- Opowiadanie: Jidda - Z kartek pewnej książki

Z kartek pewnej książki

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Z kartek pewnej książki

Było późno. Ulice opustoszały wraz z zapadnięciem zmroku, o tej porze można było natknąć się tylko na desperatów i typów spod ciemnej gwiazdy. Od mokradeł wiał wilgotny, chłodny wiatr. Niósł ze sobą wilgoć i zapach rozkładu. Podmuchy bagiennego powietrza potrząsały przerdzewiałymi lampami ulicznymi. Cienie tańczyły na ścianach okolicznych domów.

Przechodzień w prochowcu szedł powoli jedną z wąskich uliczek osiedlowych. Zdawał się rozważać każdy krok, niemal nad nim medytować. Miało to na celu tylko jedną rzecz: opóźnienie dotarcia do domu. Chciałby ta chwila trwała wiecznie. Wieczorne powietrze odurzało, wypełniało wewnętrzną pustkę. Nie czuł nic poza dotykiem wiatru na twarzy, nie czuł tej przytłaczającej samotności, która towarzyszyła mu niemal bez przerwy. Na te kilka okruchów chwil, oderwanych od rzeczywistości rytmem nocy, odciął się od smolistego bezsensu wypełniającego jego duszę i rozpełzającego się jak nieuleczalna choroba po ciele.

Magia spokoju chwili rozsypała się jak zwęglona kartka, gdy na bruku przed mężczyzną zjawiła się kobieta, a właściwie jej sylwetka zanurzona w ciemności. Rozczarowanie, którym rozdarło jego duszę pojawienie się Nieznajomej, sprawiło, że nie zwrócił uwagi na fakt, iż kobieta owa pojawiła się znikąd, wykrystalizowała się z mroku.

Chwila raz spłoszona nie wróci, wiedział o tym z bolesną dokładnością, wcisnął więc ręce do kieszeni płaszcza i powolnym krokiem ruszył w kierunku domu, by po raz kolejny usiąść przed pustą kartką i próbować bezowocnie przelać na nią choć kilka mrocznych, ciężkich myśli, będących niespójnymi urywkami historii, dialogów, mętnymi obrazami postaci. Sennym wzrokiem błądził po nawierzchni ulicy, w nieregularnych pęknięciach i plamach ciemności szukając inspiracji. Ale ona nie przychodziła, słowa żądliły go boleśnie spod powierzchni świadomości, gdzie kłębiły się i formowały w drapieżne konstrukcje. Szydziły z niego, śmiały się głośno w głębi duszy z jego twórczej bezsilności. Czasem miał ochotę wyłączyć się z życia, wcisnąć ten jakże pożądany przycisk POWER i odłączyć sobie zasilanie – samobójstwo wymagało zbyt wiele kreatywności.

Idąc tak, zatopiony we własnych myślach, mężczyzna nie zauważył, że zbliżył się do mrocznej Nieznajomej na odległość kilku kroków. Cichy szept przykuł jego uwagę: zatrzymał się i podniósł wzrok na kobietę zanurzoną w ciemności… Nie zanurzoną – ona jest Ciemnością, ciemniejszą i gęstszą od nocy. Zdawała się pochłaniać mdłe światło ulicznych latarni, zbierało się ono smolistymi kroplami na jej brwiach i rzęstach, spływało po policzkach, zostawiając za sobą fosforyzujące mrokiem ślady.

Kobieta przekrzywiła głowę i spojrzała na Przechodnia lśniącymi lodowatym światłem oczyma. To spojrzenie oblewało chłodem, petryfikowało i hipnotyzowało zarazem, ale i przynosiło pewną niewytłumaczalną ulgę. Nieznajoma szeptała coś niezrozumiale, Przechodzień nie wiedział, czy był to bełkot, czy obcy, tajemniczy język. Wyciągnęła rękę, wokół której zakłębiła się ciemność, i musnęła nią dłoń Przechodnia.

Nagła błyskawica oświecenia przeszyła jego ciało, wszystkie skrawki, obrazy, słowa i postacie jak na komendę poskładały się w jedną spójną całość, genialną całość, dzieło jego życia. Pustak zniknęła, samotność odeszła, pozostały słowa, stojące w karnych, poukładanych wersach, tworzące zdania, akapity i całe historie.

Gdy kobieta cofnęła rękę chaos powrócił wraz z bólem. Po policzkach mężczyzny pociekły łzy.

– Ale dlaczego? Ta pustka… – wyjąkał, osuwając się na kolana.

– Na to pytanie nie ma odpowiedzi. Znajdź sposób, aby nie musieć go zadawać. Spójrz głębiej i zrozum, że trzeba czegoś więcej, znajdź to… – i zniknęła.

– Zrozum, znajdź. Ale co? – załkał Przechodzień w prochowcu z łzami cieknącymi po twarzy, wstał powoli i trzęsąc się ruszył do domu, przystając co chwilę, by uspokoić pustkę szalejącą w jego umyśle.

W domu, siedząc w fotelu przed kominkiem długo próbował spojrzeć głębiej, w siebie, zrozumieć. I nawet wśród pustki znalazł odrobinę inspiracji. Odrobinę wystarczającą by tego wieczora zawiązać pętlę i wejść na krzesło…

***

 

Przez okno do pokoju wpadało mętne, księżycowe światło i oświetlało twarz dziewczyny, śpiącej w głębokim, ceglastoczerwonym fotelu, z kolanami podciągniętymi pod brodę. Po powiekami przemykały jej fantastyczne, barwne obrazy. Zaciskała mocno usta, a na czole wykwitły jej głębokie zmarszczki – sen absorbował nie tylko jej umysł. I choć we śnie obrazy są wyraźne, każdy ich element ma swą przyczynę i skutek, umkną one bezpowrotnie po otwarciu oczu, rozmażą się w poczucie niespełnienia i zagubienia, w samotność i nieopanowaną wściekłość. Odejdą, pozostawiając śniącą samą z pustymi kartkami i czystymi pędzlami. Nawet przez sen bała się tego, pragnęła pozostać ukryta pod powierzchnią świadomości, w krainie pełnej barw i konturów, wypełnionej inspiracją.

I nagle urwał się, widzenia rozpłynęły się w rzeczywistości, Śniącą przeszył dreszcz złości, otworzyła oczy i omiotła iskrzącym spojrzeniem pokój: dywan w szachownicę zasypany był pogniecionymi i zabazgranymi kolorowo papierami, spod niezasłanego łóżka, niczym złośliwy nowotwór mieszkaniowy, rozpełzał się bałagan. Było tam wszystko, co tylko człowiek jest w stanie sobie wyobrazić: farby, pędzle, ubrania, resztki jedzenia, przedmioty codziennego użytku, jak szczotki do włosów i kubki, oraz o wiele więcej. Zajmował kolejne centymetry podłogi, kolejne półki i stoliki, a twórcze niezdecydowanie mieszkanki pokoju dostarczało mu tylko pożywienia w postaci ton zabazgranych kartek. I było tam coś jeszcze, coś bardzo dziwnego, coś wypełniającego cały kąt pokoju, coś, czego właścicielka lokum nie mogła zidentyfikować: po prostu Coś. Coś patrzyło na Śniącą wielkimi, błyszczącymi rozlanym atramentem oczyma. Dziewczyna uznała Coś za kolejny wytwór mieszkaniowego nowotworu i sięgnęła po kolejną czystą kartkę, choć wiedziała, że nie wydobędzie z czeluści własnego umysłu obrazu palącego ją od środka od miesięcy. Wpatrywała się w pustą stronicę i czuła narastającą wściekłość. Mijała chwila za chwilą, a złość zbierała się w Śniącej i falowała jak morze przed burzą. I nagle rozpętała się, wybuchła z siłą oceanu. Dziewczyna zerwała się z fotela i po raz kolejny ruszyła w taniec wściekłości: waliła pięściami w ściany i darła kartki, zaciśnięte zęby zgrzytały głośno. Trach, trach – kolejne ołówki pękały jak zapałki, jej wzrok niemal osmalał ściany i popielił tkaniny. W szaleńczym pędzie potknęła się o Coś, na ułamek sekundy, kiedy jej stopa stykała się z tajemniczym, atramentowookim tworem, obraz pojawił się, z zapierającą dech w piersiach wyraźnością. Był doskonały, pełen, był esencją Śniącej… i zniknął, gdy tylko odsunęła się od Czegoś. Na ten jeden moment w jej duszy zapanował absolutny spokój i zniknął wraz z obrazem.

– Czemu?! – krzyknęła, rzucając się na podłogę – Na miłość boską, czemu?!

– Nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie – zahuczało Coś z wnętrza siebie. Zdziwienie, jakie opanowało Śniącą, na moment wyparło wściekłość. Na moment, bo wróciła ona ze zdwojoną siłą – dziewczyna niczym kocica doskoczyła do Czegoś i zaczęła walić w nie pięściami, rozbryzgując atramentowe oczy po pobliskim bałaganie.

– To nie przyniesie ulgi – wyjęczał tajemniczy stwór – znajdź właściwą drogę – jego głos stawał się coraz mniej wyraźny – brakujący element cie… – Coś rozsypało się wśród nieporządku, zlało z chaosem.

Śniąca na nieprzeciętnie krótką chwilkę zamarła, ale wiedziała, tak jak wiedziało wszystko dookoła niej, że wybuch jest nieunikniony. I nastąpił. Z większa niż zwykle siłą, z większą zawziętością… Pochłaniający ją do szczętu. Ją i wszystko na jej drodze.

W końcu opanował ją spokój, zupełny i prawdziwy, kiedy to w ciasnym kaftanie bezpieczeństwa dwóch sanitariuszy w bieli wprowadzali ją przez kamienny portal do szpitalnego budynku…

***

 

Jidda zatrzasnęła opasłe tomiszcze, w którego lekturze pogrążona była do tej chwili. Rzuciła okiem na starszą kobietę, siedzącą w bujanym fotelu z kubkiem herbaty w dłoni naprzeciwko niej.

– O co w tym chodzi? – zapytała łagodnie – Nie chcę być niegrzeczna. To, musze przyznać, ciekawa książka, tylko po co pani mi ją pokazuje?

Kobieta uśmiechnęła się i spojrzała do wnętrza kubka.

– Żeby ci coś uświadomić.

– Ale co? Co ma mi uświadomić przeciążony metaforami i dziwacznymi epitetami kawałek fantastycznej powieści? – Jidda rytmicznie stukała palcami w podłokietnik fotela. Kobieta, już od momentu, kiedy przekroczyła próg jej domu, wzbudzała w pisarce niepokój – ma mi przypomnieć o tym, że nawet czegoś takiego nie umiem już stworzyć?

– Nie, raczej nie. O tym przecież nikt ci nie musi przypominać – uśmiechnęła się ciepło i spojrzała przez okno na oszałamiająco zielony ogród – ale zapomniałaś o tym, co oznacza bycie artystą.

– A co oznacza?

– No właśnie, co oznacza?

– Nie wiem.

– Jak możesz nie wiedzieć. Jesteś artystką. Nie wiesz kim jesteś? – kobieta była spokojna, a jej głos przyjazny i miły, jednak wzbudził w Jiddzie fale przykrych uczuć – Postaci z książki, i Przechodzień i Śpiąca, też nie wiedzieli.

– A kim była Nieznajoma, i kim… czym… było Coś? – pisarka skonstatowała jak dziwacznie zabrzmiały jej ostatnie słowa – Głupi język!

– A jak myślisz?

– Och, proszę! Musi pani odpowiadać pytaniem na pytanie? – zirytowała się.

– Nie muszę, ale tak jest zabawniej. Też chcę mieć jakąś frajdę z pomagania innym. Satysfakcja ze zrobienia dobrego uczynku po latach robi się nudna.

Jidda wybuchnęła śmiechem, ale szybko opanowała się, zaintrygowana wcześniejszymi słowami kobiety.

– W takim razie kim: są Nieznajoma i Coś?

– To inspiracja – Jidda miała wrażenie, że odpowiedź była wręcz oczywista. Poczuła niemal wstyd, że nie wpadła na nią sama – A skoro jesteś aż tak niecierpliwa to powiem ci całą resztę. Ci ludzie, o których mowa w książce, to artyści, z tym samym problemem, co ty.

– Stracili wenę? – zapytała, zupełnie niepewna odpowiedzi.

– Nie – kobieta energicznie pokręciła głową, dopiła ostatni łyk herbaty i odstawiła kubek na stół – A ty? Straciłaś wenę? – zapadła cisza, ale staruszka najwyraźniej nie oczekiwała odpowiedzi, bo po chwili odezwała się znowu – Gdzieś po drodze zagubiłaś coś o wiele ważniejszego.

Jidda omiotła wzrokiem pokój, spojrzała w sufit, chyba licząc, ze znajdzie tam jakieś wyjaśnienie, może właśnie „coś, co zgubiła". Wtedy coś pstryknęło, trzasnęło i błysnęło. Starsza kobieta zwyczajnie zniknęła, pozostawiając za sobą jedynie kłąb rozszczepionego światła.

Chyba musiałam zasnąć, pomyślała dziewczyna, bo gdzieś w niej w ostatnim czasie zrodziła się ta nieznośna iskierka realizmu.

***

 

Na dworze zachodzące słońce przesyca wiosenne powietrze. Jidda siedzi na stopniach prowadzących do domu i powoli wciąga je do płuc, delektuje się każdą jego cząsteczką. Przymknęła oczy, tak że docierały do niej jedynie snopy pomarańczowego światła. Z któregoś z sąsiednich domów dobiegły ją dźwięki muzyki, hity minionego lata. Tandetny pop, który niemal wdrukował się w jej wspomnienia. I wtedy zrozumiała – to, czego nie widziała przez ostatnie miesiące. Wcale nie brakowało kolejnego pomysłu, obrazu, kolejnej postaci, bo miała wszystkie elementy układanki, tylko rysunek na pudełku był w połowie oddarty…

– Bo w tworzeniu nie liczy się tylko pomysł, warsztat. Trzeba przede wszystkim dać siebie, a ja coś z siebie zgubiłam…

– Kochanie, kolacja – usłyszała wołanie męża. Podniosła się i weszła do domu, o wiele szczęśliwsza niż kilka chwil temu, choć wiedziała, że stoi przed wielkim wyzwaniem: musi odnaleźć tę część siebie, która porzuciła, znaleźć właściwą drogę…

Koniec

Komentarze

Pierwszy akapit jest niespójny pod względem stylu. Tworzysz mroczny nastrój i nagle w środku zdania wrzucasz ciepły wiosenny wiatr.  Nie pasuje. Zły zestaw skojarzeń i klimat się sypie. Ponadto przymiotnik szaleńczy jest strasznie banalny.
Ostatnie zdanie jest za długie. Można by wywalić ponadto (zaznaczanie wynikowości to raczej domena tekstów technicznych, a w tym wypadku czytelnik sam domyśli się co i dlaczego), przefasonować trochę i dać kropkę.
W końcu to pierwsze słowa tekstu. Muszą być wymuskane na cacy.
Resztę później doczytam,
pozdrawiam

I po co to było?

O straconej cząstce siebie... to samo w sobie jest smutne. Końcówka już nieco bardziej optymistyczna, choć niedosłowna.
Znalazłam drobne błędy, ale póki jest czas, można poprawić.
Chciałby ta chwila trwała wiecznie. - Chciał by...
Pustak zniknęła - pustka
dwóch sanitariuszy w bieli wprowadzali - wyprowadzało ją
musze przyznać - ę
licząc, ze znajdzie tam jakieś wyjaśnienie - ż
musi odnaleźć tę część siebie, która porzuciła - ą
Dobranoc...

kobieta, a właściwie jej sylwetka -- to jeszcze zauważyłem z lapsusów

Pomysł, warsztat oraz, a przede wszystkim, praca -- tak ja widzę tworzenie. Co to jest cząstka siebie, to niestety nie wiem. I w tym zakresie tekstu nie pojąłem. Chyba, że miało chodzić o pisanie o szeroko rozumianej prawdzie, ale słowo prawda też nie pada. Może o własnych zainteresowaniach? Wtedy można to bardziej po ludzku nazwać.
Problem wypalenia twórcy (słowo artysta kojarzy mi się z dyplomowanymi z ASP, więc go nie będę używał), mam wrażenie, jest nazbyt powierzchownie potraktowany. Nie ma nic o powtarzalności procesu tworzenia, trudnościach w ocenie utworu, cyniźmie (King kiedyś narzekał), do tego wódzie oraz prochach et cetera  -- jakby to ująć, o takich bardziej przyziemnych sprawach.
Postaci, które się tutaj przewijają, zdają się wierzyć w romantyczne założenie arcydzieła powstałego w ciągu upojnej w emocje burzliwej nocy. A jak wiemy, romantyzm jest passe.
Literówki rzeczywiście warto ogarnąć,
pozdrawiam

I po co to było?

Oczywiście zgadzam się w pełni, można było problem potraktować głębiej i przeprowadzić niemal psychologiczną analizę. Ale nie o to w tekście mi chodziło, napisany był pod wpływem emocji chwili i opowiada raczej o moim własnym problemie, w którym, czego by, nie mówić prochy i wódka szczególnej roli nie grały.W moim przypadku chodziło raczej o poczucie zagubienia własnej tożsamości, prawdopodobnie spowodowany nawałem pracy, który na mnie spadł.

A "cząstka ciebie"... Hmmm... Wydaje mi się, że tą "cząstką", której brakowało mi przez ostatnie miesiące, jest właśnie osobowość.

I być może romantyzm jest passe, ale czy można właściwie coś stworzyć bez niego? Ja nie potrafię.I bywa, że objawia się w najdziwaczniejszych formach, jednak jest.

A tekst o godzinnym ślęczeniem nad komputerem nie byłby w mojej ocenie zbyt fascynujący ;)

Pozdrawiam i dzięki za pomoc z literówkami ;)

NIe podobało mi się. A głównie właśnie przez ten wstep, żę pozwolę sobie zacytować:  "Co ma mi uświadomić przeciążony metaforami i dziwacznymi epitetami kawałek fantastycznej powieści?".

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka