- Opowiadanie: Batyr - Onan z Cykorii (KOSMIKOMIKA 2011)

Onan z Cykorii (KOSMIKOMIKA 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Onan z Cykorii (KOSMIKOMIKA 2011)

Onan z Cykorii

 

 

 

 

Karczmę oświetlało pełgające, żółtawe światło oliwnych lamp. Goście zgromadzeni na rozpadających się ławach zdawali się tacy sami – brudni, śmierdzący i plugawi jak żarcie, które spokojnie przeżuwali. Między stołami usługiwała podstarzała dziewka o twarzy jakby niechcący zrytej dłutem pijanego rzeźbiarza. Z przyzwyczajenia zalotnie zarzucała tyłkiem. Jednak wabiła ku niemu tylko muchy, które brzęcząc, z upodobaniem krążyły wokół zadniej części jej przyodziewku.

 

Nagle drzwi otwarły się z hukiem i pojawił się w nich mąż zakłócający swym wyglądem leniwą atmosferę wnętrza. Był wysoki i nosił miecz. Dziewka, zobaczywszy go, kokieteryjnie przejechała rękami po udach, dokonując wymiany brudu na podobnych starym sękom dłoniach. „Ha, jeśli się jej poszczęści to jeszcze dzisiaj będzie jęczeć w ramionach junaka, który najwyraźniej zamierzał tu wieczerzać!"

 

Nieznajomy stał w progu na szeroko rozstawionych nogach i mrugając przekrwionymi z przepicia oczami, starał się przeniknąć tłusty półmrok biesiadnej izby. Wreszcie, wypatrzywszy pusty stolik, ruszył w jego stronę. Poruszając się z gracją umierającego z pragnienia wierzchowca, mętnym wzrokiem lustrował klientelę przybytku. Usiadł, mamrocząc coś pod nosem. Jego poznaczoną krostami po ospie twarz rozjaśnił uśmiech, gdy służebna dziewka spojrzała mu w wodniste oczy, przylepiając do brudnego stołu swój obwisły biust.

 

– Jestem Matela. Życzysz sobie wina, panie? – powiedziała, prężąc się niczym wyleniała kotka.

 

Mężczyzna, z głębokim namysłem odmalowującym się na twarzy, ważył słowa kobiety. W końcu odpowiedział:

 

– Wina i chleba.

 

– Już spieszę. – odrzekła i ruszyła ku szynkwasowi, oglądając się przez ramię.

 

Nieznajomy tymczasem jął obliczać zawartość swego trzosa, który dotychczas przezornie trzymał w swych wytartych gaciach. Wszak na drodze roiło się od najemników i zbójów, a Onan z Cykorii, bo tak ów mąż się zwał, dobywał miecza tylko na żebraków i niesforne ladacznice. Spotkawszy wojowników, których jego bystre oko ocenić mogło jako groźnych, wolał trzymać swój zardzewiały, ojcowski tasak w przeżartej przez mole pochwie. Na szczęście zwykle unikał groźnych sytuacji, jako że strój który nosił, nie obiecywał majątku spoczywającego zawsze bezpiecznie w sąsiedztwie słusznych rozmiarów prącia.

 

Onan przeciągnął się zadowolony. Karczma zdawała się dla niego wymarzonym miejscem, a służebna dziewka najwyraźniej miała ochotę na odrobinę namiętności. Barbarzyńca, który od wielu dni miał do dyspozycji jedynie swą spracowaną, żylastą prawicę, uśmiechnął się lubieżnie rozmarzony.

 

– Proszę, panie – zamyślony nie zauważył kiedy jadło wylądowało tuż przed jego nosem.

 

– To dopiero zaliczka – mrugnął porozumiewawczo, rzucając w stronę kobiety dwa pogięte miedziaki.

 

Ta pochwyciła je zręcznie i zrozumiawszy, że ma przed sobą bogacza, który nie zamierza tej nocy spać spokojnie, z radością usadowiła się na jego kolanach. Trwali dość długo w tak poufałym uścisku. Onan jadł łapczywie, a jego przyszła nałożnica szeptała mu do ucha rzeczy, od których ślubujący czystość kapłan Mitry, nabrałby wigoru do chędożenia. Wreszcie, kiedy barbarzyńca posilił się już dostatecznie, jął z upodobaniem oddawać kobiecie jej pieszczoty. Oboje suto się przy tym zaśmiewali, gdyż zabawa była przednia. Onan raz po raz, ze znawstwem wytrawnego kochanka, skrobał brudnym paznokciem najintymniejsze miejsca kobiety, to znów wytrwale ugniatał jej obfity biust. Kochanka nagradzała jego wyczyny pełnym satysfakcji mruczeniem, dziwiąc się, iż towarzysz broni jej dostępu do swych płóciennych gaci, gdzie jak czuła, znajduje się przecież sporych rozmiarów korzeń. Pieszczoty wszakże zostały niespodziewanie przerwane.

 

Drzwi karczmy grzmotnęły o ścianę niczym zwiastun burzy i stanęła w nich postać, która wypełniła niemal całą framugę wejścia. Co bliżej siedzący klienci, natychmiast pierzchnęli gdzieś pod ściany. Wielki jak tur nieznajomy, mrużąc swe małe, świńskie oczka, powoli przyzwyczajał je do półmroku. Postąpiwszy kilka kroków naprzód, złowrogo lustrował siedzących na sali, a oni przezornie udawali, iż zajęci są własnymi sprawami. Wreszcie jego wzrok, noszący piętno rozbieżnego zeza, spoczął (prawdopodobnie) na pogrążonej w igraszkach parze.

 

– Ty nędzna żmijo! Czekam już w stajni trzy kwadranse! Czy zapłaciłem, by gzić się z koniem? – wycharczał przybysz w stronę Mateli, a głos jego był ostry niczym brzytwa.

 

„Rzeczywiście!" – kobieta poczuła na plecach zimny pot. Wszak na dzisiejszą noc sprzedała swe ciało włochatemu drwalowi, Deganowi i zupełnie o tym zapomniała. Nie mogła przecież wiedzieć, że zawita tutaj taki cny wojownik, jakim był Onan. Zsunąwszy się wolno z kolan barbarzyńcy stała w rozterce. Wszak Degan też miał w spodniach nie lada pytona i wiedział, jak go używać.

 

– Dalej rusz swój wielki zad i chodź ze mną, jeszcze nie jest za późno! – Degan zdawał się nie zwracać uwagi na towarzysza Mateli. Był to jednak duży błąd.

 

Onan jednym płynnym ruchem wypchnął swe ciało w górę i chwiejnie podtrzymując się kantu stołu, wysyczał:

 

– Ona jest moja, dałem już zaliczkę.

 

Drwal spojrzał jednym okiem na Matelę, a drugie skierował ku intruzowi. Dzięki zezowi mógł patrzeć jednocześnie na oboje.

 

– Mam gdzieś twą zaliczkę, przybłędo! – odpowiedział szyderczo – Jeśliś jej do tej pory nie zdupczył to wiedz, że następną szansę będziesz mieć dopiero rano.

 

– Oddaj mi tedy dwa miedziaki i możesz ją brać do woli. – Onan, będąc z natury spokojny, za wszelką cenę dążył do ugody. Skurczył się wszakże pod spojrzeniem niedoszłej kochanki i cykoryjska krew zawrzała w nim z podwójna siłą.

 

Tymczasem ignorujący go całkowicie Degan zaczął ciągnąć kobietę ku drzwiom. Po chwili, mimo oporu Mateli, oboje odwrócili się do barbarzyńcy plecami i już już mieli zniknąć w ciemnościach.

 

Onan, pomny na zasady cykoryjskiego ludu, postanowił zaatakować drwala od tyłu. Jego odwagę wzmagał fakt, iż mężczyzna miał jedną nogę drewnianą, co, jak mniemał Onan, da mu zawsze czas na ucieczkę. Wyciągnąwszy więc zardzewiały miecz, zmusił swe chude, żylaste ciało do niesamowitego wysiłku. Ścięgna naoliwione tanim winem, fałszywie zanuciły pieśń śmierci.

 

Ostrze ugodziło muskularne ciało drwala poniżej łopatki, ześliznąwszy się po stwardniałym z brudu kaftanie. Raniony puścił Matelę i ze zwierzęcym rykiem odwrócił się w stronę napastnika. Ten tymczasem, mocniej ścisnął klingę ociekającą posoką drwala. Kochanka, o którą toczyła się walka, wraz z resztą biesiadników z niemą fascynacją spoglądała na ten niesamowity pojedynek.

 

Z jednej strony furia połączona z dzikością zwierzęcej siły, z drugiej zwinność wraz z połyskującym ostrzem mistrza fechtunku. Drwal oszalały z bólu zaatakował na oślep swego przeciwnika. Atak, mimo drewnianej nogi, wypadł niezwykle szybko i zdradliwie. Onan wszakże, dzięki wspaniałemu piruetowi, uniknął jego wielkich ramion. Pech chciał, że na drodze manewru stanęła wirtuozowi drewniana ława, a ten potknąwszy się o nią, wylądował na ziemi pod jednym ze stołów. Degan, poznawszy już niesamowitą szybkość swego przeciwnika, jął z furią rozglądać się za nim na wszystkie strony, tocząc z ust krwawą pianę. Barbarzyńca tymczasem na czworakach podążał na drugi koniec sali, kryjąc się między nogami wystraszonych biesiadników. W końcu wynurzywszy się daleko od rozszalałego drwala, zakrzyknął:

 

– Dalej psie! Tutaj jestem, chodź po mnie, a posmakujesz co to cykoryjska stal! – zaraz jednak pożałował swych słów, gdyż Degan z niepohamowaną furią pokuśtykał w jego stronę tak, że z jego drewnianej nogi na prawo i lewo poczęły sypać się drzazgi.

 

Po chwili dzielił ich już tylko szeroki stół. Drwal nie mógł wejść na mebel, a Onan nie miał zamiaru zza niego wychodzić. Degan obrał więc jedyną możliwą taktykę: na około. Barbarzyńca tymczasem kuł go gdzie popadło swym tępym jak wysłużona kosa mieczem. Raniony raz po raz, wył i charczał z bólu, kuśtykając dokoła stołu, a jego zdrowa ręka niemal wyskakiwała ze stawu, by dosięgnąć krzywdziciela.

 

Serce Mateli zatrzepotało z nadzieją, gdy widziała swego rycerza tak bliskiego wygranej. Z początku bała się o Onana, jednak przebieg walki był dla niego pomyślny. Obaj z Deganem byli jednego wzrostu i choć drwal wydawał się sześć razy cięższy to jednak nie poruszał się tak miękko. Nie miał bowiem w sobie tej żylastej witalności dwudziestoletniego wilka, jaka niewątpliwie cechowała suchą muskulaturę Cykoryjczyka.

 

Ten ostatni obrał taktykę jak najbardziej słuszną, gdyż wkrótce drwal osunął się na ziemię z twarzą wyglądającą jak wnętrzności psa wypatroszonego przez koła kupieckiego wozu. Matela z radością podbiegła do zwycięzcy. Ten stał, dysząc ciężko z obnażonym mieczem, a krosty na jego twarzy nabrały purpurowej barwy, nadając jej rozpaczliwy grymas kosmicznej męki. Dookoła stołu pełno było krwi, toteż nieostrożna dziewka, pośliznąwszy się, wylądowała na nieprzytomnym ciele pokonanego mężczyzny.

 

Bliskość kobiecego ciała najwyraźniej podziałała w sposób niemal cudowny na zwalistego drwala bo ten, objąwszy ją w pasie, począł coś niewyraźnie mamrotać.

 

– Na Croma! Trzymaj się nieszczęsna! – zakrzyknął Onan i wzywając boga cykoryjskiego ludu, zagłębił swe szczerbate ostrze w gardle majaczącego olbrzyma. Wyrwawszy wybrankę ze stygnących objęć trupa, z lubieżnym uśmiechem wsunął jej rękę pod spódnicę.

 

– Jesteś taki dzielny! Możesz wychędożyć mnie za darmo. – wyszeptała niewiasta, mdlejąc w jego ramionach.

 

Onan z niejakim wysiłkiem pociągnął nieprzytomną za nogi do stajni, a jego kościste ramiona pokryły się niezliczonymi węzłami żył tańczącymi pod cienką jak papier skórą. Odprowadzały go pełne podziwu spojrzenia gości.

 

Na dworze zatrzymał się, oddychając rześkim, nocnym powietrzem. „Acha, żebym nie zapomniał wyjąć trzosa z gaci i przytroczyć go do nogi". Tak, tej nocy bogowie podziwiali jego odwagę i szczęście w miłości. Teraz zastanawiał się tylko, czy obietnica darmowej nocy obejmowała także zwrot dwóch miedziaków zaliczki…

 

 

 

Koniec

Komentarze

Bardzo fajnie opisane i całkiem zabawne. Pośmiałem się. Kilka zdań mnie na prawdę rozbawiło :)

Pozdrawiam 

Bardzo się cieszę, właśnie o to mi chodziło :)

Pozdrawiam serdecznie

W opowiadaniu najbardziej powalił mnie... tytuł. Onan z Cykorii, Pratchett by tego lepiej nie wymyślił :) Treść taka trochę bez polotu, żarty mało finezyjne i niektóre śmieszne trochę na siłę, ale cóż, można i tak. Ogólnie tekst sympatyczny, można się uśmiechnąć, ale bez zrywania boków.

Czad, rozbawiło mnie na maxa, przede wszystkim walka obu panów:). Spokojnie mógłbyś ten tekst wrzucić na Kosmikomikę, moim zdaniem. Pozdrawiam

Mastiff

Hehe zrobiłeś to. Tak mnie tekst wciągnał, że nie zauważyłem. Sorki

Mastiff

Psycholog by Ci przedstawił Twój problem tak, za mało bzykasz, ale wypracowałeś sobie świetną opisowość i na tym możesz jechać bo to przyciąga. Tylko jakiś oryginalny pomysł.

Hehe uwielbiam opinie Wiedżmina, NF powinno ogłosić konkurs Kosmikomentarz 2011. Jestem pewien, że Twoje opinie byłyby w czołówce. Pozdrawiam

Mastiff

Co do wtórności, to macie rację - to nic oryginalnego. Po prostu chciałem spróbować się ze stylem oryginalnego Conana Howarda, który aż kapie od tego typu patosu :)
Pozdrawiam

Całkiem ok do opko:) psychologów bym nie wzywał, za to biblijny Onan aż takim zabijaką nie był;)

Wiedźminie (a może doktrorze Freudzie?), ja tylko parodiuję wybujały erotyzm Howarda. W zasadzie to opowiadanie jest o kokflikcie o kobietę - nie o  "bzykaniu". Chociaż w sumie ważne, by każdy znalazł w nim coś dla siebie... ;)

Pozdrawiam serdecznie

Mi się też podobało :) Patos patosem, ale naturalizm daje po oczach i to chyba jest najmocniejszy punkt tego opowiadania :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Bohdan dzięki, wreszcie znalazł się ktoś kto lubi to co robię.Do tej pory jedną z moich wiedźmińskich cech była niewidzialność. Serce rośnie świat się zmienia. Batyrku w co drugim opowiadaniu jest mowa o wulgarnym wybujałym erotyźmie i czytanie po raz 1048 o tej samej karczmie trochę męczy. Może trzeba było zmienić miejsce akcji na podziemny świat ziemniaków.Pozdrowienia.

Słuszna uwaga, Wiedźminie - w najbliższym czasie nie będę gnał już bohaterów do karczmy czy innych banalnych miejsc. Skupiłem się na stylu ii trochę zaniedbałem resztę... ale w końcu potraktowałem to trochę jak literacką zabawę. Pozdrawiam

Karczmy są cool:)

Lokalną obłotnicą numer siedem oddaną do użytku trzy smażenia temu do kartofliska pod lasem turlał się młody Pyrek.Jego wyrzeźbiony łodygą fasoli tors wskazywał na nietypowy rozrost.Mógł to być typ szklarniowy lub eksperyment transgeniczny. Nie ważne, ważne, że od razu wzbudził zainteresowanie. Bił od niego dziwny blask spowodowany hektolitrami olejków, które w siebie wcierał. Skórę miał przez to nie spieczoną a delikatnie zarumienioną. Pierwsza zobaczyła go młoda Grula, która pomagała staremu Bulwie w obsługiwaniu ziemniaczanych klientów. A kogo tu nie było : spieczeni południowym słońcem Bramborzy, młodzi Irga z północy, Gracjanie ze wschodu oraz ci najliczniejsi Tarpanie z zachodu. Tylko Grula była stąd. Wyczuł to od razu Pyrek i nie namyślając się porwał w dół ziemniaczy. Plantował ją aż do rana ku niezadowoleniu Bulwy. Zniknął bardzo wcześnie, zostawiając Grulę z całą paczką frytek.

Nie wolno Ci traktować swojej twórczości na zasadzie żartu. Potraktuj pisanie jak normalną pracę, kiedy zaniedbujesz coś w zwykłej robocie to nie dostajesz następnego zlecenia. Jak napiszesz źle to też potem nie będą cię czytać. Pozdrowienia.

Hehe z tymi kartofelkami to nawet, nawet.

Mastiff

OK, do konkursu.

Nowa Fantastyka