
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Stoków góry Zdecydowanie Smoczej nie porastało choćby ździebko trawy, o drzewach, krzakach czy też innej i bujniejszej roślinności nie wspominając. Flora wyemigrowała z tej posesji przed dziesięciu laty, gdy zamczysko Niezaprzeczalnie Straszliwe zostało nawiedzone przez Niewątpliwie Ogromnego Smoka. Bestia przepędziła z twierdzy wszystkich jej mieszkańców, jedynie młoda księżniczka, wiedziona niezrozumiałym, a już na pewno niewłaściwym poczuciem obowiązku, zaszyła się w najwyższej wieży.
Można by przypuszczać, że królewna wybrała właśnie to miejsce, by w przyszłości, gdy stanie się już powabną panną, z najwyższych okien wyglądać spieszącego jej na ratunek dzielnego, bądź szalonego męża. Drugi przypadek wydaje się być znacznie bardziej prawdopodobny, gdyż perspektywa walki ze śmiertelnie niebezpiecznym gadem i długotrwałe osamotnienie księżniczki, które zapewne niezbyt pozytywnie odbiło się na jej psychice, potrafią odebrać cały urok nawet najbardziej zachwycającym wdziękom.
Prawda jest jednak taka, iż właśnie w tejże wieży znajdowała się zamkowa spiżarnia, a królewska córa od urodzenia przejawiała zamiłowanie do napełniania nieubłaganie rosnącego brzucha.
Nastał jednak czas, gdy zapasy w spiżarni przestały nadawać się do jedzenia. I w tej rozpaczliwej sytuacji, ratunkiem dla zdesperowanej księżniczki okazał się nikt inny, jak jedna z przyczyn jej niedoli, czyli sam smok.
Strapieni o los swych córek mieszkańcy okolicznych wiosek codziennie przynosili w pobliże zamku ubite zwierzęta. Zaradna królewna wymykała się ze swej kryjówki i co dzień odkrawała sobie porcję od smoczego posiłku. Rzecz jasna myśl by opuścić twierdzę nigdy nie zagościła na dłużej w jej głowie, przegnana przekonaniem, że byłoby to jakieś takie nie na miejscu.
I w ten oto sposób minęło dziesięć lat.
* * *
Młody książę, a od niedawna również następca tronu Królestwa Bezsprzecznie Wspaniałego wjechał spokojnie na swym rumaku do kolejnej zapyziałeś wioski.
Nim jednak opowieść pogna dalej, warto by przyjrzeć się wydarzeniom, jakie doprowadziły wspomnianego księcia do zaszczytnej roli następcy tronu.
Otóż książę, zwący się Torkedus Mada, choć znacznie częściej nazywany po prostu Torke, był młodszym z dwóch synów księżnej Alicji, kuzynki drugiego stopnia wuja szwagra bratanka obecnie panującego monarchy. Tak więc ze względu na dość odległe pokrewieństwo Torke przez większą część swego życia nie znał rodziny panującej. Dopiero ostatnimi czasy sytuacja drastycznie uległa zmianie i młody książę miał okazję poznać tę część swego jakże zacnego rodu.
Stało się tak, gdyż zaczął widywać się z nimi przynajmniej raz w tygodniu, a wszystko to za sprawą długiego ciągu pogrzebów i styp. Wydarzyło się to zaś na skutek nagłego wzrostu żądzy władzy w starszym z braci Mada, Terkusie. Żądza ta, początkowo wyrażana poprzez terroryzowanie służby, z czasem stawała się coraz bardziej nieposkromiona, co jak się domyślić nietrudno, nie mogło doprowadzić do niczego dobrego. Jako że Terkus był osobą nadzwyczaj przebiegłą, bezwzględną i o niemałych zapędach do nieuzasadnionego okrucieństwa, kolejni następcy tronu schodzili z tego świata w tempie iście ekspresowym.
Dopiero gdy miano przyszłego władcy trafiło do Terkusa, młodzieniec nie zważając na żałobę, wydał olbrzymie przyjęcie dla swych przyjaciół. Uroczystość ta miała być pamiętana jeszcze przez długie lata.
Jak łatwo się domyślić, nowa pozycja uczyniła młodzieńca znacznie atrakcyjniejszym dla płci przeciwnej. Już w nocy po pamiętnym przyjęciu w łożu księcia gościło dam więcej, niż przez całe jego dotychczasowe życie.
Jednak Terkus cieszył się zaszczytami oraz powodzeniem tylko do czasu. Niebawem bowiem okazało się, że doskwiera mu choroba równie krępująca co nieuleczalna.
Następca tronu, pogrążony we wstydzie, czym prędzej opuścił rodzinne okolice, by spędzić resztę życia w odległym klasztorze.
I tak też zaszczytny tytuł spoczął na Tokredusie.
Obecny król zaś podupadł na zdrowiu, więc młody książę musiał czym prędzej znaleźć sobie małżonkę, gdyż był to tradycyjny warunek nakładany na następców od początków królestwa.
Jako że popyt na królewny wzrósł ostatnimi czasy nadzwyczaj wysoko, a starzejący się już królowie nie nadążali z podarzą i nawet starania szlachetnego i wiernego władcom rycerstwa niewiele sytuacje poprawiały, książę Torke musiał posunąć się do ostateczności. Postanowił skorzystać z pradawnej, obecnie niezbyt już popularnej, lecz wciąż aktualnej metody zdobycia godnej wybranki. Książę Mada zdecydował wybawić jakąś księżniczkę z opresji i w ten oto sposób pozyskać sobie jej rękę i całą resztę nie mniej ważnych kawałków. Miał tylko nadzieję, że wykaże się dostatecznym talentem, by nie musieć tychże zbierać osobno.
Tak też młody książę trafił do kolejnej z licznych wiosek rozsianych wokół skalistej góry, zwieńczonej przyprawiającymi o dreszcze ruinami zamku. Było to już trzecie tego typu miejsce odwiedzone przez Torkego, jednak dwa poprzednie okazały się nawiedzone zawczasu przez żądnych sławy i tytułów rycerzy. Tym razem książę nie zamierzał wspinać się w pocie czoła na skalne ostępy, by znaleźć tam jedynie strzępy koronek i wymiętoszoną pościel. Dlatego też jeździł po wioskach słuchając wieści.
Torkedus jechał powoli, starając się zachować spokój, jednak nieustannie pozostawał czujny i gotów w każdej chwili puścić konia w galop. W końcu dostrzegł chłopa siedzącego na ławce przed chatą. Zmierzył go uważnym spojrzeniem i ku swemu zadowoleniu i uldze nie zauważył w mężczyźnie oznak agresji ani też wrogości. Pokrzepiony tym faktem przyspieszył konia i zawołał nawet dość radośnie:
– Witaj dobry człowieku. Mam nadzieję, że fortuna sprzyja.
– Witajcie panie. A nie jest źle, a przynajmniej lepiej nam tu w Osłach Górnych niż w sąsiednich wioskach.
– Właśnie, cóż się u was stało? W poprzednich wsiach nie zostałem bynajmniej równie miło przyjęty. Chyba że rzucanie w najlepszym wypadku kamieniami to jakiś miejscowy zwyczaj witania miłych gości.
– Słuchajcie panie, oni teraz rozgoryczeni wszyscy bo ze trzy niedziele temu wszyściutkie zwierzęta im zabił jakiś mór, czy inna cholera. No i kogo, jak nie jaśnie panów obwiniać? Wiadomo przecież z dziada pradziada, że jak się źle dzieje to wszystko szlachty wina. – Chłop spojrzał na swego rozmówcę. – Nie żebym ja się z tym zgadzał, jednak większość tej hołoty w to wierzy, jakby im to proboszcz na kazaniu ogłosił.
– A waszych zwierząt plaga nie dotknęła?
– To nie tak, słuchajcie. Na dwie niedziele wcześniej stara wiedźma nam przepowiedziała, że wszystkie krowy i owce i kury nam zdechną od choroby, to i my zawczasu sami je ubili, coby przynajmniej mięso dobre było. A sąsiady nie dość, że krów nie mają, to mięsa też nie, hehe.
– Cieszę się razem z tobą. Powiedz mi jeszcze, czy ta góra, o tam na wschodzie to smocza góra?
– Zdecydowanie Smocza, panie.
– Więc te ruiny na górze to ten straszliwy zamek?
– Niezaprzeczalnie Straszliwy.
– I mieszka w nim ogromny smok?
– Niewątpliwie Ogromny.
– I ten smok pilnuje uwiezionej księżniczki, która czeka na swego dzielnego księcia, by ją uratował z łap bestii i żyli razem długo i szczęśliwie?
– Już z dziesięć wiosen będzie.
– A nie było tu ostatnio jakiegoś rycerza, księcia czy innego dzielnego męża, który już ją uratował?
– Nie. Baba na pewno by mi powiedziała.
– Dziękuję ci wielce zacny człowieku. Ach, pozwól że zadam Ci jeszcze jedno pytanie. Dlaczego ta wioska nazywa się Osły Górne?
– To stara historia. Jak mój dziad przeprowadził się w te strony, to właśnie tutaj zatrzymały się jego osły i nie chciały się dalej ruszyć. Nazwa się wzięła z tego, jak na nie wtedy wołał. To było tak: Wy parszywe, stare górne osły! Tatko mi opowiadał.
– Więc nazwa każdej miejscowości wywodzi się z jakiejś historii?
– Tak. Taka tradycja. Ponoć ma przynosić szczęście.
– To powiedz mi jeszcze, skąd się wzięła nazwa Nowy Folder Lewy Nawias Siedem Prawy Nawias?
– A to też znana historia. Podobno wiele lat temu tamta wioska była Bez Nazwy, bo ludzie byli zbyt leniwi żeby coś wymyślić. Dopiero proboszcz, stary Bil, jednej nocy zobaczył taki właśnie napis w oknie swojej chałupy i uznał to za znak.
– Interesujące. Dziękuję za opowieść. Niech ci się dobrze wiedzie.
– Bywajcie jaśnie panie.
Książę pokrzepiony dobrymi wieściami pognał konia i ruszył w kierunku skalistych stoków góry. Znalazłszy się u jej podnóży, zsiadł ze swego wierzchowca, przypiął pas z mieczem oraz kilka sakw i rozpoczął żmudną wspinaczkę rzadko używanym szlakiem na szczyt. Gdy w końcu pokonał ostatnie metry największej pochyłości, ujrzał stojący z prawej strony drewniany słup z przybitą, pomalowaną na zielono deską, na której ktoś napisał białą farbą: Zamek Niezaprzeczalnie Straszliwy. Za nim zaś rozciągał się pełny widok na wspomnianą twierdzę.
Ściany zamczyska były osmolone i pokruszone, kikuty wież przypominały połamane kości. Okna dawno zostały wybite, brama osadzona na zardzewiałych zawiasach skrzypiała złowieszczo w akompaniamencie wyjącego w starych murach wiatru. Mroczne otchłanie otworów strzelniczych zerkały na księcia zaciekawione.
Torkedus powolnym krokiem przekroczył uchyloną bramę i zajrzał na dziedziniec zamku. Zgodnie z oczekiwaniami ujrzał leżącego na kostce brukowej gada. Dalej, za jego grzbietem dostrzegł odrzwia prowadzące do głównej sali pałacu i dalej, do najwyższej wieży.
Książę z determinacją płonącą w oczach obnażył ostrze miecza, który nie był tym zupełnie zażenowany i ruszył pewnym krokiem w kierunku pałacu. Po drodze ciężkim butem rozdeptał grzejącą się na bruku niewielką jaszczurkę. Zwolnił dopiero dotarłszy do budynku.
Przez półotwarte drzwi zobaczył drzemiącego w głównej sali smoka. Bestia była długości przynajmniej trzech koni i to nie licząc ogona. Rdzawo brązowe łuski pokrywały ciało gada niczym naturalne tarcze, zakrywając twarde jak stal mięśnie i całą masę niezwykle pożądanej przez alchemików krwi i kości. Szpony miały długość sztyletu i nie trzeba było sporej wyobraźni, by domyślić się jak wyglądałoby ciało człowieka po bliższym spotkaniu z takowymi.
Książę jednak zdołał pokonać strach i choć musiał na chwilę odejść w ustronne miejsce, niebawem wkroczył do pałacu z mieczem w dłoni.
– Smoku! Przybywam tutaj by ukrócić twój marny żywot. Nastał czas, kiedy zakończą się dni twojego terroru i krzywdzenia niewinnych. Dzisiaj wraz z nastaniem twego ostatniego oddechu ludzkie serca opuści dławiący je strach i na nowo wypełni szczęście i nadzieja na lepsze jutro. Już nigdy nie będą musieli obawiać się o żywot swój i swych powabnych cór, które tak bezlitośnie odbierałeś im przez długie lata. Dziś…
– Wybacz, mówiłeś coś do mnie? – Rzekł smok zaspanym głosem, podnosząc głowę i ziewając szeroko otwartą paszczą. Oczom księcia ukazał się szereg ostrych jak brzytwy zębów. – Chyba cos mi umknęło, mógłbyś powtórzyć?
Książę aż zawrzał cały z wściekłości, że przerwano mu tak wspaniałą mowę i krzyknął tylko:
– Giń bestio!
Torkedus trzymając miecz w obu dłoniach rzucił się na smoka, próbując trafić gada w brzuch, jednocześnie unikając jego zabójczych łap. Gdy po siódmym podejściu nie udało mu się dotrzeć nawet na wysokość łokci potwora, cofnął się trochę i opuścił miecz.
– Przepraszam na chwilę. – Powiedział i pobiegł za jedną z kolumn.
Smok niemało zdziwiony wsparł łeb na jednej z łap. Jednak po dłuższej chwili czekania ciekawość zżerała go na tyle, że wstał i podszedł do kolumny, za którą skrył się młody książę i zerknął za nią.
Torke siedział na ziemi wsparty plecami o kolumnę obok sporej buteleczki i w skupieniu czytał kawałek papieru zapisany drobnymi literkami. Gad chwycił naczynie pomiędzy pazury i zbliżył do jednego z wielkich ślepi. Naklejka na buteleczce głosiła: „Mikstura Zabójcy Smoków MAX. 200 mg. Przed zażyciem skonsultuj się z medykiem lub wiedźmą bądź zapoznaj się z ulotką dołączoną do opakowania.”
– Jak działa ta mikstura? – Zapytał smok zerkając Torkemu przez ramię.
– Dodaje siły i zręczności, poza tym podwyższa zdolności bojowe.
– Ach.
Smok spojrzał ponownie na buteleczkę i nie myśląc wiele odkorkował ją pazurami i wlał płyn do ogromnej paszczy.
Książę spojrzał na smoka, jednak było już za późno na reakcję.
– Nie! – Zdążył tylko krzyknąć, nim w sali rozległ się ogłuszający ryk smoka.
* * *
– Zawiera mnóstwo różnych szkodliwych substancji, spożywanie w nadmiernych ilościach może wywołać efekt przeczyszczający. – Przeczytał książę na głos jedno ze zdań zapisanych w ulotce.
– Mogłeś ostrzec wcześniej. – Odparł smok gniewnie, z tylną częścią ciała wychyloną poza mur zamku.
– Na każde sto kilogramów wagi zażyć kroplę na kielich wody. – Kontynuował następca tronu.
– Och, przestań już. Właśnie mój pierwszy posiłek od trzech tygodni diabli wzięli.
– Nie jadłeś przez trzy tygodnie?
– Tak. Wcześniej chłopi co dzień przynosili mi mięso, pod samą bramę.
– No tak, przecież zdechła im cała zwierzyna. – Torke niemal wykrzyknął. – Co więc zjadłeś teraz?
– Mieszkała tutaj ze mną taka pulchna dziewczyna. Zawsze podbierała mi trochę mięsa to i też zabrałem co moje.
– Chcesz powiedzieć, że pożarłeś księżniczkę? – Książę zapytał oburzony zrywając się z miejsca.
– Tak. Była całkiem smaczna, tłuściutka. Choć nie przepadam za ludźmi, zwykle chude to i łykowate.
– No to nic tu po mnie. – Następca tronu westchnął ciężko. – Czas się zbierać. Tak przy okazji, to ty jesteś tym ogromnym smokiem? Myślałem, że smoki są większe.
– Jestem Niewątpliwie Ogromnym Smokiem. Ogromny Smok to moja ciocia.
– Aha. Dobrze wiedzieć. W takim razie bywaj smoku.
– Uważaj jak będziesz schodził. Nie wdepnij w coś przypadkiem.
hm, nawet mnie rozbawiło, chociaż miejscami humor dość mało finezyjny... :) masz fajne pomysły (nazwy mi się podobały :)), tylko dobrze by było zrobić jeszcze jedną (i to gruntowną) korektę, bo interpunkcja leży, jest kilka literówek i trzeba styl trochę wygładzić, miejscami ciężko się czyta, a szkoda.
pozdrawiam!
it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA