
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Spotkałem wczoraj czarownicę. Albo wiedźmę… Trudno mi to teraz stwierdzić na podstawie wiadomych mi faktów i bez dokładnej znajomości granicy między tymi profesjami. Ale od początku…
Wybijała właśnie północ, kiedy maszerowałem najciemniejszą uliczką naszego dwustuletniego miasta, z łopatą w dłoni i bardzo niemiłą ekspedientką mięsnego w plecaku. Zajęty podziwianiem starych cegieł skąpanych w świetle księżyca, z których zbudowane były dwie kamienice, pomiędzy którymi właśnie przechodziłem, nie zauważyłem, jak przede mną – nie wiadomo skąd! – wyrosła postać jakiejś kobiety w spiczastym kapeluszu. Dokładnie w takiej kolejności to zobaczyłem: najpierw że była to kobieta – a kobieta, jak się patrzy!, ewentualnie bardzo zniewieściały mężczyzna, który – chyba z nudów – nosił bardzo, bardzo dużą poduszkę pod ubraniem na wysokości piersi; a dopiero potem ten spiczasty kapelusz, nasunięty na czoło właścicielki. To nakrycie głowy było wcale ciekawe. Bardzo ładnie komponuje się z jej haczykowatym nosem, pomyślałem wtedy, dobrze to pamiętam. Kolejnym faktem, z jakiego zdałem sobie sprawę, była długa, powłóczysta szata z kapturem, w jaką odziała się moja nowa nieznajoma. Po środku płaszcza dostrzegłem rząd guzików, dość dużych, na moje niewprawione oko, mosiężnych. Kiedy zbliżyła się do mnie i wiatr delikatnie podwiał jej peliskę, zobaczyłem mnóstwo małych buteleczek – czy wypełnionych, wtedy jeszcze nie wiedziałem; przypominam, że panował dość znaczny półmrok.
– Dzień dobry – powiedziałem, gdy ta była już na tyle blisko mnie, by mogła usłyszeć mój głos bez specjalnego obciążania strun głosowych. Czy to pozdrowienie było adekwatne do panującej w naszej strefie czasowej pory dnia – nie wnikajmy, proszę.
– Witaj – odpowiedziała takim tonem, że w powietrzu aż zawirowało od magii. Chyba wtedy przekonałem się na pewno, że to czarodziejka. I dodała już normalnym głosem: – Świetna pogoda. Idealna na mały spacerek po mrocznych zaułkach naszej metropolii. Ale bądź co bądź, wśród was, śmiertelników, dość niespotykane są upodobania do włóczenia się po nocy.
Nie znalazłem odpowiedzi godnej tego, co właśnie usłyszałem. Do głowy przychodziły mi tylko bzdety typu „nie mogę spać” czy „trochę ruchu przed snem nie zaszkodzi”.
– Czuję coś nieświeżego – rzekła w końcu, a ja cały drgnąłem i chyba się skrzywiłem, przypomniała mi się bowiem bardzo niemiła ekspedientka mięsnego spoczywająca na dnie mojego plecaka. – Och, to żaden wstyd śmierdzieć, mnie to przynajmniej nie przeszkadza. Ale jeśli chcesz, mogę ci ofiarować wyciąg ze szczurzego ogona doprawiony migdałkami wyciętymi siedmiolatkowi w pełnię księżyca przy asyście pielęgniarki ubranej w fartuch z pentagramem. To jak?
– Po…popr…poproszę – udało mi się w końcu wydukać. Nawet nie wiecie, jak wiedza o tej bardzo niemiłej ekspedientce z mięsnego mnie rozpraszała. Coś mi podpowiadało, że ta wiedźma nie powinna się o niej dowiedzieć, choć – rzecz jasna – ta ekspedientka była na prawdę bardzo, ale to bardzo niemiła. Proszę sobie wyobrazić, że zamiast zero przecinek sześćset sześćdziesiąt sześć kilograma polędwicy sopockiej, podała mi zero przecinek sześćdziesiąt sześć kilograma, a na moją prośbę, by jednak było dokładnie tyle, o ile poprosiłem stwierdziła, że jestem psycholem. Odwiedziłem ją jeszcze później, po pracy, ponawiając swoją prośbę i przypominając, ile dokładnie chciałem owej wędliny dostać. Ona należała jednak do tych wyjątkowo upartych osób i z okazji do poprawy niestety nie skorzystała.
Tymczasem czarownica sięgnęła do wewnętrznej ściany swojego płaszcza, a ja – ku swemu zdziwieniu – zobaczyłem, że kobieta stojąca obok mnie w ciemnej uliczce w nocy z soboty na niedzielę, poza nakryciem wierzchnim, ma na sobie tylko bieliznę. Całkiem interesującą zresztą. Śledziłem bacznie jej rękę, która powędrowała ku flakonikowi, przypiętemu jako trzeci z lewej w czwartym rzędzie od góry. Wyjęła go z pokrowca, odetkała koreczek, powąchała zawartość – na chwilę na jej twarzy można było zobaczyć niesamowicie błogi wyraz, a moja męska, szowinistyczna natura przywołała na skojarzenie sytuację, w której taka mina na pewno też się pojawić powinna – i podała buteleczkę mnie. Skropiłem się więc zielonkawą substancją i jakby niechcący polałem też nią obficie mój plecak.
– Po co ci łopata? – zapytała po chwili.
– Do obrony – skłamałem natychmiast i zręcznie odgoniłem wiedzę na temat stanu i położenia bardzo niemiłej ekspedientki z mięsnego.
– Nie lepszy byłby gaz pieprzowy? – nie odpuszczała, ta mała, spiczasta, cholera – Albo, jeśli już wolisz coś większego, kij do bejsbola?
– Być może, ale pod ręką miałem akurat to – wskazałem na narzędzie. – Zresztą, łopata ma wiele niestandardowych zastosowań, których normalny człowiek nie widzi. Na przykład, może służyć jako laska do podpierania się, gdyby zabolała mnie noga. – I przeszedłem kilka metrów podpierając się szpadlą. – Można przełożyć ją przez coś, i usiąść jak na ławce – tego z powodu braku miejsca, nie zademonstrowałem. – I… i tak dalej – zakończyłem, nie wiedząc co jeszcze powiedzieć.
– I… i zakopać nią trupa?
Skamieniałem. Więc jednak.
– Skąd wiesz? – spytałem. Była to jedyna rzecz, która mnie wtedy interesowała.
– Jestem wiedźmą do cholery, tak czy nie? – fakt, była wiedźmą. Trudno zaprzeczyć. Ale mnie też wtedy trudno się było zdecydować, a mianowicie: uciekać w tę czy w tę stronę. W efekcie stałem w miejscu.
– Mam ci pomóc?
– Ale… ale w czym, przepraszam bardzo?
– W zakopaniu jej.
– Jej? Masz na myśli bardzo niemiłą ekspedientkę z mięsnego?
– Właśnie. Chodźmy, znam fajną miejscówkę do takich operacji.
I poszliśmy. Była w końcu wiedźmą. Całkiem ładną zresztą. I faktycznie znała fajne miejsce.
Dzięki ostatnim deszczom, gleba była mokra. Grzązłem w niej i męczyłem się co nie miara, by wykopać dziurę na miarę grobu. Nie dość, że moje biedne mięśnie musiały doświadczać ciężaru ziemi, to jeszcze wody w niej chwilowo stacjonującej. Po – według mnie – strasznie długim czasie, a – według czarownicy – bardzo krótkim czasie, coś, w czym miała spocząć na wieki bardzo niemiła ekspedientka z mięsnego, było gotowe. Wiedźma pomogła mi ją ulokować w jej nowym mieszkanku. Poczułem się wtedy tak trochę głupio, więc postanowiłem wygłosić mowę pożegnalną. Czarownica uznała to za całkiem dobry pomysł.
– Więc… hm.. Wszyscy tu obecni! – zwróciłem się do czarownicy i paru chrząszczy, które w skupieniu nam się przyglądały. – Przybyliśmy tu, by towarzyszyć naszej towarzyszącej nam towarzyszce, – trochę się zapętliłem – bardzo niemiłej ekspedientce z mięsnego w ostatnim odcinku na jej ziemskim życiu. W sumie cię nie znałem, kobieto spoczywająca w hm… grobie, ale jestem pewny, że byłaś dziwką, lafiryndą i w ogóle nikt za tobą nie będzie tęsknił. Amen – zakończyłem, a wiedźma klasnęła kilka razy w dłonie.
Pochwyciłem w ręce łopatę, i zdążyłem machnąć nią tylko dwa razy, kiedy usłyszałem ciche „ojejku”. Byłem pewny, że zaraz moja nowa znajoma się wzruszy, popłacze czy zacznie odprawiać inne, iście kobiece rytuały, ale na wszelki wypadek spytałem „co się stało?”.
– Mój pierścionek przypadkiem wpadł do tej dziury. Bardzo go lubiłam, nie chcę go stracić… – lamentowała.
– Tylko to? Żaden problem – powiedziałem i skoczyłem w poszukiwaniu zguby mojej nowej przyjaciółki, która w tym momencie wzięła w rękę łopatę, uderzyła mnie nią z całej siły w głowę, później jeszcze raz, i jeszcze raz, a następnie zakopała nas, mnie i bardzo niemiłą ekspedientkę z mięsnego we wspólnym, wykopanym przeze mnie grobie…
… ale poza tym, to ta wiedźma była bardzo miła.
Jakoś nie podeszło mi. Napisane jest w słabym stylu. Mnóstwo powtórzeń (np." niemiła ekspedientka mięsnego"powtarza się wiele razy), niektóre zdania są tak zbudowane, że musiałem je dwa razy czytać, aby zrozumieć o co chodzi. Poza tym trudno sobie wyobrazić, żeby ktoś niósł ciało w plecaku. Po pierwsze waga takiego trupa to około sześćdziesięciu kilogramów, a bohater niósł taki ciężar raczej daleko , jak wynika z opowieści. Po drugie sprzedawczyni z mięsnego kojarzy mi się z silną, dużą kobietą - trzeba mieć power, żeby te wszystkie kości ciąć tasakiem. Więc można założyć, ze ważyła więcej niz wspomniałem, co zupenie wyklucza długi spacer ze zwłokami, choćby ze wzgledu na pojemność plecaka. Pozdrawiam
Mastiff
Zgadzam się z przedmówcą. Styl słabiutki, tekst kiepski, ale zgaduję, że to Twoje początki więc jeszcze kilkadziesiąt tekstów i będzie ok ;)
Najlepsze było jednak „niewprawione oko".
moja nowa nieznajoma
niewprawione oko, - chyba niewprawne
zawirowało od magii - jak?
Grzązłem - grzęzłem
Pozdrawiam,
Adam
Mnóstwo powtórzeń (np." niemiła ekspedientka mięsnego"powtarza się wiele razy)
To akurat wygląda na zamierzony środek stylistyczny.
Możesz mieć rację, ale to nie zmienia w żaden sposób mojej oceny tekstu...
Mastiff
- Dzień dobry – powiedziałem, gdy ta była już na tyle blisko mnie, by mogła usłyszeć mój głos bez specjalnego obciążania strun głosowych. – To ta nieszczęsna wiedźma miała w uszach struny głosowe tak? A może słuchała gardłem…
Tymczasem czarownica sięgnęła do wewnętrznej ściany swojego płaszcza, - to był płaszcz z betonu? Moje ubranie moją twierdzą, tak? :P
Nie dość, że moje biedne mięśnie musiały doświadczać ciężaru ziemi, to jeszcze wody w niej chwilowo stacjonującej. – Atlas :P
Moje ulubione zdania z tego tekstu, przy których nieźle się usmiałem :P
A ogólnie to tekst kiepściutki.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.