- Opowiadanie: Seth - Wolturiusz - Rozdział I - Narodziny, Czas: -20lat

Wolturiusz - Rozdział I - Narodziny, Czas: -20lat

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wolturiusz - Rozdział I - Narodziny, Czas: -20lat

Pod bramę Miejskiego Zakładu Energetycznego „Volt" podjechała taksówka. W grafitowym Mercedesie klasy SL, pamiętającym dawne lata, siedział pulchny kierowca w wieku około pięćdziesięciu lat. Siwe włosy związane miał w dość długi kucyk, a jego broda rosła już dobre trzy dni. Pot skroplił się pod nosem oraz oczami, natomiast czoło wyglądało, jakby przed chwilą zostało oblane wodą. Na nabrzmiałych policzkach widać było ślady po ospie wietrznej, którą taksówkarz przeszedł będąc w drugiej klasie podstawówki. Z głośników płynęła umiarkowanie głośna muzyka. Ostre dźwięki, charakterystyczny głos – bez wątpienia kierowca Mercedesa był wielkim fanem Guns and Roses.

 

Minęły już dwie minuty a klient ciągle się nie pojawiał. Taksówkarz postanowił zapalić i kiedy sięgał po paczkę papierosów, jego ulubionych czerwonych Marlboro, drzwi otworzyły się z hukiem w budynku firmy „Volt", z którego wybiegł zdyszany mężczyzna. W trakcie drogi do samochodu ubierał w pośpiechu marynarkę. Szarpnął drzwi Mercedesa i bez pardonu wskoczył do środka.

 

– Do szpitala! – krzyknął z trudem łapiąc oddech.

 

Taksówkarz popatrzył zdziwiony w lusterko. Po chwili odwrócił się i spokojnie przyglądał pasażerowi.

 

– Głuchy pan jesteś? No jedź! Szybko, do szpitala!

– Człowieku opanuj się! Zawiozę cię najszybciej jak się da, choćby na koniec świata, ale muszę wiedzieć gdzie, do jasnej cholery!

– No jak to gdzie? Do szpitala!

 

Kierowca popatrzył na swojego klienta, jak na idiotę. Zasapany mężczyzna miał na oko jakieś dwadzieścia siedem może dziewięć lat, krótkie czarne włosy. Pośpiech sprawił, że jego zawsze nienagannie ułożona fryzura, była teraz w nieładzie. Był raczej szczupły, ale pod ubraniem rysowała się umięśniona sylwetka. Koszula wychodziła mu ze spodni, poprzecieranych jeansów, marynarka niedbale ubrana miała postawiony kołnierz z lewej strony. Na palcu serdecznym prawej ręki dostrzegł szeroką złotą obrączkę.

 

– Żona rodzi, tak? – spytał taksówkarz.

– Tak! Muszę być przy porodzie!

– Ok., trzeba było tak od razu. Dobrze, zanim ruszymy, musisz coś zrobić. Jestem ojcem trójki dzieci, dlatego doradzę ci, jak profesjonalista żółtodziobowi. Najpierw zrób pięć głębokich wdechów.

 

Zdezorientowany mężczyzna początkowo osłupiał po słowach kierowcy, jednak po chwili posłusznie wykonał zadanie.

 

– Świetnie! A teraz uderz się mocno w lewy i prawy policzek!

 

Tym razem polecenie zostało wykonane bez zbędnej zwłoki. Po wyjątkowo głośnych klaśnięciach, na policzkach pasażera wykwitły czerwone plamy. Kierowca Mercedesa uśmiechnął się szeroko.

 

– A teraz młody, powiedz mi, w którym szpitalu leży twoja żona?

 

Najwidoczniej zadane ćwiczenia odniosły pożądany skutek, gdyż przyszły tata jednym tchem odpowiedział.

 

– Szpital Świętej Trójcy przy ulicy Krzyżowej 15!

– I o to chodziło – taksówkarz uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Jedziemy!

 

Kierowca wrzucił bieg, zwolnił sprzęgło, nacisnął mocno gaz i z piskiem opon ruszył spod bramy zakładu. Podkręcił regulator głośności w radiu, z którego teraz Axel Rose skrzeczącym głosem śpiewał „Welcome to the Jungle". „Idealnie pasuje do sytuacji", pomyślał o piosence.

 

***

Marek Worno, odrobinę spokojniejszy, usiadł wygodnej i spojrzał w okno. Przed oczami stanęła mu rozmowa z żoną z czwartku w zeszłym tygodniu. Przekomarzali się o imię dla swojego dziecka, a przede wszystkim o płeć. Do dzisiaj nie wiedzieli czy będą mieć synka, czy córeczkę, ponieważ chcieli mieć niespodziankę w dniu narodzin. Oczywiście Marek, jak każdy ojciec, chciał syna, który zachowałby jego nazwisko. Tym samym wypełniłby jeden z trzech obowiązków każdego mężczyzny – pozostałoby mu wówczas zbudować dom i posadzić drzewo. Żona Milena pragnęła mieć słodką małą córeczkę, co również nikogo nie powinno dziwić. Nie mniej dyskusji minęło nad wyborem imienia. W przypadku dziewczynki sprawa była prosta. Milena wybrała Anię, a Marek, mimo że uważał je za pospolite i stale powtarzał, że co druga dziewczynka tak się nazywa, zgodził się bez wahania, ponieważ był głęboko przekonany, iż na świat przyjdzie chłopiec. Miał też wybrane imię dla syna, Patrysjusz, które z kolei niespecjalnie podobało się żonie. Przyszła mama wolała nazwać swoje dziecko Franek, więc dyskusja trwała dość długo. Ostatecznie wygrała koncepcja męża.

 

Do samego wieczora układali scenariusze życia dla swojego dziecka, w zależności od jego płci. Wiedzieli już, do którego pójdzie przedszkola (do tego dwie ulice od ich domu, gdzie będzie uczyło się dwóch języków oraz rysunku i gry na jednym z instrumentów) i szkoły. Przypuszczali nawet jakie wybierze studia i kim będzie w przyszłości oraz co osiągnie. Po bardzo długiej rozmowie wzięli wspólną kąpiel, a tuż przed snem kochali się czule. Usnęli mocno wtuleni w siebie.

 

Minęli już połowę drogi do szpitala. Faktycznie, taksówkarz jechał bardzo szybko. Dodatkowo mieli szczęście – niemal wszystkie światła na skrzyżowaniach świeciły się na zielono. Marek przypomniał sobie jeszcze jedną rozmowę. Było to trzy lata temu podczas ich podróży poślubnej na Maderze. Rozmawiali o dziecku, a właściwie o dzieciach, bo zaplanowali sobie trójkę. Rozważali, kiedy zdecydują się na pierwsze, a także, co kupią dla maleństwa. A dzisiaj prawie wszystko było gotowe. Pokój pomalowany neutralnie na żółto, łóżeczko z baldachimem stało w rogu, wózek, nosidełko, chyba z dwieście pieluch i trzy półki ubranek.

 

Ze wspomnień został wyrwany przez taksówkarza, który ściszył muzykę i odwrócił się do niego.

 

– Jesteśmy na miejscu – oznajmił.

– Dziękuję panu bardzo. Ile płacę?

– Nic.

 

Marek zawahał się.

 

– Jak to nic? Przecież przejechaliśmy kawał drogi!

– Proszę potraktować to jako prezent z okazji urodzin syna.

– Syna? Skąd pan wie, że syna? – spytał zaskoczony. – Nawet my tego jeszcze nie wiemy.

– Czuję, że to będzie chłopak. Powodzenia przy porodzie!

– Dziękuję – odparł zdezorientowany i wyszedł z taksówki. Otwierał już drzwi szpitala, gdy taksówkarz powiedział coś jeszcze

– Przywitaj ode mnie Patrysjusza – jednak Marek nie mógł usłyszeć tych słów.

 

***

 

Kiedy młody tata pędził korytarzem szpitala, na zewnątrz wydarzyło się coś niezwykłego. Kierowca wysiadł z Mercedesa, który po chwili zaczął stawać się przeźroczysty, aż całkiem znikł. Pulchny taksówkarz w mgnieniu oka wyszczuplał oraz urósł. Miał teraz całe dwa metry wzrostu, a sylwetką przypominał dobrze zbudowanego boksera. Siwy kucyk tak, jak i reszta włosów na głowie, zamienił się w błyszczącą skórę. Oczy czarne niczym węgiel miały w sobie coś strasznego i złowrogiego. Ubrany był w grafitowy płaszcz długi do samej ziemi.

 

Pomimo, iż przed wejściem do Szpitala Świętej Trójcy w czasie przeistoczenia grubego taksówkarza w wysokiego mężczyznę przebywało kilkanaście osób, zdawało się, że nikt nie dostrzegł tej niewiarygodnej sytuacji.

 

Odczytał tabliczkę w zadumie kilka razy. „Chwalebna historia zatoczyła koło", przez czarne oczy przemknęła postrzępiona smuga światła.

 

Nieznajomy ruszył w stronę wejścia. Kiedy drzwi się rozsunęły, do środka weszła niska pielęgniarka. Pewnym krokiem ruszyła na porodówkę.

 

***

 

Marek Worno był prawie u celu. Zdyszany rozejrzał się na środku korytarza. Dostrzegł pielęgniarkę siedzącą za biurkiem.

 

– Moja żona, Milena Worno, właśnie rodzi! Miałem być razem z nią przy porodzie. W której to sali?

– Panie Worno, mam dla pana dobrą wiadomość. Pana żona urodziła piętnaście minut temu chłopca.

– Co? Jak to? Już?

– Już, już. Żona leży w czwórce. Może pan do niej iść. Proszę tylko założyć obuwie ochronne. Może pan kupić parę w automacie naprzeciwko.

 

Marek postąpił zgodnie z instrukcją pielęgniarki i po chwili w ubranych butach szpitalnych ruszył do sali numer cztery.

 

***

 

Niska pielęgniarka weszła do pokoju, w którym dwie koleżanki po fachu zajmowały się nowonarodzonym dzieckiem.

 

– Matylda, możesz podać mi pieluchę? – spytała jedna drugiej.

– Ja to zrobię – powiedziała nowoprzybyła. – Proszę.

– Dziękuję – założyła dziecku pieluchę, po czym włożyła je do specjalnie przygotowanego łóżeczka. – Wszystko zrobione. Można małego zawieźć matce.

– Właśnie miałam iść na obiad, a czwórka jest po drodze, więc chętnie zawiozę dzieciątko.

– Świetnie. Możemy ruszyć na obchód, Matyldo.

 

Czarne oczka niskiej pielęgniarki rozbłysły. Wyszła prowadząc przed sobą łóżeczko z noworodkiem. Od pokoju numer cztery dzieliły ją dwa metry, ale pielęgniarka skręciła do pomieszczenia gospodarczego. Kiedy weszła z wózkiem do środka, zamknęła drzwi. Niemowlę, zawinięte rożkiem w kolorowe baloniki, przez cały czas grzecznie spało, raz tylko otworzyło usteczka, jakby chciało possać pierś matki.

 

Pielęgniarka zaczęła nagle rosnąć i po chwili obok łóżeczka z dzieckiem stał dwumetrowy barczysty mężczyzna. Pochylił się do łóżeczka i wziął chłopczyka na ręce.

 

– Witaj Patrysjuszu! – czarne oczy mężczyzny zabłysnęły, a usta wygięły się w szerokim uśmiechu. – Długo na ciebie czekałem. Zapowiedź była prawdziwa. Już przed wejściem do szpitala wyczułem twoją ogromną moc. Tak.. Na pewno będziesz niezrównanym Mistrzem Wyobraźni.

 

Mężczyzna odłożył dziecko do łóżeczka, rozwinął rożek i ponownie podniósł chłopczyka.

 

– Dostaniesz ode mnie Znak, który będzie cię wiódł przez całe twoje życie, aż wypełni się wszystko, co zostało powiedziane. Znak, który pozwoli ci zostać Mistrzem.

 

Nagle w pomieszczeniu zrobiło się ciemno, lecz po kilku sekundach na środku rozbłysnął promyczek, który zaczął się rozszerzać, aż objął swoim zasięgiem całego niemowlaka. Teraz chłopczyk świecił. Wyglądał jak święci na wszystkich obrazach w kościołach na całym świecie. Mężczyzna złapał za kraniec swojego grafitowego płaszcza i zarzucił go na dziecko. Położył na jego małym brzuszku wyprostowaną dłoń.

 

– Patrysjuszu! Ja, Merion, Posłaniec Braterstwa Wyobraźni, przekazuję ci Znak. Będziesz go nosił od dziś, aż do końca swojego życia. Dzięki niemu zdobędziesz wszystko, o czym zamarzysz. Dzięki niemu wypełnisz słowa Zapowiedzi.

 

Merion podnosił powoli dłoń i zatrzymał ją jakieś dziesięć centymetrów nad dzieckiem. Niezwykle ciche brzęczenie wypełniło całe pomieszczenie gospodarcze. Następnie z dłoni mężczyzny wydobyły się płomienie, które wystrzeliły prosto w zakryty płaszczem brzuszek noworodka. Materiał wbrew oczekiwaniom nie zajął się ogniem, mimo że płomienie uderzały weń i zdawały się przenikać do środka, wprost na delikatne ciałko dziecka.

