
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Stałem wśród gąszczu na wpół zdrewniałych pnączy i krzewów, trzymając w dłoni krótki harpun. Nasłuchiwałem. Oszczep pozostał mi po mechanicznej kuszy, która została przez Nie roztrzaskana.
Jakiś chrobot i ruch za moimi plecami. Szybkim ruchem odwróciłem się nie robiąc najmniejszego hałasu. Nic.
Powracając do poprzedniej postawy, ruszyłem przed siebie. Minąwszy kilka szerokich pni starych jak światdrzew, wyszedłem na małą polanę. Była pusta. Jak na razie…
Rozglądając się wokoło, stanąłem przy niewielkim krzewie, szukając prowizorycznego schronienia, które być może będzie mogło się przydać. Niestety. Nic odpowiedniego nie znalazłem. Jednak musiałem czekać. Nie miałem możliwości ucieczki. Oni zostali w tyle. Żyli? Miałem nadzieję, że tak.
Zaatakowały nas od tyłu. Rozbiły szyk. Rozproszyliśmy się. Ja uciekłem. Oni… Walczyli? Z nimi? To mogła być jedynie krótka zabawa, z której moi kompani mogli nie wyjść żywi. Ja miałem szczęście.
Znów zza moich pleców dobiegł mnie jakiś dźwięk poruszanych gałęzi i przygniatanie wilgotnej ściółki. Tym razem z gąszczu coś wyszło. Nie ktoś. Wybałuszyłem oczy patrząc na bestię. Ta wpatrywała się we mnie niczym na przekąskę po sutym obiedzie. Z przerażenia cofnąłem się do tyłu. Bestia jedynie ugięła kolana i już była tak samo, blisko co przed chwilą. Sapała okropnie, przez co z jej nozdrzy wydobywała się przezroczysta strużka pary.
Zadrżałem, gdy cicho zawarczała, gdy cofając się natrafiłem na twardy pień, o mało się nie przewracając. Tym razem miałem już odciętą jedyną drogę ucieczki. Nogi miałem jak z waty, lecz umysłowi nie dałem odpocząć. Cały czas szukałem możliwych wyjść z tej sytuacji. Niestety… Nic nie znalazłem.
Bestia nawet nie mrugnęła, wciąż wpatrując się we mnie. Czemu nie atakuje – pomyślałem, śmiejąc się ironicznie w duch ze swojego zdziwienia.
Nagle poczułem zapach zakrzepłej krwi. To ona przybliżyła do mnie swój łeb. Między jej zębami dostrzegłem czarne, zakrzepłe krople zmieszane ze ślina oraz postrzępione kawałki ubrań miedzy jej zębami. To, co jeszcze się na nich trzymało było przerażającym widokiem.
Może jednak ktoś przeżył? – znów niepewne domysły.
Wciąż stałem jak wryty. Mimo, że od pojawienia się bestii minęło zaledwie kilkanaście sekund, czułem jakby to trwało całą wieczność. Strach zdążył sparaliżować całe moje ciało, przez co nie zdołałem poruszyć żadnym mięśniem, aby spróbować jakiejkolwiek ucieczki.
Nagle coś w mojej dłoni zadrżało. Spojrzałem na nią i dostrzegłem w niej mały oszczep. W ogóle o nim zapomniałem. A więc mam jakąś broń – pomyślałem i wypróbowałem jej siłę. Zamachnąłem się, a gdy wyprostowałem rękę, oszczep ze zgrzytem wyleciał z uścisku i trafił bestię w prawe oko. Zawyła. Miałem szansę. Rzuciłem się biegiem między drzewa za moimi plecami. Były one na tyle rzadkie, żeby bestia mogła się między nimi przecisnąć, lecz także na tyle gęste, żeby spowolnić jej pogoń za mną.
Gnałem ile sił w mych kończynach. Nie mam tu na myśli tylko nóg. Także rękoma odpychałem się od pni drzew, co pozwalało mi zachować równowagę podczas szaleńczego slalomu.
Gdzieś w gęstwinach pohukiwała sowa… No tak… Zapomniałem, że tu nie ma sów. Najwyżej pterodaktyle. Więc co to było? Tak… A co mnie to obchodzi?
Na ułamek sekundy odwróciłem głowę. Nic za mną nie biegło. Jednakże wciąż słyszałem za sobą rozległe sapanie. Głośne sapanie. Odwróciłem się, aby znów pobiec przed siebie, lecz coś nie pozwoliło mi biec. Spojrzałem pod nogi. Momentalnie zamknąłem oczy i zacisnąłem usta, aby nie puścić pawia. Torsje jednak nadeszły. Dopiero po chwili moje ciało się opanowało a drgawki minęły. Spojrzałem jeszcze raz. Przede mną leżały ciała moich kompanów. A raczej resztki, jakie z nich pozostały. Widziałem dwie poharatane głowy i porozrzucane kikuty kończyn, które okrywały strzępy ubrań i kombinezonów. Cała reszta Najwyraźniej zasmakowała bestii, która dopiero, co mogła dokończyć swoje dzieło.
Zrobiłem kilka kroków do przodu, starając się na nikogo nie nadepnąć. Rozejrzałem się poczym podszedłem do ciała (od pasa w górę) mojego współpracownika, a zarazem serdecznego przyjaciela.
Pamiętałem, że miał on na sobie jeansy. Pamiętałem także, że takie właśnie spodnie, a raczej ich skrawki, widziałem zaciśnięte w szczelinach między zębami bestii. Łzy zebrały mi się w kącikach oczu i powoli słynęły po twarzy. Otarłem je wierzchem dłoni i postanowiłem jak najszybciej uciec z tego miejsca. Przeraźliwego miejsca grozy i śmierci panującej wokół.
Obróciłem się na pięcie i ruszyłem powolnym krokiem przed siebie. Nie miałem siły do kolejnej szarży. Nagle coś błysnęło mi z boku. Odwróciłem wzrok i ujrzałem wystającą lufę długiej broni z krzaków. Ktoś musiał ja zgubić podczas walki.
Ciężko przełykając ślinę, wyrwałem ją z gąszczu. Sprawdziłem magazynek. Pełny. Identyczne trzy miałem doczepione jeszcze do paska. Szczęście w nieszczęściu – pomyślałem.
Zemsta. Teraz ta myśl zaślepiła mój umysł. Przewiesiłem sobie broń przez ramię i rzuciłem się biegiem w stronę polany. Chęć pomszczenia swych kompanów przewyższyła wszelkie trudności.
Biegłem ile sił w nogach. Czasem nawet udawało mi się przyśpieszyć. Już po kilkunastu sekundach dotarłem na miejsce. A jednak. Bestia tam była. Nie goniła mnie wcześniej. Cicho sapała opierając się o drzewo. Z jej łba spływała struga ciemniej krwi. Zdjąłem broń i złapałem ją oburącz. Pierwszy pocisk wymierzyłem w jej łapę. To wystarczyło, aby znów się mną zainteresowała. Odwróciła się i powoli zaczęła dreptać w moją stronę. Mocniej złapałem pistolet i władowałem w jej rozdziawioną gębę cały magazynek. W sekundę wymieniłem ten pusty na nowy. Kolejna seria. Tym razem w okolicę serca. Zwolniła. Gdy skończyłem, zatrzymała się i zawyła.
Spojrzałem za siebie, gdyż usłyszałem jakiś obcy dźwięk. Ta chwila nieuwagi wystarczyła bestii do ponownego ataku.
Miałem już załadowany ostatni magazynek, gdy dopadła do mnie i stanęła kilka metrów dalej. Wtedy cel miałem już namierzony i z pełną precyzją strzeliłem jej między wyłupiaste oczy.
Nawet nie pisnęła w chwili, gdy upadała na ziemię. Najprawdopodobniej już pierwsze kule zadały śmierć. Kolejne leciały jedynie z braku chwilowego zajęcia.
Ogromnie cielsko uwaliło się tuż przy moich stopach, a tryskająca czarna ciecz z jego pyska zmoczyła mnie od stóp do głów. Po tym zabiegu waliłem niemalże jak zdechły koń w czerwcu, jednakże byłem chwilowo szczęśliwy. Zwyciężyłem.
– ZABIŁEM TO GÓWNO !!! – wrzasnąłem na całe gardło, aż w uszach mi zadźwięczało. Chciałem, aby mój przyjaciel mnie usłyszał, lecz wiedziałem, że to już jest niemożliwe.
Upadłem na kolana i zanurzyłem dłonie w otwartej czaszce bestii. Krew rozlała mi się po całym ciele, gdy wylałem ją sobie nad głową. Wtedy wiedziałem, że normalny to już ja nie jestem, lecz teraz zaniepokoił mnie inny fakt. Jakiś ruch za moimi plecami. Dźwięk łamanej gałęzi i ochrypłe sapanie nad głową. Coś gęstego i strasznie cuchnącego spadło mi na ramię o mało nie zwalając mnie z nóg, na których chwilowo kucałem.
Odwracając się podniosłem głowę do góry. Chciałem pomyśleć, co teraz mogę zrobić, lecz już po chwili nie miałem czym. Z mojej głowy zrobił się chudy placek, który spoczął na szorstkim języku takiej samej bestii, którą dopiero, co powaliłem.
– Ścierwo – chciały powiedzieć moje usta, lecz wydęły się i, z cichym mlaśnięciem, upadły w gąszcz wysokiej trawy.
Po tej nieudanej misji miałem dwa spostrzeżenia. (Jeżeli w ogóle mogło do czegoś takiego dojść) A mianowicie to, że nigdy do końca nie byłem syty, lecz nawet bym nie pomyślał, że kiedykolwiek będę jadł własne flaki. Lecz to już mi do świadomości potrzebne nie było. Wszelka świadomość umarła, zostając rozszarpaną na strzępy. Tak… Gdybym mógł, to bym się chyba uśmiechnął. Co za ironia…
No, to już lepiej. Coś się dzieje, i nawet wiadomo, co. Oraz gdzie. Nadal tajemnicą pozostaje, dlaczego, lecz mniejsza o to.
Stałem wśród gąszczu na wpół zdrewniałych pnączy i krzewów trzymając w dłoni krótki harpun.
Albo w gąszczu, albo wsród bez gąszczu. Przecinek. Imiesłowy współczesne i uprzednie wymagają używania przecinków.
Szybkim ruchem odwróciłem się nie robiąc najmniejszego hałasu.
Przecinek z powodów jak wyżej.
(...) które być może będzie mogło się przydać.
Być może będzie mogło przydać Ci się pogłębienie wiedzy o polszczyźnie.
Znów zza moich pleców dobiegł mnie jakiś dźwięk poruszanych gałęzi i przygniatanie wilgotnej ściółki.
Bardzo dobrze, że zaznaczyłeś, iż chodzi o plecy bohatera Twojego opowiadania. Ktoś mógłby pomyśleć, że dźwięk dobiegł zza cudzych pleców. Jakiś --- po co to słowo? Piszesz, jaki dźwięk, więc nie dowolny jakiś, lecz konkretny. Dźwięk przygniatanie wilgotnej ściółki?
Ta wpatrywała się we mnie niczym na przekąskę (...).
A nad tym zdaniem popracuj sam.
Podsumowanie: jest lepiej, ale nie jest dobrze z powodu błędów. Jest ich, oczywiście, więcej, ale to już sam szukaj.
Dzięki za sprawdzenie... :)
To są moje pierwsze teksty, więc sam rozumiesz. Przede mną jescze wiele pracy nad pisaniem... Będę się starać.
Lecz mimo moich błędów, mam nadzieję, że sama treść jest w porządku...
Rozumiem, bo to widać, i dlatego wypunktowałem Ci kilka pierwszych byczków, żeby zwrócić Twoją uwagę na ich sadzenie. Uwierz mi, że teksty wolne od błędów czyta się lżej, bo nic nie odwraca uwagi od treści, fabuły i postaci.
Standardową, ale nie zdawkową radą jest: czytaj, dużo czytaj, i bynajmniej nie tylko fantastykę. To pomaga. Oczywiście bardzo przydatne są słowniki, poradniki poprawnościowe --- bez trudu znajdziesz w Sieci kilka poradni językowych, gdzie możesz zadać pytania --- za rok, góra dwa, sam się zdziwisz, porównując dzisiejsze teksty z nowymi...
Jeśli Twojemu poprzedniemu tekstowi dać jeden punkt, temu powyżej można przyznać cztery. Jest konkretny bohater, określona akcja, i trzyma się to tak zwanej kupy (jeśli pominąć wspomniane kFiatki...).
Nagle poczułem zapach zakrzepłej krwi. To ona przybliżyła do mnie swój łeb. – Brzmi jakby krew przybliżyła łeb do bohatera.
Między jej zębami dostrzegłem czarne, zakrzepłe krople zmieszane ze ślina oraz postrzępione kawałki ubrań miedzy jej zębami.
Chęć pomszczenia swych kompanów przewyższyła wszelkie trudności. – Chęć przewyższała trudności, czyli na chłopski rozum, chęć zemsty była bardziej uciążliwa i męcząca niż szaleńczy bieg bohatera przez las, walka i ucieczka przed bestią… Bez sensu.
Zdjąłem broń i złapałem ją oburącz. Pierwszy pocisk wymierzyłem w jej łapę. – Tu tez dziwnie to brzmi. Jakby wymierzył w łapę broni, którą trzymał.
Mocniej złapałem pistolet – pistolet to długa broń? (wcześniej pisałeś, że z krzaków wystawała lufa długiej broni).
A ja takich parę wyłapałem. I tam jeszcze z tymi magazynkami. W broni był jeden, przy pasku mial trzy. Razem cztery. Wystrzelał tylko trzy, przy czym pisałes przy trzecim, że jest ostatni. Niby szczegół, a razi. Do tego błędna składnia, powtórzenia, sporo nielogiczności. Nie widziałem poprzedniego tekstu, ale skoro Adam twierdzi, że był jeszcze gorzej napisany, to boję się go czytać. Wierzę mu na słowo :P Ale i twierdzi, że jest poprawa, czyli to dobrze.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Yyy... no dzięki... :)
Teraz już bardziej się będe trzymał na baczności, pisząc...
Właściwie mam zdanie jak Fasoletti. Jedyny plus, że tekst przynajmniej szybko się czyta.
Pozdrawiam.