
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Na horyzoncie zaczęły pojawiać się mury miasta. Dystans do bramy pokonali zaledwie w parę minut. Strażnicy nawet ich nie zatrzymali. Jeźdźcy dostrzegli przerażenie malujące się na ich twarzach, które, jak się domyślili, było pozostałością po niedawnych wydarzeniach. Minęli ich pospiesznie i skierowali się w stronę wzgórza, na którym wznosił się majestatyczny pałac namiestnika. Miasto było puste. Jedynie w kilku domach można było dostrzec twarz dziecka przyklejoną do szyby, ukrytą częściowo za zaparowanym plackiem, patrzącą się nie wiadomo na co i po co.
Deszcz zacinał coraz mocniej gdy jeźdźcy lekkim łukiem zdobywali wzniesienie, kierując się w stronę kamiennego mostu prowadzącego do bramy strażniczej przed pałacem. Nie ustawiono żadnej straży, jednak kiedy mosiężna kołatka trzy razy obiła się o potężne wrota, zasuwa w okienku rozsunęła się ukazując brudną i zarośniętą twarz mężczyzny.
– Przybywamy do twojego pana – pierwszy spod przemokniętego płaszcza wyciągnął zwinięty w rulon kawałek pergaminu i wręczył go strażnikowi. Tamten rozwinął go i szybko przejrzał treść. Oboje doszli do wniosku, że nie zrozumiał nic z tego, co tam zapisano. Na końcu przyjrzał się dokładnie pieczęci odbitej na złamanym laku, kiwną potakująco głową i oddał dokument właścicielowi. Po chwili wrota otwarły się do wewnątrz. Konie prowadzone za uzdy weszły na dziedziniec, w centrum którego stał posąg zasępionego czarodzieja, wspartego na kamiennej lasce. Dalej za nim znajdował się pałac namiestnika. Dwie masywne wieże wzbijały się wysoko w powietrze, ginąc powoli w gęstwinie deszczu. Pomiędzy nimi w otoczeniu kamiennych arkad znajdowały się masywne, drewniane wrota, nad którymi umieszczono rzeźbę przedstawiającą misternie wykonaną scenę batalistyczną. Cały portal zamykała bogato intarsjowana archiwolta, której kolumny otoczone były tufowym warkoczem splecionym z potoku czterech żywiołów natury.
Trzy spocone, symetryczne kości wyleciały z dłoni i odbiły się wielokrotnie od marmurowej posadzki, zatrzymując się między dwoma osobliwymi posągami. Dalej za nimi wrota otworzyły się na oścież, ukazując dwie zakapturzone sylwetki zmierzające w kierunku prezbiterium. To właśnie tam, na kamiennym tronie, z otwartą dłonią i sceptyczną miną siedział przygarbiony mężczyzna, świdrujący swoim spojrzeniem nowo przybyłych.
– Mam nadzieje, że nie na darmo wchodzicie tutaj jak do karczmy i moczycie moją posadzkę – warknął w ich kierunku – W przeciwnym wypadku zapłacicie za swoją impertynencję.
– Bądź pozdrowiony, Hesedzie, synu Hezrama, namiestniku Mutrii – jeźdźcy stanęli przed podwyższeniem oddzielającym prezbiterium od transeptu, zdjęli kaptury, ukłonili się dostojnie. – Wybacz tę niezapowiedzianą wizytę, jednak niedawne okoliczności zmusiły nas do szybkiej interwencji, w konsekwencji której nie mogliśmy wysłać tobie wcześniejszego upomnienia o naszym przybyciu.
– Damici – mruknął niewdzięcznie Hesed, przypatrując się wyszywanemu białemu triskelionowi na lewym ramieniu płaszcza mężczyzny. – Zatem wytłumacz mi, o jakich okolicznościach mowa, bowiem nie jestem do końca przekonany czy jesteśmy jednomyślni w tej kwestii.
– Zanim to zrobię, pozwól, że nas przedstawię. Nazywam się Daat, natomiast moja towarzyszka ma na imię Tifreth – oboje jeszcze raz się ukłonili – Jesteśmy tutaj z polecenia prefekta Nemroda. Naszym zadaniem jest przejęcie od ciebie, panie, chłopaka, który w ostatnim czasie posłużył się magią i odeskortowanie go przed oblicze Triumwiratu, gdzie czeka go proces w tej sprawie.
– Zatem miałem rację co do okoliczności – znów mruknął do siebie, po czym dodał głośniej z lekką nutką rozbawienia w głosie – Nie będę ukrywał, iż raduje mnie pozbycie się tego czarownika. W przeciwnym wypadku osobiście musiałbym się nim zająć, a później ubrudzić sobie ręce jego zwęglonym na stosie ciałem. Wkraczacie na scenę w odpowiednim momencie.
– Szczęściarze z nas – mruknął Daat pod nosem.
– Jak długo zamierzacie zostać w moim mieście?
– Wystarczająco krótko, aby nie niecierpliwić twoich poddanych.
– Do tej pory przekonany byłem, iż to ameci zajmują się prowadzeniem śledztwa w kwestiach nadużycia magii – Hesed zrobił zdziwioną minę – Czyż nie mam racji?
– Tifreth jest ametą – wyjaśnił Daat, a Tifreth stojąca do tej pory w tyle podeszła bliżej – Ja stanowię jej eskortę.
– Tak, teraz rozumiem – dopiero gdy się zbliżyła, namiestnik zauważył jej bordowy płaszcz z dwoma prostopadłymi liniami otoczonymi kołem, wyszytymi czarną nicią na lewym ramieniu. – Tak niewiele jest kobiet w tym zawodzie, że człowiek taki jak ja, zamknięty przez cały dzień w tych kilku ścianach, zapomina w końcu o ich istnieniu. Oczywiście kiedy przychodzi chwila przypomnienia, przynosi ze sobą wstyd i zmieszanie. Wybacz mi moją ignorancję i wiedz, że rad jestem z naszego spotkania.
– Nie traktuję przynależności do amecji jako pracy w zawodzie, lecz jako powołanie, panie. – kobieta ukłoniła się z wdziękiem – Wierzę, że to, co robię pomaga ludziom, którzy idąc ścieżką wiary w pewnym momencie zbłądzili i teraz szukają drogi powrotnej. Wierzę w ich nawrócenie.
– Piękne słowa, jednak według mnie na wyrost naiwne. – Hesed przekręcił się niezgrabnie na tronie – Osobiście uważam, że czarownikom pokroju tego chłopaka nie jest potrzebna pomoc, ani nawet sprawiedliwy proces. Stos czy też szubienica to jedyne, na co zasługują. Wieści szybko się rozchodzą, niech zatem będą przestrogą dla wszystkich tych, którzy chcą parać się czarną magią. Ludzie powinni znać swoje miejsce i jasno wyznaczone granice, których nie wolno im przekraczać.
– W wielu przypadkach takie rozwiązanie byłoby odpowiednie – przytaknęła Tifreth – Jednak jest wiele osób, które zostały w jakiś sposób zmuszone, albo same nie zdają sobie sprawy, że posługują się taką magią. Ich zaklęcia, jeżeli można to tak nazwać, na ogół są strasznie prymitywne i ograniczają się do najbardziej podstawowych aspektów życia. Im należy się szansa – na chwilę przerwała, zmarszczyła brwi – Jednak co się tyczy tego chłopaka, to sprawa jest o tyle poważna, że według naszych źródeł ostatnie udokumentowane użycie destruktywnego aspektu magii na taką skalę i w takim celu miało miejsce jakieś pół wieku temu, kiedy przeciwko amecji oficjalnie wystąpił czarnoksiężnik Orenthil. Taka sytuacja nie może się powtórzyć. Dlatego też wysłano nas do Ominu – mamy zapobiec katastrofie póki nie jest jeszcze za późno.
– Orenthil, powiadasz – namiestnik zasępił się, a na jego skroni pojawiła się nieznaczna, pulsująca żyła. Beznamiętnym spojrzeniem zaczepił się jakiegoś punktu na posadzce, myślami jednak był już daleko. Odpłynąłby zupełnie, gdyby nie odgłos zbliżających się, dynamicznych kroków. Spojrzał na Tifreth, a jego twarz przybrała surowy wyraz. – Jaką mam pewność, że chłopak zginie?
W skórzanym fotelu siedział mężczyzna. Jego biała dalmatyka, z dwoma pionowymi czarnymi pasami, świadczyła o wysokiej pozycji na dworze namiestnika. Wpatrywał się w kominek, gdzie na palenisku ustawiono kociołek. Delikatna, słodkawa woń zaczęła się wzbijać w powietrze, wypełniając powoli elegancko i z przepychem urządzoną komnatę. Eliksir był gotowy. Mężczyzna wstał z lekkim ociąganiem, ze stołu wziął szklaną fiolkę, wypełnił ją szarym płynem, po czym zatkał dębowym korkiem. Gdy chował ją do kieszeni, coś na ścianie przykuło jego uwagę. Podszedł bliżej i poprawił krzywo wiszący portret z jego podobizną na tle pałacowej codzienności. Przypatrując się sobie z podziwem, zrobił parę patetycznych min, przygładził rzadkie włosy, delikatnie zmarszczył brwi. Gdy uznał, że dowartościował się dostatecznie, podszedł do kominka, zestawił kociołek z paleniska i wyszedł na korytarz. Intrygujące dźwięki rozmowy skierowały go w stronę Sali Tronowej. Wśród nich rozpoznał starego namiestnika. Dwa pozostałe, jak się wkrótce okazało, należały do elgejczyków.
– Jaką mam pewność, że chłopak zginie? – Hesed przyjął jeden z tych wyrazów twarzy, które nie uznają połowicznych odpowiedzi. Wlepił drapieżne spojrzenie w kobietę, która wahała się przez chwilę z dopowiedzią, dobierając w myślach odpowiednie słowa. Gdy w końcu się odezwała, głos miała spokojny, lecz ostrożny.
– Los chłopaka został przesądzony w chwili, w której magia wyszła spoza jego kontroli.
– Liczę, że otrzymam zaproszenie na tą egzekucję. Wielkim niedopatrzeniem ze strony prefekta byłoby zlekceważenie mojej osoby. A nie chcemy przecież stwarzać niewygodnej atmosfery pomiędzy naszymi miastami.
– Oczywiście, że nie. Zaraz po powrocie do Elgish przekażę twoje słowa, panie.
Mężczyzna w dalmatyce podszedł bliżej i dopiero teraz zauważył go Hesed.
– Marius, w samą porę – zwrócił się do niego – Zabierz tę dwójkę do Amarisa. W razie pytań, udziel wyczerpujących odpowiedzi. Od teraz jesteś ich przewodnikiem po wszystkim, co ma związek z tym chłopakiem. Ja z nimi skończyłem na razie.
– Całkiem dobrze się składa, bo właśnie wybierałem się do lochów, żeby podać mu kolejną dawkę eliksiru. Będę zaszczycony waszym towarzystwem i z przyjemnością podzielę się swoją wiedzą.
– Doskonale – namiestnik wstał z tronu i lekko przygarbiony, utykając na prawą nogę, zniknął powoli za kolumnami. Gdzieś z daleka kamienne sklepienie doniosło jeszcze jego ochrypły głos: – Widzimy się na wieczerzy.
– Chodźcie za mną – rzucił przez ramię Marius, a Daat i Tifreth posłusznie ruszyli jego krokiem. Kiedy z Sali Tronowej wąskim korytarzem przeszli do komnaty z trofeami, Tifreth zwróciła się do niego:
– Kim właściwie jest ten chłopak?
– Nazywa się Amaris i jest synem miejscowego kupca. Pochodzi z bogatej i szanowanej rodziny, z której niestety nic już nie zostało. Jego rodzice wraz z dwiema siostrami i bratem zginęli w wybuchu. Ponadto zniszczył jeszcze dwa domy sąsiadów. Łącznie zabił dwanaście osób. Z tego też powodu możni wywierają ogromną presję na namiestniku. Nie dziwcie się wiec, że zachowuje się jak chorągiewka na wietrze.
– Presję? Masz na myśli to, że wywierają na nim karę śmierci?
– Tak – wprowadził ich do kolejnego korytarza, którego ściany ozdobiono szeregiem portretów byłych namiestników Mutrii. Próżne spojrzenia dumnych mężczyzn spoglądały na nich wzgardliwie, z nieukrywaną wyższością kreśląc arystokratyczną granicę. – Ale postawcie się w sytuacji mieszczan. Żyją sobie spokojnie w swoich bogatych domach, aż pewnego razu w ich okolicy spotykają się z czymś, co do tej pory znali jedynie z legend i opowiadań, a mianowicie z magią. Z początku są zagubieni i przerażeni. Wspominają długie noce spędzone w karczmie, gdzie wędrowni bajarze zwykli przesiadywać najchętniej i ogarnia ich trwoga na samą myśl, czego można dokonać za jej pomocą. I zdają sobie doskonale sprawę, że ich wiedza to jedynie kropla w morzu możliwości. W końcu ze skulonego tłumu pozbawionego twarzy wychodzi mężczyzna, gotów zagrzać ludzi do walki. Walki o swoje bezpieczeństwo i o bezpieczeństwo swoich rodzin, bliskich. I tak strach staje się siłą napędową, motywującą tłum do działania. Twarze robią się coraz wyraźniejsze, a na forum miasta wypowiadają się kolejni demagodzy, gromadząc wokół siebie rzesze ambitnych – westchnął – Z ludźmi ciężko się rozmawia, kiedy przemawia przez nich gniew. Po burzliwych pertraktacjach zawarli umowę, która mimo, iż dawała namiestnikowi wolne pole działania, wymagała od niego tylko jednego – że za wszelką cenę doprowadzi do śmierci Amarisa.
– To dziwne, bo kiedy rozmawialiśmy z Hesedem, do momentu kiedy porównałam Amarisa z Orenthilem nie wspomniał o chęci zabicia chłopaka, a jedynie ją sugerował – zauważyła Tifreth – Nie rozumiem, dlaczego nie mógł powiedzieć nam tego wszystkiego od razu?
Marius wyprowadził ich do przestronnego atrium otoczonego krużgankami. Deszcz nadal padał, jednak zapowiadało się na rychłe rozpogodzenie. Przez compluvium widać było kolejną wieżę, rozmytą się na tle szarego nieba.
– Zrozumcie, że Hesed jest typem człowieka o trudnym charakterze – wyjaśnił cierpliwie – Często się zdarza, że w rozmowach nie mówi wszystkiego dosłownie, lecz, tak jak słusznie zauważyłaś, stara się sugerować pewne kwestie. Jest wymagającym rozmówcą. Trzeba się do tego przyzwyczaić, bo w końcu każdy ma prawo być sobą. Osobiście jednak uważam, że skoro upewnił się, że pozbędzie się chłopaka, to nie musiał dzielić się z wami problemami nękającymi jego poddanych – otworzył dębowe drzwi i zaczął schodzić w dół po kamiennych schodach. – Co się natomiast tyczy Orenthila, to z jakiegoś powodu wspomnienie jego osoby w towarzystwie Heseda kończy się, przyznam szczerze, dość nieprzewidywalnie. Dzisiaj była to subtelna zaduma, jutro może ktoś na tym ucierpieć.
– Nie chciałam powiedzieć nic, co mogłoby go wyprowadzić z równowagi – przyznała szczerze Tifreth.
– Tak naprawdę to nikt nigdy nie chciał. Zazwyczaj w trakcie dłuższej, poważniejszej rozmowy, prędzej czy później pada imię tego naiwnego samozwańca, który myślał, że ze swoimi umiejętnościami zawojuje świat. To nieuniknione, tak jak dziwaczne napady humoru niektórych ludzi są nieuniknione. Do wszystkiego trzeba się przyzwyczaić.
Na końcu schodów napotkali masywne, metalowe wrota, które Marius otworzył jednym ze swoich kluczy. Po drugiej stronie roztaczał się szeroki na kilkanaście stóp korytarz, którego koniec załamywał się daleko z przodu. Po obu stronach wzdłuż ścian znajdowały się niewielkie, zakratowane nisze, w których poruszały się cienie ludzi. Jedni wrzeszczeli, drudzy mamrotali do siebie pod nosem, a jeszcze inni siedzieli i nie robili niczego. Wszystko spowite było zielonkawą poświatą, a w powietrzu unosiła się mieszanina niemytych ciał i moczu. Nisko osadzone krzyżowe sklepienie stwarzało przytłaczające wrażenie, a blade światło pochodni nadawało temu miejscu osobliwy, nienawistny wydźwięk.
Ruszyli powoli środkiem, a odgłos kroków giną wśród mozaiki wrogich dźwięków. Niektórzy dostrzegli ich obecność i przytykając brudne twarze do zardzewiałych prętów krat śledzili swoimi pustymi spojrzeniami.
– To ta cela – powiedział Marius, gdy zatrzymał się pod koniec korytarza przed jedną z nisz – Chcecie do niego wejść?
– Chciałabym go zobaczyć – odpowiedziała Tifreth, bacznie wpatrując się w ciemny kąt niszy, w którym dostrzegała kontury ludzkiego ciała.
Marius otworzył drzwi i przepuścił kobietę, po czym wyciągnął z kieszeni zakorkowany flakonik.
– To jest eliksir paraliżujący zmysły. Chłopak jest teraz pod jego wpływem wiec nie będzie zbytnio rozmowny i chętny do współpracy. Ostrożności nigdy za wiele. Zostawię wam tę porcję, żebyście w trakcie drogi powrotnej nie musieli się z nim męczyć. W Elgish zapewne macie bardziej wyrafinowane metody.
