
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Mała kałuża, która jeszcze przed chwilą lśniła pod jego nogami, nim otrząsnął się z zamyślenia zdążyła przybrać już postać wąskiej rzeczki, powoli spływającej po pochyłej podłodze izby w stronę drzwi. Przez otwarte okno wlewał się nikły zapach ozonu, jedyny poza czarną linią horyzontu ślad szalejącej gdzieś w okolicy burzy. Skulony przy topornie wyglądającym stole mężczyzna przypominał człowieka, który stoczył walkę z gromadą chłopów, wracających po żniwach z jedynej w okolicy karczmy – jego oczy były zapadnięte, twarz sprawiała wrażenie wyciosanej w kamieniu i obciągniętej źle wygarbowaną skórą. Ubranie które nosił zdradzało ślady długoletniego użytkowania, przez pokaźnej wielkości dziury widać było fragmenty żylastego ciała, kolor tkaniny dawno już przestał przypominać czerń. Gdyby Nędza i Rozpacz zechciały połączyć siły i przybrać postać fizyczną, istnieje duże prawdopodobieństwo, że wyglądałyby właśnie tak, jak ten dziwny, milczący człowiek.
-Zjadłby co może? – z zamyślenia wyrwał go głos korpulentnej kobiety w średnim wieku, która nie wiadomo kiedy stanęła w progu niewielkiego pomieszczenia. – Wygląda, jakby od Sierbowic do samej Borowej biegł, a śmierć by mu pięty lizała… – powiedziała gospodyni, licząc najwyraźniej, że nakłoni rozmówcę do zwierzeń. On jednak najwyraźniej nie był do nich skory.
– Sołtysowa wyśle chłopaka do Ożogowej, niech wywie się, czy jaka pomoc im się nie zda. Burza przeszła – odpowiedział mężczyzna, zupełnie nie na temat, w dodatku tonem nieznoszącym sprzeciwu. Nuta, jaką słychać było w głosie tego człowieka odebrała gospodyni wszelką nadzieję na uzyskanie informacji o tym, co go spotkało. Nie wyglądał tak przecież bez powodu.
-Babom z Koła Gospodyń gały wylazłyby z orbit, jakby był co mi rzekł – pomyślała z żalem. Jeśli bowiem ktokolwiek w tej wsi może wiedzieć o czymś jako pierwszy, to właśnie ona.
-Jaka tam burza – machnęła ręką kobieta – ledwo deszczyk posiąpił jako ksiądz kropidłem w palmową niedzielę. Niech oni sobie, a my sobie! Jak się u starego zduna dach od stodoły zapalił, to żaden z pomocą nie przyleciał, chociaż dymy widać było pewno i w sąsiednim powiecie! – gderała oburzona sołtysowa, której nic nie sprawiało większej radości, niż cudze nieszczęście.
Mężczyzna dopiero teraz spojrzał w jej stronę… Na swoje szczęście gospodyni była przekonana, że patrzenie chłopom w oczy nie przystoi porządnej kobiecie. Tylko to uratowało ją przed spopieleniem.
-Wyślijcie chłopaka… – powtórzył spokojnym głosem, od którego kwiaty na rosnącej na oknem jabłoni mogłyby pokryć się szronem.
-Jezus, Maria, jaja kurze
Odleć diable na wichurze! – rzuciła na odchodne wzburzona gospodyni, na wszelki wypadek czyniąc w stronę rozmówcy chaotyczny znak ręką, najpewniej mający chronić przed urokiem.
-Kto go tam wie, powsinogę – pomyślała, na wszelki wypadek spluwając jeszcze przez ramię.
Odgłos zatrzaskiwanych drzwi był pierwszym zwiastunem upragnionej samotności.
-Plączę grzywy, bimber pędzę
diabli, weźcie stąd tę jędzę… – szepnął mężczyzna, uśmiechając się słabo. Oparł się o ścianę i zapadł w płytki, niespokojny sen. Rzeka płynęła spokojnie w stronę drzwi.
***
Na wąskim, leśnym dukcie leżało mnóstwo porozrzucanych w nieładzie gałęzi i liści. Niektóre drzewa w głębi matecznika pochyliły się ku innym, naruszone korzenie nie były w stanie utrzymać ich w pionie, wspierały się więc na tych rosnących w sąsiedztwie, jak na wiernych przyjaciołach. To ślady po burzy.
W szprychy starego, zardzewiałego roweru, na którym jechał chłopak, co chwila wplątywały się patyki, przez co kilka razy prawie znalazł się w parowie oddzielającym ścieżkę od linii lasu. Z powodu wiatrołomów droga do wsi stała się wyjątkowo uciążliwa i parobek poczuł ulgę, kiedy na horyzoncie zamajaczyły kryte strzechą dachy.
***
Chałupy ustawione były po obu stronach uklepanej drogi, wokół prowizorycznego placu ze studnią w centralnym punkcie. Zanim Józek zdążył do niej dojść, już słyszał podniesione głosy przekrzykujących się bab. Każdy głupi wie, że przy cembrowinie wszystkie ważne wydarzenia się omawia, i jeśli kto chce zasięgnąć języka, powinien w pierwszej kolejności udać się właśnie tam. Idąc rozglądał się uważnie, obserwował niskie, przysadziste cielska domów najbogatszych chłopów, ustawionych w tej reprezentacyjnej części wsi, w pobliżu gospodarstwa sołtysa. Józek sięgnął pamięcią do swojej ostatniej wizyty w Ożogowej i zdziwiony stwierdził, że od tamtej pory nic się nie zmieniło. Wyglądało na to, że nawałnica ominęła wieś, albo przynajmniej tę jedną jej część. Tym bardziej dziwiło go poruszenie, jakie panowało wśród gadających coraz głośniej bab.
-Witajcie babko – zagadnął najstarszą kobiecinę, która przycupnęła na skraju kamiennej obudowy studni.
-A Ty czego tu, wyrostku? Nie uczyła Cię matka, że do rozmowy starszych nie wtyka się zasmarkanego nosa? – zamamlała zagadnięta kobieta.
Chłopak zaczerwienił się – był parobkiem, przyzwyczajonym do takiego traktowania, ale co innego baty od sołtysowej, a co innego od obcych. Zapatrzył się na swoje brudne, bose stopy i dukając usiłował zdradzić cel swojego przybycia. Baby nie ucichły nawet na chwilę i teraz jedna przed drugą narzekały na zniszczenia, jakie nawałnica wyrządziła na pobliskich polach.
-Winnyście cieszyć się, że burza chałup nie uszkodziła – pomyślał Józek, jednak nie powiedział nic, świadomy skutków, jakie to stwierdzenie mogłoby wywołać.
-Szczęście miał Farłak, że w porę obwiesić się zdążył, najpewniej nieszczęście przeczuwając! – zawyła jedna z bab, żywo przy tym gestykulując. Co my teraz do garnka mamy włożyć, kiedy zboże niby kosą ścięte na polu leży i gniło będzie, woda niczym w stawie stoi.
-Obwiesił się? Jakże to? Muszę coś pani Sołtysowej rzec, po to mnie przysłała, żebym języka zasięgnął – dodał szybko Józek, chcąc w porę usprawiedliwić swoją nadmierną ciekawość.
-Ano, wziął grubego powrozu kawał spory, pętle na nim zrobił, sznur na haku do sprawiania prosiaka łobwiązał, i obwiesił się był. We własnej chałupie! – najgłośniejsza z bab uczyniła pośpieszny znak krzyża na obfitych, zwisających do połowy wydętego brzucha piersiach.
-Tako właśnie było, jako rzekła Wiązowa. – potwierdziła, zamlaskawszy uprzednio, najstarsza z bab.
***
Chmurzec zbudził się gwałtownie, o mało nie spadając przy tym z krzesła. Rzeka, która utworzyła się u jego stóp zdążyła już przyschnąć, pozostawiając na drewnianej podłodze jedynie odznaczającą się czystością smugę. Przesunął dłonią po ubraniu – było wilgotne, a to już sukces, jeśli mieć na uwadze fakt, że jeszcze niedawno wyciśniętą zeń wodą można by podlać większość okolicznych grządek.
Zerknął za okno – horyzont zaczął już tonąć w różach i pomarańczach, zwiastując koniec pogodnego, majowego dnia. Mężczyzna nie lubił takich wieczorów, wywoływały w nim smutek, który nie powinien był nawiedzać takich jak on. W tym momencie na podwórku pojawił się parobek, prowadząc niezdarnie zardzewiały rower. Chmurzec uśmiechnął się półgębkiem na myśl o wrażeniu, jakie jego reakcja musiała wywrzeć na Sołtysowej, skoro usłuchała jego „prośby". Zabrał ze stołu kapelusz z ogromnym rondem i ruszył w stronę wyjścia.
***
W milczeniu wysłuchał relacji parobka, która, chociaż niedokładna i zawierająca mnóstwo niejasnych faktów, dała mu pełen ogląd sytuacji.
***
Najgorsi ze wszystkich byli topielce. Wiejscy kochankowie, zadurzeni w bezdusznych rusałkach, w pogoni za którymi rzucali się bezmyślnie w brudny błękit okolicznych jezior. Zdarzali się też odrzuceni zalotnicy, zapatrzeni w próżną i głupią jak stołowe nogi sołtysównę, mający za mało morgów, by móc marzyć choćby o ucałowaniu jej stóp. A niejeden oddałby za to ostatnie, dziurawe gacie. Tak, z nimi najtrudniej było rozmawiać – zamiast cierpieć w ciszy, jak Ci strzelający sobie w łeb ze strzelby na niedźwiedzie, wylewali swój nieutulony żal na okoliczne pola i wsie, ciskali gromy i pędzili po ziemi porywiste wiatry, zdzierające dachy z chałup. Nie potrafili i nie chcieli słuchać próśb, świetnie wychodziła im za to pośmiertna zemsta na niepowodzenia, jakich doznali za życia. Zamiast płakać cicho pod leśną kapliczką, błagając o zmiłowanie, wykorzystywali swoją siłę przeciwko żywym. Codzienne umieranie nie może być przecież przyjemne. Chmurnik bardzo ich nie lubił, dlatego poczuł ulgę, kiedy wyszło na jaw, że sprawcą atmosferycznego nieszczęścia jest dusza wisielca.
***
Mówią o nich, że spadają z nieba podczas gwałtownych burz i osiadają wśród ludzi, by pomagać im w nierównej walce z rozszalałymi żywiołami. Jedni uważają, że ich skóra czarna jest niczym u Murzyna, głowy zaś mają ogromne jak dynie, oczy wyłupiaste, a ręce powykręcane i skarlałe. Tu i ówdzie powtarzano, że cali porośnięci są długą sierścią, chadzają wyłącznie nago, a kiedy ma się na deszcz, chmury porywają ich i każą z mozołem przeciągać swoje ciężkie, lodowe kłęby nad przerażonym światem. W pewnej karczmie zaś pewien podróżny przekonywał innego, jakoby zupełnie nie różnili się oni od ludzi, wśród których na co dzień żyli. Tylko ich ubrania i włosy nieustannie pozostawały wilgotne i pachniały jak deszczowy wieczór. Każdej nocy wykonywali tytaniczną pracę, skuwając niebo warstwą lodu i chroniąc swoją okolicę przed atakiem dusz nieczystych i potępionych, które jak każdy wie, mieszkają właśnie w chmurach.
Kiedy Chmurzec słuchał tych licznych bajań miał wątpliwości, czy jego wysiłek nie jest próżny – czy tak nierozumnej społeczności należy się z jego strony jakakolwiek pomoc?
Kiedy Chmurzec słuchał tych licznych bajań miał wątpliwości, czy jego wysiłek nie jest próżny – czy tak nierozumnej społeczności należy się z jego strony jakakolwiek pomoc? Ostatecznie nie był jednak do końca pewien, czy w którejś z tych historii nie kryje się prawda o nim. Czy ktokolwiek wie, kim rzeczywiście jest?
-Z zamyślenia wyrwał go pomruk nadchodzącej burzy. Czekał właśnie na nią, wyglądał jej jak kochanki, której nigdy nie miał, wypatrywał jak wielkiego wydarzenia. Nigdy nie udało mu się odnaleźć podłoża wszystkich tych irracjonalnych odczuć, jakie targały nim podczas Walki. Siedział teraz na dachu kościelnej dzwonnicy – najwyższego budynku w okolicy. W swoim czarnym, podartym ubraniu wyglądał pewnie jak ogromna wrona albo gargulec, który na mieszkanie wybrał sobie akurat siedzibę tego dziwnego człowieka, zwanego tutaj bogiem. -Skoro jest taki wielki, że stawia się mu świątynie, to dlaczego nie on ratuje ich przed kataklizmami? Dlaczego nie on koi ból swoich zagubionych podopiecznych, którzy w przypływie żalu do świata odbierają sobie życie? Tego Chmurzec nie wiedział, a zbliżająca się nawałnica nie dawała mu czasu na dalsze przemyślenia. Wtedy zobaczył go. Leciał wraz z wirującym, poziomym lejem, jego wykrzywiona twarz stanowiła integralną część diabelskiego wichru. Chmurzec rozpoznał go od razu, chociaż nigdy nie dane mu było spotkać się z nim, kiedy jeszcze żył. Teraz ryczał i huczał wśród przydrożnych drzew, z wściekłością uderzał o pozamykane okiennice okolicznych domów, jakby chciał włamać się do nich i doszczętnie zniszczyć wszystko, co znalazłby w środku. Jakby chciał ukarać innych za własne nieszczęście. -Ludzie nigdy się nie zmieniają, nawet po śmierci nie wyzbywają się tych wad, których nie rozumiem. Przypomniał sobie Sołtysową i skrzywił się na samą myśl. W tym momencie poczuł nagłe uderzenie wichru, szalona trąba powietrzna wdarła się w niego z siłą wojennego tarana i przepłynęła przez ciało jak woda przez sito. Tego właśnie oczekiwał, ataku, spotkania, konfrontacji z tą tajemną, rozszalałą potęgą. W chwili, kiedy dusza nieszczęsnego pokutnika przedarła się przez ciało Płanetnika, w jego głowie eksplodowały setki obrazów, retrospekcja czyjejś przeszłości, zmieniająca się przed oczyma jak slajdy, jak kalejdoskop. Płonąca szopa. Bose, płaczące dzieci wpatrzone w szalejące płomienie, sadza na bladych twarzyczkach, iskry tańczące nad niewinnymi główkami. Wychudzona kobieta w brudnym łóżku. Mężczyzna przy studni, odsuwający się od niego ludzie. Ksiądz wskazujący z ambony na tego samego człowieka. Płanetnik otrząsnął się, nie mogąc uwierzyć w to, co zobaczył. Wyciągnął ręce ponad głowę i szeroko je rozpościerając wrzeszczał ile sił w płucach. Wzywał go, wzywał nieczystą duszę, by raz jeszcze się z nią połączyć, by mieć pewność. Jego głos zlał się z hukiem gromu i odgłosem łamiących się drzew, które padały jedno po drugim jak smolne szczapki. Kiedy ryczący nieszczęśnik znalazł się nareszcie w jego zasięgu, chwycił wir w dłonie i trzymał tak długo, aż cała rozpacz tej biednej duszy nie wlała się w niego jak w naczynie, wypełniając uczuciami tak strasznymi, że wstrząsnęły nim fale niekontrolowanego spazmu. Im większy był ciężar, jaki Chmurzec w sobie czuł, tym szalejąca wokół nawałnica stawała się cichsza, stopniowo przechodząc w deszcz. Nie wiadomo jak długo stał bez ruchu, zanim zorientował się, że niczego nie trzyma już w objęciach, wir zniknął, ciemne chmury rozwiały się, świat buchał teraz kłębami parowej mgły. Tylko Płanetnik nie potrafił odetchnąć. Słońce w jego duszy zaszło, ustępując miejsca najciemniejszej z bezgwiezdnych nocy. Nie pamiętał podobnej. Stał na kościelnej dzwonnicy potargany i zgarbiony. Gdyby ktoś na swoje nieszczęście mógł zobaczyć go z bliska, pomyślałby, że sam Lucyfer, znudzony piekielną monotonią, postanowił wybrać się na zwiedzanie swojego drugiego królestwa. Los nie był jednak łaskaw dla okolicznych chłopów i nie był to diabeł, a rozwścieczony Płanetnik. Jedno stuknięcie obcasa w kościelny dach, i budynek na którym przed chwilą stał zmienił się w kupkę desek i kamieni. To jednak dopiero początek pokuty. Karą będzie lęk.
