed domem pojazd zasygnalizował gotowość. – Jedź do najbliższego skrzyżowania i wracaj. – Samochód wykonał polecenie.

– Masz niezły wózek. Czegoś takiego jeszcze nie widziałem.

– Bo to prototyp. Dostałem go do testów. Taką mam teraz pracę… Ale to nie wszystko. Patrz teraz… Jeźdź po osiedlu aż do przywołania. Promień… cztery kilometry.

Samochód ruszył i po chwili zniknął za skrzyżowaniem.

– Możemy wejść, nie wróci dopóki go nie przywołam.

-To dla kogo teraz pracujesz?

– Tego, niestety, nie mogę ci powiedzieć. Ale, jak widzisz, piwa mogę się napić.

– Rozumiem. Podaj dwa piwa.

– Hm?

– A nic, pracuję od jakiegoś czasu nad pewnym systemem.

Z kuchni wyjechał robot z tacą, na której stały dwie butelki piwa i dwie szklanki.

– Podobne rozwiązania mają w niektórych hotelach.

– To niezupełnie to samo. Zresztą przekonaj się sam. Przedstaw się.

– …

– Przedstaw się gościowi.

– Jestem Samodoskonalącym się Systemem Synaptycznym w wersji rozwojowej z zaimplementowaną obsługą urządzeń zewnętrznych, autorstwa Sławka Polepy.

– No, proszę! Hodujesz sobie w domu jakąś nową odmianę sztucznej inteligencji.

– Taki miałem początkowo zamiar, ale…

– Ale co?

– Wydaje mi się, że to może być coś więcej.

– Coś więcej? Czyli co?

– Mam pewne przesłanki, żeby sądzić…. tylko się nie śmiej… że mój system uzyskał świadomość.

– Żartujesz.

– Nie, jestem o tym przekonany. Pewnie mi nie wierzysz?

– Chłopie, przecież cię znam. Jeśli mówisz, że tak jest, to na pewno tak jest. Tylko myślę, że powinieneś pokazać to światu. Czas samotnych wynalazców już dawno minął. Jeśli twój system uzyskał świadomość, to jest co najmniej kilka koncernów, które będą się o niego zabijać. Myślę, że szybko go sprzedasz.

– Nie mogę.

– Dlaczego???

– Pamiętasz Ghosta?

– Ghosta?

– Tak. Dostaliśmy go kiedyś do testów.

– A tak, pamiętam. To był program o niezwykle skromnych wymaganiach sprzętowych, ogromnych możliwościach i tak prymitywnym, a zarazem trudnym w obsłudze interfejsie, że nie wcisnęlibyśmy go żadnemu klientowi.

– No właśnie. A ja użyłem go do budowy mojego systemu. Dokonałem dekompilacji, wprowadziłem własne zmiany i zacząłem się z nim bawić.

– Musisz go pokazać światu. Każdą przeszkodę da się obejść. Jak chcesz, to ci pomogę.

– Dzięki, ale nie mogę.

– Znam ludzi, którzy pomogą. Zaufaj mi, nie poniesiesz żadnych konsekwencji.

– Dobrze, zastanowię się.

– Ja myślę. Ale powiedz mi jeszcze, na czym to chodzi? Bo jakoś za dużo sprzętu, to ja tu u ciebie nie widzę, a nie uwierzę, że wystarczy mu ta jedna maszyna.

– Chodź, zobaczysz.

Zeszli do suteryny.

– Teraz to już rozumiem w co lokujesz swoje oszczędności! – Darek z ciekawością przyglądał się zgromadzonemu w podziemiach domu sprzętowi. – O takim serwerze kiedyś marzyłem. To oryginał? Nie podróba?

– Oryginał.

– Teraz to już zabytek, ale kiedyś to było coś. Nie przeszkadza mu, że ten sprzęt taki niejednorodny.

– Nie. Wydaje mi się, że nawet dobrze mu służy.

– Czekaj…

– Co?

– Czekaj, czekaj…

– Co się stało?

– Muszę stąd wyjść.

– Ale co się stało.

– Źle się czuję… muszę stąd wyjść.

Wyszli na górę

– Przepraszam cię Sławek, ale wyjdźmy na dwór, źle się tutaj czuję.

– Dobrze, ale co ci się stało.

Wyszli na zewnątrz budynku. Darek usiadł na schodach, Sławek przysiadł obok niego.

– Nie wytłumaczę ci tego… chyba… zobaczyłem coś… nie wiem… sam nie wiem, ale to chyba twój system. Już mi trochę lepiej. Moglibyśmy się jeszcze napić piwa?

– Nie ma sprawy, poczekaj.

Sławek wszedł do domu i po chwili wrócił z dwoma butelkami.

– Proszę. W porządku?

– Już jest dobrze. Przepraszam cię za to. Nie wiem co mi się stało.

– Nie ma o czym mówić, ważne, że ci przeszło.

– Dzięki. A co słychać w firmie?

– Poza tym, że nie jesteś już dyrektorem, to zmieniło się niewiele. A właściwie, to dlaczego tak niespodziewanie nas opuściłeś?

– Pamiętasz to nagranie z Johnem i Kingą?

– Pamiętam.

– W jakiś sposób wyciekło do Sieci. Okazało się że jest, tak jak podejrzewaliśmy, jedynie wizualizacją, jednak John miał przez nie sporo problemów. Kinga zresztą też… Przy okazji dowiedziałem się, że jest niezłym specjalistą od zabezpieczeń i szybko znalazł jakieś ślady, które zostawiła moja wizyta w jego sprzęcie. Moja dymisja była po prostu jego zemstą.

– Ale tak nagle zniknąłeś…

– Nie miałem możliwości się pożegnać… zostałem aresztowany… ale za dużo by opowiadać. Zresztą nie narzekam. Dzięki temu spotkałem ludzi, którzy szukali osób o niezwykłych zdolnościach i załapałem się na tę fuchę. Mówię ci, nie mam co narzekać.

– Mam nadzieję, że to nie jest jakaś organizacja przestępcza.

– A skąd. Nawet wprost przeciwnie… ale… tajemnica.

– Zastanawiasz się czasami, po co my to wszystko robimy?

– Ale co?

– No, to wszystko.

– …

Koniec

Komentarze

Chętnie przeczytam więcej. Są błędy, ale czytało się miło.

a.k.j

Wielkie dzięki za czytanie i komentarz.

O jakich błędach piszesz? Będę wdzięczny za wytknięcie.

Kłaniam się i pozdrawiam.

Teraz nie pamiętam, chyba najbardziej chodzi mi o powtórzenia. Będziesz wrzucał resztę?

Rozumiem.

Resztę na razie mam w głowie i muszę ją najpierw zrzucić do pliku. Zabrałem się za to jakiś czas temu i zatrzymałem się na tym etapie, który widać. Niestety, twarda rzeczywistość brutalnie ociąga mnie od fantastyki i innych form bezinteresownej twórczości. Umieściłem tutaj ten niedokończony fragment, bo chciałem się przekonać czy warto zarwać jeszcze kilka nocy na doprowadzenie opowiadania do końca, czy sobie go raczej darować. Twój komentarz jest zachęcający, nie wiem czy ktoś jeszcze przeczyta to opowiadanie, ale myślę, że go jednak dokończę i wtedy wrzucę całość, lub jeśli będzie za długie, to wrzucę podzielone na części.

Jeszcze raz dzięki za zainteresowanie.

Nowa Fantastyka