- Opowiadanie: palpio - Barbarzyńca, rycerz i taka jedna wieża FANTASTYCZNY KICZ 2011

Barbarzyńca, rycerz i taka jedna wieża FANTASTYCZNY KICZ 2011

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Barbarzyńca, rycerz i taka jedna wieża FANTASTYCZNY KICZ 2011

Barbarzyńca wykorzystując światło księżyca oraz swój koci wzrok przedzierał się przez las. W końcu uznał że trzeba wypocząć więc zaczął rozglądać się za jakimś dobrym do tego miejscem. Po krótkich poszukiwaniach znalazł takie i już miał szykować sobie legowisko, gdy w oddali pośród drzew zamajaczyło światło. Ocenił, że ktoś rozniecił ogień. Postanowił sprawdzić kto rozbił obóz tuż obok. Może uda się przyłączyć i skorzystać z ciepła ogniska, pomyślał sobie i zaczął skradać się w kierunku jasnej poświaty.

Był mistrzem w cichym skradaniu, jak i w wielu innych dziedzinach. Choć wymagało to wiele wysiłku i czasu opłacało się, bo wiele razy uratowało mu to życie. Cała sztuka polegała na tym by poruszać się na samych czubkach palców rąk i nóg. Dlatego i tym razem nie spieszył się i gdy był już dość blisko opadł na ziemie i zajął wygodną pozycję do obserwacji.

Na niewielkiej polanie rozpalone było małe ognisko. Kręcił się przy nim tylko jeden osobnik. Wyglądało, że rycerz, bo w lekkiej kolczudze i z hełmem na głowie. Po kiego nosi cały czas to żelastwo? Zdziwił się barbarzyńca i póki co postanowił poczekać z ujawnieniem się, może tamten nie był sam. Leżał więc sobie spokojnie w gęstwinie i patrzył jak rycerz kończy rozkładanie obozu i przygotowuje się do posiłku. Naostrzył sobie długi patyk i nadział na niego trzy, wyglądające smakowicie kiełbaski. Następnie zaczął je sobie piec. Po kilku chwilach zaczęły skwierczeć, a tłuszczyk skapywał z nich do ognia. Wkoło roztoczył się smakowity zapach, który dotarł także do barbarzyńcy. A że nie jadł nic od południa, zapach ów szczególnie był dla niego dokuczliwy. Do tego stopnia, że zaczęło mu burczeć w brzuchu. I to coraz bardziej, i coraz głośniej i donośniej. No i stało się, po kolejnym takim burknięciu rycerz siedzący przy ogniu drgnął, obrócił lekko głowę i odezwał się z lekką kpiną w głosie.

– Jeśliś głodny przybyszu, a twe zamiary uczciwe to wyjdź z ukrycia i przyłącz się do tej wspaniałej uczty. – a głos brzmiał jak ze studni, bo rycerz nadal hełmu nie zdjął. Może właśnie też przez to głos ten wydał się barbarzyńcy jakiś dziwny.

– Jestem wielkim wojownikiem! Moi wrogowie drżą przed moim mieczem i moim toporem! – Zaczął tyradę barbarzyńca wstając z krzaków. – Ale nikt nie powie żem zdrajca i oszust! Swoją sławę zdobyłem patrząc wrogom prosto w twarz, nigdy na ich plecy! Nie znam Cię, nie jesteś moim wrogiem, nie musisz się obawiać, a twą gościną nie pogardzę bom strudzony całodziennym marszem.

Rycerz wstał i odwrócił się do barbarzyńcy. Stanęli naprzeciw siebie. Rycerz podnieść musiał głowę bo niższy był sporo, a i w barach barbarzyńca był szerszy ze dwa razy. Chwilę mierzyli się wzrokiem by po chwili uścisnąć swe prawice.

– Zygfryd jestem. – Pierwszy przedstawił się mały rycerz.

– Ka-non Barbarzyńca. – Z dumą oświadczył olbrzym.

Zygfryd wskazał barbarzyńcy miejsce przy ognisku. Ten nie czekał na ponowne zaproszenie. Zrzucił bagaże, broń i zaczął się wygodnie sadowić. Wyjął także placki, które zakupił przed wejściem na pustkowia. W tym czasie gospodarz dopiekał smakowite kiełbaski.

Gdy kończyli posiłek, a po brodzie i palcach Ka-nona spływały ostatnie krople tłuszczyku z kiełbasek, barbarzyńca postanowił zagaić rozmowę.

– A co to szlachetny Zygfrydzie, porabiasz na tym odludziu. Bo ja na ten przykład skracam sobie drogę. Zmierzam na wschód do Bartagu. Już lada dzień mają się tam rozpocząć wielkie targi dla barbarzyńców. No wiesz broń, odzienie i inne przeróżne, a bardzo przydatne towary. A wyobraź sobie, że lubię być na czasie, poznawać różne nowinki no wiesz….– i tu zamilkł. Oblizując palce czekał co mu powie rycerzyk. A nurtowała go jedna szczególnie rzecz, dlaczego ów nie zdejmuje hełmu. Nie dość że gorąco w tym, ciasno, to jeszcze utrudnia jedzenie. Rycerz urywał kawałki kiełbasy i placka i wciskał je sobie pod hełmem do ust. Straszna mordęga!

– Ja zmierzam stąd na północ. Poszukuje czarnej wieży. Mieszka w niej wielki czarnoksiężnik. Zły i przebiegły. Porwał i przetrzymuje tam mojeg.. ehm moją ukochaną. Znajdę wieżę, pokonam bestie i odzyskam wybrankę mego serca. – Zakończył rycerz ze spokojem wycierając ręce w trawę.

– Mocne postanowienie, ale z tym czarnoksiężnikiem to może być nie taka prosta sprawa. Lecz jeżeli gra jest warta…

– Jest! – Przerwał mu dobitnie Zygfryd, a łagodniejszym tonem dodał – Choć pomoc przydała by się nie powiem.

– Gdybym się nie spieszył… Mógłbym pomóc. Magii się nie boję. A i dodatkowa sława by się przydała. Bo wiesz ja mam jeden główny cel, swoje Królestwo! – Zygfryd nie słuchał już go zbyt uważnie, gdyż pochłonął go całkowicie pomysł zaangażowania barbarzyńcy w zdobycie Czarnej Wieży.

– To już nie daleko! Jutro do południa powinniśmy dotrzeć do celu…

I tak od słowa do słowa. Dyskutując o technikach zdobywania wież oraz o stu sposobach, jak pokonać uciążliwego czarnoksiężnika postanowili połączyć siły. A przy okazji tej fascynującej rozmowy Ka-non dowiedział się dlaczego Zygfryd nosi cały czas hełm. Otóż taką przysięgę złożył, iż póki księżniczki nie odzyska zasłonięte oblicze będzie miał. I choć barbarzyńca próbował go przekonać do zmiany tego hm… nadzwyczaj szlachetnego postanowienia to jednak nie dał rady.

***

Wstali bladym świtem. Zjedli lekki posiłek, spakowali swoje rzeczy i sprawdzili broń. Gdy byli już w pełni przygotowani wyruszyli. Prowadził Zygfryd, a za nim kroczył Ka-non. Tak jak przewidywał mały rycerz doszli w okolice wieży przed południem. Zatrzymali się na wzgórzu, z którego dobrze widoczna była wieża stojąca pośród lasu na wielkiej polanie. Wieża jak to wieża. Wysoka ,smukła, szeroka przy ziemi zwężała się ku górze gdzie kończyła się ładnym tarasem widokowym. Lecz najważniejszą jej cechą było to, że zbudowano ją z czarnych kamieni. Stąd nazwa Czarna Wieża.

Postanowili odpocząć trochę i dokonać ataku gdy słońce skieruje się ku zachodowi. Plan stanowił, że zakradną się od wschodniej strony wykorzystując cień rzucany przez wieżę. Oczekiwali odpowiedniej pory, gdy na tarasie pojawiły się dwie postacie. Z daleka wyglądało że przygotowują się do ucztowania. Po chwili do góry uniósł się dym, a do wojowników dotarł śmiech ludzi.

Barbarzyńca ucieszył się z tego, natomiast Zygfryd wyglądał na wściekłego zaciskając pięści. Plan był prosty. Obaj zaczną wspinać się, wykorzystując wystające ze ściany wieży kamienie. Rycerz miał dostać się na niewielki balkonik usytuowany w połowie drogi na górę i zaatakować miał od strony wejścia na taras. Ka-non natomiast miał ruszyć do ataku bezpośrednio po wspięciu się na samą górę.

Korzystając z osłony drzew i krzaków podkradli się do wieży i zaczęli wspinaczkę. Zygfryd uparł się i nadal nie chciał zdjąć hełmu. No i mało co nie zgubiło to ich. Byli już przy balkonie. Ka-non przez cały czas pomagał Zygfrydowi. Ten wspinał się ciężko, a obciążona hełmem głowa kiwała mu się na wszystkie strony jak pijaczkowi jakiemuś. Gdy barbarzyńca pomagał mu wspiąć nie na balkon tak mu ta głowa poleciała że hełm zazgrzytał o kamienie. Na szczęście rycerz na tyle zachował przytomność umysłu, że szybko schował się do środka, a barbarzyńca zawisł pod balkonem na samych palcach. Na szczęście był tak silny, że prawie w ogóle tego nie odczuł. Zrobili to w ostatniej chwili, bo śmiechy na górze na chwilę się uciszyły i ktoś wyjrzał z góry, ale po chwili wszystko wróciło do normy. Ka-non mógł kontynuować wspinaczkę.

Dotarł na miejsce i czekając na atak Zygfryda starał się podejrzeć co dzieje się na tarasie. Jego oczom ukazał się zdumiewający widok. Czarnowłosa, dość ponętna, zniewolona księżniczka w kusej sukience siedziała na kolanach czarnoksiężnika i wyglądało, że dobrze się bawi. Obok piekło się chyba jakieś mięso, a na stoliku stały napoje i owoce.

I wtedy nastąpił atak. Zygfryd pojawił się w otworze wejściowym tarasu z bojowym okrzykiem.

– Ty szmato! Zabieraj łabska od mojego księcia! – i rzucił się do ataku. Ka-non nie czekając także wskoczył na taras. Wyszarpnął zza pleców swoją wspaniałą broń. W lewej ręce trzymał potężny dwuręczny miecz, a w lewej ogromy bojowy topór. I stanął oniemiały.

Zygfryd w końcu zdjął hełm. Jego długie złociste włosy zafalowały na wietrze. Zygfryd okazał się być piękną blondynką o niebieskich oczach. Niedoszły rycerz rzuciła się z mieczem na czarnulkę. Ta odskoczyła jak oparzona. Blondynka spojrzała się na Ka-nona.

– Zabij ją!

– Ale miał być czarnoksiężnik! – barbarzyńca nie dawał za wygraną.

– To ona!

I faktycznie czarnulka odwróciła się do Ka-nona, ale już nie była ponętną czarnulką tylko przebrzydłą staruchą. Zadziałał instynkt. W ruch poszedł topór i miecz. Piękne cięcie nożycowe i głowa staruchy potoczyła się po deskach. Po chwili ciało i głowa czarownicy zmieniły się w proch i rozwiały w powietrzu. Młody książę siedział sobie na leżaczku i patrzył z szeroko otwartymi oczyma i gębą. Już barbarzyńca chciał poprosić blondynkę o wyjaśnienie, ale nie dała mu szansy.

– Ty ćwoku! Ty chamie! To ja się poświęcam! Narażam dla Ciebie, a Ty się zabawiasz!? – Złapała księcia za poły i zaczęła gwałtownie potrząsać. Próbował się tłumaczyć ale kiepsko mu szło.

Ka-non wolał się nie mieszać. Ominął parę i wyszedł z wieży. Odszedł w stronę zachodzącego słońca. To nie jego miejsce. To nie jego królestwo. Kiedyś znajdzie swoje, ale to już inna historia.

Koniec

Komentarze

A przez chwilę miałam nadzieję, że Zygfryd okaże się gejem... xD

OK, do konkursu.

Nowa Fantastyka