
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Widząc człowieka w kilcie, grającego na dudach podczas spaceru po łące, mogę tylko domyślać się kim jest. Istnieje spore prawdobodobieństwo, że jest Szkotem, ale równie dobrze może być archeologiem z Czech, zafascynowanym uroczymi dźwiękami wydawanymi przez dudy. Kilt to tylko rekwizyt.
Stopień prawdopodobieństwa nie umywa się do faktów. Faktem jest stojąca nieopodal krowa, która żuje gumę balonową, tak jak i faktem jest nadruk na kilcie osobnika z dudami, twierdzący, że kilt wyprodukowali swoimi małymi żółtymi jak moje zęby rączkami chińczycy. Nie pytajcie skąd o tym wiem. Faktami są jego wysokie białe skarpety i kraciata czapka. Nie nosił też bielizny, czyli zupełny tradycjonalista.
Poza tym, człowiek okropnie fałszuje "Odę do radości" Schillera, a ja jako narrator wiem, że jest to człowiek pewny, że to melodia skomponowana przez jego wuja. Jakie jest prawdopodobieństwo, że wujkiem tego zabawnego człowieka jest właśnie Schiller? Zapewne równe prawdopodobieństwu, że ten człowiek nadepnie mnie leżącego na tej samej łące, po której wybrał się na spacer.
Na moje nieszczęście, otrzymałem od ironicznego losu okazję poznania grającego na dudach człowieka, bo nieświadomy mej obecności na łące, nadepnął mi na nogę. Wrzasnąłem z bólu i oburzenia. Narratora się nie depcze.
-Przepraszam najmocniej – opluł mnie wyjmując ustnik z jamy gębowej. – Nie wiedziałem, że ktoś oprócz mnie przebywa w okolicy.
Rozmasowywałem w milczeniu nogę, którą miałem operowaną przed tygodniem. Lekarze wycięli mi spory kawał mięśnia, więc nie mogłem już biegać, jeździć na łyżwach i w ogóle zginać lewej nogi.
– Piękna pogoda, czyż nie? – zapytał mój rozmówca, odkładając dudy na ziemię. – Mocno boli?
Kiwnąłem tylko głową, nie będąc pewnym czy narratorowi wolno rozmawiać z bohaterami opowieści.
Pogoda była istotnie piękna. Słońce pięknie oświetlało całą, zieloną już łąkę, a wiosenne cumulusy bieliły się wdzięcznie do obserwatorów. Rozkwitające wokół alpejskie krokusy swoim fioletem koiły moje zszargane w pracy nerwy. Przynajmniej do czasu spotkania z kakofoniczną wersją Schillera na dudach.
Dopiero teraz dokładniej przyjrzałem się twarzy napotkanego spacerowicza. Wyglądał jak stereotypowy wujek ze swoim sympatycznym uśmiechem, gęstym wąsem i rzedniejącymi włosami wystającymi spod czapki. Wyglądał jakoś tak szkocko, ale ta szkockość była stanowczo zbyt oczywista, więc podejrzewałem, że udaje przed narratorem. Zapytać nie miałem odwagi, ale i tak przecież mógłby skłamać. Narratorem wszechwiedzącym niestety nie jestem. Wiem o nim tyle, ile autor tego tekstu włożył w moje usta. Ja nieszczęsny.
Tymczasem podejrzany niby-Szkot wyjął fajkę, nabił tytoniem i zapalił, bezczelnie mnie nie częstując. Zaczynał już przesadzać w swojej szkockości, za bardzo był oszczędny.
Krowa dalej żuła gumę robiąc balony. Szkoda, że nie była fioletowa, choć wśród krokusów nie było to specjalnie konieczne.
– Pięknie tu… – westchnął wydmuchując dym ze szkockim akcentem, hipokryta jeden.
Palący fajkę nie-Szkot nie pasował mi jakoś do alpejskiej łąki. Mimo tak oczywistych przesłanek., po prostu nie mógł być Szkotem.
-Widzi Pan ten dziwny kształt? – wskazał gdzieś nad górami. – Jakby spodek…
Lądowanie kosmitów jakoś tak pasowało do sytuacji. Żująca gumę krowa, nie-Szkot palący fajkę i masujący bolącą nogę narrator leżący obok dud na alpejskiej łące i lądowanie zielonych ludzików. Skoro przekroczono już granicę prawdopodobieństwa, to można jeszcze nagiąć inne granice, grawitacji na przykład.
Jak na zawołanie nade mną zawisł jakiś talerz, całkiem podobny do tych z zastawy mojej babci: niespecjalnie duży talerzyk z filiżaneczką z porcelany za kosmiczną wręcz sumę w antykwariacie. Ze srebrną łyżeczką w komplecie.
– Obcy atakują? – zapytał z nienagannym akcentem mój przyszły współwięzień. – Ta dzisiejsza młodzież. Za dużo filmów z Jamesem Bondem się naoglądali i teraz wymyślają swoje gadżety. Nie można w spokoju fajki zapalić, bo im się podbojów zachciało.
Udałem, że nie zauważyłem żadnej luki w jego rozumowaniu i pokornie podałem obie ręce zielonemu ludzikowi, który wymownie szturchnął mnie kajdanami. Taki prawdziwie ludzki gest u tak nieludzkiego osobnika. Mama mówiła, że kosmici to małe zielone ludziki, ale była w błędzie. Zieleń ciała obcego była niczym przy jaskrawej zieleni alpejskiej łąki. Bardziej przypominała barwę wymiocin kota, który wyżera mi spaghetti niż trawę. Specjalnie mali też nie byli, więc podejrzewałem mamę o kłamstwo. To że kosmici byli wyżsi ode mnie to już mało subtelna aluzja do mojego wzrostu.
Kosmita, który mnie związał marynarskim węzłem nr 3, był chyba pilotem, bo usiadł na srebrnej łyżeczce z mnóstwem przyrządów i wydał z siebie jakiś dźwięk, który mógł być rozkazem odlotu, ale równie dobrze beknięciem. Pozostała trójka nie zrozumiała go zresztą, byli zajęci swoimi sprawami. Raczej-nie-Szkot próbował dopalić fajkę, nie zwracając specjalnej uwagi na zielonego, który właśnie go wiązał. Inny zdecydowanie nie radził sobie ze skrępowaniem dud i uciekał na każdy wydawany przez instrument dźwięk. Dudy jako broń przed inwazją z kosmosu to chyba dobry pomysł. Musiały by być duże, ale da się zrobił
Ostatni doił krowę.
Kosmitom zawsze chodzi tylko o krowę, bo krowa daje mleko. Może to dzięki mleku tak wyrośli?
Jakąś godzinę później, kiedy zmieścili już krowę do filiżanki, zdecydowanie-nie-Szkot dopalił fajkę, a dudy zamknięto w dźwiękoszczelnej skarpecie, ruszyliśmy do domu. Domu obcych oczywiście.
– Nie sądzi pan, że to miłe z ich strony? – zagadywał mnie Szkot-nie-Szkot. – Ciekawe czy przedstawią nas rodzicom. Liczę też na poczęstunek, obfity i darmowy oczywiście.
I dalej tarmosił przesadnie szkockiego wąsa.
Mną zaś targały odmienne emocje. Porwali nas bezczelni kosmici, nie podali celu, ani kwoty okupu, nad głową muczała mi głodna krowa i na dodatek nie potrafiłem rozstrzygnąć tożsamości mojego ludzkiego współwięźnia. Wyobraźcie sobie, że narrator też ma własne zdanie!
– Już widzę minę McDonalda jak wrócę z tej wycieczki. Nie zedrą mi się podeszwy i jeszcze poznam rodziców kosmitów bez wkładu własnego. Kocham ten kraj!
Na te słowa epatującego swoją szkockością nie-Szkota, nie wytrzymałem i złamałem reguły.
– Przecież porwali nas kosmici ty hipokryto! – wyplułem z siebie.
– Miło, że wreszcie się pan odezwał. Nie rozumiem tylko tej złości iniejasnej obelgi. Ci mili zieloni ludzie chcą wyciągnąć od angielskiego rządu pieniądze na ratowanie lasów i podwiozą nas do domów swoim ekologicznym pojazdem jak tylko operacja się powiedzie. Kosmici, też coś.
– Pan nie może być Szkotem…
– Ale nim jestem. Od urodzenia mój mały. – wujowski uśmiech odebrał mi resztki pewności siebie.
– Jak pan jest Szkotem to ja jestem Ronaldem McDonaldem a nie narratorem. – stwierdziłem zrozpaczony.
– Ktoś cię wkręcił dziecko, McDonald jest wyższy…
W tym momencie krowa zrobiła wielkiego balona, który pękając zalepił jej nozdrza i po chwili kosmicznej reanimacji zdechła. Westchnąłem tylko.
No coż, nawet narrator może się pomylić
Interesujące. Narracje pierwoszoosobowa ze świadomością narratora że jest właśnie narratorem opowiadania. Cóż, na dłuższą metę by się to nie sprawdziło, ale tak jest całkiem całkiem. Nie wszystko pojąłem - po co krowa żująca gumę? Chociaż w sumie bez niej nie byłoby tej całej ,,sytuacji''
Tylko po co ta cała ,,sytuacja''?
Ciekawy zabieg narracyjny, ale trochę mało spostrzeżeń bohatera jak na pierwszoosobówkę.
Pozdrawiam,
Horn.
Zdecydowanie mi się podobało, tylko końcówka rozczarowała. Taka bez pomysłu mi się wydaje. Ale ogólenie można z tekstem popłynąć :)
Z uwag technicznych - mieszasz czasy, zaczynasz czasem teraźniejszym, a potem wszystko jest w przeszłym. Parę literówek się też przytrafiło. No i w literaturze zaimki piszemy mała literą.
www.portal.herbatkauheleny.pl
Teraz musze przyznać rację Mortycjanowi... Poniekąd przynajmniej... Daruję sobie wymienianie błędów, wspomnę tylko że są, nawet sporo. Czytało się to jednak wyśmienicie pomimo pewnych potknięć. Zakręcone opowiadanie pełne humoru jaki lubię.
Nie mam pojęcia o czym to jest:D ale czy to ważne? Dobra, choć nietypowa opowieść. Gratulacje ode mnie.
pozdrawiam
a jakby tak zjeść wszystko i wszystkich?
Ciekawa zabawa narracyjna i właściwie tyle, bo tekst niczym innym nie jest. Momentami zabawne, ale generalnie bez sensu, składu i ładu. Taki sobie absurdzik.
Pozdrawiam.