- Opowiadanie: Haskeer - Wszystko, co kocham jest martwe cz.3

Wszystko, co kocham jest martwe cz.3

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wszystko, co kocham jest martwe cz.3

– Jak on to zrobił? – spytał John po długiej chwili milczenia. Siedzieli przy stole, w jego domu. Laura postanowiła zostać z nim do następnego dnia, aby nic sobie nie zrobił. Był załamany i bliski wycięczenia.

 

– Wpuścił jakiś gaz do środka, który natychmiast zabija, lecz szybko się ulatnia w przeciągu – wyjaśniała. – Dla tego najpierw wybił wszystkie szyby w oknach.

 

Najwyraźniej strażacy już się wszystkiego domyślili i poinformowali o tym Lurę.

 

– A te ciała… Niepełne ciał. Co on im zrobił. Co zrobił Katy! – wrzasnął John.

 

Na to pytanie Lura nie potrafiła mu odpowiedzieć. Obięła go jedynie ramieniem i przytuliła.

 

– Powinieneś się przespać…

 

– Racja – zgodził się od razu.

 

Zaprowadziła go do sypialni. Pościeliła łóżko i, jak małe dziecko, położyła spać.

 

John, w ubraniach, położył się na czystej pościeli. Jego ubrudzone spodnie pozostawiały na niej ciemne plamy.

 

– Zostań – złapał dłoń Laury, gdy ta chciała wyjść. – Chociaż na chwilę.

 

Usiadła obok niego i złapała jego drugą dłoń. Oparła głowę na poduszce obok niego i gładziła jego włosy. John zamknął oczy, lecz sen przez wiele godzin nie przychodził. Po kilkunastu minutach Laura odeszła i położyła się, jak mniemał John, na kanapie w salonie. On sam, mimo trudu przeżytego w ostatnich godzinach, nie mógł zasnąć.

 

Myślał o rodzicach. O martwych rodzicach. Lecz gdy już zaznali spokój, Johna bardziej przerażała jedynie myśl o tym, co może się teraz dziać z Katy. Był przerażony jej położeniem. Rozmyślał jak jej pomóc przez całą noc, aż w końcu wybił godzina piąta nad ranem. Dopiero wtedy zmorzył go sen.

 

Słyszał jakieś odgłosy dochodzące z parteru, lecz poddał się już zmęczeniu.

 

Mimo, że nastawał już nowy dzień, nawiedził go koszmar. Tym razem jednak bez jakichkolwiek bestii czy zabójców. Coś o wiele gorszego. Śniła mu się egzekucja swojej żony, jaką miał jej wymierzyć zabójca jego rodziców i przyjaciela.

 

Zerwał się z łóżka z krzykiem. Całe ciało miał spocone a pościel pod nim była niemal w całości przemoczona.

 

Wstał. Podszedł do okna, aby odsłonić żaluzje, gdyż w pomieszczeniu było przerażająco ciemno. Gdy to zrobił, okazał się, że na dworze nie jest wcale jaśniej. Nie wiedział, co się dzieje.

 

Chciał już zawołać Laurę, gdy ta, w tej samej chwili, wkroczyła do sypialni. John posłał jej pytające spojrzenie.

 

– Spałeś cały dzień – wyjaśniła. – Byłeś wyczerpany.

 

– Ale… – spojrzał na zegarek. – jest już wpół do jedenastej. O północy musimy…

 

– Tak… Trzeba go w końcu dopaść – stwierdziła, poczym razem zeszli na dół.

 

Laura proponowała mu, żeby coś zjadł, lecz ten nawet nie chciał myśleć o jedzeniu.

 

Wyszli z domu i już po chwili siedzieli w swoich samochodach. John, aby się nie spóźnić, od razu pojechał w wyznaczone miejsce. Bał się, że gdyby do tego doszło, tamten od razu by zabił Katy.

 

Laura, dowiedziawszy się gdzie mają się spotkać, miała najpierw pojechać po posiłki, które były już przygotowane. Czekały jedynie na rozkazy i omówienie strategii. Za wszelką cenę chcieli w końcu dopaś tego mordercę.

 

Nie chcieli także od razu wkraczać na teren zabójcy, gdyż ten nie wiadomo jakby w takiej sytuacji postąpił. Woleli wszystko załatwić po kolei.

 

John jechał trochę ponad godzinę. Już dawno wyjechał poza miasto i zapuszczał się w stronę rozległych jezior i mokradeł. W stronę ogromnego lasu, gdzie mieścił się zakątek miłości, jak go nazywali wraz z Katy.

 

Po niedługim czasie dotarł miejsce. O jedenastej czterdzieści wysiadł z samochodu. Stanął pod wielkim drzewem, kilka kilometrów od głównej trasy. Teraz poruszał się pieszo. Przed nim ciągnęła się piękna alej, która zdawała się być jedną, wielką pergolom, przepuszczająca jedynie małe cząstki światła, jakimi emitował jasny księżyc na niebie.

 

John wciąż szedł przed siebie, aż w końcu doszedł do skraju alei, która kończyła się rozwidleniem. Wtedy to skręcił w lewo, między gąszcz wysokich i bujnych drzew. Kroczył lekko wydeptaną ścieżką, którą ledwo widział, nawet mimo trzymanej w dłoni latarki. Drugą dłoń miał wyprostowaną wzdłuż ciał, w której trzymał krótka broń z tłumikiem. W samochodzie wyposażył się także w dodatkowy magazynek i kamizelkę kuloodporną. Był gotowy stawić czoło mordercy.

 

Rozejrzał się. Okropnie dysząc, złapał się za głowę ocierając spocone czoło. Macając dookoła rękoma, co chwila natrafiał na szorstką powierzchnie pni drzew.

 

Nagle gdzieś przed sobą usłyszał odgłos łamanej gałęzi. Z oddali dobiegł go odgłos tłumionego krzyku. Zadrżał.

 

– Katy?

 

Zdołał jedynie zrobić kolejny mały krok do przody, poczym odgłosy się powtórzyły. Wierzchem dłoni przetarł oczy, przez co zawirowały przed nimi białe plamki, lecz te natychmiast zniknęły, gdy tylko przymrużył oczy.

 

Nagle światło zgasło. Latarka przestała działać. Potrząsną nią, lecz nic tym nie wskórał. Postawił ja na ziemi, i przy świetle komórki, majstrował przy niej, lecz ta wciąż nie świeciła.

 

Zdenerwowany, zostawił ją na ziemi i ponownie ruszył przed siebie. Wokół było przeraźliwie ciemno. Co chwila pohukiwała sowa, której odgłosy polowania, rozlegały się wszędzie wokół Johna.

 

Co jakiś czas potykał się brnąc przez ciemność. Wciąż macał przed sobą rękoma, lecz te natrafiały teraz już tylko na pustkę. Wyjął z kieszeni telefon. Żadnej wiadomości od Laury. Dopiero teraz spostrzegł, że nie ma zasięgu, co było przyczyną milczenia jego współpracownicy. Wciąż był niespokojny.

 

Nagle po plecach przebiegł mu silny dreszcz. Zrobiło się jakby zimniej. Spojrzał do góry, lecz wciąż nic nie widział. Wszystkie gwiazdy już dawno zniknęły, jakby przestraszone groźnym napastnikiem, który chciałby je zgarnąć do swej sakwy. Gdy zrobił kilka kroków do przodu, coś nagle błysnęło. Spojrzał jeszcze raz i zobaczył nad sobą lśniący okrąg księżyca. Następnie, jakby na zawołanie, pojawiły się gwiazdy, które dokładnie oświetliły przestrzeń wokół Johna.

 

Znajdował się teraz na małej polanie. Na TEJ polanie. Wokół ciągnął się gąszcz drzew i bujnych krzewów. Przed sobą miał jedynie małe wzniesienie obrośnięte trawą. Nie wiedząc, czemu, znów spojrzał na księżyc.

 

– Nareszcie się spotykamy…

 

John o mało nie upadł. Gdy powrócił wzrokiem przed siebie, ujrzał, okryte cieniem, dwie postacie. Jedna należała do rosłego mężczyzny, a druga, skulona i skrępowana, do kobiety leżącej u jego stóp.

 

– Katy! – krzyknął John ujrzawszy żonę. Zrobił kilka gwałtownych kroków, wyciągając przed siebie broń. W tym momencie przypomniał mu się niedawny sen.

 

– Jeszcze jeden ruch… – krzyknął mężczyzna, strzelając do niego. John nie zdążył nawet zrobić uniku, czy jakiegokolwiek innego ruchu Strzałem wytrącił mu broń z dłoni, a gdy John ją podniósł, okazała się przygięta i na wpół przestrzelona. Johna sparaliżował strach.

 

– Puść ją! – zdołał jedynie krzyknąć, nie wiedząc, co ma robić.

 

– Ani mi się śni – porywacz wybuchł donośnym, gardłowym śmiechem.

 

John stał jak wryty, patrząc się na swojego dawnego kompana. A jednak to on…

 

Nie ośmielał się poruszyć choćby powieką. Wstrzymywał oddech. Znów znalazł się w kropce.

 

John był przerażony. Sam widok zniewolonej Katy, zabijał go od środka. Nie mówiąc już o tym, że John nie mógł z tym nic zrobić.

 

– Zastanawiałem się nad wieloma kombinacjami waszej śmierci… – zabrzmiał donośny głos zabójcy. Chyba nie chciał wprowadzać przed rozmową jakiejkolwiek inwokacji jak zrealizował swój sprytny fortel. – A przeważnie twojej śmierci, lecz jest ich tak wiele, że w końcu się nie zdecydowałem.

 

Te słowa kompletnie dobiły, umierająca już, psychikę Johna.

 

– Błagam – wydukał John. – Błagam, puść ją.

 

– Jeszcze chwilkę – jego spokój doprowadzał Johna do szału. – Już za chwilę twoja luba będzie wolna.

 

– Czego od nas chcesz?! – John wykrzesał z siebie ostatnie iskry odwagi i determinacji. Spojrzał na skuloną Katy. Nie ruszała się. Nie dawał żadnych oznak życia. Czy ona…

 

– Jak już się domyśliłeś… Pragnę zemsty – jego wzrok spoczął na ciele, leżącym przed nim. – Zemsty za to, co robiłeś mi i moim najbliższym. A przede wszystkim za to, co zrobiłeś sobie.

 

– Tylko ja decyduje o…

 

– Ty? – przymrużył lekko oczy. – Kiedyś jedynie twoja matka decydowała o tobie. Potem to my przejęliśmy pałeczkę. To my, decydowaliśmy za ciebie.

 

Znów brak argumentów.

 

– Ale czemu zabijasz? – przy ostatnim słowie jedynie ruszał wargami. Już nawet jego głos traciła na sile.

 

– Czy twoja praca sprawia ci przyjemność?

 

John nie odpowiedział.

 

– Mi również. Robię to, co lubię najbardziej – wyjaśnił.

 

– Posłuchaj mnie. Ty też możesz… – John, chociaż nieudolnie, próbował grać na czas. – …możesz stać się lepszym. Nie musisz tego robić.

 

Poza grą, John chciał także przeżyć to spotkanie. Lecz najbardziej w świece chciał uratować swoja żonę.

 

– Wiem, co kombinujesz – napastnik jakby czytał w jego myślach. – Są jeszcze daleko stąd. Zdążę, i to jeszcze z nadwyżką.

 

Znów wybuchł ochrypłym śmiechem, który zaczął już dudnić po całym lesie. Nagle jakiś ptak przeleciał nad głową Johna. Jego miękkie skrzydła musnęły jego głowę, lecz John nawet tego nie poczuł. Jedynie, co zauważył to, to, że znów zrobiło się chłodniej.

 

– Wiesz, czego teraz najbardziej pragnę? – spytał Johna po chwili milczenia. – Pragnę twojej śmierci. Z nią… Z nią już się skończyłem bawić.

 

Wskazał dłonią leżącą pod jego stopami Katy. Znów trzymał w niej broń. Przeładował.

 

– Nie! – wrzasną John, gdy tamten wystrzelił. Trafił prosto w kość potyliczną. Nad ciałem kobiety zawładnęły drgawki zapowiadające agonię, poczym ciało spoczęło w spokoju.

 

– Nie… – zaszlochał John, wpatrując się w ciało martwej żony. Chciał do niej podbiec, lecz gdy zrobił jedynie krok do przodu, napastnik znów strzelił. Tym razem w jego stronę. Trafił w piszczel. John padł jak długi na ziemię, krzycząc i trzymając się za krwawiącą nogę.

 

Jeszcze przez długi czas leżał nieruchomo na ziemi, aż zabójca podszedł do niego.

 

– No i po co tyle gwałtownych ruchów?

 

– Pierdól się! – wrzasnął, patrząc mu się prosto w oczy, poczym znów zatopił twarz w wysokiej trawie.

 

– I tyle świńskich słów – zaśmiał się. – Spokojnie, John. Spokojnie.

 

– Wal się! – tym razem już nie zdołał podnieść wzroku.

 

– Tak? – przestrzelił mu drugą nogę.

 

John zawył niczym zraniony pies. Cierpienie wypełniało jego ciało po same brzegi. Drżącą ręką, rwał trawę bólu.

 

– Zostaw to! – ręka Johna zapłonęła jakby żywym ogniem. Kolejny huk wypełnił jego głowę, mieszając się z bólem. Teraz to jego ciałem zawładnęły drgawki.

 

– I co teraz? – spytał napastnik z drwiną w głosie.

 

– I co teraz!? – wrzasnął jeszcze raz, przekrzykując lamenty Johna.

 

– Jak chcesz… – powiedział, po czym… John stracił przytomność. Po chwili znów ją odzyskał, lecz tylko na chwilę. Odpływał. Umierał.

 

Johnowi przeleciało chyba całe życie przed oczami. A gdy klatki się już zatrzymały, ujrzał inny obraz. Nie wiedział, co się dzieje. Wiedział jedynie, że umiera. Umiera w męczarniach. Umiera…

 

 

 

John szedł przez cmentarz. Miejsce, które jako jedyne napawa człowieka złowrogimi i smutnymi myślami. John jednak starał się przywoływać jak najszczęśliwsze wspomnienia, aby nie zawładnęła nim siła ciemności, która mimo to i tak okazywała swą obecność.

 

– Mamo, nie… – ledwo, co widział przez łzy. John nie wiedział, że deja vu, może nawiedzić człowieka nawet we śnie. We śnie, ciągnącym za sobą agonię.

 

Spoglądał jak para umięśnionych mężczyzn, ubranych na czarno, spuszcza jego matkę w dół. Do krainy ciemności. Wiedział jednak, że jej duch krąży już po zielonych dolinach niebios.

 

– Nie! – z jego gardła wydobył się przeraźliwy lament, który dźwięczał wszędzie wokół.

 

John podbiegł do urwiska przepaści jego smutków. Jednak nie było tam trumny. Na spodzie usypany był jedynie napis z płatków białej róży: „Nie martw się".

 

 

Nagle przed oczyma mignęły mu szybko jakieś wydarzenia, niczym klatki filmu. On jak kamień, stał wciąż w tym samym miejscu. Patrzył na wygrawerowany napis na ciemnym nagrobku. Był on zbyt rozmazany, aby można było z niego cokolwiek odczytać. John przetarł oczy wierzchem dłoni i obejrzał się na postać stojącą za nim.

 

– Wszystko będzie dobrze – powiedział Douglas, uśmiechając się i cicho kaszląc.

 

Po chwili jego kaszel przerodził się w okropne dudnienie w jego gardle, przy czym, Douglas, łapiąc się oburącz za klatkę piersiową, oparł się ociężale o pień drzewa.

 

– Douglas? – odezwał się John podchodząc do przyjaciela i podpierając go. On jedynie złapał go za ramie i powiedział tłumionym bólem głosem:

 

– Dasz sobie radę. Dorwiesz drania i złoisz mu skórę… – uśmiechnął się, poczym upadł na ziemie w agonii. Po chwili jego ciało rozpłynęło się w powietrzu, nie pozostawiając po sobie nic.

 

Jeszcze raz spojrzał na nagrobek. Tym razem przedstawiał on inny napis: Douglas Meyer. Zginął śmiercią tragiczną.

 

John miał z nim związanych wiele wspaniałych wspomnień. Od liceum był jego najlepszym kumplem. Zawsze był przy nim. A jego zabrakło akurat wtedy, gdy go zabito. Dla tamtego, to było niczym rozgniecenie robaka. A dla Johna? Cios prosto w serce.

 

 

Teraz John szedł przez cmentarz zupełnie inną ścieżką. Cmentarz powoli zamieniał się w zieloną aleję, na której końcu stała ona. Jego piękność. To było ich pierwsze spotkanie. Później zaprosił ją na kolację. Potem do kina. Zaledwie kilka miesięcy później wzięli ślub.

 

 

Spojrzał na kalendarz. Inny dzień. Dwudziesty drugi listopada. Mięli dziś zjeść kolację z rodzicami Katy, którzy wyszli właśnie na spacer. Przez długi czas nie wracali. Poszli ich poszukać. Gdy znaleźli dwa zmasakrowane ciała już wiedzieli, co się stało.

 

 

Ocierając załzawione oczy patrzył na grób rodziców Katy. Zrobił nad nim znak krzyża i położył mała wiązankę na nagrobku. Poszedł dalej.

 

 

Czternasta dwadzieścia. Za pięć minut, Katy miała urodziny. Nie mógł się spóźnić. Przyśpieszył kroku. Jego gołą głowę owiewał wiatr, który ciągnął za sobą sznur suchych liści.

 

Czternasta dwadzieścia pięć.

 

– Wszystkiego najlepszego, kochanie…

 

Położył duży bukiet kwiatów na płycie nagrobkowej.

 

Uśmiechał się, gdyż wiedział, że Katy by nie chciałaby, żeby się smucił.

 

Przyszłość… Nieunikniona przyszłość jest naprawdę bolesna. Jednakże ona sama jeszcze nie wiedziała, czy John wyjdzie z tego cało. Wciąż się jeszcze zastanawiała. John uklęknął na gołej ziemi, lecz w tej samej chwili powróciła rzeczywistość. Wciąż był jednak w pozycji klęczącej. Podniósł wzrok, za co został ukarany bolesnym kopniakiem w nos, z którego na nowo popłynęła krew.

 

 

– Jak się teraz czujesz? – spytał napastnik, niby to z troską. Nieświadomość Johna trwała zaledwie kilka sekund.

 

John nie zdołał odpowiedzieć żadną obelgą. Poczuł jedynie ciężką nogę na swym brzuchu, poczym jego usta wypuściły, pchające się na zewnątrz, wymiociny.

 

John otworzył oczy. Widział jak jego oprawca schyla się przed jego twarzą i wskazuje na coś.

 

– Widzisz ten nóż? Tym cię dobije. – znów się roześmiał. – To się nazywa dobra zabawa.. – powiedział sam do siebie.

 

Przewrócił swą ofiarę na plecy i rozerwał, wraz z kamizelką, koszulę Johna, ukazując jego pokrwawiony tors. Otwarte rany wydobywały z siebie okropny smród, niczym przypalane ciało. Zabójca zaciągał się nim, niczym dymem z papierosa. Ukucnął.

 

– Widać, że dużo ćwiczyłeś – przejechał ostrym paznokciem po wypukłościach na brzuchu Johna. – I tak do niczego ci się to nie przydało.

 

Teraz, John poczuł na swym ciele dotyk zimnej stali, która po woli zagłębiała się w jego brzuchu. Już go to nie obchodziło. Chciał jak najszybciej umrzeć. Oczu już nie otwierał. Z otoczenia wokół niego, słyszał jedynie strzępy tego, co mówił jego oprawca.

 

– Mmm… Krew – teraz już kompletnie nic nie rozumiał. Nie mógł już nawet poruszyć, jeszcze przed chwilą, sprawną ręką.

 

Czuł jak jego wnętrzności wypływają na wierzch. Błagał… Błagał o śmierć.

 

Nagle coś usłyszał. Jakiś dziwnie znajomy dźwięk. Dźwięk strzału.

 

Nagle ręka zabójcy zamarła. Wypuściła nóż z uścisku i opadła.

 

Po chwili ktoś złapał go za rękę. Słyszał głosy i dźwięczenie pocieranego metalu. Kolejny strzał. Ktoś krzyknął. Znów jakieś rozmowy.

 

– L… La… Llll…a… u… ra? – Johnowi powracała świadomość.

 

– Tak, to ja. Zaraz cie stąd zabierzemy.

 

Po chwili wszystkie głosy się uspokoiły.

 

– Lau…a? – powtarzał John.

 

– Wszystko będzie dobrze.

 

John otworzył oczy. Widział ją przed sobą. Wokoło kręciły się jakieś rozmazane plamy. Dużo rozmazanych plam. Nie było zabójcy.

 

– Nie żyje – Laura odgadła jego zainteresowanie. O Katy jednak wolała nie wspominać.

 

– Ka… Katy? – nie odpowiedziała.

 

Ból zawładnął jego ciałem. Drgawki znów wzięły górę. Świadomość uciekła. John próbował łapać powietrze, lecz nagle go zabrakło. Spostrzegł też , że jednak go nie potrzebuje.

 

 

 

Poruszył ręką. Udało się. Otworzył oczy. To także nie sprawiło mu problemów. Jednak to, co ujrzał, napawało go, po raz pierwszy od kilku ostatnich tygodni, szczęściem.

 

Ujrzał niebo. Błękitne niebo, nie takie, jakie ostatnie widział. Na jego brzegu, gdzieś w oddali, jasno świeciło słońce. Rozejrzał się. Ku jego zdziwieniu mógł ruszać głową. Spojrzał na swoje ciało. Było w całości.

 

Leżał na małej polanie. Tej samej, co przed chwilą, lecz zarazem innej. Było zielono, ciepło. Opierał się o pień wysokiego drzewa. Nie czuł już bólu. Czuł szczęście, lecz do jego pełni brakowała jeszcze jednej osoby. Brakowało Katy.

 

Nagle usłyszał szelest przed sobą. W tej samej chwili oślepił go blask światła. Zamknął oczy, a gdy je otworzył, zobaczył przed sobą… Zobaczył piękną Anielice, która w kaskadzie jasnych włosów, uśmiechała się do niego.

 

Zaczęła podchodzić bliżej, a gdy zrównała się z jego twarzą, przykucnęła i, muskając ustami jego ucho, szepnęła:

 

– Kocham Cie.

 

Po chwili, jej usta pozostawiły na jego czole znak, który zaczął promieniować jasnym światłem.

 

Wstała. Jeszcze przez chwilę patrzyli sobie w oczy, gdy nagle… Nagle czyjaś dłoń potarła jego usta i wyrwała go jakby ze snu. Przetarł oczy. Przed nim stała Ona. Ona, która była całym jego życiem.

 

Teraz to on wstał.

 

Jej piękne ciemnie włosy, lśniąc w promieniach porannego słońca, opadały jej na oczy, które błyszczały niebiańskim błękitem.

 

Dopiero teraz spostrzegł, że wokoło zrobiło się jaśniej. O wiele jaśniej. Pod stopami uginała się zielona trawa z rozsianymi, wszędzie wokół, polnymi kwitami. Można je było także dostrzec, jak zatapiały się w długich włosach Katy.

 

– Chodź – jej anielski głos zabrzmiał cicho, lecz z pełną czułością dotarł do jego uszu.

 

Złapała go za rękę. Idąc przed siebie, poprowadziła 'go między promienie jasnego światła. Poprzez niebieskie obłoki.

 

Wtedy wiedział, że już nigdy jej nie opuści.

 

Wtedy wiedział, że już na zawsze będą razem.

 

Wiedział, że już zawsze będą szczęśliwi.

 

 

Ktoś nim potrząsnął, lecz, na szczęście, nie zmienił tym obrazu przed jego oczami.

 

– Już… Jestem szczęśliwy… – powiedział, po czym odszedł na dobre między obłoki. Odszedł na zawsze.

 

Umarł, będąc szczęśliwym.

 

Koniec

Komentarze

Usiadła obok niego i złapała jego drugą dłoń. Oparła głowę na poduszce obok niego i gładziła jego włosy.
Nadzaimkoza jak ta lala (nie tylko w tym jednym zdaniu, ale ono jest najbardziej jaskrawym przykadem). A może to dosłowne tłumaczenie z angielskiego? Po polsku raczej nie mówimy, że ktoś jest "w ubraniach".

Nad ciałem kobiety zawładnęły drgawki zapowiadające agonię, poczym ciało spoczęło w spokoju.
Z polszczyzną to zdanie ma niewiele wspólnego. Po pierwsze, czasownik "zawładnąć" nie łączy się z przyimkiem "nad", po drugie "po czym" piszemy osobno, po trzecie, "spocząć w pokoju" (nie spokoju) to fraza odpowiednia do mów pogrzebowych, ale nie do opisu, że ktoś znieruchomiał. Wątpliwości mam też w kwestii drgawek, które "zawładnęły". Po polsku byłoby raczej "wstrząsnęły" lub "targnęły".

Więcej czytać. Nie romansideł o wampirach, tylko klasyki. Na początek proponuję "Mistrza i Małgorzatę". Po zażyciu jednej-dwóch takich powieści tygodniowo już po roku powinny być widoczne pierwsze efekty w postaci lepszego opanowania języka.

Genialne są te 3 części! :) Czytając to odnosiłam wrażenie że to jakaś "próbka" nowej książki. (Zapewne masz już pomysł na okładkę ;P) Tak 3maj. Czekam na dalsze opo :)

Odnoszę wrażenie, że twoja opinia, fantastykoholiczko, nie została wystawiona na poważnie, zwarzywszy na opinię  innych czytelników o tym tekście i na to, że to opowiadanie nie nleżało do najlepszych.
Ale dzięki i cieszę się, że Ci się podobało:)
Pozdrawiam:)

Skoro widzisz siebie w czarno-białych barwach i nie podoba Ci się moja opinia to wybacz... Przepraszam za moje zdanie...

Ależ nie... Bardzo Ci dziękuje za pozytywną opinię:) Po prostu się... zdziwiłem. Wybacz...
Dzięki jeszcze raz:)

Nowa Fantastyka