- Opowiadanie: mstronicki - Kulczyba

Kulczyba

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kulczyba

Wronie Oko dość krótko był mi kumplem. I nie dziwcie się, że kontakt został zerwany, chyba obaj zasłużyliśmy na taki koniec. Ja jako nielojalny kumpel, a on za swoje wszystkie wybryki, którymi sprawił tyle bólu.

 

Przecież dobrze pamiętamy, przyjeżdżał naćpany, po drodze dodatkowo wypił i w ogóle tracił hamulce. Wtedy wyzywał, by później przeprosić i spytać, czy na pewno zachowujemy wobec siebie dystans. Bo jesteśmy na tej samej linii, tłumaczył.

 

Wszędzie szukał swego alternatywnego ego, a kiedy już je znalazł, nie dawał mu chwili wytchnienia – jestem jak ON, jak TAMTEN, tylko, że lepszy, ponieważ…

 

Gdy zażył trochę więcej, urywał mu się film i znikał z horyzontu na wiele godzin. Wówczas miewał wizje, w których jechaliśmy samochodem, docieraliśmy do bramy, a zza niej ziajały rozpienione psie pyski. Uważał tę wizję za proroctwo. Aż kiedyś przesadził:

 

– Te psy to wy, a ci w samochodzie to ja – powiedział. I nie wytrzymaliśmy. My, tak? Opowiadał, że w wozie jechaliśmy wszyscy.

 

– Nieistotne, to jedynie znak, że w czymś jesteśmy tacy sami, ale na dłuższą metę zachowujecie się jak te rottweilery.

 

I po chwili dodał, że wolałby zerwać z nami kontakt. Droga wolna, przyjacielu – Wronie Oko zniknął na wieczność.

 

A miało to miejsce na niedzielnym zlocie.

 

Przestałem pisać, i chociaż z twarzy nie schodził uśmiech, to depresja dawała o sobie znać. Nie pozwalała zapomnieć, że jest tuż obok.

 

Lecz jak długo można żyć w świadomości, iż bez tworzenia jest się niczym. Niegdyś przyznałem własnemu tacie, że nie zostanie po nas nic, nie przygotują nam choćby konduktu pogrzebowego. Nie będzie ani mojej, ani jego legendy. To przykre. Musiałem wrócić.

 

I jakoś się podniosłem po Wronim Oku, choć chwilami miałem ochotę go zabić. Śniło mi się na przykład, że stoję nad odlanym z brązu pomnikiem motocykla – nad jego grobem, by niedługo potem stanąć przed nim i prosić Boga o przebłaganie grzechów. Chwytałem nóż i Wroniemu podrzynałem gardło. Ale czy motocyklista powinien kończyć w taki sposób?

 

Żal uleciał, zapomniałem o przyjacielu, czułem się tak, jakbym go nigdy nie poznał. Czasami chciałby mu podziękować, kto wie, być może jego odejście nie było bezcelowe – być może uratował mi życie.

 

Prosiłem Ponurego Kosiarza, żeby mnie odwiedził – nigdy tego nie zrobił.

Koniec

Komentarze

Ciekawe. Takie w stylu "Jeźdźca burzy", musicalu o Jimie Morrisonie.

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Istotnie, ciekawe. Dobrze wprowadziłeś w klimat, chociaż poza tym trudno zrozumieć o co chodzi... A błąd tylko jeden zauważyłem, drobny:

Czasami chciałby mu podziękować - CZasami chciałbym mu podziękować.

Pozdrawiam

Ja tez nie kapuję o co tu biega. Jakieś epitafium dla zmarłego kumpla?

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka