
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Tajemnica Lustrzanego Labiryntu cz. II
Po krótkim czasie dotarli do, znanych już Samsonowi, rozdroży. Wskazał ręką drogę, którą przybył. Elfka stwierdziła ironicznie, że nie przyszli tu po to, żeby zwiedzać studnie. Ghavris wzruszył tylko ramionami i obadał dwie pozostałe drogi. Nie różniły się między sobą w zasadzie niczym, poza drobnym faktem, że jedna była jaśniejsza od drugiej. Uznając to za znak, kompania ruszyła właśnie tą drogą. Poczuli na twarzach delikatny podmuch wiatru.
– Po co tak właściwie weszliście do tego labiryntu? Jak się tu znaleźliście?
– Niedaleko od miejsca, w którym się spotkaliśmy znajdują się małe drzwiczki, koloru zielonego, ukryte wśród wysokich krzewów. – Odpowiedział Ghavris, widząc, że elfce niespieszno do rozmowy. – Później schodzi się po schodach do przedsionka, z którego wychodzą trzy drogi, tak jak niedawno widzieliśmy w innym. W całym Lustrzanym Labiryncie pełno jest takich pomieszczeń. W zasadzie nikt nie wie, dlaczego Labirynt w ogóle powstał. Chodzą plotki, że kiedyś była to podziemna siedziba ludzi, którzy szukali schronienia w czasie kataklizmów. Ludzie drążyli tunele, szukając miejsca, ale szybko pogubili się w tym, co zrobili.
– Co wydarzyło się później? Opuścili to miejsce? – Spytał zaciekawiony Samson.
– Wręcz przeciwnie. Król ludzi kazał zasypać wszystkie tunele. Zebrał wokół siebie najznakomitszych architektów i, pod groźbą kary, kazał im kreślić plany labiryntu, który miał być symbolem jego potęgi i wiecznego panowania. By jeszcze bardziej ukazać swoje bogactwo kazał na sufitach umieścić lustra. Powiadają, że był to pomysł jego córki, rozkapryszonego bachora. Labirynt powstał szybko, król zaczął ściągać do sekretnych komnat złoto. Pozabijał wszystkich architektów, aby nikt nie znał tajemnicy Labiryntu oprócz niego samego. Mapy zamknął w skrzyni, skrzynię zamknął w skarbcu. Gdy złoto nie mieściło się w komnatach, a ludzie zaczęli stąd uciekać, król oszalał. Wkrótce nikt już nie wiedział jak stąd wyjść. Król zmarł, biorąc ze sobą do grobu tajemnicę Lustrzanego Labiryntu. Ale mapy zostały.
– To jest właśnie nasz cel. – Powiedziała z dumą Istis. – Znajdziemy mapy, a z ich pomocą zgromadzony skarb. – Oby wam się udało. Mnie nie zależy na mapie, ani na skarbie. – Odparł Samson. – Ja chcę tylko wyjść. Nie będę wam przeszkadzał.
Wyszli zza zakrętu i ich oczom ukazało się coś dziwnego. Przejście zagradzała bariera, ściana, przez którą było widać to, co znajdowało się po drugiej stronie. Dziwna ściana, która świeciła się na czerwono.
– Magiczna bariera. – Stwierdziła ze zdziwieniem Istis. – Skąd tu takie coś?
– Kiedyś poznałem pewnego mnicha – Powiedział Samson. – Miał na imię Reinald. On pewnie poradziłby sobie z taką barierą, był magikiem.
– Też mi problem, przejść barierę. – Skomentowała elfka. – Całe szczęście, że macie mnie. Bariera wygląda na słabą, powinna ustąpić pod wpływem prostego zaklęcia.
Istis zbliżyła się do magicznej ściany, zamruczała niewyraźnie kilka słówek i zrobiła szybki gest dłonią. Bariera powoli rozsunęła się, jak kotara, odsłaniając dalszy korytarz.
– Widzicie, niedowiarki. – Powiedziała, z dumą w głosie, elfka. – Beze mnie nie mielibyście szans.
– Zamknij się i idź. – Odparł naburmuszony Ghavris. – Nigdy nie podejrzewałbym cię o takie zdolności, Istis. Popatrz, może jeszcze kiedyś zabiorę cię na jakąś wyprawę. Ale zanim to nastąpi musimy znaleźć mapy i stąd wyjść.
Kompania szła korytarzem, a po trzecim zakręcie w prawo droga rozchodziła się w dwie przeciwne strony. Trzeba było dokonać wyboru.
– Skręcamy w lewo. Mam już dość zakrętów w prawo. – Stwierdził bez namysłu Ghavris. – Jak nic z tego nie wyjdzie, to się wrócimy.
Faktycznie nic z tego nie wyszło. Korytarz kończył się bowiem ogromnym lustrem, którego nijak nie dało się ruszyć. Istis korzystając jeszcze z okazji poprawiła ułożenie włosów, a cała trójka wróciła się do poprzedniego rozwidlenia.
***
Droga, której nie chciał wybrać krasnolud prowadziła do małego pomieszczenia, z którego o dziwo nie wychodziły trzy drogi. Były natomiast zielone drzwi, takie, które przedtem zniszczył Ghavris. Tak jak przedtem, teraz wyciągnął topór i z rozmachu wbił go w sam środek drzwi. Cios poprawił zamaszystym kopniakiem, co spowodowało, że drzwi wyleciały z zawiasów.
Poprzednim razem po drugiej stronie drzwi Ghavris i Istis spotkali Samsona, teraz również za drzwiami ktoś był. Niestety po dłuższej obserwacji kompania stwierdziła, że ów ktoś nie żył przynajmniej od czterech dni. Sądząc po ubiorze i wyglądzie był zwykłym chłopem.
– Widzisz, Samson? – Pokiwała głowa elfka. – Gdyby nie my, też byś tak skończył. Za nim też zamknęła się ściana. I założę się, że za ścianą znajdziemy takie samo pomieszczenie, do jakiego trafiłeś ty. A jedna droga będzie prowadzić do studni.
– To było do przewidzenia. Tu, gdzie jesteśmy, – Powiedział znawczym tonem krasnolud, widać obeznany z Labiryntem. – są same takie korytarze. Błądzimy dopiero po Przedsionkach. To system prostych dróg, rozchodzących się na cztery strony, z czego jedna droga czasem kończy się studnią. Zapewne po to, by dostarczyć pod ziemię powietrze.
– Czyli tak właściwie nie weszliśmy jeszcze do Lustrzanego Labiryntu? – Zapytał, troszkę zirytowany, Samson. – Jesteśmy w Przedsionkach, a to tak jakby początek samego Labiryntu. Prędzej czy później natkniemy się na właściwe wrota, prowadzące do właściwej części. Mamy szczęście. Mówią bowiem, że przed śmiercią króla, jego córka kazała wykraść mapy szaleńcowi i ukryła je w swej komnacie. A komnata znajduje się gdzieś blisko wejścia. Biorąc wszystko na logikę, musimy dojść do wrót, otworzyć je, znaleźć komnatę córeczki króla i zabrać mapy.
– Zobaczymy, czy będzie to takie łatwe do wykonania, jak do powiedzenia. – Skomentowała chłodno Istis. – Najpierw zabierzmy się za szukanie tych wrót. Bo jak mi się zdaje, twoja legenda nie głosi, gdzie one są?
– Nie, nie głosi. – Ghavris podrapał się w głowę. – W tej kwestii jesteśmy zdani na siebie.
Tak jak przypuszczali, za trupem była ściana. Elfka wyszukała trzy kamienie, dalej, tak jak poprzednio, dotarli do rozdroży. Tak jak przewidziała Istis, jedna droga prowadziła do takiej samej studni, w której wieśniak zrobił dziurę, próbując się wydostać. Zupełnie jak Samson. Wybrali drogę prowadząca na północ. Jak się bowiem okazało, krasnolud wyposażył się w kompas przed wyruszeniem w podróż.
– Ustalmy jeden kierunek, w którym będziemy się poruszać. – Zaproponował Samson. – Jeśli nie dojdziemy do wrót, pójdziemy w innym. Kiedyś w końcu trafimy. O ile wcześniej nie umrzemy z głodu.
– Wyczarowanie jedzenia to sprawa łatwiejsza od rozproszenia bariery. – Uśmiechnęła się elfka. – Czyżbyś był głodny?
– Nawet bardzo. Zwłaszcza po piwie. – Przyznał szczerze Samson.
– Bez amuletu i źródła mocy mogę, co najwyżej, dać ci ser i kawałek chleba.
– Niech będzie, byleby napchać czymś żołądek.
Kompania poruszała się w kierunku północnym, co jakiś czas klucząc wśród ślepych korytarzy, bądź odsłaniając przejścia zakryte ścianami. Na magiczną barierę natknęli się jeszcze tylko raz, ale po jej rozproszeniu Istis musiał na chwilę odpocząć, czary były dla niej męczące. Samson już dawno stracił rachubę czasu, ale miał wrażenie, że było już grubo po wschodzie słońca. Wędrowali po Labiryncie już od ładnych kilku godzin, ale bez większych efektów. Przedsionki zdawały się nie mieć końca.
***
Ghavris był wyraźnie zmęczony, Istis znudzona, Samson obojętny na to, co się działo. Do czasu, gdy dotarli do rozwidlenia. Nie różniło się ono w zasadzie niczym od poprzednich, ale na ścianie widniał napis. Niewyraźnie litery tworzyły zdania w nieznanym Samsonowi języku. Bardzo prawdopodobnym było stwierdzenie, że język ten już nie istniał.
– Stare Runy. – Stwierdził zdumiony Ghavris. – Muszę przyznać, że dawno czegoś takiego nie widziałem. Ani nie spotkałem kogoś, kto potrafił je odczytać.
– Ha, będę mogła znów cię zaskoczyć, stary druhu – Zaśmiała się Istis. – Wiele lat minęło odkąd się poznaliśmy. W tym czasie wiele się nauczyłam, nie myśl sobie, żem prosta elfka z lasu. Widzisz, jam teraz wyedukowana, Starsze Runy mi nie straszne.
Istis zbliżyła się do ściany, czytała powoli, długo przyglądając się każdej runie. Tekst nie był długi, ale jego rozszyfrowanie było trudne. Samson i Ghavris nie przeszkadzali, zdążyli się nauczyć, że elfkom nie przeszkadza się, gdy coś robią, bo potrafią się porządnie zdenerwować. Ale Istis niespecjalnie się spieszyła.
– Masz, czy nie? – Spytał zniecierpliwiony krasnolud. – Ile mamy jeszcze tu tak stać?
– Zaraz, trochę cierpliwości, moi panowie.
Wszyscy zamilkli. Może dzięki temu wcześniej usłyszeli zbliżające się niebezpieczeństwo. Co ciekawe, nadchodziło ono z góry. Najpierw usłyszeli cichy chrobot, później odgłos osuwających się kamyków, na końcu dźwięk, jaki wydaje pękająca cegła. A po tym wszystkim jedno z luster z sufitu z trzaskiem spadło pomiędzy wszystkich trzech.
Elfka odruchowo odskoczyła w bok, krasnolud zasłonił głowę wydobytym, niewiadomo kiedy, toporem, Samson skulił się w kłębek. Lustro pękło na miliony kawałków, upstrzyło kamienne płyty na podłodze setkami świetlnych refleksów. – Cholera, wszystko się sypie. Długo jeszcze, Istis?
– Dobra, dobra, niech wam będzie. To, co tu napisano to chyba drogowskaz. Ale jakiś dziwny, zaszyfrowany. Brzmi mniej więcej tak:
Tam, gdzie noc z dniem się łączy,
Gdzie księżyc i słońce królują pospołu,
Tam jest Królestwo Luster Labiryntu.
A dwa skrzydła otworzą drogę wędrowcom,
I ujrzą chwałę i majestat cały, i bogactwa,
Tam, gdzie noc z dniem łączą się w jedno.
– W cholerę z takimi zagadkami możemy zajść – Skomentował krasnolud. – Olać to, idziemy w prawo.
– Zaczekajcie. – Powstrzymał ich Samson. – Ta zagadka nie jest taka trudna, jak mogłoby się wydawać. „Tam, gdzie noc z dniem łączy się. Gdzie księżyc i słońce królują pospołu", to proste, chodzi pewnie o brzask, czyli wschód. Kierunek zatem znamy. Dwa skrzydła, otwierające drogę, to pewnie te wrota, o których mówił Ghavris. Ot, cała zagadka: Kierując się w kierunku wschodnim powinniśmy dość do wrót, za którymi znajduje się to, czego szukacie, czyli skarb.
– A niech mnie, dobry jesteś. – Krasnolud poklepał Samsona po plecach. – Muszę przyznać, cieszę się, że cię spotkałem. Wschód powiadasz? Zatem kompania w lewo zwrot i naprzód marsz!
Cała trójka raźniej ruszyła korytarzem, znając wreszcie kierunek i wiedząc, że ich cel jest blisko. Szybko zauważyli, że Samson miał rację, zrobiło się bowiem znacznie jaśniej. Miejsce zwykłych kaganków zajęły teraz całkiem ładne lampy porcelanowe. Jedną Istis niechcący zrzuciła, zawadzając o nią wystającym łukiem. Po dziesięciu minutach drogi dotarli wreszcie przed wrota. Weszli do dużej sali, do której prowadziły jeszcze dwie drogi. Przed sobą widzieli ścianę wyłożoną kosztownymi kamieniami, dopiero patrząc w lewo widzieli właściwe wrota.
Wyglądały raczej jak potężna brama do warowni. Wysokie na jakieś sześć sążni, szerokie na półtorej. Prezentowały się okazale, całe z pięknego drewna, z wyrzeźbionymi postaciami, co kawałek jakiś złoty ornament odbijał światło porcelanowych lamp.
– Wszystko bardzo fajnie, ale jak otworzyć to cholerstwo? – Zaczęła się zastanawiać Istis. – Nie wygląda na to, że zostawiono je otwarte.
Samson i Ghavris nie byli aż tak bardzo tym zainteresowani. Krasnolud zajęty był podziwianiem piękna i dokładności wykonania wrót. Stwierdził, że właściwie to chętnie obejrzałby je z bliska. Samson, którego sprawa nie obchodziła wogóle, podszedł do wielkiej zbroi, stojącej obok lewego skrzydła wrót.
– Czy mama nie nauczyła cię, że antyków nie dotyka się brudnymi łapskami? – Zaśmiała się Istis. – Zostaw to, jeszcze się rozsypie i będzie trzeba sprzątać. Samson odwrócił się od zbroi, ale poczuł, że coś trzyma go za nogawkę. Spojrzał do tyłu i stwierdził, że halabarda, która przedtem stała obok zbroi, teraz jest wbita w jego spodnie.
– Nie wydaje wam się, – Zapytał, próbując wyciągnąć halabardę. – że ta zbroja jest trochę dziwna?
– Mówiłam, nie dotykaj.
– Ale ta zbroja… się rusza…
Wszyscy ze zdziwieniem spojrzeli na antyk, z którym mocował się Samson. Zbroja, trzymając halabardę, próbowała dźgnąć go w brzuch. Samson uciekł, chowając się za krasnoluda. Zbroja ze skrzypieniem zeszła z podestu, na którym stała i teraz szarżowała na całą trójkę.
– Powiem wam, że mamy trochę przejebane. – Stwierdził obcesowo Ghavris. – Istis, strzel tej kupie metalu prosto w twarz. Trzeba nauczyć złomiarza odrobinę kultury.
***
Choć fabuła jest prosta i dość podręcznikowa to tekst czyta się przyjemnie , chwilami nawet wciąga. Jedyne do czego można by się przyczepić to nieco kulejący język i styl a także trochę nijacy bohaterowie. Cudów nie ma ale i tak jest nieźle.
Były natomiast zielone drzwi, takie, które przedtem zniszczył Ghavris. Tak jak przedtem, teraz wyciągnął topór i z rozmachu wbił go w sam środek drzwi. Cios poprawił zamaszystym kopniakiem, co spowodowało, że drzwi wyleciały z zawiasów.
Poprzednim razem po drugiej stronie drzwi Ghavris i Istis spotkali Samsona, teraz również za drzwiami ktoś był.
A po tym wszystkim jedno z luster z sufitu z trzaskiem spadło pomiędzy wszystkich trzech. – Bo elfka zmieniła płeć? Tzn. wszystkich trzech, czyli samych facetów :P
A tu tyle. I pominąłeś sprawę niebezpieczeństwa. W tym miejscu, gdzie pęklo lustro nad nimi. Ot, pękło i co? Wypadałoby wyjaśnić tę sprawę. No, czytam dalej, zobaczymy jak się skończy ta historia.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.