- Opowiadanie: GaPa - Ratując świat, pogryzał poziomki (FANTASTYCZNY KICZ 2011)

Ratując świat, pogryzał poziomki (FANTASTYCZNY KICZ 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ratując świat, pogryzał poziomki (FANTASTYCZNY KICZ 2011)

To nie było tak, że Jack Redo dobrze prezentował się z blasterami u pasa. Nawet odwrócenie sytuacji nie oddawało w pełni rzeczywistości. W rzeczy samej, widząc tego wyprostowanego, uzbrojonego żołnierza każdemu musiało przyjść do głowy, że celem miliardów lat ewolucji było stworzenie owego tandemu. Wspaniały pułkownik – już gdy był dzieckiem matka inaczej go nie nazywała – i jego niezawodna broń.

Legenda Bitwy Pasa Oriona, jedyny ziemianin, który przetrwał straszną potyczkę z proxami. W istocie to jego śmiały manewr z końcowej fazy bitwy, gdy wydawało się, że dni ludzkości są policzone, odmienił przebieg tego starcia. Był to ten punkt w czasie, po którym wiadomo było, że ludzkość przetrwa, a proxi zostaną zmieceni z kart historii. Tak też w istocie się stało. Pozbawieni przez pułkownika Redo swoich najważniejszych okrętów klasy AA przetrwali tylko parę lat.

 

Pułkownik właśnie stał przed poważnym dylematem. Jako jedyny członek Klubu Weteranów Pasa Oriona, a także jego prezes i skarbnik rozważał wstąpienie swojej organizacji do Obrońców Ziemi – Użytkowników Zaawansowanych Aparatów Latających O Wadze Powyżej Dwustu Ton, lub Wszechziemskiego Związku Weteranów 30+. Pierwszy był bardziej prestiżowy, drugi za to kusił większymi profitami, a biorąc pod uwagę kończący się właśnie kontrakt z producentami płatków śniadaniowych – mogło to przechylić szalę.

Brzęczyk wideofonu przerwał jego rozmyślania. Na ekranie ukazała się wszystkim znana twarz tegorocznej Miss Universum; obecnie osobistej sekretarki Sekretarza Generalnego ONZ, sir An Drew Dew.

– Panie pułkowniku, sir An Drew wzywa pana na naradę. Hiperpilne i supertajne! – po kilku miesiącach pracy wiedziała już, jak rozmawiać ze starą gwardią oficerską.

– Oczywiście, na rozkaz! – odparł bynajmniej niezaskoczony pułkownik. Tylko raz w życiu został zaskoczony, kiedy otwierając kopertę z Uniwersytetu Karolińskiego dowiedział się, że został przyjęty. Parę absolutnie zmarnowanych lat.

 

Najbliższa kabina publicznego teleportera znajdowała się w lokalnym urzędzie pocztowym, jednak trwający od miesięcy strajk pracowników (domagali się specjalnych stanowisk do obsługi leworęcznych klientów) zmusił go do skorzystania z usług jednego z prywatnych przekaźników. Dokonał opłaty, pozostawił ubranie w depozycie, i już po chwili nagi znajdował sie w bliźniaczej kabinie w Nowym Jorku. Ubrał standardowy kombinezon, udał się do dobrze znanego gmachu. Sprawnie przebył drogę do osobistej szatni, która znajdowała się tam od chwili pamiętnego triumfu, i ubrany w galowy mundur gotowy był na spotkanie.

 

– Oto generał Prizkow, panie pułkowniku – zagaił Sekretarz Generalny. – Miękko wprowadzi pana w sprawę.

Mężczyźni skinęli sobie głowami, wyczuwało się powagę sytuacji.

– Panie pułkowniku! Jeśli jeszcze nie oglądał pan wiadomości! – tu spojrzał pytającym wzrokiem na swojego rozmówcę.

– No, nie miałem takiej potrzeby.

– Dziś rano! Znienacka! Na naszej planecie! Pojawił się dość niezwykły obiekt! Proszę spojrzeć!

Uruchomił wielki ekran, na którym widać było Statuę Wolności. Z pochodni w niebo wzbijał się długi przedmiot, który ginął gdzieś za widnokręgiem.

– Drugi koniec! Znajduje się! W fontannie z karpiami! W miejscowości… eee, nie dostałem jeszcze informacji, jak dokładnie powinniśmy wymawiać jej nazwę…

Szef ONZ zdumiony popatrzył na generała.

– Populacja tej miejscowości! – na ekranie pojawiła się nazwa KRASNYSTAW – To tylko 0.00000(2) procenta całej! – usprawiedliwił się generał. – Nie sądzimy także! By ta informacja posiadała jakąś wartość! Bojową! Co do konstrukcji! – płynnie zmienił temat – Wstępne rozpoznanie wskazuje na wielkie podobieństwo! Do wiciomacek proxów! Użytych przez nich w końcowej fazie wojny! – swoim zwyczajem skandował generał, mocno już zasapany.

Pułkownik przypomniał sobie ostatni, desperacki atak, przeprowadzony przy użyciu kilku ocalałych statków floty handlowej wroga. Cóż za zaciekłość i brak poszanowania dla życia, pomyślał. Dobrze, że rozgnietliśmy ich na miazgę, co do jednego. Zrzucone wiciomacki były przyczyną wielu cierpień dla zmęczonych wieloletnim wysiłkiem wojennym mieszkańców. Na szczęście zrujnowane fabryki proxów zdołały wyprodukować jedynie kilka prototypowych sztuk.

– Jak pan pamięta! Dzięki nim można było kontrolować! Ludzkie umysły! Zagrożenie zostało szybko usunięte!

Nie wspomniał taktownie o zdalnie sterowanych głowicach, dzięki którym udało się pozbyć wiciomacek wraz z ofiarami

– Czy…?

– Nie! Jak dotąd nie stwierdziliśmy żadnych anomalii! Poza! Typowym dla techniki proxów! Zakłócaniem działania naszych wszelkich! Zaawansowanych urządzeń elektronicznych! Obecnie w sferze pięciu kilometrów! Jej zasięg nie powiększa się! Jesteśmy jednak w gotowości! Proponowałem nawet użycie sprawdzonej metody! Jednakże…

– Jednakże, w tym roku wybory – kontynuował teraz Sir An Drew – i badania sądażowe wyraźnie wskazały na konieczność poszukania innego rozwiązania. Jak się pan domyśla, pańska obecność tutaj nie jest przypadkowa, nawet biorąc pod uwagę użycie teleportu, ha ha – pomimo napiętej sytuacji zażartował. – Obecnie obiektem X zajmują się naukowcy, wojsko i specjaliści od PR, jak na razie stanowczo wykluczyliśmy działania obcej cywilizacji. Jedyna nam dotąd znana napotkała dość duże, hm, problemy – odchrząknął przywódca. Sprawcy musimy poszukać we własnym gronie. Pańska misja – wycelował palcem wskazującym w generała.

– Udać sie w rejon Pasa Oriona! Dokładne koordynaty! Otrzyma pan za chwilę! Wywiad zlokalizował tam nieznanego typu! Statek kosmiczny! Mogą być związki!

– Na czym ma polegać dokładnie moje zadanie?

– Proszę robić! Do czego jest pan stworzony!

– Tuuf, tuuf – naśladował dźwięk blastera Sekretarz Generalny – i pozamiatane.

Stalowobłękitne oczy pułkownika pojaśniały, jakby był pasterzem, a owce z sąsiedniego stada zepchnęły w przepaść swojego opiekuna, i biegły teraz ku niemu, zaś on miał w dłoniach wielką, tępą maczetę. Albo kindżał. Albo w lewej kindżał, w prawej maczetę. Ewentualnie odwrotnie.

– Otrzymam pojazd bojowy?

Sir An Drew usmiechnął się tajemniczo, może nawet nieco złośliwie – na szczęście dzielny wojak był nieczuły na tego typu niuanse – i skinął głową.

– Dokładną kopię swojego ostatniego okrętu, generał w drodze na kosmodrom wyjaśni szczegóły. Niezwykle jestem zobowiązany, żeś niezwłocznie stawił się na wezwanie trwogą zdjętych rodaków.

Ostatnie zdanie wypowiedział już oficjalnym tonem, ustawiając się do światła ze swojego lepszego profilu. Ćwiczył najwyraźniej.

 

Spoglądając czule na Niezajechaną Betty, pułkownik przypominał sobie słowa generała Prizkowa – Doświadczenie, Odwaga, Ojczyzna, Poświęcenie. Może jest ostatnią nadzieją ludzkości? Cywilom nie można ufać… Wspominał z nostalgią długie dnie spędzone na ciągnięciu drutów, które zastąpić musiały skomplikowane elektroniczne układy sterujące, jak i inne, zupełnie nieprzydatne w obliczu technologii wroga przyrządy. Podziwiał dokładną replikę, z żalem wspominając oryginał, rozbity w czasie próby lądowania na Kosmodromie Kourou. Powracając ze swej najważniejszej jak dotąd misji, za orbitą Jowisza przyjął bratni podarek od załogi z Europy Środkowej. Sądził, że to zwykły płyn do płukania ust. Dokładnie nie wiedział, jak doszło do tego, że ekipa ratunkowa musiała go wydobyć z dymiącego wraku. Śpiewał wesołą piosenkę o Szpitalu Świętego Jakuba – jedyna pamiątka z uniwersytetu – i prosił o "wskazanie kierunku na Proximę, popamiętacie karaluchy wy mię". Nierozerwalna część jego legendy. Czekał na nawigatora i jednocześnie autora odtworzenia pojazdu.

 

***

 

Rozpoznał ciasną kabinę, ale już nie współpasażera, niepozornie wyglądającego cywila w poplamionym fartuchu i fryzurą w nieładzie. Oczywiście nie był zaskoczony sytuacją, a jego partner zdaje się ze zrozumieniem przyjął pojawienie się blasterów. Co nie znaczy że bez niepokoju.

– Panie pułkowniku, doświadczamy właśnie efektu, o którym wspomniałem na początku podróży – powiedział spokojnie, nie gestykulując.

– Jakiego efektu, jakiej podróży? – zapytał sucho.

 

***

 

Pan Strata, uznawany obecnie za najlepszego specjalistę od różnorakich analogowych technik miał problem. Jakkolwiek złowieszczo, złowróżbnie i demonicznie nie próbowałby wyglądać, efekt był zawsze taki sam – pospolity człowiek o nie zapadającej w pamięć aparycji. Nawet – starannie ułożone – potargane włosy, i stroje ekscentrycznych naukowców zwinięte z muzeum kinematografii nie były w stanie zmienić tego wizerunku. Jedynym wyróżnikiem, za to przez niego niepożądanym był sposób przemieszczania – idąc sprawiał wrażenie, jakby jednocześnie ruszał, zwalniał, i chciał zmienić kierunek. Wydawało się, że zdezorientowane komórki jego ciała, nie wiedząc gdzie dokładnie powinny się znajdować w danym momencie, pojawiały się tuż obok miejsca przeznaczenia, doskonale przy tem niezsynchronizowane. Był r o z e d r g a n y.

– Siemanko – rzucił kwaśno do jedynego towarzysza szkolnych śniadań. "#$%#%@##!! płatki" – dodał w myślach. Stalowy uścisk dłoni, którego doświadczył, i pogardliwe spojrzenie, nie pozostawiały złudzeń – był dokładnie tego samego zdania o pułkowniku, co pułkownik o nim.

 

Kiedy ujrzał tego sławnego jajogłowego, jak zwykle niechlujnego i potarganego, raz jeszcze odczuł wagę swej misji. Powszechnie znana była niechęć pomiędzy Sekretarzem Generalnym, a tym ekscentrycznym właścicielem paru tysięcy patentów. Pomimo tego, pomyślał pułkownik, zachował się jak patriota, odrzucił uprzedzenia i stawił się na wezwanie. W obliczu zagrożenia porzucili wzajemne animozje, i zjednoczyli się we wspólnym działaniu ku wyższym celom. Jednak nawet to nie mogło zmienić pierwszego osądu starego wiarusa, któremu zawsze ufał. Może dlatego, że nigdy jeszcze nie wydał drugiego.

– Chciałem podziękować za świetną robotę, mam na myśli Betty.

– Na prośbę tego łachudry sekretarzyka się tym zająłem. Chociaż… trochę podrasowałem tu i ówdzie.

Zachichotał we wcale nie odrażający sposób. Zajęli miejsca w dobrze znanej kabinie, szybko znaleźli się na orbicie. Przez chwilę w milczeniu patrzyli na delikatną planetę, błękitno-burą wylęgarnię ludzkich istnień. Ostatni bastion całego gatunku.

– Jest tak, panie pułkowniku. Konwencjonalny napęd jest standardowy, jednak przy skoku użyjemy pewnej innowacji, mojego autorstwa. Wielofazowe mikroprzesunięcia wektora spinu czwartego wymiaru – oto clue sprawy. Nie przynudzając – jest lepiej, szybciej, w promocji dla pierwszego klienta tylko jedna wada. Dogoni nas wsteczna fala wyprzedzająca, powinien pan wtedy doświadczyć zaburzeń pamięci. Z moich obserwacji wynika, że efekt… hm… zagubienia trwa dosłownie parę minut, i jest coraz słabszy z każdym kolejnym skokiem. Gdyby mnie pan nie poznał, proszę więc nie strzelać.

Znowu zachichotał, zerknął na broń i przestał.

– Rozumiem, niejedno poświęciłem dla dobra sprawy. Gdybym faktycznie zrobił się podejrzliwy w kwestii pana osoby, proszę nie wykonywać gwałtownych ruchów.

 

Dotarli do Zewnętrznego Pierścienia, skąd mogli wykonać skok. Przestrzeń zawinęła się wokół nich, by…

 

Rozpoznał ciasną kabinę, ale już nie współpasażera, niepozornie wyglądającego cywila w poplamionym fartuchu i fryzurą w nieładzie. Oczywiście nie był zaskoczony sytuacją, a jego partner zdaje się ze zrozumieniem przyjął pojawienie się blasterów. Co nie znaczy że bez strachu.

– Panie pułkowniku, doświadczamy właśnie efektu, o którym wspomniałem na początku podróży – powiedział spokojnie, nie gestykulując.

– Jakiego efektu, jakiej podróży? – zapytał sucho.

Po kilku minutach, bez głuchego łoskotu, powróciła pamięć.

– Niepożądany efekt uboczny ustąpił, jak sądzę, profesorze Strata.

– Luz, BTW, jesteśmy u celu – oznajmił nonszalancko naukowiec. Rąbkiem fartucha osuszył czoło. – Niechże to, niechże, widzę go! – krzyknął podniecony.

Pułkownik, monumentalnie statecznym krokiem podszedł do iluminatora.

– No… – szepnął – jak wielkie to jest?

 

Statek kosmiczny był olbrzymi. Wyglądał jak dziecięca zabawka, nieśmiertelny bączek, z przyczepioną u góry paraboliczną anteną. Tyle że gargantunicznych rozmiarów. Jak wyszło z obliczeń sama antena miała ponad 130 tysięcy kilometrów średnicy, statek był jeszcze większy. W nieuchwytny sposób dawało się odczuć jego pozaziemskie pochodzenie. Związek z techniką proxów był oczywisty – nawet elektroniczny zegar w kabinie nie działał.

Jack szybko podjął decyzję.

– Musi mi pan pomóc w przedziale bojowym, we dwóch będzie łatwiej ręcznie wystrzelić torpedy.

– Yyyyy, aaa nie lepiej sprawdzić o co chodzi? Cały olbrzymi okręt, naszpikowany obcymi technologiami. Myśleliśmy że nie pozostał po nich nawet ślad…

– J a dowodzę misją. Wy, naukowcy, zaraz byście wymyślili jakąś kolejną maglownicę atomów. Osobiście uważam, że fotonowa torpeda i blaster to dość dla mężczyzny. Zapraszam – dodał nie znoszącym sprzeciwu tonem.

Przedział bojowy, znacznie większy od części dla załogi, mieścił w sobie 97 głowic fotonowych dużego kalibru.

– Czeka nas kilka godzin pracy, z nakręcaniem sprężyn, transportowaniem torped do wyrzutni. Proszę tylko powiedzieć, gdzie celować aby dokonać największych szkód? Rozmiar wrażej jednostki jest dla niego doskonałą ochroną.

– Naparzajmy w jednostkę napędową, może dojdzie do reakcji łańcuchowej. Plus parę torped w podstawę tej anteny. Dość złowieszczo wygląda, choć nie mam pojęcia do czego służy – może dzięki niej da się kontrolować wiciomacką ze statui?

Jack chciał przesunąć pierwszą torpedę, jego ręka zagłębiła się w jej korpus, z powstałego otworu zaczęły się sypać trociny.

– Sabotaż!

Przez chwilę w milczeniu sprawdzali pozostałe – same atrapy. W ciszy powrócili do kabiny.

– Może spróbujemy abordażu? Albo rozpędzimy się, i z całą prędkością w nich?

Usłyszeli hałas, tuż po nim świst uciekającego powietrza. Po chwili Strata zdawał raport:

– Statek jest uszkodzony, to właściwie wrak. Cud że przetrwał skok. Komunikacja nie działa. Ewidentnie krecia robota. Nawet nie zdążymy dolecieć do wroga… żywi.

– W takim razie nie pozostaje nic innego, niż podziękować panu za służbę, skierować Betty w stronę statku proxów i mieć nadzieję, że wyrządzimy jak najwięciej szkód.

– Aj jaj, proszę spojrzeć!

Z podprzestrzeni wyłonił się kolejny okręt, mikroskopijna replika większego. Zdążał do swojej bazy.

– Jesteśmy dokładnie pomiędzy!

Najwidoczniej zostali dostrzeżeni, gdyż obcy statek wykonał gwałtowny manewr, by uniknąć kolizji.

– Skupmy się na tym maluchu – zadysponował Jack. – Może to dowódca, załatwmy przynajmniej jego. Nawigatorze, damy radę jeszcze przeciąć ich kurs?

Strata w milczeniu kreślił cyfry konopnym ołówkiem na papierze, nim odrzekł:

– Jest tylko jedna, jedyna szansa, panie pułkowniku. Proszę się skupić, ustawiam Betty na 0-9-455. Kiedy powiem, gaz do dechy!

Jack Redo usiadł za sterami. Stalowe mięśnie, napięte, wypełniały marynarkę.

– 3… 2…

W tym momencie z teleportu wyszła naga Miss Uniwersum.

– Panie pułkowniku, można prosić autograf?

Jack miał już w dłoni mazak, niezaskoczony zapytał tylko:

– Na lewej, czy prawej?

Strata ryczał: – Stóóóóóój, wracaj! To podstęp!

Było za późno – stateczek był już poza zasięgiem. Miss odwróciła się i chciała wskoczyć do teleportu, pułkownik jednak sprawnie zatrzymał ją. Pewnym chwytem unieruchomił jej piersi.

– Dla kogo pracujesz? Zginiesz tu razem z nami, lub nam dopomożesz.

– Nigdy! – krzyknęła. – Nic wam nie powiem! Żądam adwokata! – Dyszała ciężko.

Stała dumna i wyprostowana.

– Chwilunia… no mam genialny pomysł, ha, makówka pracuje.

Naukowiec zwrócił się do pułkownika.

– Możemy skorzystać z teleportu, jednorazowy skok wiązką powrotną, wszyscy troje. – Dostał wypieków.

– Sądziłem jednakże, iż to niemożliwe?

– Prowadziliśmy na zlecenie ONZ pewne tajne badania. Jest sposób, aby kilka osób jednocześnie się przeniosło, tylko, ekh… musi się to odbyć w szczególny sposób…

– Proszę sie pośpieszyć – ciśnienie w kabinie spada bardzo szybko!

– Powiem tak – nie udało się wysłać dwóch kobiet razem. W żadnej… konfiguracji.

Pułkownik chwilę trawił tę myśl.

– Możemy więc skorzystać z Miss jako… hm… pojazdu?

– Nie do końca, pani rzecznik musi brać w tym udział – to jej powrotna wiązka. Jednak ma zbyt małą wagę. W istocie jedynie pan, panie pułkowniku, jako… oś…

Stary wiarus przypomniał sobie koszary szkoły oficerskiej.

– Znaczy ja Miss, pan mnie?

– Tak – wysapał naukowiec. – To jedyna szansa.

– Rozumiem, nieraz już poświęcałem się dla sprawy – powtórzył swoją mantrę pułkownik. – Zmuszony jestem prosić panią o pomoc, w imieniu gatunku ludzkiego, zagrożonego…

– Będę współpracować, zdałam sobie sprawę, że stoję po niewłaściwej stronie. Panów gotowość do… wyrzeczeń, bohaterstwo skłoniły mnie do zmiany postawy.

W milczeniu pozbyli się odzienia.

– Widzę, że jest pan gotów – zdążył tylko powiedzieć Jack Redo, i oto znaleźli się na pokładzie obcego okrętu.

 

Niewiele większą niż Betty kabinę wypełniała oślizła, pełna macek i czułek istota. Znikąd i zewsząd doszedł potwornie zniekształcony głos:

– Więc przeszła pani na stronę wroga, Miss… równocześnie kilka macek próbowało pochwycić pułkownika, profesora i dziewczynę. Dwie ostatnie osoby szybko uwięzły w wężowych splotach, pułkownik jednak łatwo wywinął się zagrożeniu. Co więcej, szybko odnalazł leżące na stole blastery, i błyskawicznie przejął kontrolę nad sytuacją.

– Macki do góry, potworze!

– Poddaje się! Już wychodzę! Nie strzelaj, Jack, na miłość boską!

Potwór rozpadł się na dwie części, na podłodze leżała skulona postać ludzka.

– Sekretarz Generalny – stwierdził, nie tracąc rezonu pułkownik.

– Sekretarzyna? No tak, i wszystko pasuje – powiedział Strata.

– Pan Sekretarz… mnie zmusił… ma mojego kotka… – ze łzami w oczach powiedziała Miss.

– Zawiódł pan pokładane w panu zaufanie! – z naganą powiedział Jack.

– Pozycja i dostęp do najtajniejszych źródeł pozwoliły mu zorganizować to przedsięwzięcie. To ty, draniu i łachudro za tym stoisz – powiedział naukowiec z sadysfakcją.

– Ja, – załamany potwierdził Sir An Drew – teraz cały plan w gruzach, przez was… Jestem skończony.

 

Pułkownik szybko przystąpił do działania. Wyraźnie spieszyło mu się.

– Zajmą się panem ziemskie sądy, proponuję zrobić tak: ja z Miss wracamy tą małą łupinką, Strata reperuje Betty i z Sekretarzem powraca na Ziemię.

Tak też uczynili, naukowiec wydawał się zadowolony z takiego rozwiązania, pani rzecznik przyjęła je zdaje się równie entuzjastycznie. Przygotowania do lotu powrotnego zajęły parę godzin. Pułkownik z niecierpliwością czekał, aż razem z piękną Miss będą mogli ruszyć w drogę. Był przekonany, że kontrakt na słynne, poziomkowe płatki śniadaniowe zostanie przedłużony.

Sekretarz został teleportowany na znak Straty na prowizorycznie naprawioną Betty. Naukowiec uruchomił napęd…

 

***

 

Sir An Drew był zaskoczony – skąd się wziął w tej ciasnej kabinie? Był unieruchomiony, z tyłu ktoś dyszał podniecony…

Koniec

Komentarze

OK, do konkursu.

Trochę mnie znużył ten tekst, niestety, no i za mało kiczu w kiczu. Za to Jack Redo - i jego stalowe mieśnie - no cóż, tu się udało ;) Ale bardziej chyba pasował ten tekst do Kosmikomiki, bo parę razy udało Ci się mnie rozbawić :)

> Dreammy
>  Trochę mnie znużył ten tekst, niestety, no i za mało kiczu w kiczu.
Mnie się wydaje kiczowate, subiektywnie, ale znużenie to poważny zarzut. Może i masz rację. Trącam się w pierś.

> (...)  parę razy udało Ci się mnie rozbawić :)
bardzo dziękuje, znaczy jednak nie tak do końca niepotrzebnie wycierałem znaczki na klawiaturze

dziękuje za komentarz

a Jack Redo
wyrył-by to w spiżu
- kredą

Zabrakło mi przede wszystkim tytułowych poziomek.
Kiczowate jest, ale nie za bardzo; bardziej parodia, niż chała z groszkiem konserwowym. Ale sam pomysł, mimo że nienowy, zrealizowany dość udanie, plus kilka naprawdę humorystycznych momentów --- w sumie lekkie, miłe czytadełko. I chyba o to Autorowi chodziło.

> AdamKB
> Zabrakło mi przede wszystkim tytułowych poziomek.

Ha, trzecie zdanie od końca; "Był przekonany, że kontrakt na słynne, poziomkowe płatki śniadaniowe zostanie przedłużony" ;)

Osobo lub grupo osób o loginie  AdamKB (bo w liczbie komentarzy to pewnie ścisła czołówka portalu) - dzięki za pochylenie się.

Nowa Fantastyka