Zaznaczam do przeczytania na później. I wcale nie temu, że spodobał mi się Twój nick ;)
Po co odkładać tę przyjemność? ;)
Świetne, wręcz genialne :D. Dawno nie czytałem tak dobrego opowiadania :)
No wreszcie! Myślałem, że nie poskładasz tego do kupy. Dobry początek, zobaczymy co z tego będzie dalej:)
Zapowiada się ciekawie, podoba mi się. ^
Całkiem fajne, jestem bardzo ciekawy dalszej części :)
No proszę, proszę, ładny pomysł. Podoba mi się, zwłaszcza że to słowiańska mitologia :3
Podnieśliście mnie na duchu. Odrobinę.
Barwny język, elementy folkloru i Chmurzec w roli głównej zwiastują ciekawe opowiadanie. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy :)
Akurat czytałam sobie o Płanetnikach, a tu taki malutki zbieg okoliczności... Taki "zbieżeg"... Przeczytam później :)
Pozdrawiam.
Takie pytanie niewinne zanim zacznę się (być może bezpodstawnie) wyżywać - czy pani Obłocznica gra w RPGi? :)
W zamierzchłej młodości grywała.
Dobra, więc najpierw błędy:
"jedyny poza czarną linią horyzontu ślad" - rozumiem, że chodziło o chmury na horyzoncie, ale to sugeruje raczej spaloną ziemię
"powiedziała gospodyni, licząc najwyraźniej, że nakłoni rozmówcę do zwierzeń. On jednak najwyraźniej nie był do nich skory", "W pewnej karczmie zaś pewien podróżny" - powtórzenia
"Chałupy ustawione były po obu stronach uklepanej drogi, wokół prowizorycznego placu ze studnią w centralnym punkcie." - to w końcu wokół placu, czy przy drodze?
Błędy w zapisie dialogów: "- Zjadłby co może? - z zamyślenia..." - w takich wypadkach zaczynamy wielką literą.
"niekontrolowanego spazmu" - masło maślane
O RPG pytałem, bo to się czasem daje zauważyć - grający mają specyficzny sposób opisywania postaci, próbuję więc sobie zgadywać ;)
Co mi się podoba? W warstwie jężykowej po prostu słowa (parowa, róże i pomarańcze), rzadkie i pasujące jak ulał porównanie "głupią jak stołowe nogi", Hey i Grechuta ;)
Podoba się temat i pomieszany świat, zdekonstruowane słowiańskie demony (dobra, sam się w to przecież bawiłem...). Ogólnie po tytule i nicku spodziewałem się jednak odrobinę więcej ;)
Hey?
E tam, po nicku i tytule... One nie zmienią tego, że stawiam pierwsze kroki. Ale nareszcie jakaś konstruktywna krytyka, dzięki! ;)
Niestety nie wiem jaki jest ten specyficzny sposób opisywania postaci.
No Hey! "Karą będzie lęk" - może podświadomie tudzież niechcący.
A charakterystyczne cechy takiego "rpgowego" opisu to przede wszystkim to, że jest w jednym kawałku - wygląd, ubiór, a najlepiej jeszcze oręż i charakter. U Ciebie natomiast rpgowo zabrzmiało zdanie "Skulony przy topornie wyglądającym stole mężczyzna przypominał człowieka, który stoczył walkę z gromadą chłopów" - "normalni" ludzie piszą raczej "przypominał kogoś, kto stoczył", albo "zdawał się dopiero co stoczyć...". Jakoś mi ten mężczyzna, który jest "człowiekiem" właśnie zabrzmiał mocno rpgowo.
To chyba odruch, które wydają się w tej chwili bardziej mi przeszkadzać, niż pomagać.
Nie znam tego utworu czy też fragmentu, przykro mi. Ale mam nadzieję, że przy moim nicku nie stoi krzyżyk i mogę liczyć na dalszą krytykę. ;)
Podoba mi sie tytuł i nie tylko.
A Parobek stanie się kiedyś Płanetnikiem i zemści się na starych babach.
I co było dalej? :)