– Dziękuję – Daat odebrał szary płyn i schował go do płaszcza.
Tifreth zbliżyła się do chłopaka. Zdawał się nie reagować na jej obecność. Siedział skulony w kącie, a jego ciało drgało w spazmach bólu, malujących się potwornym grymasem na zabrudzonej twarzy. Kurczowo trzymał się lewej dłoni, którą owinięto niechlujnie jakimiś szmatami. Przez wilgotny materiał sączyła się krew.
A tak sobie przechodziłem, a że nastrój mam paskudny, to wymienię kilka kwiatków:
Deszcz gęsto padał na ziemię
I już w pierwszych słowach zapracowujesz na ORLY?
Oczy koni błagały, usta szeptały, mięśnie się podrywały...
No, już się robi ciekawie. I anatomicznie.
Jeźdźcy dostrzegli przerażenie malujące się na ich twarzach, które, jak się domyślili, było pozostałością po niedawnych wydarzeniach
Czyli można zakładać, że w po niedawnych wydarzeniach strażnikom pozostały... twarze.
Jedynie w kilku domach można było dostrzec twarz dziecka przyklejoną do szyby
Na Odyna... Porozklejali twarz dziecka (jednego?) po całym mieście???
...ukrytą częściowo za zaparowanym plackiem...
Oj... chyba wiesz, co tu jest nie tak, prawda? Podpowiem: zaparowany. I placek.
Mieszanina zapachu zepsutych jaj i samogonu wydobywała się z jego ust
Jadł zepsute jaja? Może chińskie jaja stuletnie? A może... po prostu przesadziłeś?
Twarze jeźdźców wykrzywił niewdzięczny grymas
Za co powinni być wdzięczni? Za zapach jajek?
Dwie masywne wieże wzbijały się wysoko w powietrze
Chodziło Ci o "wzbijanie się w niebo". A tak to wyszło, że własnie wystartowały.
Cały portal zamykała bogato intarsjowana archiwolta, której kolumny otoczone były tufowym warkoczem splecionym z potoku czterech żywiołów natury.
Mówisz?
Trzy spocone, symetryczne kości wyleciały z dłoni i odbiły się wielokrotnie od marmurowej posadzki, zatrzymując się między dwoma osobliwymi posągami.
To chyba wtrącenie z innego tekstu... Jakie znowu spocone (?) symetryczne (?!?) kości?
To właśnie tam, na kamiennym tronie, z otwartą dłonią i sceptyczną miną...
A, czyli to on rzucał spoconymi kośćmi! Wiesz co? Też mam sceptyczną minę.
impertynencję/interwencji/konsekwencji
Wiem, o co Ci chodziło - o oddanie dystyngowanego, formalnego tonu. Jednak nie jest to ani stylizacja, ani archaizacja. Wyszła jakaś partyjna nowomowa.
mruknął niewdzięcznie Hesed
Znowu niewdzięcznie? Takie niewdzięczne uniwersum?
nie jestem do końca przekonany czy jesteśmy jednomyślni w tej kwestii.
O rrrany, ale sztywny dialog!
moja towarzyszka ma na imię Tifreth
O! Kobieta?
na wyrost naiwne
Nie. Tak się nie da.
odgłos zbliżających się, dynamicznych kroków
Kto tam łazi? Chyba żadna z postaci akurat się nie zerwała do biegu - bo i po co?
...Odpłynąłby zupełnie
Spadek cukru miał, czy co? Że tak nagle odpada w środku rozmowy...
zaproszenie na tą egzekucję.
Tę.
Wlepił drapieżne spojrzenie w kobietę
Tak na przyszłość - czytelnik rysuje sobie obraz nowo poznanej postaci na podstawie opisu zachowania, grymasu, tonu głosu, postawy... Zwróć uwagę, że Twój Hesed jest najpierw niegrzeczny, arogancki, potem nagle przemiły i uprzejmy, potem ugodowy i ogólnie zadowolony z sytuacji, a teraz znowu jest drapieżny i ma srogi wyraz twarzy. Jeśli nie okaże się w najbliższym czasie schizofrenikiem albo ofiarą huśtawki nastrojów, to będzie znaczyło, że naszkicowałeś postać bez pomysłu i konsekwencji.
ruszyli jego krokiem
Śladem.
...że zachowuje się jak chorągiewka na wietrze
Fakt, trochę tak się zachowuje, ale jaki to ma związek z naciskami?
...że wywierają na nim karę śmierci?