 

– Dzisiaj, Patrysjuszu, narodziłeś się dwa razy! – mężczyzna wypowiedział te słowa nieco głośniej i pstryknięciem palców zgasił ogień. W pomieszczeniu znów zrobiło się jasno, a brzęczenie ucichło.

 

Merion odwinął chłopczyka. Na mostku małego Patrysjusza widniał Znak: w środku okręgu o grubej krawędzi stała szklana piramidka, w którą z jednej strony wskakiwał tygrys, widoczny tylko do połowy, a z drugiej strony wylatywał orzeł. Ogon tygrysa opierał się na półokręgu i przeplatał z rozpostartymi na drugim półokręgu skrzydłami orła. Znak stopniowo blaknął na piersi chłopca, aż w końcu zupełnie zniknął.

 

***

 

W pokoju numer cztery Marek Worno opiekował się swoją małżonką, która wyraźnie zmęczona i wycieńczona po porodzie leżała teraz spokojnie w łóżku.

 

– Milenko jak się czujesz? Nie boli cię? – mężczyzna zadawał kolejne pytania wyraźnie roztrzęsiony.

– Pytasz o to już dziesiąty raz! Jak myślisz? Jak mogę się czuć pół godziny po urodzeniu dziecka? – reakcja żony była wręcz odwrotnie proporcjonalna do zachowania męża.

– Przepraszam kochanie. Mogliby już przynieść Patrysjusza, a wtedy na pewno trochę się rozluźnię. I jednak wygrałem – mamy syna!

– Tak. Choć raz ci się udało – kobieta odparła ze śmiechem.

 

W tym właśnie momencie drzwi do pokoju otworzyły się i do środka wjechał wózek z łóżeczkiem, w którym leżał zawinięty w rożek bobas. Wózek pchała niska pielęgniarka o wyjątkowo czarnych oczach.

 

– A oto i państwa słodki potomek, Patrysjusz we własnej osobie. Tak na marginesie, jeśli oczywiście mogę spytać, skąd pomysł na tak oryginalne imię?

 

Młodzi rodzice popatrzyli na siebie nawzajem. Spojrzenie żony było w odróżnieniu od męża wymowne i dlatego głos zabrał pan Worno.

 

– No więc, jest taka starożytna legenda, w której oddział żołnierzy udał się na samobójczą misję do miejsca świętego, w którym to z kolei..

– Marek daj spokój i nie zanudzaj miłej pani. Mąż wybrał takie imię, a ponieważ ja wybierałam dla córki, bo tak się wcześniej umówiliśmy, wygrał i tak zostanie.

– Teraz już wszystko jasne. Więcej nie przeszkadzam. Nacieszcie się państwo swoim maleństwem – po tych słowach pielęgniarka otworzyła drzwi i wyszła na korytarz. Po drugiej stronie klamkę puścił mężczyzna w grafitowym płaszczu.

– Gwoli ścisłości, to nie jest legenda panie Worno. Misja była niebezpieczna i w zasadzie można ją nazwać samobójczą, ale pewnie pan nie wie, że Święta Trójca przetrwała tę jatkę i był to początek jej świetlanych czasów. A jej przywódcą był Patrysjusz, pierwszy Mistrz Wyobraźni – po tych słowach mężczyzna skinął głową w stronę drzwi pokoju numer cztery. – Oprócz naszego Mistrza w walce pod Mondugiem brałem udział ja, Merion, oraz Wolturiusz. Byliśmy razem niepokonaną Świętą Trójcą. Wiele się zmieniło od tamtych czasów.. Ale razem przywrócimy dawny ład – prawą dłonią zaciśniętą w pięść uderzył o swoją potężnie zbudowaną pierś trzy razy. – Do zobaczenia Patrysjuszu. Spotkamy się, gdy będziesz gotów na zgłębienie całej wiedzy o potędze wyobraźni – Merion szedł długim szpitalnym korytarzem, kierując się do wyjścia na ulicę. Grafitowy płaszcz szurał po podłodze. Jego delikatny szmer był ledwo słyszalny.

Koniec

Komentarze

Witam,
jeśli kogoś zainteresuje pierwszy rozdział, zapraszam do przeczytania prologu, który znajduje się pod poniższym adresem:
http://www.fantastyka.pl/4,3130.html

Ja wiem, czytało się szybko i przyjemnie. Tam może mi po drodze dwa zdania zgrzytnęły. Nie gwarantuję, że kolejne rozdziały przeczytam.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka