- Opowiadanie: andrzejtrybula - Demon Yang

Demon Yang

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Demon Yang

Muzyka jeszcze niedawno sącząca się nieśmiało przez zamknięte drzwi gabinetu, teraz wylewała się całymi falami wywołując wrażenie unoszenia się dźwięków wysoko w powietrzu.

 

Wyraźne i głośne tony co chwilę to podnosiły się to opadały, w górę i w dół, zwalniając i przyspieszając, z każdą kolejną nutą wypełniając coraz bardziej przestrzeń i tak obszernego salonu, korytarza, schodów a w końcu całej powierzchni dużego podmiejskiego domu w starym stylu.

 

– Pięknie gra – pani Matylda drżącą z egzaltacji ręką odłożyła filiżankę z kawą na stolik, czyniąc to bardzo ostrożnie, żeby przypadkiem jakimś nierozważnym dźwiękiem nie zakłócić czystości muzyki, po czym kolejny raz poprawiła elegancki kapelusz, cały czas, niesfornie przechylający się jej na prawą stronę.

 

– A jaki jest ułożony – dodała cicho ciocia Jadzia. – No mówię ci cud nie chłopak. Przy tym przystojny i zawsze taki elegancko ubrany; A elokwentny, oczytany, no i jak opowiada o swojej pasji, można słuchać go godzinami. Na uczelni też zawsze pierwszy, najlepsze stopnie i nagrody, a teraz jeszcze ten konkurs. Uwierz mi moja droga, jeszcze trochę i będzie to najlepsza partia w Warszawie. Uwierz mi, tak będzie!. Dobrze, że w odpowiednim czasie wzięłam go pod swoje skrzydła inaczej moja szalona siostra na pewno zmarnowałaby chłopaka i do niczego by nie doszedł, taki talent, taki talent!

 

Ciocia popatrzyła na swoją koleżankę z zadowoleniem przyjmując potakujące z przekonaniem kiwanie głowy z jej strony.

 

– Tak, tak, moja droga. Masz świętą rację. Pamiętam jak pokazałaś mi go pierwszy raz. Był taki nieporadny a te jego maniery, po prostu okropne, no i te sterczące włosy; A teraz, popatrz, elegancki młody człowiek, grzeczny i uczynny i ten talent do gry. Naprawdę kochana dobrze się nim zajęłaś, jesteś cudotwórczynią a przy twoich koneksjach moja droga wszystkie salony Warszawy będą stały przed nim otworem.

 

Obie, eleganckie, starsze panie uśmiechnęły się do siebie podnosząc filiżanki do ust i ponownie wsłuchując się w muzykę, która tymczasem zmieniła nieznacznie swą barwę. Bez wyraźnej przyczyny stała się jakby odrobinę zbyt głośna i zbyt mocna. W tej chwili palce pianisty uderzały w klawisze impulsywnie, z wyraźną irytacją. Płynny dotychczas rytm melodii stopniowo zaczął się załamywać. Z początku niezauważalnie dla laika, jednak wyczulone ucho wyrobionego słuchacza wyłapałoby te swoistą dysfunkcję niemal od razu. Rozpoznanie kolejnych coraz bardziej wyraźnych zgrzytów i załamań rytmu nie sprawiłoby już kłopotu nawet średniozaawansowanemu muzycznie pracownikowi stalowni po dniówce spędzonej wśród ciężkich młotów parowych, bez słuchawek na uszach. Ostatnie, trzy krótkie, energiczne, prawie wściekłe uderzenia w klawiaturę zakończyły koncert i ewidentne męki wykonawcy. Klapa fortepianu opadła z hukiem w dół i w całym domu zapadła głucha cisza.

 

– Teraz wyjdzie i powie, że musi się przejść i trochę pomyśleć.

 

Ciocia Jadzia uniosła brwi w górę w oznace rozbawienia dając tym samym znać koleżance, że nic się nie stało, że takie momenty są czymś normalnym i zdarzają się tutaj dosyć często. I faktycznie miała rację. Już po chwili drzwi gabinetu otworzyły się na oścież a z pokoju wyszedł, sadząc olbrzymie szybkie susy, wyraźnie podenerwowany młody człowiek, który jednak szybko zatrzymał się dostrzegając dwie siedzące w salonie panie.

 

Pani Matylda spojrzała na niego przenikliwym wzrokiem dziwiąc się jak można tak szybko dorastać. Jeszcze niedawno chłopiec pałętający się pod nogami, a teraz proszę, mężczyzna prawie. Słuszny wzrost. Może odrobinę za chudy ale w wieku dwudziestu lat to przecież nie wada, z czasem nabierze ciała. Ubrany skromnie ale gustownie, w gładką niebieską koszulę, wełniane spodnie sprasowane w kant i narzucony na ramiona sweter, wyglądał na bardzo przystojnego a elegancka fryzura z krótko przyciętych kruczoczarnych włosów połyskujących żelem dodawała mu tylko powagi.

 

– Nie przywitasz się Janku – stojąca obok ciocia wyraźnie przywoływała go do stolika.

 

Westchnął tylko i podszedł.

 

– Przepraszam, nie wiedziałem że mamy gości – odpowiedział ugrzecznionym głosem podchodząc do pań i szarmancko, choć może odrobinę zbyt gwałtownie, podnosząc ich dłonie do pocałunku. – Panie pozwolą, że je teraz opuszczę, muszę się przejść, by ochłonąć, po próbie…, i przemyśleć kilka spraw.

 

– Tak, tak, oczywiście nie zatrzymujemy pana artysty, spokój ducha i ćwiczenia przede wszystkim – odpowiedziała ze zrozumieniem pani Matylda.

 

– A nie mówiłam – powiedziała z wyrazem tryumfu w oczach ciocia Jadzia patrząc na plecy odchodzącego szybko Janka. – Wróci późno, ale to nic, to nic, należy mu się.

*

 

W mieście zrobiło się już całkiem ciemno. Janek krążył po ulicach od kilku godzin nie mogąc dojść do siebie.

 

Profesor Sowiński ma rację, pomyślał. Nigdy nie będę tak dobry by zaistnieć w konkursie. Jestem zbyt sztywny i brakuje mi pasji. Czekaj, czekaj, jak on to określił, że jak, że muszę odnaleźć w sobie wewnętrzne dziecko.

 

– To głupie! – wykrzyknął ze złością na głos. – Muzyka Szopena jest dla dorosłych, a głupi profesor wymyśla sobie, że aby ją dobrze zagrać, to trzeba być dzieckiem. To nawet nie głupie, to i-dio-ty-czne! – aż przysiadł na chodniku ze złości.

 

– Jaaasiu! Hop, hop! Janeecki! – Jakiś znajomy, słodko brzmiący głos przywoływał go z oddali używając przy tym form znanych tylko nielicznym kolegom z uczelni. Janek zakręcił głową dookoła szukając źródła okrzyku. Gdy już zobaczył oblał się rumieńcem jak mała dziewczynka przed pierwszym występem na lekcji śpiewu, zakrywając z zażenowania szybko twarz rękami. Jakieś dwadzieścia metrów od niego na pobliskim parkingu, stała w swoim kabriolecie, machając do niego z pasją Joasia, jego Joasia, to znaczy nie jego, ale.. . Przedmiot i zarazem jedyny podmiot jego uniesień, skrytych westchnień i nieprzespanych nocy pełnych najśmielszych romantycznych fantazji. Najpiękniejsza dziewczyna na roku, która niestety podobnie jak i wszystkie pozostałe, traktowała go tylko jak kumpla i nic więcej.

 

– Cześć Janecki co robisz? – zapytała gdy podszedł do niej bliżej.

 

– Nic specjalnego, tak sobie chodzę po mieście.

 

– Chciałeś powiedzieć: chodzę i wrzeszczę. Słychać cię chyba w całej dzielnicy.

 

Jej słowa były zabawne, nie złośliwe. Janek odwzajemnił się jej uśmiechem.

 

– Musiałem sobie powrzeszczeć, żeby odreagować. Za dużo dzisiaj ćwiczyłem.

 

– No tak, cały Jasio. Praca, praca, i tylko praca. Chcesz odreagować to jedź z nami – wskazała głową na pozostałe samochody stojące obok. – Właśnie wybieramy się całą paczką zaszaleć. Mam jedno wolne miejsce, jak chcesz możesz jechać ze mną?

 

Janek wahał się tylko chwilę, a w zasadzie to w ogóle się nie wahał. Zapatrzony, jak dyrygent w partyturę, w piękną, subtelną twarz Joasi, jej krótką blond fryzurkę, delikatne, różowe piegi na policzkach, zmysłowe pełne czerwieni wargi i proszące oczy koloru dobrze spalonego cukru stopniał nagle i szybko jak krótka wąska świeca używana przez pianistów podczas nocnych koncertów w Łazienkach. Nic więcej nie mówiąc, obszedł szybko samochód otworzył drzwi i usiadł obok niej.

 

-Słuchajcie ludziska! – odwróciła głowę do tyłu w stronę siedzącej tam pary. – Przedstawiam wam Janka, mojego kumpla z roku, jednego z najlepszych młodych, polskich pianistów, uczestnika tegorocznego konkursu szopenowskiego, o którym już za niedługo będzie się dużo mówić w Wawie.

 

– Witamy, witamy w towarzystwie – odpowiedzieli podając mu ręce.

 

– Dzięki – szepnął nieśmiało Janek

 

Joasia zaśmiała się dziko i z okrzykiem „impreza" na ustach, próbując przekrzyczeć pisk opon swego nowego BMW, ostro ruszyła do przodu.

 

– Gdzie jedziemy!? – zapytał wykorzystując okazję i zbliżając się bardzo blisko do jej głowy.

 

– Jedziemy do wróżki! Na seans, uuuuuu!

 

Pierwszy raz był zadowolony z zabawy. Impreza nie przypominała niczym rozwrzeszczanych i zagłuszających wszystko dziką muzyką prywatek suto zakrapianych tanim alkoholem, którymi pogardzał. Tu było inaczej, niezbyt głośno choć poziom emocji dorównywał a nawet przewyższał ten ze zwykłych imprez. Siedzieli w komfortowo urządzonym salonie zgromadzeni wokół dużego kilkunastoosobowego, dębowego stołu trzymając się za ręce i udając skupienie, wsłuchani w słowa gospodyni, ubranej jak cyganka wróżki o egzotycznym pseudonimie „Morena" odgrywającej rolę medium łączącego świat doczesny z zaświatem. Zabawa polegała na tym, że każdy z nich po kolei podawał nazwę jakiegoś znanego zmarłego, kilka dodatkowych danych o osobie a Morena już dalej robiła swoje. Jak dotąd każda kolejna próba kontaktu kończyła się powodzeniem i choć wszyscy wiedzieli, że cały ten seans to najprawdopodobniej jedna wielka lipa to jednak poziom pokazu w wykonaniu wróżki był tak sugestywny i tak profesjonalnie wykonany, że sprawiał wrażenie jak najbardziej realnego. Każdy z uczestników próbował przebić poprzedniego wymyślając coraz to barwniejsze postacie do wywołania. I tak rozmawiali już z Piłsudskim, z królem Janem Sobieskim, Sienkiewiczem, Mickiewiczem a nawet z Wernyhorą, jednak największy jak do tej pory ubaw mieli kiedy wywołali Hitlera a ten ustami Moreny zaczął na nich wrzeszczeć coś niezrozumiale i szybko po niemiecku. Przez cały czas zabawy Janek rozkoszował się miękkim dotykiem palców Joasi, którą zaborczo trzymał za rękę a kontakt ten sprawiał, że zapominał o całym świecie.

 

– Teraz Ty, teraz twoja kolej! – patrząc mu w oczy Joasia wskazała w stronę wróżki.

 

– Proszę podać nazwisko kontaktu – usłyszał gdy odwrócił głowę w jej stronę.

 

Nie zastanawiał się zbyt długo, od dawna już miał w głowie tylko jedno nazwisko, które było dla niego jak najbardziej oczywiste.

 

– Fryderyk Chopin! – rzucił krótko przez stół.

 

– Nieźle! No tak! Z grubej rury! – po sali rozległy się szepty uznania z dobrego wyboru.

 

Wróżka zrobiła kwaśną minę na wyraźnie już zmęczonej twarzy.

 

– Proszę podać datę i miejsce zgonu kontaktu.

 

– Paryż, 17 października 1849 roku – dodała szybko Joasia a Janek spojrzał na nią z uznaniem.

 

Wróżka zapisała dane na kartce i ponownie robiąc zmęczoną minę zwróciła się do zebranych.

 

– Musicie wiedzieć, że w tym wypadku nie daję gwarancji udanego połączenia. Szopen należy do tak zwanych trudnych duchów, nie bardzo skorych do kontaktów. Nie wiadomo czy uda się go w ogóle wywołać. Mogłabym co prawda wzmóc przekaz ale do tego potrzebowałabym jakiejś rzeczy należącej do kontaktu a takiej nie mam.

 

– Ja mam! – Janek złapał się za portfel wyciągając drżącą ręką ze specjalnej przegródki mały medalik ze śmieszną małpką na awersie, prezent od ciotki, jego największy skarb, który stale nosił przy sobie jak amulet.

 

– Ten medalik zdobył z wielkim trudem mój pradziad, podobno należał do samego mistrza, proszę obchodzić się z nim delikatnie – powiedział podając go Morenie.

 

Wróżka wyglądała na zrezygnowaną.

 

– Dobrze więc, to nam powinno pomóc, a teraz moi mili złapcie się ponownie za ręce, zaczynamy. Wszystkich, prócz wnoszącego proszę o wyczyszczenie umysłów, a pan młody człowieku – zwróciła się do Janka – niech intensywnie myśli o wybranej przez siebie osobie. Aby się udało muszę poczuć, że naprawdę panu zależy.

 

Po tych słowach światła w salonie pogasły pozostawiając całe pomieszczenie w półmroku rozświetlanym jedynie przez poświatę palących się tam licznych świec. Zapanowała głucha cisza przerywana co jakiś czas szeptanymi przez wróżkę zaklęciami magicznych formuł. Janek zaczął intensywnie myśleć o mistrzu. Gdyby ten cały seans był prawdziwy, gdyby mógł z nim porozmawiać choć przez chwilę na pewno pomogłoby mu to lepiej przygotować się do konkursu. Miał już nawet przygotowane pytania. Pamiętał je doskonale, gdyby tylko poznał odpowiedzi byłby o wiele lepszym pianistą a profesor z całym tym swoim dzieckiem mógłby się schować. Wewnętrzne dziecko tez sobie wymyślił, staruch jeden.

 

Zła i natrętna myśl wypełniła w całości jego umysł przesłaniając wszystko o czym myślał do tej pory. W tym samym momencie stała się rzecz dziwna, jakiej nie było jeszcze tego wieczoru. Szepcząca cały czas coś pod nosem Morena wrzasnęła nagle na całe gardło z przerażenia po czym szarpnęła się gwałtownie do tyłu próbując bezskutecznie wyrwać się z podtrzymującego ją uścisku rąk. Jej głowa opadła na pierś a po chwili uniosła się znowu w górę. Wszyscy zgromadzeni wstrzymali oddech czując jak ogarnia ich nagła fala strachu. Wróżka wodziła po nich wzrokiem ale to już nie była jej twarz. Teraz patrzyła na nich jakaś złośliwa, wstrętna, wykrzywiona w upiornym grymasie maska pełna jadu i nienawiści, wzrokiem szydząca sobie z wszystkich dookoła. Jej oczy były straszne. Okrągłe, nieludzkie, pełne czerwonego blasku odbitych płomieni świec. Medium zatrzymało ruch głowy wpatrując się intensywnie w Janka. Miedzy nimi coś zaczęło się dziać, nie mogli oderwać od siebie wzroku mierząc się w pojedynku na dusze. Wszyscy pozostali odsunęli się mimowolnie na bok oczekując nie bez powodu, że zaraz stanie się coś strasznego.

 

I stało się.

 

Najpierw Morena, albo to czym teraz była, odchyliła głowę w nienaturalny sposób, daleko do tyłu wydając z siebie przeraźliwy zgrzyt, dźwięk przypominający diabelski chichot, a potem ponownie wyprostowała się patrząc hipnotycznym wzrokiem cały czas na Janka. Jej usta ułożyły się na krótki moment w jedno proste słowo "ty", które wysyczała ze wstrętem. W jednej chwili, wszystkie świece przygasły, natomiast liczne okiennice ukryte za ciężką zasłoną grubych kotar eksplodowały otwierając się z hukiem i wpuszczając do wnętrza pomieszczenia szalejąca na zewnątrz zawieruchę. Wyjący w pokoju wiatr zdmuchnął do reszty świece pogrążając salon w absolutnych ciemnościach. Siedzący do tej pory cicho w fotelach młodzi ludzie, teraz zaczęli wrzeszczeć w niebogłosy potęgując atmosferę grozy i zamętu. Janek poczuł jakby coś ciężkiego i oślizłego spadło mu na głowę przesłaniając wszystko i wywołując bolesne uczucie duszności związanej z brakiem powietrza do oddychania. Jego ręczny kontakt z Joasią, jedyna łączność ze światem, zerwał się ostatecznie pozostawiając go samego. Przerażony zerwał się na nogi przewracając fotel. Próbując uciec jak najdalej z tego strasznego miejsca odwrócił się na pięcie biegnąc co sił w stronę gdzie powinno być wyjście. Kilka kroków dalej z całym impetem uderzył w ścianę padając przy niej bez ducha na podłogę.

*

 

Obudziły go odgłosy miasta rozkręconego już do pełnych obrotów przedpołudniowego szczytu dochodzące w niebezpiecznym nadmiarze zza uchylonego na oścież okna w jego sypialni. Janek próbował podnieść głowę nad poduszkę lecz nie był w stanie. Stęknął jedynie opadając ponownie w przytulną i ciepłą miękkość pościeli. Druga próba była już całkiem udana. Siedział teraz na skraju łóżka podtrzymując obiema rękami wielką i ciężką jak kontrabas głowę próbując usilnie przypomnieć sobie, czemu to zawdzięcza taki poranny stan. Fragmenty układanki wspomnień wirowały mu w głowie jak wolne nuty nie chcąc ułożyć się w porządny zapis na pięciolinii. Jedyne co pamiętał to Joasia, seans u wróżki, potem swój bieg a potem już nic więcej. Nie wie nawet jak trafił z powrotem do domu. Zrezygnowany brakiem wspomnień powlókł się zgarbiony do umywalki.

 

Boże jak ja wyglądam, pomyślał patrząc w lustrze na swoją zmarnowaną twarz okraszoną dodatkowo wielkim sinym guzem zdobiącym czoło nad lewym okiem – Jak kilo nieszczęścia.

 

– Gorzej, powiedziałbym nawet, że jak dupa ruskiego żołdaka po całonocnej grze w klepaka, ale i to porównanie nie byłoby zbyt trafne.

 

– Kto tu jest?! – Janek obrócił się błyskawicznie na pięcie przestraszony obecnością kogoś obcego w swojej sypialni.

 

– Jak to kto. Ja jestem, a kto ma być do cholery – głos dochodził gdzieś z przestrzeni wokół ale dokładnie nie było wiadomo skąd.

 

– Jaki ja, co to za wygłupy? Pokaż się i gadaj szybko kim jesteś?

 

– Jestem, kim jestem! – Tubalny, nieudanie imitujący boga głos zabrzmiał wprost przed nim, a potem nagły szyderczy śmiech wypełnił całą przestrzeń sypialni.

 

… Jejku, czym ja zawiniłem, że mi się taki imbecyl trafił?

 

Przerażony Janek złapał za szczotkę do czyszczenia toalet i tak uzbrojony wymachiwał nią na oślep w lewo i w prawo.

 

– Jeśli zaraz się nie pokarzesz zawołam policję! – krzyknął przed siebie

 

– Nie mogę ci się pokazać i nic na to nie poradzisz nawet jeśli wezwiesz i tuzin policmajstrów.

 

– Jak to nie możesz, dlaczego nie możesz? Co to za bzdury?!

 

– Nie mogę, a jeśli jeszcze nie zrozumiałeś ty durny zakuty łbie to powiem bardziej dosadnie, jak do wiejskiego głupka, z którym jak widzę mam tu do czynienia. Nie mogę ci się pokazać, bo nie mam co pokazać. Nie mam ciała. Jestem duchem do cholery! Zjawą, ciałem spirytualnym, upiorem, eterią czy jak tam zwał. Teraz dotarło do tej głupiej łepetyny?

 

Janek stał nieruchomo z głupią miną nie mogąc wykrztusić ani słowa.

 

– Dobra. Jeszcze raz. Nie zaczęliśmy zbyt fortunnie i trzeba to zmienić. Nie wierzysz że jestem duchem ale na szczęście łatwo to sprawdzić. Jest prosty test. Nie musisz ze mną rozmawiać otwierając gębę i drąc się w niebogłosy jak zarzynany artysta operowy. Możemy rozmawiać inaczej, bez mowy, rozumiesz? Wystarczy, że coś pomyślisz a ja odpowiem na twoją myśl, to co sprawdzamy?

 

Co to za głupoty, pomyślał Janek

 

– Ale to nie było pytanie – odpowiedział głos

 

– Że co?

 

– Nie gadaj, tylko myśl, konkretne pytanie! – głos był wyraźnie poirytowany.

 

– Dobra – Janek powoli zaczął wracać do równowagi, – już myślę.

 

– Kim… . Ty… . Jesteś?

 

– Co ty, nienormalny jesteś! Dlaczego mówisz do mnie jak do pensjonariusza psychuszki, chcesz mnie obrazić, czy co?

 

– Dobra, dobra, przepraszam. Zacznę jeszcze raz. Więc kim jesteś?

 

Przez chwilę zapanowała niezręczna cisza

 

– Jestem Fryderyk Franciszek Chopin. Martwy Fryderyk Franciszek Chopin i to chyba od dość dawna jak mniemam. Moje kości rozpadły się w pył i są już tylko wspomnieniem, jak rzymskie orgie za Kaliguli. Byłem sobie spokojnym duchem, latałem z chmurki na chmurkę aż tu nagle mnie wezwałeś, nie wiem po co i spokój diabli wzięli. Zapewniam, że wcale nie miałem ochoty wracać na ziemię, ale skoro już tu jestem to czy moglibyśmy wyjść na miasto?

 

– Jak to wyjść? – Janek nie za bardzo mógł ochłonąć po tym co przed chwilą usłyszał.

 

Normalnie, wyjść, na nogach. Z tego co zdążyłem wczoraj zauważyć, jesteśmy chyba w Warszawie. Skoro już tu jestem, to jestem ciekaw jak wygląda moje miasto po tylu latach, za dnia. Wczoraj nie za wiele mogłem zobaczyć bo było ciemno. A propos zabawa była całkiem przednia i udana, a dziewczyna ho, ho, pierwyj sort, no lepiej chyba nie mogłem trafić. Obudzony pocałunkiem jak książę jakiś z bajki.

 

Janek poczuł jak zalewa go fala bezsilnej złości.

 

– Od dziewczyny wara, rozumiesz!

 

– Oooo!. Widzę że cię trafiłem bratku. Ale nie martw się, usta miała słodkie jak malina, ale na nic więcej nie starczyło czasu, a szkoda, a wielka szkoda.

 

– Całowałeś ją!? – krew odpłynęła mu z głowy

 

– Nie ja ją, ale ona mnie. Nieźle jej napędziłeś stracha waląc głową w ścianę i tracąc przytomność. Ale tak po prawdzie to i ty ją całowałeś. Tak się złożyło bratku, że mamy teraz jedno ciało. Jak ja coś zrobię to tak jakbyś i ty to robił i odwrotnie. Taka mała diabelska sztuczka. Jesteśmy razem czy tego chcesz czy nie. Więc uważaj co robisz w nocy pod kołderką bo nie lubię tego typu zabaw.

 

– Boże , za coś mnie tak pokarał? – stęknął żałośnie Janek łapiąc się za głowę.

 

– Nie wymawiaj lepiej imienia pana naszego na daremno bo z naszą sprawą ma on niewiele wspólnego. Trzeba było wpierw pomyśleć zanim zaczęło się bawić w ucznia czarnoksiężnika. Swoją drogą to była niezła moc, musiałeś użyć mocnego artefaktu. Sam miałem kiedyś taki jeden, wygrałem go w salonie hrabiego Tczyńskiego, od jednego Anglika, marynarza kampanii wschodnioindyjskiej. Postawił go jak już przegrał żołd, majątek rodzinny i wiano przyszłej żony. To były czasy. Pamiętam jak dziś, przez pół roku mieliśmy niezłe używanie organizując pokazy spirytualne dla całej bohemy. Gram hasziszu służył za bilet; Kto nie miał – won z salonu, a jak miał to dawaj w pokłony. W życiu nie wypaliłem tego tyle co wtedy. Dymu było tak dużo, że duchy też wychodziły jakieś takie rozmemłane. I pomyśleć, że wszystko to przez taką małą szajbkę. Nic wielkiego. Mały bibelocik z wygrawerowaną główką małpki. Niby nic a moc ogromna. Szkoda, że mi go później ktoś ukradł, ale tak to już jest. Jak jesteś przez cały czas w odurzeniu to długo nic przy sobie nie utrzymasz.

 

– Zaraz, zaraz – zawołał Janek na głos w przypływie nagłej nadziei. – Bibelocik powiadasz, w kształcie małpki?

 

– Nie inaczej.

 

– Ubieramy się i wychodzimy na miasto

 

– No nareszcie jakieś rozsądne słowa. Słuchaj a jak już będziemy na mieście, to za moich czasów był na Pradze taki mały salonik u pani Polańskiej. Niezbyt duży ale dziewuszki prima. Jak jedna same artystki, tancerki znaczy się, a używanie z takimi że ho, ho!. Wino, zabawa, śpiew i figle do samego rana. To co moglibyśmy?

 

– Nie przeciągaj struny Szopen!

 

– Dobra, dobra.

*

 

Wróżka, znana jako Morena siedziała na krześle wysłuchując z szeroko otwartymi ze zdumienia oczami tego co miał do powiedzenia. Teraz kiedy była normalnie ubrana nie przypominała już cyganki. Gdyby nie to samo miejsce w ogóle by jej nie poznał. Normalna kobieta pod pięćdziesiątkę o kruczoczarnych, błyszczących farbą włosach i zielonych oczach. Kiedyś pewnie ładna, dzisiaj już tylko elegancka i zadbana. Janek skończył opowiadać i czekał teraz na odpowiedź wiercąc się niecierpliwie na krześle, raz za razem zerkając przy tym na czarnego kota siedzącego wysoko na komodzie, który najeżony jak kolczatka w pozycji obronnej, cały czas syczał na niego pokazując upiornie białe, ostre zęby.

 

– To pani namieszała, ja tego wcale nie chciałem – wycedził wreszcie przerywając ciszę. – Ja jestem normalnym klientem i jak normalny klient przychodzę do pani z reklamacją. Chciałbym. Nie, nie chciałbym. Ja żądam aby pani natychmiast usunęła tego ducha z mojej głowy, bo zwariuję!

 

Kobieta spojrzała na niego tępym, bezrozumnym wzrokiem jakby dopiero teraz otrząsnęła się z wczorajszego letargu.

 

– No tak, ale.. ja nie umiem. Nie wiem, nie znam się na odwoływaniu duchów.

 

– Jak to nie!? – Janek się wściekł – Ale jest pani wróżką?

 

– No tak.

 

– Zawodowo zajmuje się pani wywoływaniem duchów?

 

– Tak, ale…

 

– No to odwołać ducha, tez chyba pani potrafi. To niech pani odwołuje do cholery, czekam!

 

– Posłuchaj uważnie chłopcze. Ja nie param się czarną magią. Bycie wróżką to rodzaj sztuki, teatr bardziej. Więcej w tym gry niż magii. W zasadzie dziwię się, że w ogóle wywołałam jakiegoś ducha, ale w moim fachu widocznie trzeba się liczyć i z takimi niespodziankami. Nie przeczę kilka razy mi się naprawdę udało inaczej nigdy bym się tym nie zajmowała, ale do tego potrzeba skupienia, specjalnej oprawy, nie takiej jak na pokazach multi dla młodzieży. Przyznaje się, że nic z tego nie rozumiem.

 

– Fryderyk, to znaczy Szopen, No ten duch twierdzi, że to wina wisiorka, który pani dałem, że to jest jakiś potężny, obdarzony mocą przedmiot. To może on mógłby pomóc. Czy może mi go pani oddać.

 

– Niestety już go nie mam, zabrała go twoja dziewczyna zaraz przed waszym wyjściem. Ta mała blondynka z którą przyszedłeś.

 

– A, Joasia!

 

– Chyba tak, chyba tak miała na imię. Słuchaj chłopcze, wierzę ci w to co mówisz, a ponieważ zależy mi na reputacji salonu postaram ci się pomóc. Ja co prawda się na tym nie znam ale znam kogoś kto będzie wiedział co robić. Jeśli mógłbyś poczekać chwilę to zaraz go sprowadzę.

 

– Ja się stąd nigdzie nie ruszam – burknął Janek

 

Karłowaty mężczyzna z twarzą gnoma, jakby żywcem wyciągnięty ze starych irlandzkich podań ludowych truchtał po pokoju wte i wewte wystukując obcasami rytm z siłą i precyzją kamertonu.

 

– To mówisz, że to Szopen? – zapytał znienacka nie przestając truchtać.

 

– Przynajmniej on tak twierdzi.

 

– I mówisz – trep, trep, trep, trep, – że ten Szopen wszedł ci do głowy wczoraj podczas seansu i cały czas do ciebie mówi.

 

– Mówi, to za mało powiedziane. On gada jak nakręcony, przez cały czas, nawet teraz. Głowa już mi puchnie od tego jego gadania, a przy tym jest niemożliwy: grubiański złośliwy i opryskliwy, klnie niczym szewc i tylko mu baby w głowie. Dłużej tego nie wytrzymam.

 

– To ludzki demon!

 

Karzełek zatrzymał się nagle jak zepsuty zegar ścienny, celując wskazówkową ręką prosto w głowę Janka.

 

– Aaa, demon? To chyba dobrze?

 

– Wręcz przeciwnie – trep, trep, trep, kamerton znowu rozpoczął swoje tykanie. – To źle, a nawet bardzo źle. Jak powiedziałem to ludzki demon, zwany też Demonem Yang, a z nimi nigdy nic nie wiadomo. Przychodzą i odchodzą kiedy chcą, niewiele tu można zrobić.

 

– Ale chyba coś można? – Janek był zdruzgotany – A może to nie jest demon, może to jednak coś innego?

 

– Nie, nie, to na pewno Demon Yang. Nic innego, na demonach to ja się dobrze znam.

 

– A można wiedzieć co to właściwie jest ten Demon Yang?

 

– Karzełek popatrzył na Janka robiąc przy tym minę zdziwionego dziecka, któremu właśnie zabrano ulubiona trąbkę. Nie przerywając jednak przy tym swojego truchtania.

 

– Widzisz młody człowieku, normalnie demony to istoty obce nie pochodzące z naszego wymiaru, których nie rozumiemy i których się boimy. Spotkanie z nimi zazwyczaj kończy się szybką i bolesną śmiercią. Ale są też demony ludzkie, nasze własne, nie wiem czy nie bardziej złośliwe od tych pierwszych jednak podlegające naszym prawom natury. W naszym wymiarze, tym materialnym wszystko ma swoją dobrą i złą stronę. Ying i Yang. U większości ludzi dominuje albo jedna albo druga strona, dlatego po śmierci ich dusze idą albo do tak zwanego nieba albo do piekła, mówiąc oczywiście w najwyższym skrócie. I taka jest reguła, od której jak to zwykle bywa są też wyjątki. Niektórzy ludzie są dwoiści, tyle samo w nich dobra ile zła. Po śmierci ich dusza rozdziela się na dwoje: na ducha pozostającego w zawieszeniu czyśćca i złego demona błąkającego się gdzieś w międzyświecie i czasami niestety wracającego na ziemię aby kogoś opętać. Ponieważ duchy raczej nie przeklinają i nie myślą o babach jak to obrazowo określiłeś więc wnioskuję, że w tym przypadku mamy do czynienia z Demonem Yang i to nie z byle jakim, z kwintesencją złej strony natury samego Fryderyka Szopena, ho, ho, to nie byle co.

 

– To co, to już nic nie da się zrobić? Demon zostanie ze mną już do końca życia?

 

– Tego nie powiedziałem. Nie słyszałem jeszcze żeby jakiś demon siedział w nosicielu więcej niż kilka lat, chociaż to żadne pocieszenie, ponieważ w tak długim przypadku i tak nosiciel niechybnie skończy w szpitalu jako roślina. Im szybciej demon odejdzie tym lepiej i są na to pewne sprawdzone metody – karzeł znowu zatrzymał się celując palcem prosto w Janka. – Po pierwsze zdobądź i zawsze noś przy sobie ten przedmiot, który go sprowadził. Nawet we śnie. Z doświadczenia wiem, że to pomaga przyspieszyć odejście. A po drugie. Ta druga metoda jest trudniejsza ale bardziej skuteczna. Każdy demon czegoś od nas chce, przybywa na ziemię w jakimś konkretnym celu. Dowiedz się czego chce ten twój, a pozbędziesz się go na zawsze.

*

 

– Czego ty ode mnie chcesz?

 

Janek siedząc w taksówce zdecydował się zagadnąć do Szopena, licząc po cichu na to, że ten wyjawi mu swój sekret i zniknie.

 

– W zasadzie, to sam nie wiem. Może na początek butelkę wina i jakąś miłą dziewuszkę pod pierzynę.

 

– Boże – jęknął Janek żałośnie na głos.

 

Czujny taksówkarz natychmiast zaczął zerkać w lusterko badając czy przypadkiem znowu nie trafił mu się niezrównoważony pasażer desperat, z którym będą kłopoty.

 

– Słuchaj, a czym ty się w ogóle zajmujesz, bo jakoś nie zdążyłem się zorientować? – tym razem to demon rozpoczął nowy temat.

 

– Jestem muzykiem, pianistą. A w zasadzie to dopiero będę jak skończę uniwersytet.

 

– Dobra nasza! – zakrzyknął w jego głowie tak, że aż skulił się w sobie, czym kolejny raz zwrócił na siebie uwagę czujnego taksówkarza. – Artysta, bohema, nocne życie, fety i rauty. Jednak będzie zabawa!

 

– Nie, nie będzie, teraz tak się nie żyje. Ludzie są bardziej poważni. Zajmują ich inne sprawy – zgasił jego zapał Janek.

 

– Eee tam! Takie tam gadanie. Jakbym nie znał ludzi. Ludzie są zawsze tacy sami, lubią się bawić i tyle. A co było wczoraj, co?

 

– Wczoraj to był wyjątek.

 

– Wyjątek, srątek, wrzątek, a może to z tobą młody jest coś nie tak. Jesteś taki spięty i zasadniczy jak francuski żandarm na wychodku. Nie lubisz się bawić, co? A może po prostu nie umiesz. Nikt cię nie nauczył albo coś się stało, co? Byłeś z dziewczyna i szpada nie zadziałała? Opowiedz jak to było.

 

– Nie, nie, nic z tych rzeczy. Ja po prostu nie mam teraz czasu. Jestem bardzo zajęty.

 

– A co też takiego robi młody człowiek, że mu życia na nic innego nie staje?

 

– Przygotowuję się do koncertu.

 

– Do koncertu mówisz, ha. Zaufaj zatem komuś z większa ekspiriencją niż twoja. Do koncertu trzeba podejść z głową lekką i giętkimi palcami. Podczas grania nie możesz być sztywny jak laska jaśnie wielmożnego pana Potockiego bo koncert też wyjdzie sztywno i więcej na salony nie zaproszą. Nic tak nie przygotowuje głowy do występu jak regularne biby co wieczór zakrapiane winem. A palce? Palce najlepiej ćwiczyć na dwa sposoby: albo ugniatając z pasją kobiece piersi albo ciasto na chleb, choć ja osobiście wolę tę pierwszą metodę. Wierz mi, co jak co ale na koncertach i tych innych sprawach to ja się akurat znam jak mało kto i mógłbym cię wiele nauczyć.

 

– Naprawdę?

 

– Naprawdę, a co grasz?

 

– Szopena.

 

– 0! To nawet powinienem znać.

 

Taksówka odjechała z piskiem opon jak tylko wysiadł przed białą willą, w której mieszkała Joasia. Zamiast pożegnalnego do widzenia w szybko oddalającym się lusterku mignął mu uśmiech kierowcy zadowolonego z faktu pozbycia się świra o dziwnie błyszczących oczach.

 

– Słuchaj Fryderyk. Mogę chyba tak do ciebie mówić?

 

– Zezwalam. Tym bardziej, że tatko faktycznie dali mi na chrzcie Fryderyk.

 

– Słuchaj i nie wygłupiaj się. Chciałbym żebyś przez chwilę był poważny. Idziemy teraz do Joasi, a ja nie chciałbym przed nią wyjść na idiotę.

 

– Aaaa!. Joasia, dziewczyna o jasnych włosach i ustach smakujących malinami. Twoja słabość, co? – drwił sobie Szopen – Używasz jej?

 

– Co!?

 

– Powiedziałem coś niezrozumiałego? Pytam tylko czy jej używasz, no wiesz? Chędożysz, miętosisz, czy jak tam się teraz mówi? Chodzi mi o te normalne sprawy ułatwiające kontakt chłopa z baba. Moja kochana George to nawet nie chciała rozmawiać jak jej wcześniej nie poużywałem. Dopiero jak była już zadowolona to jej się usta otwierały i to jak, gadała i gadała, a kiedy już przestała to znowu wiedziałem, że czas na używanie.

 

– Mógłbyś się już zamknąć! Słuchać tego nie można! To-nie-tak!. Ja ją kocham!

 

– Kogo kochasz?

 

Speszony niespodziewanym pytaniem gdzieś z góry podniósł wysoko oczy. Tuż przed nim, na samym szczycie schodów, w świetle szeroko otwartych drzwi stała Joasia. Jego Joasia, piękna jak zwykle z tym pytającym uśmiechem na twarzy. Janek poczuł jak w jednej chwili jego policzki zmieniają się w dwa gorące wrzątkiem czajniczki z ujściem pary gdzieś w okolicach uszu.

 

– Eeeeee, …jaaa,… boooo; To nieeee – zaczął dukać

 

– Zacznij gadać małpia gębo bo ptaszek ci ucieknie i nici z ćwierkania – zadrwił złośliwie Szopen.

 

– Przepraszam – Janek wreszcie spiął się w sobie pohamowując zażenowanie. – Myślałem na głos, wczoraj miałem ciężką noc.

 

– Wiem, jakby co to też tam byłam – uśmiechnęła się w sposób, po którym rozmiękły mu kolana. – A swoją drogą to nieźle się bawiłam. Nie wiedziałam, że jesteś taki fajny.

 

– Na-naprawdę? – policzkowe czajniczki zwiększyły swą wydajność obejmując działaniem gorącej pary całą głowę.

 

– Jasne: zabawny, dowcipny, nie znałam cię takiego. Zawsze myślałam że jesteś sztywny i nadęty a tu proszę całkiem inny facet. Miło mi, że poznałam cię z tej innej, lepszej strony. Miło też, że mnie odwiedziłeś, chociaż mogłeś wcześniej zadzwonić.

 

– Wiesz… ,nie mam twojego telefonu.

 

– Przecież dałam ci wczoraj?

 

Zabiję cię Szopen, zasyczał w myślach Janek robiąc przy tym minę niewiniątka.

 

– Musiałem gdzieś go zapodziać w domu. Przepraszam, wiesz jak to jest. Acha musiałem tu przyjechać bo dowiedziałem się, że wróżka oddała ci mój medalik. To pamiątka rodzinna, muszę go odzyskać. Możesz mi go oddać.

 

Joasia zrobiła tajemniczą minę

 

– Oddam ci go jutro, na imprezie.

 

– Na jakiej imprezie?

 

– Nie pamiętasz? Przecież się umówiliśmy. Jedziemy jutro wieczorem do chaty Michała za miasto.

 

– A tak oczywiście, jak mógłbym zapomnieć, tylko…

 

– Będę po ciebie o ósmej.

 

– Ale?

 

– Żadnego ale, jutro o ósmej.

 

– Ale ty nawet nie wiesz gdzie ja mieszkam! – krzyknął zanim zdążyła zamknąć za sobą drzwi.

 

– A ty wiedziałeś? – wyszła jeszcze raz pokazując śliczne ząbki w szerokim uśmiechu. – Przecież nie dawałam ci swojego adresu.

 

Drzwi zatrzasnęły się pozostawiając go pod schodami z głupią miną listonosza nie potrafiącego znaleźć skrzynki na listy.

 

– Dobra nasza, będzie kasza! – ożywił się Szopen. – trzymaj się tej dziewczyny a daleko zajdziesz. To co, jutro balujemy?

 

– Dobra Fryderyk – Janek zareagował w sposób bardziej zdecydowany. – Ale robimy tak. Za dwa tygodnie zaczyna się konkurs. Możemy balować ale ćwiczeń nie odpuszczę a ty mi w nich pomożesz czy tego chcesz czy nie. Pracujemy po osiem godzin dziennie. To co układ?

 

– Układ! – odpowiedział równie stanowczo demon.

*

 

Ręce już nie grały jednak ostatni ton jeszcze zawisł gdzieś nieruchomo w powietrzu przedłużając odrobinę moment końca jakby zatrzymanego w czasie. To była ta chwila, w której koncert nie kończy się jeszcze w głowie artysty jednak w publice już narasta gwałtowna potrzeba upustu nagromadzonych w sercach i ciałach emocji, uwalniających się później w gwałtownej erupcji braw i spazmatycznych okrzyków. Gdy przebrzmiał do końca Janek odetchnął głębiej i delikatnie spuścił klapę na klawiaturę.

 

– I jak? – zapytał z niepewnością i nadzieją w głosie

 

– Całkiem nieźle, całkiem nieźle, …jak na szewca, krawca, dekarza, murarza albo innego rzemieślnika pijaczynę walącego swojemi brudnymi łapskami w dupę gospodyni przy obiedzie po dobrze wykonanej robocie – Sarkazm wylewający się ze słów Szopena ranił bardziej niż krzyki kipiącego złością dyrygenta przed koncertem. – Jak na pianistę.. fatalnie, chociaż i tak było lepiej niż poprzednim razem. Głowę masz już spokojną, jeszcze beczka wina i będzie całkiem dobrze. Czujesz muzykę, unosi cię, chłoniesz ją, poddajesz się jej urokowi, żyjesz nią przy graniu. Ale palce? Palce masz sztywne jak kołki osikowe wbijane w dupę wampira na pokazie, dla uciechy jaśniepaństwa. Grabić ci nimi jesienne łąki a nie grać. Ty masz pieścić, muskać, tulić fortepian jak najlepszą kochankę. Ale do kogo ja mówię, w końcu co ty tam wiesz o kochaniu? Jak tak dalej pójdzie przyjdzie nam zarywać noce ugniatając ciasto u jakiegoś piekarza z przedmieścia a nie spokojnie balować wysypiając się do południa. Przypomnij mi kiedy masz ostatnie przesłuchanie u profesora Sowińskiego?

 

– Za tydzień – odparł wstydliwie Janek

 

– To kiedy masz zamiar dobrać się do swojej dziewuszki? Za miesiąc? Kiedy już przegrasz wszystko a ona cię porzuci nie mogąc znieść twojego rozgoryczenia.

 

– To nie tak! Ja chcę! Bardzo chcę, ale jakoś nie było okazji.

 

– Złej kurewnicy przeszkadza rąbek spódnicy – parsknął po swojemu Szopen. – Miałeś tysiąc okazji. Dziewka klei się do ciebie jak mała muszka do zdradziecko pachnącego miodem kwiatka żarłacza. Tylko cap i używać. A ty co? Zachowujesz się jak drwal tępy w lesie gadając z drzewem zamiast ciąć. Nie może tak być, dzisiaj masz ostatnią szansę. Skrewisz to zrywam układ.

 

– Jak to zrywasz?

 

– Normalnie, zrywam i już. Nie będę cię więcej szkolić. Zresztą i tak nie ma po co. Kto nie zna miłości ciała nigdy nie będzie dobrym pianistą. Co najwyżej chałturzystą grającym do kotleta jaśnie wielmożnym matronom z wielkimi dupskami, a i to bez używania rzecz niepewna, w końcu matrony też mają swoje potrzeby.

 

– Słuchaj Fryderyk! Dla ciebie wszystko jest takie proste. Ty już przeżyłeś swoje życie, a dla mnie wszystko jest takie nowe. Jako człowiek, o przepraszam jako demon z doświadczeniem mógłbyś mi udzielić kilku rad i wspomóc zamiast tak gadać i gadać!

 

– Nareszcie słowa godne wchodzącego pełna piersią w życie młodzieńca z fantazją a nie gryzidubka co chwilę pędzącego ze strachu do wychodka. Słuchaj młody, z amorami jest jak z polowaniem u zwierząt. Co robi głodny świeżego mięska wilk, buzujący krwią ognistą jak już upatrzy sobie młodą piersiastą sarnę z wielkimi oczami, no co?

 

– Nie wiem.

 

– Odciąga ją od stada, otóż to. Żeby nic nie przeszkadzało, żeby była mu całkowicie powolna. A od tego już tylko krok do konsumpcji.

 

– Ale jak to, odciągnąć od stada? – Janek zrobił głupią minę.

 

– Widzisz panie pianista. W stosunkach damsko męskich, jeden na jeden obowiązują jednak pewne zasady. Gdyby to był kabaret Madame Fufare gdzie grupowe harce każdy z każdym, na goło, w pionie, poziomie, na skos to normalka, to co innego. Ale tu nie kabaret a Warszawa to nie Paryż, a szkoda. Czasy się zmieniły ale tu dalej zadupie i panna nie żuci się na ciebie w obecności innych. Nie pozwolą jej na to przyjaciółki i konwenanse. Dlatego musisz ją odciągnąć jak łanię ze stada. Najpierw się zakręcić, zabawić, dać pannie trochę wina, samemu pić z umiarem, śmiać się i prawić komplementy, odciągnąć ją gdzieś na bok w ciemność i całować namiętnie. Na to jest u panny pozwolenie, ale więcej to już gdzie indziej. Na kwaterze, samemu we dwoje, w porządnym łożu jak na pierwszy raz przystało. Bo potem to już wierz mi gdzie i bądź: w pralni, na stole w jadalni, za drzewem przy drodze, na biurku dziadka, potem to już pannie nie przeszkadza, ale ten pierwszy raz musi być w łożu. Diengi, znaczy pieniądze jakieś masz?

 

– Co? – Janek chłonący każde słowo demona jak pergamin nuty, dopiero po pewnej chwili zorientował się, że jest o coś pytany.

 

– Pytam, czy masz jakiś pieniądz, bo jak nie to kiszka. Wiadomo, gołodupcom zawsze zawierucha w dupę piach nadmucha.

 

– Mam stypendium i to duże, stać mnie na wiele rzeczy.

 

– To dobrze, weź ze sobą, będą ci potrzebne na wóz i kwaterę, a może i na śniadanie dla kochanej.

 

– Myślisz, że to jest takie proste?

 

– To zawsze jest proste. Proste jak świeca przy trumnie świętej pamięci Angeli Purgo, największej burdelmamy w Weronie, ufundowana przez wiernych klientów na pamiątkę tejże mamy możliwości. Inaczej nie byłoby przyrostu wśród ludzi a jak widać jest i basta. Nie martw się wystarczy, że przejdziesz ten pierwszy raz a potem to już z górki.

 

– Słuchaj Fryderyk!

 

– Co znowu?

 

– Ale, jak już będę sam z Joasią, no wiesz wtedy. To zostawisz nas samych? Wolałbym, żeby to był mój pierwszy raz, mój i tylko mój.

 

– Czy zostawię!? Czy zostawię!? Oczywiście że zostawię. A co ty sobie myślałeś, że będę tam razem z tobą, że szkolę cię na jakiegoś belfra biegłego w trójkątach, wielokątach i inszej damsko męskiej geometrii stosowanej. Co to, to, nie, zależy mi tylko na twoich palcach i tyle. Nie mam zamiaru zarywać nocy u piekarza przy cieście.

 

– Dziękuję – szepnął Janek

 

Gdyby Fryderyk Franciszek Chopin miał ciało, albo chociaż ręce, albo nawet tylko dwa palce zapewne byłyby one teraz skrzyżowane w znanym geście kłamcy. Ale demon nie miał ciała dlatego pozostało mu jedynie dokręcić jeszcze i tak już znacznie pokręcone myśli i w ten sposób powstrzymać wciskający się do mózgu nosiciela złośliwy chichot.

*

 

To była najlepsza impreza na jakiej był do tej pory, na dodatek idealnie przycięta do jego zamiarów. Kameralna atmosfera, towarzystwo nieliczne lecz na poziomie z żarliwością i znawstwem dyskutujące odważnie na najbardziej aktualne tematy z dziedziny kultury, sztuki i ostatnich warszawskich wydarzeń a wszystko to zakrapiane dobrej jakości winem fundowanym bez umiaru i bez cienia skrepowania przez bogatszych członków towarzystwa, tak jakby ten swoisty kieszeniowo-żołądkowy transfer majątku był dla nich rzeczą jak najbardziej naturalną. Im więcej było wypitego alkoholu tym rozmowy stawały się bardziej żywsze, pikantniejsze i jakimś dziwnym trafem, mimo różnorodności tematów cały czas schodzące na zawiłą problematykę spraw damsko męskich. Nie omawiano już wydarzeń artystycznych najważniejszych ale tylko te, które szokowały swym zbyt swobodnym podejściem do erotyki a nawet ekscesami i wyuzdaniem. Nie rozmawiano o książkach i powieściach najlepszych ale tylko o tych, których stronice ociekały wręcz seksem. W miarę czasu twarze rozmówców stawały się coraz bardziej czerwone i nabrzmiałe, oczy zamglone a oddechy szybsze i płytsze. Pary coraz częściej schodziły na parkiet przyciskając i tuląc się do siebie w rytm świetnie zagranej przez miejscową-klubową kapelę, lekko jazzującej muzyki, jakby stworzonej do łączenia ludzi.

 

Janek i Joasia nie odstawali od reszty. Uczestniczyli w dyskusjach, śmiali się i pili wino jak inni. I tak jak inni powoli tracili zainteresowanie resztą towarzystwa powoli skupiając się wyłącznie na sobie. Zaczęło się niewinnie od nagłego pragnienia bliskości pchającego ciało do przodu i zmuszającego wręcz do fizycznego kontaktu. Do delikatnego dotyku rąk gdzieś pod stołem, do muśnięcia włosów policzkiem, niby przypadkiem. Do kumplowskiego uścisku wywołanego niby spontanicznie przez dobry dowcip a zakończonego znaczącym, głębokim spojrzeniem w oczy.

 

W miarę postępu imprezy i w miarę wypitego wina, i w miarę zachęcających treści rozmów potrzeba bliskości stawała się bardziej świadoma i paląca i to z obu stron. Już nie było przypadkowych dotknięć i muśnięć, teraz były w pełni świadome, nacelowane na wywołanie reakcji w postaci mocnego uścisku, już nie kumplowskiego ale innego rodzaju, aktu oddania całego siebie drugiej osobie ale też i tej drugiej osoby całkowitego zawłaszczenia. Przyszły pierwsze pocałunki, w ramię, policzek, głowę byle bliżej do ust. A potem był taniec. W jednej chwili cały świat przestał się liczyć, więcej przestał istnieć. Byli tylko we dwoje, maleńka wyspa na morzu nicości. Wtuleni w siebie niczym dwa oplatające się węże. Chłonąc, wchłaniając i przekazując całe swoje ciepło i życie. Ich ręce błądziły delikatnie po ciele drugiego poznając krok po kroku, palec za palcem ciało i odruchy kochanego. Oczy płonęły dzikim ogniem, usta drżały a ciałem wstrząsały nieustanne dreszcze podniecenia. Wreszcie znaleźli kąt dla siebie, niewielki kawałek wolnej przestrzeni za kotarą niewystarczający nawet do tego żeby zasłonić okno jednak dla nich wystarczający w zupełności. Oddzieleni od świata zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej. Ich usta zlały się w jedno w gorącym i namiętnym pocałunku miłości trwającym całą wieczność i….. .

 

– Teraz! – słowa Szopena zadudniły mu w głowie niczym echo w głębokiej studni bez dna.

 

Janek zareagował na nie z lekkim opóźnieniem. Z żalem oderwał wargi od ust Joasi patrząc w jej oczy prawie z nabożnym uwielbieniem. Na tę chwilę czekał od dawna. Jeszcze przed imprezą znał na pamięć każde zdanie, które powinien wypowiedzieć, jednak teraz nie pamiętał ani jednego słowa. Głowa była pusta. Przez chwilę stał tak z rozdziawionymi ustami nie wiedząc co powiedzieć. Z rozpaczy jeszcze raz szczepił się ustami z kochaną.

 

Pomocy, szepnął w myślach

 

– Przestań się całować durniu! To miłe ale nie może trwać całą noc, dziewka wreszcie się zniechęci. Rozumiem cię, jesteś jeszcze młody. W takich chwilach zawodzą zimne kalkulacje. Krew gorąca nie daje myślom zbić się w całość, ale na szczęście jest i na to sposób. Skorzystamy ze starej rady Cyrana. Ja będę mówił do ciebie a ty rób wszystko co mówię i powtarzaj za mną słowo w słowo, tylko tak żeby Joasia się nie zorientowała. Jakby co, mocno całuj, z dwojga złego lepiej wyjść na chama niż na pensjonariusza. A teraz kończ już całować. Poluzuj trochę i zjedź ustami w okolicę szyi.

 

Podniecony i przerażony zarazem Janek szybko zrobił to co radził mistrz.

 

– Dobrze. A teraz zacznij jej szeptać coś miłego. Powiedz, że ci się podoba, że nigdy nie spotkałeś kogoś takiego jak ona. Kobiety to lubią.

 

– Kobiety to lubią – szepnął bezmyślnie za nim Janek

 

– Co mówisz? – zapytała cicho na wydechu

 

– Idiota! – wrzasnął gniewnie Fryderyk Szopen

 

– Strasznie mi się podobasz – zreflektował się szybko Janek

 

– Ty też zawsze mi się podobałeś. Od pierwszego spotkania, nawet nie wiesz jak bardzo.

 

Janek ze zdziwieniem spojrzał głęboko w jej maślane oczy. Ich usta ponownie się złączyły.

 

– Dobra nasza – zapiał dziwnie podniecony Szopen. – Teraz jest już nasza. Hmmm, to znaczy twoja. Kuj cycuszki póki ciepłe a nagrodę zyskasz w piekle jak mawiał Franc List gdy wychodziliśmy w miasto na bal. Teraz mości pianista przestań ją całować i powtarzaj za mną. Powiedz jej, że zawsze marzyłeś o takiej dziewczynie jak ona, że bardzo ją pożądasz, że chciałbyś z nią być, że bardzo chciałbyś z nią być sam na sam a potem po prostu zaproponuj jej wyjście. Uwierz mi wyjdzie jak nic nawet nie zaśpiewa, widzę to w jej oczach. Będzie używanie, oj będzie! Zaraz, zaraz, a co ty młody robisz?

 

Tym razem Janek nie posłuchał swego mistrza. Ściskając cały czas Joasię odprowadził ją do stolika a potem przeprosił grzecznie i udał się w stronę toalet.

 

– Co ty wyprawiasz? – pieklił się demon. – Rozum ci odjęło? Nie teraz, nie w tym momencie. Dziewka sama ci się nasuwa a ty będziesz ptaka teraz ściskał w klozecie. Co to za jakieś nowe zwyczaje a la Varsovie.

 

– Nie, ja po prostu nie mogę – odparł Janek wchodząc do kabiny z miną cierpiętnika.

 

– Jak to nie możesz!? – Szopen grzmiał niczym orkiestra symfoniczna w finale piątej symfonii Beethovena. – Co to jest!? Obcięło ci nagle przyrodzenie! Pan Guillotin zadziałał zza grobu! Bo nie rozumiem?

 

– To nie to – Janek siedział żałośnie na sedesie – Ja po prostu nie potrafię tak z marszu. Ja, ja ją kocham i nie potrafię tak od razu. Ja potrzebuję czasu.

 

– Czasu! Czasu ci potrzeba! A na co ci czas!? Poczekasz aż dziewka sama ci wskoczy do łożnicy. To trzeba było od razu ze mną iść do porządnego burdelu jak mówiłem i trzask prask załatwione. Tylko tam dziewuszki same do łóżka wchodzą. I to jak, z fasonem, w butach, w podwiązkach i pończoszkach, a czasami i ze sznurem do rąk wiązania, zależy od fantazji i zasobności kieszeni. Ale Joasia to co innego. Porządna panna. Inicjatywa musi być po twojej stronie. Tylko tyle. Idź do niej, ona przecież gotowa jest i czeka!

 

Janek milczał siedząc bez ruchu włożywszy głowę w ręce.

 

– Wiesz co pianisto. Ja tu widzę, że o co innego chodzi. Ja tu widzę, że cię po prostu strach obleciał i rejterujesz. Ale ja nie dam się tak po prostu zepchnąć w kąt. Nie po tym wszystkim co przeszliśmy. Tyle dni zalotów i posuchy i wszystko nic. Zaczynać od początku? O nie mój drogi. Takie sprawy to nie z wujkiem Chopinem.

 

– I co zamierzasz zrobić? – Janek poczuł igłę niepokoju w sercu przypominając sobie nagle słowa karła

 

– Zrobię to co konieczne – odpowiedział zaciętym głosem demon.

 

Przez jedną magiczną chwilę między nimi zaiskrzyło tak, że w powietrzu nieomal czuć było zapach siarki powstałej po nagłym starciu dwóch osobowości.

 

– O nie! – wrzasnął z całych sił Janek wstając nagle na nogi i próbując uciec z ubikacji na korytarz.

 

„Żegnaj frajerze" stosowny do sytuacji napis wymalowany grubymi stylizowanymi literami na drzwiach toalety był ostatnią rzeczą którą zobaczył zanim zapadł się w ciemność.

*

 

– Ni-gdy.. ci… te-go… nie… za-pom-nę… Szopen!

 

– Co ty tam dukasz?

 

– Mówię…, że nigdy ci tego nie zapomnę!

 

Janek przystanął na chwilę, przysiadając i łapiąc się kurczowo poręczy w próbie złapania oddechu po szaleńczym biegu pięć pięter w dół wysokich schodów Uniwersytetu Muzycznego. Jego twarz wykrzywiał grymas, ni to śmiech ni ból, po którym w żaden sposób nie można było poznać stanu jego ducha.

 

– Słyszałeś co powiedział profesor? Nareszcie mam szansę! Nareszcie gram tak jak potrzeba, z uczuciem, pasją. Odnalazłem to coś. Tak powiedział. Słyszysz!

 

– Kto by nie słyszał takich wrzasków. Demona byś obudził.

 

– Jeszcze nie mogę w to uwierzyć. Wszystko ułożyło się tak jak należy. Słuchaj Fryderyk, przecież ja ci jeszcze nie podziękowałem za to co dla mnie zrobiłeś, wtedy, w nocy. Wpadłem w panikę i spieprzyłem sprawę, gdyby nie ty nie wiem jak by to się skończyło? Zachowałeś się jak prawdziwy przyjaciel.

 

– No, no młody, bo się zaraz rozpłaczę. Mówiłem ci, że teraz jesteśmy razem. Musiałem dbać o swoją reputację.

 

– Ale wtedy…, w hotelu. Odszedłeś? Zostawiłeś nas samych?

 

– Pewnie że tak, ile razy będziesz mnie jeszcze o to pytał, to staje się nudne – zirytował się Szopen

 

Janek uśmiechnął się szeroko

 

– Wiesz co Fryderyk, niech sobie karzeł mówi co chce. Dla mnie to ty nie jesteś żadnym Demonem Yang. Raczej dobrym duchem. Spełniającym marzenia dobrym duchem!

 

– Coś ty powiedział?

 

– Powiedziałem, że gdyby nie ty nie miałbym tego co mam. Spełniłeś moje największe marzenia. Dla mnie jesteś najlepszym z dobrych duchów.

 

Wiszący na jego piersi amulet z małpką rozgrzał się nagłym ciepłem parząc go w skórę

 

– Ałć! – krzyknął Janek szarpiąc się za koszulę – Co to znowu, żartów ci się zachciewa?

 

Odpowiedziała mu głucha cisza. Nagły zawrót głowy posadził go pupą wprost na schodach. Przez chwilę poczuł się nieswojo, jak stary muzyk tracący słuch i nic nie potrafiący na to poradzić.

 

– Jesteś tam Szopen? – zapytał nieśmiało z niepokojem. Zalegająca w głowie cisza przez krótki moment była prawie nie do wytrzymania, jednak zaraz potem zawrót głowy minął pozwalając mu z powrotem stanąć twardo na nogi.

 

Więc tak to miało być. Nigdy cie nie zapomnę, pomyślał schodząc już spokojnie w dół po schodach.

 

Po drugiej stronie ulicy. Na chodniku tuż przy przystanku autobusowym stała, czekając na niego, najpiękniejsza dziewczyna jaką znał. Joasia, jego Joasia. Teraz już naprawdę jego i tylko jego.

Koniec

Komentarze

No to ja rozumiem :) Pomijając fakt, że dokonałeś masowego mordu na przecinkach i strzeliłeś jedego ortografa, to całkiem całkiem :) Historia może nie bardzo oryginalna, ale na poziomie, do tego dosyć zabawna. Zastanowiałabym się tylko nad językiem, którym posługuje sie Chopin. Ni to stylizacja, ni to współczesność, taki lekko niezgrabny miszmasz.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Dziękuję za opinię! Aż mnie zatkało, że wogóle ktoś to przeczytał. Niestety potwierdza się moja opinia, że portal preferuje krótsze teksty. Chcesz być czytany - napisz coś krótszego! Co do przecinków i całej reszty to masz rację, brakuje mi profesjonalnej korekty. Winę za ortografa zwalam na nalfabetyzm wtórny albo dysleksję, do wyboru. Język Chopina faktycznie był trudny, bardzo pilnowałem żeby nie było w nim żadnych anglicyzmów. Jeszcze raz dzięki, zrewanżuje się czytając twoje teksty.     

To nie całkiem tak z tymi tekstami. Mój ostatni też był dosyć długi, a jednak czytelnicy się znaleźli, trzeba było tylko trochę poczekać. Ale fakt, krótsze mają większe wzięcie, z tym, że napisać naprawdę dobrą miniaturkę to prawdziwa sztuka.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Zacznę od tego, że opowiadanie jest napisane bardzo sprawnie. Po prostu dobrze się je czyta, wciągnęło mnie i podczas lektury nawet przez myśl mi nie przeszło sprawdzanie, ile jeszcze do końca.

Jeśli chodzi o samą treść, to podzielam zdanie Suzuki - nieszczególnie oryginalny pomysł, ale wykonanie na dobrym poziomie. Dyskusje prowadzone z Szopenem są naprawdę zabawne.

A propos liczby komentujących. Najlepiej na początku wrzucać raczej krótsze niż ten teksty, a potem, jak już dasz się poznać, to możesz liczyć na większą liczbę czytelników, bez względu na objętość tekstu.

Podobało mi się to opowiadanie. (Pisane na konkurs Fantastyczny Szopen?)

Pozdrawiam.

Wielkie dzięki za przeczytanie i opinię. Gratulacje za spostrzegawczość. faktyczniie, opowiadanie pisane było na konkurs Fantastyczny Szopen. Nie wiem, dlaczego tak nalegacie na orginalność tekstu. Maja Lidia Kossakowska, znana i poczytna pisarka, chociarz osobiście wolę twórczość jej męża. Prowadząc wykłady na jednym z warsztatów literackich dla debiutantów powiedziała kiedyś coś, co głęboko zapadło mi w pamięć. Powiedziała, że wszystko co miało być napisane, zostało już napisane dawno temu. Jej zdaniem, w obecnych czasach jesteśmy skazani, nawet nieświadomie na powielanie pomysłów naszych poprzedników i trzeba być naprawdę wielkim tuzem ( Jak Dukaj) żeby wymyślić coś orginalmnego, choć i jemu zdaża się naśladownictwo. Dlatego specjalnie nie silę się na orginalność. Po prostu wymyślam historię i próbuję opowiedzieć ją najlepiej jak potrafię - Jak Adam Małysz w skokach. Swoją drogą, pokażcie mi opowiadanie o gościu opętanym przez demona Fryderyka Szopena a was ozłocę.
Pozdrawiam wszystkich literatów i literatki.

Wiesz, czasem wystarczy porwać się na jakiś mniej eksploatowany motyw, wtedy masz większe prawdopodobieństwo, że trafisz na czytelników, którzy jeszcze czegoś takiego nie czytali :)

Ja mam jedną zasadę oceniania: za świetne uważam tylko to, czego nie byłabym w stanie wymyślić sama :) 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Odnośnie oryginalności miałem na myśli motyw opętania jako taki, a nie konkretne opętanie przez Szopena. Zresztą opowiadanie nie musi być wcale specjalnie oryginalne, żeby było dobre - tak jak w tym przypadku. Tekst spokojnie się broni.

"Po prostu wymyślam historię i próbuję opowiedzieć ją najlepiej jak potrafię" - i tego się trzymaj. Silenie się na oryginalność jest bezsensowne. Dla mnie powyższy pomysł może nie być bardzo odkrywczy, ale na pewno znajdzie się wielu, dla których będzie. Wszystko to kwestia uznaniowa. ;)

Pozdrawiam.

Pamiętam ten konkurs:) Miałam coś napisać, a w końcu czasu nie starczyło.

Ogólnie mi się podoba. Ciekawy pomysł z duchem, akcja wartko się toczy, humoru nie brakuje. Z drugiej strony Szopen mówiący językiem współczesnej młodzieży jakoś mnie raził. ("Dziewczyna pierwszy sort" -haha)
Hmm... musiałabym jeszcze to przemyśleć. Może nadto konserwatywna jestem.
Przecinkoza przyprawia o zawrót głowy:)
4 dam 

"Pierwyj sort" to rusycyzm. Warszawa czasów Szopena przesiąknięta była językiem rosyjskim jak powietrze tlenem. Przypominam też, że to nie jest do końca Szopen tylko demon. Dzięki za opinię.   

A mi się język Szopena podobał, barwny i w ogóle - dialogi rewelacja :D Całość - jak najlepsze skecze z czasów świetności polskich kabaretów, humor niby trochę sprośny, ale nie wulgarny i prostacki - świetny :) Niektóre teksty rozbawiły mnie do łez, np. Palce najlepiej ćwiczyć na dwa sposoby: albo ugniatając z pasją kobiece piersi albo ciasto na chleb, choć ja osobiście wolę tę pierwszą metodę. :D Ministerstwo Kultury pewnie by zawyło, gdyby to przeczytało. I w ogóle fajny pomysł na konfrontację "romantyka" z czasów romantyzmu ze współczesnym romantykiem :) A ponieważ jestem świeżo po wklejeniu swojego opowiadania, w którym dla odmiany znęcam się nad Słowackim, to też jestem w romantycznym nastroju i daję 5 :P
Swoją drogą, Szopen to musiał być rzeczywiście niezły ogier, w Muzeum Chopina w Warszawie "kobietom Chopina" poświęcone jest całe piętro ;)

Wielkie dzięki. Sam się śmiałem jak to pisałem.

Nowa Fantastyka