- Opowiadanie: kazimierzowie - [fragment większej całości-Opowieści Elfów wysokiego rodu: Gordian] część pierwsza

[fragment większej całości-Opowieści Elfów wysokiego rodu: Gordian] część pierwsza

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

[fragment większej całości-Opowieści Elfów wysokiego rodu: Gordian] część pierwsza

[fragment większej całości-Opowieści Elfów wysokiego rodu: Gordian]

Fragment pierwszy.

I.

Wyruszyli wczesnym rankiem. Dwaj młodzi włóczędzy już czekali na zewnątrz gospody. Śmiali się, żartowali, byli wyraźnie rozbawieni. Gordian nie mógł zrozumieć czemu mają takie dobre humory, jest przecież około piąta nad ranem. On sam ledwo mógł wstać na umówioną wcześniej godzinę. Nie wiedział nawet, dlaczego tak wcześnie mają wyruszyć, bez śniadanie jakby mieli się wymknąć cicho i bezszelestnie jak zwierzyna, niezauważeni. Wyszedł zamykając za sobą lekko drzwi. Podszedł do nich. Gdy go zauważyli, natychmiast ruszyli przed siebie. Bez słowa. Gordian wyczuł, że na rozmowy przyjdzie jeszcze pora, teraz zaś, jest jeszcze za wcześnie na zaznajomienie między członkami podroży. Było zimno. Nawet bardzo, trzeba było rozcierać ręce i chuchać w nie jak w ognisko. Mgła unosiła się na wysokości klatki piersiowej rosłego człowieka. Prawie nic nie było widać, szli gęsiego w milczeniu patrząc na umykającą trawę pod nogami. Co chwila któryś z nich ziewał, nie mieli jednak odwagi śpiewać, chociaż Gordian zauważył lutnie na plecach towarzyszy. Byli zauroczeni tą ranną aurą, spotęgowaną mgłą oraz prześwitującym przez nie lekko bladym słońcem. Czas mijał długo i opieszale. Po pewnym czasie wędrówki mgła zdążyła się już rozejść, pozostawiając po sobie tylko lekką poświatę. Minęło sporo czasu odkąd wyruszyli z Haar. Zbliżało się już przedpołudnie. Słońce zaczęło już odważniej wyłaniać się zza drzew. Dopiero teraz zauważyli, jak wspaniałym i reprezentacyjnym szlakiem był stary trakt królewski którym teraz maszerowali. Była to droga dość szeroka, tak że dwa wozy jadące przy siebie mogły się zmieścić. Otoczona była wałem ziemnym długości około dwóch łokci wysokości, na którym rosły drzewa rożnej maści, w większości liściaste. Sadzone były w równych odstępach, chociaż z biegiem czasu wyrosły nowe zagęszczając ściany zieleni. Ciągnęły się przez większość długości traktu, robiło to naprawdę imponujące wrażenie i przypominało o starych czasach świetności szlaku. Za wałem był kanał, którego jednak szerokość czy głębokość trudno było ocenić po tylu latach niekonserwowania i nieużywania. Niegdyś spływały tędy barki z towarami, ale po dwóch wiekach niezagospodarowany kanał został zapomniany i zarósł. Po drugiej stronie również było wgłębienie, mniejsze, bardziej przypominało płytkie koryto rzeki otoczone z dwóch stron nasypem ziemnym. Tam cały czas była woda, która wartko płynęła nie przejmując się wcale upływem czasu. Nie wiadomo do czego służyła ta instalacja, Gordian domyślał się że zapewne do pojenia koni, choć wydawało się to mało prawdopodobne. Trakt otaczały pola uprawne, już prawie całkowicie zdziczałe i zarośnięte trawami, to nosiły jeszcze oznaki pszenicy czy jęczmienia. Jeden z towarzyszy Gordiana dał znak do odpoczynku. Zatrzymali się. Rozłożyli płachtę na której jeden z nich usiadł. Drugi wyciągnął jakieś naczynia i poszedł po wodę do pobliskiego strumyka. Gdy wreszcie wszyscy trzej siedzieli a w garnku pluskała woda, z czymś czego jeszcze Gordian się nie domyślał, jeden z nich zapytał:

– Potrafisz rozpalić ogień ? – zwrócił się do Gordiana.

– Myślałem, że nigdy się nie odezwiecie a szeptaliście cały czas między sobą – powiedział Gordian.

Popatrzyli na siebie z lekko drwiącym uśmiechem.

– Chcieliśmy cię sprawdzić, no wiesz kim jesteś. Na towarzyszy podróży nie bierzemy ludzi z ulicy,

mało to teraz złodziejaszków, którzy poderżną ci gardło w nocy dla kilku srebrnych monet – ciągnął jeden z nich.

– Nie wiedzieliśmy coś za jeden. Przybyłeś do miasta bez niczego, bez tobołków, rzeczy. Jeszcze ta bójka w Gospodzie. Unieruchomiłeś największego osiłka w mieście jakimś urokiem – powiedział pośpieszne drugi.

– Słuchajcie – rzekł Gordian. Jestem tu nowy, nie znam miasta, okolicy. Szukałem kogoś kto idzie w stronę Samerstand. Muszę się tam dostać, może nie pilnie ale muszę, rozumiecie ? A że wyglądaliście mi na równych gości, oraz przypadkiem podsłuchałem waszą rozmowę dotyczącą kierunku dalszych tułaczek zaproponowałem przyłączenie się. To tyle. A jeśli chodzi o mnie to też włóczę się z miejsca na miejsce. Podążam jednak do Samerstand gdyż chcę szkolić się tam jako mag. – odparł Gordian.

– Czyli z twojej strony nie mamy się niczego obawiać i nie zadawać dociekliwych pytań ? – zapytał jeden z nich.

– Właśnie tak – przytaknął Gordian.

Nastąpiła niezręczna chwila ciszy. Bądź co bądź towarzysze Gordiana też nie lubili dużo gadać.

– O ! Właśnie ! Jestem Ooard – powiedział szybko jeden. Że też się wcześniej nie przedstawiłem – dodał pospiesznie.

– Mów mi Senard – powiedział opieszale drugi.

– Jestem Gordian. Pochodzicie z Północy ? – zapytał.

– Tak. – przytaknął szybko Ooard.

Gordian wyczuł, że nie jest jednym z nich. Czuli się przy nim niepewnie, nie wiedzieli jak się zachować. Wyczuli obcego. Postanowił bardziej się z nimi zaznajomić, wykorzystać do tego swoje zdolności magiczne.

– Rozpalę wam ten ogień – zaproponował.

Przyłożył ręce do sterty patyków i wypowiedział jakąś magiczną formułę trudną do zapamiętania.

Płomień buchnął wysoko parząc ręce Gordiana lecz zaraz ustał paląc się małymi, zwyczajnymi językami. Nie potrafił on jeszcze kontrolować siły swoich zaklęć.

– No i proszę, można gotować herbatę – chrząknął szybko. Zaimponował im. Ich oczy jarzyły się na widok małego ogniska jakby było w nim topione złoto. Można było rzec, że nigdy nie widzieli magii, nawet prostych zaklęć. Teraz chyba łatwiej będzie im prowadzić rozmowę.

– Więc pochodzicie z północy tak ? – zapytał.

– Tak – powiedział Ooard. A ściślej rzecz biorąc z Reevenstad. To mała wyspa na północy, chłodna, nieprzyjazna. Właściwie cały rok jest na niej, no jak wy to mówicie: zima – ciągnął dalej.

– Po prostu uciekliśmy z sierocińca, jeśli do tego zmierzałeś – rzekł Senard patrząc na Ooarda. Nie ma co się rozczulać. Dołączyliśmy do takich jak jak to mówią: wolnych włóczęgów. No wiesz, pełno ich teraz Gordian, widziałeś ich chyba ? – mówił patrząc na niego, po raz pierwszy zwracając się wprost po imieniu. Mają lutnie czy inne instrumenty na plecach, ubrani są w podróżne skórzane kamizelki bądź płaszcze, skórzane spodnie i…

– Słuchajcie, dobrze wiem o kim jesteście i o co chodzi z takimi jak wy – przerwał mu Gordian. Przede mną nie musicie zachowywać się sztucznie, ani tłumaczyć się z waszego zachowania.

Chcieliście mi powiedzieć o swoim życiu w krótkich słowach: panienki, alkohol, kradzieże warzyw z pól, spanie pod gołym niebem, mam rację ?

Roześmiali się. Tak masz rację – powiedział Ooard. Nikt nie powiedział nam tego w tak zabawny sposób. Zabawny jesteś, wiesz ?

– Dokąd idziecie ? – próbował kontynuować.

– Tak jak ty, do Samerstand. Z tymże my nie będziemy szkolić się w czarodziejskiej sztuce, choć może przydałaby się nam do rozpalania ognisk – powiedział Ooard. Senard się uśmiechnął.

Nie, my idziemy na festiwal. Tysiące młodych ludzi takich jak my, biwakuje na polach starego gospodarza, niejakiego starego Brukwi, jakkolwiek nie brzmiałoby jego prawdziwe imię. Ma duże pola, bardzo duże, doskonale nadają się do stawiania namiotów.

– Czemu niejaki ''Pan Brukwa'' pozwala wam użytkować swoje pola, jak myślę przeznaczone do innych celów ? – Spytał Gordian.

– Ponieważ… musi płacić podatki od płodów rolnych to pierwsza rzecz a po drugie nie ma kto tego pola orać, siać i takie tam. Stary nie ma rodziny – wyrecytował jednym tchem Ooard.

– Aha. Jednak jak myślę, że idziecie tam z powodu alkoholu i świńskich orgii – powiedział krzywo uśmiechając się Gordian.

– Bystry to ty nie jesteś, no nic skończmy już te gadki, każdy z nas idzie w inną stronę i nie warto zanadto zżywać się ze sobą – rzekł z przekąsem Ooard.

– Jak chcecie, w tym garnku są Pilivis Scorpus, nieprawdaż ? – rzekł patrząc na nich znad czoła.

– Skąd ?!… – Szepnął cicho Senard.

– Ja też znam się na zielarstwie. Zwrócił głowę w kierunku ich obu. – Senard, Ooard nie powinniście tego używać. To nie zwykły narkotyk. Nie wiem skąd macie pieniądze na takie używki, sądząc przy waszych skromnych dochodach ale w takiej dawce to trucizna.

– Nie pijemy wszystkiego, tylko małe dawki – powiedział zmieszany Senard.

Gordian pokręcił przecząco głową. Wiecie co to uzależnienie ? – syknął.

– Nie praw nam kazań jak nasza stara opiekunka imitująca matkę w sierocińcu. Właśnie dlatego uciekliśmy-żeby nie słuchać bredni. Sami doskonale wiemy co nam zaszkodzi a co nie – powiedział stanowczo Ooard.

– Dobra, widzę że mamy niepasujące do siebie style bycia. Ja w każdym razie waszego nie rozumiem. Po prostu nie wchodźmy sobie w drogę i tyle.

Gordian wstał. Dwójka towarzyszy wstała razem po nim.

– Wiecie co, zbierajmy się, pogawędzimy jeszcze przed nocnym popasem – Gordian się przeciągał.

– No w sumie i tak nie mamy nic do jedzenia, więc popas tu nie ma sensu – Senard zwijał pled.

– Spodziewałem się tego. Z czego wy żyjecie ? – spytał.

– Senard pokazał mu pola – z ''uprzejmości'' i ''hojności'' gospodarza, wystarczy wyciągnąć rękę.

– Ja widzę tu tylko chwasty ale chyba to kwesta gustu – powieszał Gordian.

– Udaję że tego nie słyszałem– powiedział Senard. Dobra, ruszamy.

***********************************************************

Szli tak przez dłuższy czas. Było późne popołudnie. Pola otaczające wędrowców miały kolor zachodzącego słońca. Wszędzie była ta niesamowita żółtopomarańczowa poświata, budująca specyficzny, trudny do wyczucia nastrój. Sama myśl o tym, że idą jakby małą ścieżką wtuloną w całe morze falujących na wietrze brązowiejących traw i dzikich zbóż wprawiała w zamyślenie i zadumę. Zbliżała się bowiem jesień. Pola choć porzucone i leżące odłogiem przez wiele lat, zachowały jeszcze trochę złocistych strąków pszenicy czy żyta. Były one w większości zdziczałe choć Gordian nie widział wszystkich miejsc, tylko tam gdzie sięgał wzrokiem.

Po pewnym czasie marszu zaczęli wyczuwać niepokój. Towarzysze nerwowo odwracali głowy w swoim kierunku, zerkając jeden na drugiego. Ten zachód słońca trwał zdecydowanie za długo. Był zbyt krwisty, pola miały zbyt intensywny pomarańczowordzawy kolor. Szli sami na całkowicie wyludnionych terenach. Traktem bowiem ostatnimi czasy nie chodził nikt. W tych rejonach nie widzieli tez żadnych gospodarstw czy zabudowań. Choć nie minął jeszcze nawet dzień odkąd wyruszyli z Haar, przeszli kawał drogi. Wszyscy byli przyzwyczajeni do szybkiego chodzenia a popas trwał bardzo krótko. Zapomnieli nawet ze od rana nic nie jedli. Nie odczuwali teraz głodu. Coś im nie pasowało w tym miejscu, lecz ie wiedzieli co. Robiło się strasznie duszno. Upał był nie do zniesienia. Nie było to powszechne zjawisko o tak późnej porze. Gordian wyliczył, że ''normalnie'' powinien zbliżać się już wieczór, tymczasem słonce wcale nie zachodziło, przeciwnej budowało mocniejszą poświatę. Coś ich dręczyło, może to niepokój a może coś innego… doprowadzało do obłędu. Bali się rozglądać dookoła, wiedzieli czemu nikt już tędy nie chodzi ale było za późno. Czuli się jak marionetki zanurzone w pomarańczowej poświacie firanek. Stanęli. Ooard szybko wyciągnął jakiś worek. Wypił szybko trochę. Podał szybko Senardowi, ten też wypił kilka łyków. Na koniec spróbował Gordian, który po przyłożeniu warg od razu wiedział co to jest– Narkotyk. Bardzo silny narkotyk. Pozwoli on szybko zasnąć i oderwać się od wciągającej ich rzeczywistości. Nie wiedział jednak, co będzie się z nimi działo po zapadnięciu w sen. Czy to coś ich dopadnie… Zaryzykował, wypił trochę, po chwili wiedział że musi usiąść. Osunął się i rozłożył w wygodnej pozycji na ziemi. Leżał. Po raz pierwszy w życiu wiedział że za chwilę będzie gasnął. Jednak nie będzie to śmierć, będzie to coś innego. Kiedy umierasz, wiesz ze już się nie obudzisz, on nie miał takiej pewności. Nie wiedział co się będzie z nim działo. Leżeli na środku drogi. Myślał że zasypia, ale nie dobrowolnie tylko przymusowo. Pozostali już mieli zamknięte oczy. Zamknął swoje także. Miał jeszcze świadomość. Męczył się. Nie wiedział kiedy to nastąpi, kiedy wreszcie uśnie. Chciał wstać. Zemdliło go, stracił świadomość, upadł.

Otworzył oczy, było prawie zupełnie ciemno. Zimno. Nie wiedział gdzie jest. Było mu tak strasznie niedobrze że ponownie stracił świadomość.

-

Koniec

Komentarze

Te monstrualne bloki tekstu na początku i na końcu skutecznie odstraszają  od wczytania się; przydałoby się formatowanie. W sumie dałeś dwa zdecydowanie przydługie opisy i dialog. Bohaterowie tacy nijacy i zasadniczo to nic się nie wydarzyło. W ramach promocji utworu wypadałoby podrzucić żywszy i bardziej intrygujący kawałek. Można powiedzieć, że zjaranie się kompotem na łące nie dzwiga ciężaru roli, nie wciąga.
pozdrawiam

I po co to było?

Przydługie, bo to fragment większej całości wyrwany gdzieś z środka utworu.

Gdy czytasz ''Władcę Pierścieni'' też masz takie opisy.

Racja, ale nie reklamowałbym nimi Władcy.
pozdrawiam

I po co to było?

Dużo nauki przed Tobą. Przede wszystkim dbaj o logikę tekstu i związki-przyczynowo skutkowe, bo to szwankuje tu najbardziej. Potem powycinaj zaimki i polikwiduj powtórzenia, zdecyduj w jakim czasie chcesz pisać (czy teraźniejszym czy przeszłym) i co tak właściwie chcesz czytelnikowi przekazać. Na razie jest słabo.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Opis traktu i kanału jest dobijająco nudny, przeładowany szczegółami, a mimo to kompletnie nieobrazowy.

Co to są "oznaki pszenicy lub jęczmienia"?

"Strąki pszenicy lub żyta" mnie rozłożyły. Tolkienisto drogi, strąki to ma groch, bób, fasola - zboże ma KŁOSY!

Szli sami na całkowicie wyludnionych terenach.

Idzie się przez teren lub po terenie, nie na nim.

Traktem bowiem ostatnimi czasy nie chodził nikt. W tych rejonach nie widzieli tez żadnych gospodarstw czy zabudowań. Choć nie minął jeszcze nawet dzień odkąd wyruszyli z Haar, przeszli kawał drogi. Wszyscy byli przyzwyczajeni do szybkiego chodzenia a popas trwał bardzo krótko. Zapomnieli nawet ze od rana nic nie jedli. Nie odczuwali teraz głodu. Coś im nie pasowało w tym miejscu, lecz ie wiedzieli co. Robiło się strasznie duszno. Upał był nie do zniesienia. Nie było to powszechne zjawisko o tak późnej porze.

Powtórzenia i ogólnie katarynkowy układ zdań: nie widzieli, przeszli, byli, zapomnieli, nie widzieli... Poczytaj felietony Kresa z "Galerii złamanych piór", trochę rad tam było w kwestii urozmaicania narracji.

I na koniec:
 Gordian nie widział wszystkich miejsc, tylko tam gdzie sięgał wzrokiem.
Brawo za odkrywczość!

Przydługie, bo to fragment większej całości wyrwany gdzieś z środka utworu.
Gdy czytasz ''Władcę Pierścieni'' też masz takie opisy.

Kazimierzowie, daj opis przyrody i na 10 stron, ale niech ten opis będzie sensowny i ciekawy, żeby chciało się go czytać. Twojego się nie chce. Jest po prostu cholernie nudny, piszesz jakoś tak mdle, bez wyrazu zupełnie. Nie czuć tu tego czegoś, zaangażowania w tekst... Ja przynajmniej tak to odczuwam podczas lektury.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka