- Opowiadanie: ArS_ - Z niewielką pomocą moich przyjaciół (KOSMIKOMIKA 2011)

Z niewielką pomocą moich przyjaciół (KOSMIKOMIKA 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Z niewielką pomocą moich przyjaciół (KOSMIKOMIKA 2011)

Dla moich przyjaciół.

To nie był dobry dzień. Należał do tej specyficznej kategorii dni, podczas których najlepsi przyjaciele dają sobie po gębie, najszczęśliwsze małżeństwa się kłócą, a najspokojniejsze psy warczą na swoich właścicieli. Tak, zdecydowanie nie był to dobry dzień, a z całą pewnością nie był taki dla Eryka Sybera, byłego programisty w międzynarodowej korporacji Cheat & Swindle (1). Właśnie tego dnia z rana Eryk otrzymał wypowiedzenie. Dostał je zupełnie sam, osobiście, z niewielką tylko pomocą swoich przyjaciół z firmy. Początkowo nawet się ucieszył, praca nie była ani wyjątkowo ciekawa, ani dobrze płatna, a ludzi też ciężko było poczytać za jej atut. Potem jednak Eryk uświadomił sobie, że będzie musiał powiedzieć o tym swojej narzeczonej, Natalii. Nie spodziewał się dobrego przyjęcia tej informacji, dlatego wracając do domu postanowił zabrać ją na niespodziewaną wycieczkę nad morze i dopiero tam przekazać wiadomość. Zgodnie z odwiecznymi prawidłami takich dni nic nie szło po myśli byłego programisty, żeby wymienić tylko kilka przypadków: padało całą drogę, złapali gumę, Eryk zapomniał zatankować i utknęli w szczerym polu, o romantycznej przejażdżce po benzynę na wozie z obornikiem na koniec nie wspominając. W sumie nie należy się dziwić, że po tak uroczej przejażdżce, Natalia, gdy tylko usłyszała wielką wiadomość, natychmiast zerwała zaręczyny. Na nic się zdały zapewnienia Eryka, że i tak chciał zmienić pracę, że na pewno coś sobie szybko znajdzie, że to będzie lepiej płatna praca. Usłyszał tylko coś na temat swojej nieodpowiedzialności, lekceważeniu jej potrzeb, oraz kilka wyjątkowo zawiłych stylistycznie zdań o braku myślenia o przyszłości. Niewiele zdołał wyłowić z potoku słów, a jeszcze mniej zdołał zrozumieć. Koniec końców, został sam.

Kilka godzin później wytoczył się z baru. Zrobił to zupełnie sam, osobiście, z niewielką tylko pomocą jego nowych przyjaciół – ochroniarzy. Przynajmniej przestało padać. Całą okolice spowiła za to gęsta mgła. Nie jakiś zwykła przelotna mgiełka, w której każdy znajdzie drogę, ale prawdziwa Mgła. Taka jak ta, o której opowiadają mieszkańcy stolicy państwa na wyspach. W takiej to właśnie mgle z londyńskich opowieści znalazł się Eryk, nie wiedząc już nie tylko tego którędy powinien iść do hotelu, ale nawet, gdzie jest bar z którego go wyrzucono. Niemniej jednak, zgodnie z typową dla kondycji umysłowej w której się znalazł logiką, postanowił ruszyć w jedynym dostępnym mu kierunku – przed siebie.

 

Trzy postacie stały niewidzialne we mgle i ciemności. Obserwowały zataczającego się pod latarnią Eryka.

– I co myślisz Vortmund? – rozległ się piskliwy szept dochodzący znad bruku. Niska właścicielka wysokiego głosu próbowała mówić cicho, która to próba była o tyle brawurowa, co skazana na porażkę.

– Ciii, spłoszysz go – skarcił ją niższy głos dochodzący za to ze znacznie większej wysokości.

– Co za różnica, to i tak nie on – jeszcze niższy głos dołożył się do dyskusji. Dla zachowania równowagi ten dochodził z ust położonych jeszcze wyżej.

– Skąd możesz wiedzieć, hę? – średni głos zapytał z wyraźnym wyrzutem.

– To proste, ty to przepowiedziałeś Vortmund – niski głos sprawiał wrażenie jakby wzruszył przy tym ramionami.

– Co? – zaperzył się średni, najwyraźniej zwący się Vortmundem – Już ja ci pokażę! Obrażać starszych!?

– Cicho, chłopaki – piskliwy głos wrócił do dyskusji – dajcie spokój, bo naprawdę go spłoszycie.

Eryk nie należał najwyraźniej do kategorii płochliwych, bo dalej spokojnie zataczał się pod latarnią. Było to o tyle interesujące, że poruszając się co rusz w którąś ze stron, w efekcie pozostawał w miejscu. Latarnia, pod którą co chwila wracał, musiała w końcu poczuć się obrażona jego ciągłymi najściami, bo z całej siły uderzyła go w głowę. Metaliczny dźwięk jaki przy tym wydała przerwał dyskusję wśród obserwatorów. Latarnia zgasła, a leżący pod nią teraz Eryk począł wylewać swoje żale w jej kierunku. Obserwatorzy nasłuchiwali przez chwilę.

– Co on mówi? – głos należał do tego zwącego się Vortmund. – Słyszysz coś Nika?

– Nie kiedy ciągle gadasz – odpowiedział piskliwy głosik.

– Zdaje się, że obraża matkę tej latarni – dodał niski głos.

– Widzicie rozmawia z maszynami, tak jak przepowiedziałem – średni głos uniósł się z dumy.

– Mi tam wygląda na zwykłego pijaka.

Latarnia rozbłysła.

– Widzisz, hę? – duma znów napełniła średni głos.

– Dobra, chłopaki bierzemy go! – powiedział piskliwy, ale za to bardzo zacięty głos.

 

Głowa pulsowała nieprzyjemnie. Świat widziany zza szparek ledwo rozwartych powiek zdawał się falować.

– Zobaczcie, budzi się – głos zdawał się dobiegać z daleka i był mocno zdeformowany, jakby ktoś mówił ze studni.

Oczy Eryka otworzyły się szerzej, głównie przy pomocy siły woli. Wzmiankowana siła woli, nadwątlona tym nadludzkim wysiłkiem, nie dała już rady utrzymać ich otwartych gdy dotarł do niej obraz otaczającego świata.

– Co mu się stało? – zapytała mała, urocza blondynka z wielkim mieczem na plecach szturchając Eryka palcem.

– Czy ja wiem? – druga bliźniaczo podobna do niej dziewczyna również zaczęła go szturchać. Widocznie był to jakiś rytuał powitalny, ponieważ po chwili dołączył do nich starszy, zgarbiony mężczyzna okutany w szarą wełnianą tunikę. Ten jednak, dla odmiany, poszturchiwał go długim kijem trzymanym w ręku. W specyficznym stanie, w jakim znalazł się Eryk, nie było to szczególnie przyjemne powitanie. Po chwili osobnicy postanowili najwyraźniej wymienić się obserwacjami ponieważ porzucili wcześniejszą czynność i zaczęli coś między sobą szeptać.

Obserwujący to zza ponownie rozwartych oczu Eryk rozważał co się dzieje. Właśnie kiedy wahał się pomiędzy zwidami poalkoholowymi, a zwykłym obłąkaniem do rozmowy wtrąciła się kolejna osoba. Kolorowa jak papuga, żywcem wyjęta ze starych filmów o piratach postać przepchnęła się pomiędzy rozmawiającymi. Eryk nie mógł nie zauważyć, że jednego brakowało jej jednak do filmowego szablonu – wzrostu.

– Dajcie mi z nim porozmawiać. Widzicie, przygląda się i nie wie o co chodzi. Musimy zacząć od początku – powiedział kolorowy przesadnie akcentując słowa. Przerwał na chwilę, i zajął się poprawianiem wiszącego u pasa rapiera. W tym momencie Eryk doszedł do wniosku, że pomieszczenie, w którym się znajduje, zaczyna mu się niebezpiecznie kojarzyć ze słowem kajuta.

– Witamy na „Przekornej", najlepszej łodzi na wodach Zewnętrznych Światów – zaczął pirat.

Bingo, zgadłem za pierwszym razem, jestem na łodzi, a może to tylko jakaś odmiana schizofrenii, Eryk ponownie zagłębił się we własnych myślach. Pirat tymczasem kontynuował swoją przemowę, jednak mimo widocznych chęci mówiącego Eryk nie dał rady zrozumieć przekazu ukrytego w powodzi słów. Skołowany umysł dał radę wyłowić tylko coś o morzach, łodziach i wielkich wyczynach jakich dokonał opowiadający. Mówca jednak zdawał się nie przejmować zagubieniem swego słuchacza i dalej kontynuował swoją tyradę. Eryk w końcu porzucił próby zrozumienie czegokolwiek i skierował swoje myśli w stronę spraw bardziej przyziemnych. Zaczął zastanawiać się jakie są szanse na dostanie na statku zsiadłego mleka.

– Daj spokój Ray – nowy, dźwięczny głos przerwał monolog. – Jeśli ty mu to wyjaśnisz to nigdy nie zrozumie.

Głos okazał się należeć do kobiety. Była ubrana w zielonkawy kombinezon roboczy i związaną na brzuchu kraciastą koszulę, ale Eryk nie bardzo zdawał sobie z tego sprawę mimo tego, że przyglądał się wnikliwie. Miał po temu powody. Dwa bardzo duże powody.

– No faktycznie on mi jakoś niezbyt inteligentnie wygląda. Patrzy się tylko i ślini – przyznał pirat zwany Rayem.

– Faktycznie, nie ma pojęcia czemu – uśmiechnął się złośliwie stary w tunice.

Eryk orientując się, że to o nim mowa przełknął szybko ślinę i otarł brodę. Nowoprzybyła kobieta podeszła do niego. Skupienie się było coraz trudniejsze, ale przynajmniej zapomniał o męczącym kacu.

– Chciałabym, żebyśmy się dobrze zrozumieli – powiedziała łagodnym głosem kładąc jednocześnie na kolanach jakieś narzędzie podobne do klucza francuskiego. Eryk zrozumiał aluzję, czuł jak gwałtownie trzeźwieje.

– Cieszę się, to nam ułatwi konwersację. Naprawdę nie chciałabym tego używać, ale z doświadczenia wiem, że przy rozmowach z mężczyznami czasem bywa niezbędne– zawiesiła głos wciągając powietrze. Eryk znów na chwilę stracił koncentrację. Jednak szybkie spojrzenie na narzędzie na kolanach dziewczyny przywróciło mu jasność myślenia. – Zaczynając od początku. Jesteś na statku o nazwie „Przekorna". Ten tutaj – powiedziała wskazując na pirata – to kapitan Ray, dowodzi tutaj – wzmiankowany dumnie wypiął swoją, nisko osadzoną pierś.

– Ale skąd ja się tu wziąłem?

– Zamustrowałeś się wczoraj.

– Co zrobiłem? – Eryk zapytał, ale już był przekonany, że to nie może być nic dobrego.

– Zapisałeś na rejs.

-Aha, oczywiście – powiedział Eryk myśląc jednocześnie: "Tak, zdecydowanie obłęd.".

– No jak na razie przyjąłeś to nieźle. Rejs nie powinien być długi, najwyżej dwa tygodnie, potem możesz wrócić do domu.

– Aha, oczywiście – Eryk pokiwał głową z miną człowieka, który akceptuje wszystko co się dokoła niego dzieje ponieważ uważa, że za chwilę się obudzi.

– Teraz ta trudniejsza część. Nie jesteś już w miejscu, które uważałeś za swój dom.

– Aha, oczywiście.

– Nie zrozumiałeś do końca jak się zdaje. Nie jesteś już na Ziemi.

-Aha, oczywiście – psychika Eryka poddała się już całkiem – Gdzie w takim razie jestem?

– W Światach Potencjalnych na Morzu Możliwości.

– Aha, oczywiście. A gdzie to jest?

– To ciężko powiedzieć. Myślę, że najłatwiej myśleć o tym miejscu jak o dopełnieniu waszego świata. Nasze światy zawierają wszystko to co potencjalnie mógłby zawierać wasz świat. Wszystko to co nie zmieściło się w waszym świecie, co było z nim sprzeczne. Wszystko to co stworzyliście w swych umysłach i nie daliście rady urzeczywistnić, czy to z powodu waszych praw fizyki, czy nieobecności magii.

– Aha, oczywiście, ale skoro jestem w jakimś innym świecie to czemu rozumiem co mówicie? – w Eryku niespodziewanie obudziła się niebezpieczna przenikliwość.

– Vortmund rzucił na ciebie zaklęcie tłumaczące – wskazała starego w tunice. – To bardzo prosta magia.

– No proszę cię! – wyraził sprzeciw wspomniany czarodziej.

– Aha, oczywiście – psychika Eryka znów się poddała. – A kim właściwie ty jesteś?

– Tess la Nicola MNMS drugiej klasy?

– Aha, oczywiście, emenems?

– Mechanik Nireaktywnej Magii Stacjonarnej. Pilnuje, żeby ta łajba pływała.

– Aha, oczywiście. Nie mogę nie zauważyć, że po raz kolejny wspominasz o magii…

– Ach… Mówiłam już. W naszych światach magia istnieje. „Przekorna" jest napędzana reaktorem mannicznym.

-Aha, oczywiście.

– Nie powtarzasz czasem tego ciągle dlatego, że mi nie wierzysz?

-Aha, oczywiście.

Wyjaśnienia trwały jeszcze dobrą godzinę. Dowiedział się, że cała ta wyprawa ma na celu zdobycie artefaktu zwanego Okiem Nocy. Artefakt ów znajdować się miał podobno w posiadaniu olbrzyma zwanego Kromlechem (2). Eryk był im potrzebny, ponieważ ten stary, zwany Vortmundem, przepowiedział, że jest im niezbędny ktoś zwany rozmawiającym z maszynami. W efekcie powyższych tłumaczeń Eryk miał ochotę nazwać to wszystko kompletną paranoją.

Akceptował wszystko będąc już całkowicie pewny, że wkrótce się obudzi. Miał tylko nadzieję, że pechowy dzień wraz z wyrzuceniem z pracy i zerwaniem z narzeczoną również są częścią urojenia. Wysłuchawszy wszystkiego poprosił o coś do jedzenia, po czym położył się, aby jak najszybciej zakończyć ten żenujący sen.

Kiedy parę godzin potem obudził się dalej znajdując się w kajucie, a pierwszą osobą jaką zobaczył był wielki wiking witający go słowami „Kansas mówi papa", po prostu zemdlał.

– Przepraszam, odbieramy waszą telewizję – powiedziała lekko zawstydzona mała blondyneczka. – A to jego ulubiony film.

 

Kiedy zdał już sobie sprawę, że szybko się nie obudzi, Eryk zaczął przyjmować całą sytuację zdecydowanie gorzej. Kilka dni upłynęło dla niego pod znakiem omdleń, prób ucieczki w szalupie, czy też po prostu biegania w kółko z głośnym, acz zdecydowanie nieartykułowanym krzykiem. Jednym z cięższych przeżyć było spotkanie ze SMOKiem (3), duszą i sercem „Przekornej" manifestującej się jako niezwykle powabna, acz niewielka smoczyca. Eryk nie przyjął jej widoku zbyt dobrze. To było wyjątkowo długie omdlenie.

W końcu gdy udało mu się już uspokoić, zaczął poznawać załogę. Poza kapitanem Rayem, oraz panią mechanik należały do niej jeszcze cztery osoby. Dwie dziewczyny, które Eryk, z braku lepszego określenia, nazywał w myślach amazonkami nosiły imiona Wika i Nika. Były to kobiety o małym wzroście, ale o wielkich mieczach. Następny był Vortmund, wróżbita, wieszcz i, jak to określał Ray, od czasu do czasu mag pogody. Ostatnim członkiem był wielki wiking Giermund Ketillsonn, człowiek o mocno depresyjnym nastawieniu do świata. Reprezentował typ osoby, która dostając pełny kufel piwa już zaczynał się smucić, że zaraz się skończy (4).

Sama „Przekorna", gdyby opisywał ją ktoś znający się na żeglarstwie, mogłaby zostać określona jako kecz o nietypowo wysoko zabudowanych burtach, na dwóch masztach noszący sporej wielkości ożaglowanie gaflowe, na przodzie zaś , na mocno wysuniętym bukszprycie rząd trzech sztaksli. Jednakowoż dla Eryka nic z powyższych nie miało wiele znaczenia, gdyż jego zdolności żeglarskie można by przyrównać do zdolności szafy pancernej – wiedział jak tonąć.

 

Po tygodniu na okręcie (5), kiedy Eryk powoli przyzwyczajał się już do rzeczywistości, która uparcie nie chciała odpuścić i dalej zawierała w sobie łódź i morze, pani mechanik postanowiła zrobić z niego wilka morskiego. Osobiście uważał, że jeśli osiągnie chociaż status kanapowca to i tak będzie nieźle. Stał zatem trzymając ster i nie mając absolutnie żadnego pojęcia co robi. Zamiast tego miał mokre ubranie. Nie pomagał nawet sztormiak, który dostał od Tess.

– Czy tu musi tak lać? – zapytał.

– Jedyne czego możesz być pewien na rejsie to tego, że będzie padać. Skup się lepiej na sterowaniu – Tess skarciła go, kiedy po raz kolejny odpływał myślami (6).

Eryk tylko wzruszył ramionami. Podczas tych paru dni żeglugi zdążył już pojąć, że pani mechanik nie jest osobą, z którą należy dyskutować.

– Musisz poczuć skąd wieje, poczuć jak płyniesz razem z łodzią. Teraz ustaw nas ostrzej na wiatr. Pamiętaj wybierać żagle. „Przekorna" zrobi to dla ciebie, musisz tylko jej kazać. Co masz powiedzieć?

– Lewy foka szot wybierz?

Postać smoczycy pojawiła się przez chwilę w powietrzu, zadudniła: „Jest lewy foka szot wybierz!", po czym znikła, a przedni żagiel napiął się znacznie.

– Widzisz jak chcesz to jednak potrafisz – uśmiechnęła się słodko. Niebezpiecznie słodko, pomyślał Eryk. Na chwilę zanurzył się w tym uśmiechu i jak to bywa, ster zanurzył się razem z nim.

– Co ty wyprawiasz?!

Bom przeleciał im nad głowami, całą łodzią szarpnęło.

– Na co się tak gapiłeś, co? – krzyczała wyrywając mu ster. – Samce!

Instynkt samozachowawczy Eryka podpowiadał mu, żeby na wszelki wypadek nic nie mówić. Po chwili ta strategia przyniosła efekty. Tess uspokoiła łódź i, jak miał nadzieję, również siebie.

– No dobrze, myślę, że na dziś chyba i tak wystarczy.

Po tych słowach zapadła cisza.

– Tess – Eryk zdecydował się ją zakłócić dopiero po paru minutach – dziękuję.

– Za co?

– Za naukę – uśmiechnął się głupawo.

– Coś ci się należy za ten rejs, skoro zgodziłeś się wynająć tak tanio.

Na twarzy Eryka namalowało się zdumienie.

– Nic nie pamiętasz? Zgodziłeś się na dwa procent zysku – wytłumaczyła Tess.

– Następnym razem muszę lepiej negocjować – przerwał. Po chwili odkrywając co powiedział dodał – Co ja w ogóle mówię…

– No, z całą pewnością musisz lepiej negocjować biorąc pod uwagę fakt, że ta wyprawa prawie na pewno nie przyniesie żadnego zysku.

– Świetnie, zapisałem się na pierwszą w życiu wyprawę morską i nawet na zwrot kosztów nie mogę liczyć.

Znów zapadła cisza i znów przerwał ją Eryk. Taki już był.

– Posłuchaj, czemu właściwie szukacie tego Oka Nocy?

– Jeszcze nikt ci nie opowiedział?

Poruszył przecząco głową.

– Nie ma nigdzie kapitana – Tess rozejrzała się dookoła. – No dobrze. Posłuchaj – znów przerwała na chwilę. – Jesteśmy częścią drużyny jarla Sretnira. To jeden ze znanych wodzów w Światach Potencjalnych. Musisz wiedzieć, że jarl uwielbia kolekcjonować artefakty. Jednym z jego ulubionych było właśnie Oko Nocy. Używał go jako zastępczego za to które kiedyś stracił. Nieważne jak – ucięła możliwe pytania. – Ważne jest to, że świętowaliśmy pięćdziesiąte urodziny jarla. Duża impreza. Jedzenie, tańce, smocza woda, rozumiesz? W każdym bądź razie w końcowej fazie imprezy i siebie samego kapitan podchodzi do jarla i mówiąc: „super impreza" wali go w plecy. Oko wylatuje, odbija się od ścian. Wszyscy rzucają się do szukania. Tylko Ray rozgląda się i nie rozumie o co chodzi. I nagle chrup. Na pewno już zgadłeś na co nasz genialny kapitan nadepnął – przerwała na chwilę. – No i jarl mu powiedział, że ma się nie pokazywać bez Oka w żadnym porcie o którym on, znaczy jarl, choćby słyszał.

– No taki delikatny to on nie był – Giermund, który pojawił się nie wiadomo skąd włączył się do rozmowy. – Z tego co pamiętam, użył kilku słów i konstrukcji gramatycznych, które były dla mnie prawdziwą podróżą filologiczną.

– Dlaczego wy właściwie z nim pływacie?

– Może dlatego – podjął Giermund – że to są Światy Potencjalne, światy rzeczy odrzucone przez wasz świat, a my wszyscy jesteśmy ich nieodrodnymi dziećmi. Żadne z nas nie nadaje się gdzie indziej, dlatego jesteśmy razem. W jedynym miejscu gdzie pasujemy. Być może i ty jesteś jednym z nas…

– Ale ja nie jestem stąd. Chociaż, chyba faktycznie po ostatnim dniu w tamtym świecie można powiedzieć, że dostałem od niego kopa na pożegnanie.

Tylko jedno można było odpowiedzieć:

– Witaj w załodze!

 

Kiedy tylko zaczęli realizacje planu zdobycia Oka oczywistym okazało się, że będzie to porażka. Ciężko powiedzieć co zawiniło. Może wyrywny charakter kapitana. Może to, że olbrzym okazał się być normalnego wzrostu (7). Może to, że kapitan potraktował go jak zwykłego strażnika i zaproponował łapówkę w zamian za przymknięcie oka. Może wreszcie to, że suma łapówki na jaką było ich stać byłaby obraźliwa nawet dla pilnującego miejskich toalet. Dość powiedzieć, że skończyli zamknięci w sali sejfowej, a przeciętnych rozmiarów olbrzym czekał już po drugiej stronie drzwi ze swoją nieprzeciętnych rozmiarów, prywatną armią. Giermund, Ray i bliźniaczki trzymali podskakujące drzwi.

– Co teraz? – zaczęła Nika.

– No właśnie? – poparła ją Wika. Obie skierowały wzrok na Raya.

– A skąd ja mogę wiedzieć? – odpowiedział zapytany. – Vortmund?

Wieszcz wzruszył ramionami. Wszyscy niepewnie zaczęli rozglądać się po pomieszczeniu. Było wielkie, wysoko sklepione, każda ze ścian pełna była drzwi ułożonych na trzech poziomach. Do tych położonych wyżej, można było się dostać przy pomocy przesuwanych schodków. W centralnym punkcie stała wielka mechaniczna konstrukcja, masa kół zębatych kręciła się wesoło i terkotała przyjaźnie. Maszyneria raz po raz wypuszczała kłęby pary. Kiedy podeszli bliżej z tuby przymocowanej do frontu konstrukcji rozległ się głos.

– Proszę podać parametry wyszukiwania.

– Co to chce, hę? – Vortmund szturchnął maszynę laską.

– Zdaje się, że chce czegoś szukać – stwierdził Ray.

– Czekajcie – przerwał Eryk – ja chyba wiem co to jest. Wyszukaj Oko Nocy – zwrócił się do maszyny.

Tryby przyspieszyły, kilka razy zmieniły prędkości i kierunki.

– Weryfikacja głosu zakończona niepowodzeniem. Odmowa dostępu.

– To jakaś magiczne urządzenie sterujące – Tess zaglądała do środka maszynerii – ale niczego tu nie poznaje. Nie ma nawet przetwornika mannicznego.

– Bo ono nie jest magiczne – Eryk pogładził krawędź machiny. – pochodzi z mojego świata. Chociaż może faktycznie tu istnieć, bo w moim świecie nigdy nie powstało. Jeśli się nie mylę to jest maszyna analityczna Charlesa Babbage'a. Nigdy jej nie skończył, powstał jedynie koncept. Miała być czymś lepszym od jego poprzedniego pomysłu maszyny różnicowej, której nawiasem mówiąc też nigdy nie zbudował. Podobno był z niego straszny perfekcjonista, nigdy nic nie było dostatecznie dobre. Chyba wróżba Vortmunda była prawdziwa. Naprawdę mnie potrzebujecie.

– To ciekawe – stwierdził Giermund podskakując razem z drzwiami – ale chciałbym przypomnieć, że za moimi plecami czeka na nas bardzo niesympatyczny koniec, więc czy mógłbyś coś z tym zrobić?

– Chyba tak. Tu gdzieś powinna być taśma z kartami z programem. O, są! Widzicie? Na nich jest zapisany sposób działania, jeśli je zmienię to powinno się udać. Możecie podać jakiś nóż?

– Na tych małych karteczkach jest opisany sposób działania? – spytała Tess podając mu mały sztylet.

– Dokładnie, że też udało mi się zobaczyć tę maszynę – odpowiedział Eryk, wyraźnie podekscytowany.

– To bez sensu.

– Eee… – ramiona Eryka opadły.

– Nie martw się to nie twoja wina. Po prostu zrób co masz zrobić.

Eryk wrócił do pracy. Zaczął mamrotać coś pod nosem. Raz po raz wyjmował jakąś kartę, dziurawił ją w kilku miejscach nożem i wkładał z powrotem. Łomotanie do drzwi nasilało się, a trzymający je podskakiwali coraz mocniej.

– No gotowe – powiedział w końcu Eryk.– Wyszukaj Oko Nocy.

– Przetwarzam – powiedział mechaniczny głos. – Znaleziono w skrytce 1161. Otworzyć?

– Tak.

Jedne z drzwi otworzyły się.

– Możesz otworzyć jeszcze jakieś drzwi? – zapytała Tess.

– Tak, ale po co?

– Zaufaj mi – odpowiedziała.

 

Kiedy Kromlech wdarł się wreszcie do własnego sejfu, niszcząc przy tym wyjątkowo cenną Szafę Przejścia, która blokował drzwi, nie zastał w środku nikogo. W pierwszej chwili pomyślał, że skorzystali z Szafy, ale nie dało się wyczuć żadnej aury. Zdziwiło go to (8). Po chwili spostrzegł jednak, że jedne z drzwi były otwarte.

– Tam są – ryknął głosem godnym olbrzyma – brać ich.

Prywatna armia olbrzyma wpadła we wskazane drzwi prowadzona przez swego pracodawcę.

Tymczasem inne drzwi na sąsiedniej ścianie otworzyły się powoli.

– Dobra przeszli, wychodzimy – powiedział cienki głosik.

 

Widzieli już statek, biegli już po nabrzeżu, kiedy wszystko wróciło do normy. Nadciągnęła katastrofa. Olbrzym dopadł ich w zaledwie kilku krokach. Jego wielka postać przysłoniła słońce i zagrodziła drogę. Kromlech stał przed nimi odziany jedynie w przepaskę biodrową. Wymachiwał wielką maczugą. Wyglądał bardzo olbrzymowato (9). Zatrzymali się.

– Czemu on jest taki wielki? – spytał Ray.

– To olbrzym, to raczej normalne – stwierdził z przekąsem Giermund.

– Ale przecież był normalnego wzrostu – zripostował kapitan.

– Widocznie mu się znudziło.

– Nie wydaje ci się czasem, że to…

Kromlech patrzył na nich przez chwilę osłupiały.

– Dość – ryknął w końcu – Jeśli już musicie wiedzieć to jest to, no… przystosowanie ewolucyjne. A teraz czy możemy wrócić do naszych interesów?

– A to znaczy?

– Ukradliście coś mojego i teraz zamierzam was zmiażdżyć – uśmiechnął się złośliwie, po czym uderzył z całej siły w pomost.

Drzazgi poleciały w powietrze. Woda poleciała w powietrze. W końcu, ale nie na końcu w powietrze poleciała cała załoga. Po czym, co nie mniej ważne, z pluskiem wpadła do morza.

Kiedy tylko minął pierwszy szok, wszyscy, jak jeden mąż, ruszyli wpław w kierunku „Przekornej". Podobnie było i z Erykiem. Niestety nim zdążył się zorientować, wielka łapa już trzymała go w swoim uścisku, a właściciel tejże wydawał się zastanawiać, czy lepiej zmiażdżyć go o przybrzeżne skały, czy po prostu oderwać głowę.

Reszta załogi zatrzymał się w pół drogi do statku. Ray raz po raz spoglądał na trzymane w ręku Oko, na wrzeszczącego Eryka, wreszcie na załogę. Widać było, że ze sobą walczy. Towarzysze przypatrywali mu się z niezdrowym zaciekawieniem, a Tess wręcz piorunowała go wzrokiem. W chwili gdy jasnym stało się, że olbrzym postanowił jednak urwać Erykowi głowę, kapitan również podjął decyzję.

– Hej! Ty tam, wielkoludzie! – krzyczał Ray przez zaciśnięte gardło, potrząsając artefaktem trzymanym w ręku. – Tego szukasz?

Olbrzym obrócił się w stronę wrzeszczącego. Tamten jeszcze przez chwilę niepewnie mierzył trzymany w ręku przedmiot, po czym westchnął ciężko i rzucił Okiem z całych sił. Gigant puścił Eryka i skoczył w stronę artefaktu.

– Odwrót! Do łodzi! – słowa które Ray wykrzyczał prawie ze łzami w oczach (10), były ostatnimi jakie wymienili z Kromlechem tego dnia.

 

Pokład kiwał się powoli w rytmie fal, raz po raz niknąc we wszech ogarniającej mgle.

– Przykro mi, że nie udało się zdobyć Oka – Eryk zagadnął kapitana stojącego przy kole sterowym. Ten tylko wzruszył ramionami.

– Życie…

– Co teraz zrobicie?

– Poszukamy jakichś portów o których jarl nie słyszał. Potencjalnie jest ich mnóstwo – Ray uśmiechnął się. – Słyszałem jak ci opowiadała.

Przez moment panowała cisza, jednak już po chwili okazała się ona zbyt drażniąca dla Eryka.

– Posłuchaj – zaczął niepewnie – dziękuję.

– Nie ma o czym mówić. Jesteś częścią załogi.

– No już niedługo, zaraz schodzę na ląd, pamiętasz?

– To nic nie zmienia.

Cisza znów powróciła niosąc ze sobą natłok myśli. Omiótł wzrokiem pokład, przyglądając się po kolei swym niedawno poznanym towarzyszom. W życiu nie widział takiej bandy, a jednak… No i do tego pani mechanik. Kto wie, może… W końcu zdecydował się. Zrobił to sam, osobiście, z niewielką tylko pomocą swoich nowych przyjaciół.

– Ray, wiesz myślę, że poszukam z wami tych portów.

Kapitan uśmiechnął się i zakręcił kołem, statek zaczął powoli zawracać. Z niewielką pomocą załogi na której zawsze możesz polegać.

Jakby chcąc poklepać ich po ramionach niebo otwarło się i lunęło deszczem, bo zawsze możesz polegać na załodze i zawsze możesz polegać na tym, że na rejsie będzie padać.

 

(1) Nazwa zastrzeżona

(2) Macie tu olbrzymy? Mamy tu wszystko – potencjalnie.

(3) Systemem Magicznej Opieki Kapitańskiej

(4) Należy nadmienić, że w przypadku Giermunda, piwo faktycznie szybko się kończyło.

(5) Rejs był raczej spokojny poza małym sztormem spowodowanym przez zapędy Vortmunda do sterowania pogodą. Na szczęście szybko go powstrzymano.

(6) Po raz kolejny miał dwa bardzo duże powody.

(7) Olbrzymowatość to bardziej cecha umysłu, jak zapewne poinformowałby ich sam zainteresowany.

(8) Załogę, która nie potrafiąc zidentyfikować Szafy, użyła jej po prostu jako blokady drzwi, ta informacja zdziwiłaby zapewne o wiele bardziej.

(9) Jak się okazuje olbrzymowatość wykracza jednak poza sferę umysłu.

(10) W końcu nie codziennie człowiek wyrzuca taki artefakt jak Oko Nocy.

Koniec

Komentarze

- Widzicie rozmawia z maszynami, tak jak przepowiedziałem - średni głos uniósł się z dumy.  -  latarnia nie jest maszyną.

Były to kobiety o małym wzroście, ale o wielkich mieczach. - hehe, to na pewno kobiety?

(...) naprzodzie zaś , na mocno wysuniętym bukszprycie rząd trzech sztaksli. - niech Autor sprawdzi w słowniku róznicę między słowami naprzodzie i na przodzie.

Jednakowoż dla Eryka nic z powyższych nie miało wiele znaczenia, gdyż jego zdolności żeglarskie można by przyrównać do zdolności szafy pancernej - wiedział jak tonąć. - szafa pancerna wie jak tonąć? nie sądzę.

Wyglądał bardzo olbrzymowato
- olbrzym wyglądał olbrzymowato.

Przeczytałem, miejscami tekst jest zabawny, lecz nie ze względu na treść. Raczej sposób, w jaki został napisany czyni go komicznym. Użyłeś w opowiadaniu wielu powtórzeń. Nie wymieniłem ich, ale jest tego sporo. Cóż, życzę powodzenia w konkursie, jak dla mnie tekst jest średni. Pozdrawiam
 

Mastiff

OK, do konkursu.

Na wstepie dziękuję za komentarz.
Pozwolę się do niego odnieść. 

"latarnia nie jest maszyną"
Vortmund musiał o tym nie wiedzieć, kiedy wygłaszał to zdanie.

"hehe, to na pewno kobiety?"
Sprawdź, jeśli się odważysz. ;)

"niech Autor sprawdzi w słowniku róznicę między słowami naprzodzie i na przodzie." 
Autor zna różncę między powyższymi, niestety został sabotowany przez wielce zaawansowane funkcje Worda.
Niemniej autor dziękuje za znalezienie błędu i już go poprawił.

"szafa pancerna wie jak tonąć? nie sądzę."
To zapewne przez to, że nigdy z żadną na ten temat nie rozmawiałeś. ;)
Nimeniej jednak, chyba rozumiem co chiałeś przekazać. Być może dałoby się skonstruować lepsze porównanie. 

"olbrzym wyglądał olbrzymowato"
"Raczej sposób, w jaki został napisany czyni go komicznym."
 Nie do końca wiem jak mam odbierać ten komentarz. Napiszę tylko, że takie było założenie, aby styl był zabawny.

"Użyłeś w opowiadaniu wielu powtórzeń."
 Ponieważ ich nie wymieniłeś to ciężko mi się odnieść. Część z powtórzeń była celowa (zabawny/komiczny styl).

Jeszcze raz dziekuję za opinię, na pewno się przyda.
Również pozdrawiam i również życzę powodzenia w konkursie 

Rozumiem, wyjaśnienia przyjąłem:). Pozdrawiam

Mastiff

Ja też miałam przez chwile problem z nadmiarem powórzeń, ale to chyba odruch po sprawdzaniu swoich prac - w konwencji komediowej moim zdaniem pasuje.

Ciekawe spięcie początku i końca tym samym motywem "z niewielką pomocą moich przyjaciół".

Dobre zastosowanie humoru - tylko trochę komizmu postaci, głównie zabawne sytuacjie i słownictwo - przypomina Pratchett'a pod tym względem.

Główny bohater nieco mało wyraźny - wzystko jakoś mu się przytrafia, a on przejmuje inicjatywę tylko raz - wolę postacie z jajami.

Ciekawa "paczka postaci" - dają dużo możliwości, gdyby to opowiadanie nie było ostatnim ze "Światów Potencjalnych" 

W skali od 1 do 10 daję opowiadaniu 8,5 :) 

Dziękuję za komentarz.

Faktycznie muszę zgodzić się z opinią o niewyraźnym bohaterze (to chyba typowy problem głównych bohaterów, których głównym zadaniem było dać powód do ukazania czegoś innego niż oni sami*). Trochę to było zamierzone, trochę nie. Wiąże się to z możliwymi kolejnymi opowiadaniami ze "Światów Potencjalnych". Jesli Eryk trochę pożyje w tych światach to pewnie zmężnieje. 

* - Patrz "Pan Tadeusz"**.
** - Broń Boże nie próbuje się porównywać do autora tegoż. 

A i bardzo dziękuję za porównanie do Pratchett'a ;).

Nowa Fantastyka