- Opowiadanie: Achika - Przystanek w podróży

Przystanek w podróży

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przystanek w podróży

Żółty Buick 1400 z brezentową budą koloru palonej kawy toczył się nierówną, polną drogą, przy akompaniamencie pokasływania silnika, przerywanego od czasu do czasu salwami z rury wydechowej. Przymglone słońce kładło oleiste błyski na szprychach, lśniło na wyszorowanej karoserii, a szczególnie na chromowanej błyskawicy w kole, przymocowanej do czubka maski.

Droga wiła się wśród burych, porośniętych chwastami wzgórz. W powietrzu unosiła się atmosfera nudy i kilka wron.

Auto zatrzymało się przy samotnej, rosochatej wierzbie. Obok wierzby stał płócienny manekin krawiecki, z drewnianą kulą zamiast głowy i przypominającymi szwy kreskami narysowanymi tuszem na korpusie. Ręka w skórzanej rękawicy z rozciętym mankietem sięgnęła nad drzwiczkami do przymocowanej obok lusterka miedzianozłotej trąbki z gumową gruszką, która, naciśnięta, zatrąbiła głośno trzy razy głosem konającej gęsi. Rozległo się stłumione "Idę, idę!…" i z dziupli w wierzbie wychynął mały, skołtuniony i brudny jak nieszczęście diabeł z krótkimi, tępymi jak on sam rogami na kędzierzawej głowie. Był cały czarny i niezwykle przypominał rasistowską karykaturę z niesławnych czasów filmu "Parostatek Willie".

– Słucham, szan-pan sobie życzy? – zapytał diabeł z przedwojennie warszawskim akcentem, kłaniając się w pas.

– Czterdziestokilowy odważnik i konia arabskiego – zadysponował niewidoczny z zewnątrz kierowca. – Ma być siwy.

– Sie wie. Dla kochanego szefuńcia samo najlepsze – usłużnie odpowiedział diabeł. Wspiął się do dziupli wierzby i przez chwilę w niej grzebał, zanurzony aż po barki. Wreszcie zeskoczył na ziemię, dźwigając duży, trapezoidalny odważnik z kółkiem do trzymania na górze. Na jednym boku był wyryty symbol "Pb", a na drugim "E = mc2". Diabeł ostrożnie wpakował odważnik do kufra wozu, po czym znów sięgnął do dziupli i stękając z wysiłku wywlókł z niej za ogon jabłkowitego konia, którego na długiej lince uwiązał do tylnego zderzaka. Rumak parsknął z abominacją, śmignął ogonem jakby się oganiał przed niewidzialnymi muchami.

– Należy się dwadzieścia – zwrócił się czart do kierowcy. Z ukłonem przyjął podane mu banknoty, po czym zza manekina wyciągnął wielki, nieco zdezelowany parasol, otworzył go i w podmuchach jesiennego wiatru odfrunął w dal. Już po chwili nie było go widać.

– Pogarsza im się obsługa… – mruknął kierowca do siebie. – O, do stu wissarionowiczów, miałem go spytać, który sezon dzisiaj w metropolii. No, trudno, przepadło.

Zapuścił silnik i powoli ruszył w dalszą drogę. Koń truchcikiem dreptał za autem, kładąc po sobie uszy przy co głośniejszych wybuchach silnika.

Po trzykrotnym czasie potrzebnym do ugotowania jajka na twardo dotarli do krawędzi ogromnej rozpadliny. Jej dno niknęło we mgle, a przeciwny kraniec – w chmurach, spośród których gdzieniegdzie widać było strzelające w błękit wieże przedwojennych wysokościowców. Nad rozpadliną przerzucony był wielki, kolejowy most z żelaznych kratownic, krzyżujących się wysoko nad głową wdzięcznymi łukami.

Kierowca zatrzymał samochód i wysiadł. Teraz widać było, że jest to postawny mężczyzna w bryczesach i lotniczej kurtce, uszance oraz goglach, które przesłaniały większą część twarzy ozdobionej spiczastym wąsikiem. Zza pazuchy wydobył trójkąt i uderzył w niego pałeczką. Trójkąt wydał z siebie czyste, kryształowe "Dzyń!". Zadowolony mężczyzna kiwnął głową sam do siebie, z bagażnika wywlókł czterdziestokilowy odważnik, dotaszczył do krawędzi przepaści i spuścił w dół. Osłoniwszy oczy dłonią przyglądał się przez chwilę, jak spada, po czym odwiązał konia od zderzaka. Energicznie machnął rękami ruchem telegrafisty sygnałowego.

– Hiyaaaa!!!

 

Rumak prychnął, potrząsnął łbem i galopem popędził przez wzgórza, znikając na horyzoncie. Kierowca wsiadł do samochodu i ostrożnie skierował go na most. Podskakując i dudniąc głucho na podkładach kolejowych, odjechał w stronę obiecanego miasta.

Koniec

Komentarze

Niby czytało mi się świetnie ale nie wiem o co chodzi:(
Bardzo ciekawie się zaczęło i czytało się z lekkością i nawet wszystkie Twoje słowa przekładały się na obrazy w głowie ale na końcu się zgubiłem:/
pozdrawiam(przeczytam jeszcze raz po obiedzie)

a jakby tak zjeść wszystko i wszystkich?

Ja też nie wiem, o co chodzi. :-)

Tekst powstał lata temu w ramach klubowej sekcji literackiej, kiedy to jedna z koleżanek pisała straszliwie pokręcone wizje (facet uprawiający o wzwodzie słońca seks z lokomotywą przeszedł do legendy sekcji) straszliwie pokręconym niby-awangardowym językiem. Chciałam pokazać, że można pisać dziwactwa w taki sposób, że kolajne zdania będą klarowne. A ostatnio jedna znajoma pisarka zasugerowała, że redakcji NF się ten short może spodobać. No to pomyślałam: co mam do stracenia?

To teraz pytanie "co chciał powiedzieć Autor" nabiera nowego sensu:)
"wzwodzie słońca"?:):) - ten tekst też zostanie w mojej pamięci:D
No faktycznie da się stworzyć coś z takich dziwactw:)
mimo wszystko mi się podobało:)
pozdrawiam:)

a jakby tak zjeść wszystko i wszystkich?

Tez tego nie kapuję... No ale skoro tak miało być, to pewnie Twój zamysł się udał...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Żwikiewicz wiecznie żywy?:)

Nowa Fantastyka