Nie. Źle.
Atrium, compluvium ...
Już kolejny termin architektoniczny (było nawet prezbiterium i transept, a chyba jednak nie jesteśmy w kościele, prawda?). Zastanów się, czy takie wrzuty cokolwiek wnoszą, czy będą raczej odebrane jako popisywanie się wiedzą. Nie tak znowu egzotyczną, zauważmy.
Jedni wrzeszczeli, drudzy mamrotali do siebie pod nosem, a jeszcze inni siedzieli i nie robili niczego.
Zdanie niby poprawne, acz w jakiś nieuchwytny sposób zabawne.
a w powietrzu unosiła się mieszanina niemytych ciał i moczu
A dokładniej ich zapachu, prawda?
a blade światło pochodni nadawało temu miejscu osobliwy, nienawistny wydźwięk
Ciężko mi sobie wyobrazić blade światło pochodni (blado może świecić np. słońce zza chmur typu cirrus i stratus albo - powiedzmy- lampka). W dodatku sugerujesz, że Bogu ducha winne pochodnie sprawiały gorsze wrażenie, niż więźniowie i ich mocz - wszak dopiero one nadały wydźwieku.
1) Nie zrażać się, walczyć dalej. W sumie tragedii nie ma - masz jakiś pomysł, układasz sobie sceny, teraz pozostaje tylko kwestia wyrobienia. Warto więcej czytać, szczególnie klasyków gatunku. Pozwoli Ci to też uniknąć klisz startych niemal do przezroczystości (w tym wypadku - dwójka tajemniczych nieznajomych przybywa do ponurego miasta i tak dalej, i tak dalej...)
2) Jeśli mogę doradzić - popracuj nad bohaterami. Zaczynając od imienia, kładąc duży nacisk na sposób wyrażania się, kolokwializmy. Dialogi położyłeś wprost bezecnie - ponoć niektórzy robią tak, że świeżo napisany dialog czytają na głos. Spróbuj - w obecnej postaci brzmią chyba mega sztywno i sztucznie, prawda? Czy ludzie tak się wypowiadają?
3) Czym zainteresowałeś odbiorcę w tym fragmencie? W którym momencie Ty, jako hipotetyczny czytelnik, stwierdziłbyś "O, kurde, to niezłe! Ciekawe, jak to się rozwinie!" ?
Wypadałoby odpowiedzieć na Twój komentarz, gregster. Na początek wspomnę, że tekst ten powstał kilka ładnych lat temu, co jednak nie umniejsza ilości błędów w nim występujących. Zauważyłem natomiast, że strasznie czepiasz się do anatomii (z tego powodu mam wrażenie, że w Twoich opowiadaniach, o ile takie są, bohaterami są prostopadłościenne kloce) i do szczegółowego słownictwa. Cóż, nie ukrywam, że „compluvium” jest trochę przesadzone, jednak powiedz mi jak oddasz strukturę architektoniczną kościoła, nie używając słów takich jak nawa czy prezbiterium? I odpowiadając od razu na pytanie: tak, chodziło o kościół.
Idąc dalej, osobiście urzekł mnie komentarz dotyczący kości. Nie wiem, czego nie rozumiesz w sformułowaniu ,, spocona kość” – hmm, może to, że przed chwilą była miętolona w dłoni. Eureka, to nie było trudne. I czy nigdy nie słyszałeś o takim terminie, jak symetryczna kość? Jeżeli nie to wnioskuje, że z matematyki miałeś mierne oceny.
Co do kwestii dialogów. Są, jakie są i nie ukrywam, że co zdolniejsi mogą się o nie skaleczyć. Jednak ich sztywność może tłumaczyć duża pustka mentalna między pozycją wysokiego urzędnika a zwykłymi, nazwijmy ich ogólnie, rycerzami. Czy temat oklepany? Hmm, nie pokusiłbym się o takie stwierdzenie, tym bardziej, że ten fragment raczej enigmatycznie wnosi o charakterze całego ,,tworu”. Czy tym fragmentem kogoś zainteresowałem? Ciebie pewnie nie, jednak ile ludzi tyle gustów, więc jakoś mnie to nie zraża.
Podsumowując, świadom jestem ilości popełnionych przeze mnie błędów i nie uchylam się przed nimi. Mam jednak wrażenie, że Twój monograficzny komentarz jest faktycznie odzwierciedleniem paskudnego nastroju, o czym zapewne wiesz najlepiej. Mimo wszystko szanuje i doceniam, a wnioski wyciągnę.