
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
– Ma pan rzadkie włosy, czyżby problemy ze skórą? – zapytał starzec.
– Wykazuje pan zbędne zainteresowanie moją bladą skórą, Kratniku – odrzekł chłodno, patrząc na niego spod gęstych brwi. – Przejdźmy do rzeczy.
Kratnik pogładził się po siwej brodzie i odwrócił w stronę tarasu wychodzącego na arenę. W pokoju było ciemno i wilgotno. Osadzone w zdobionych świecznikach świece nie dawały wiele światła. Na pokrywających podłogę dywanach i skórach zwierząt leżały w nieładzie jedwabne poduszki.
– A więc chce pan zakupić jednego z moich gladiatorów, panie…?
– Yniryfit. Zgadza się.
– Którego? – Kratnik poprawił pas zjeżdżający z obwisłego brzucha.
– To się okaże.
– Co to znaczy?
– Przejechałem szmat drogi, potrzebuję relaksu i… hm, zabawy.
– Walki odbywają się co tydzień. Najbliższa już pojutrze, dobrze pan trafił… ale wciąż nie rozumiem, jaki to ma związek z naszą umową?
– Chcę zobaczyć zawodników w akcji. Wystaw wszystkich najlepszych. Ten, który zostanie, będzie warty zakupu.
Starzec roześmiał się w głos. Podszedł do jednej ze stojących pod ścianą komód i zaczął grzebać w szufladach. Yniryfit stał wciąż bez ruchu, nie obracając nawet głowy. Nie było warto.
– Nie rozumie pan tego biznesu, panie Rynifit.
– Yniryfit.
– Nie dam rozszarpać swoich najlepszych gladiatorów, bo to dla nich ciągną tu tłumy – wykładał przeszukując kolejne komody. – Mogę zrobić widowisko, ale nie takim kosztem.
– Chyba się nie zrozumieliśmy, Kratniku. Kim był pan w młodości?
– Krótkopalcym – odrzekł zadowolony, biorąc z półki niedługi patyk.
– Kim?
– Tak się mówi na czarodziejów posługujących się małymi różdżkami – odpowiedział, machając swoją.
– Miejscowe powiedzenie.
– Byłem w szkole.
– I gdzie pan skończył, panie Kratniku? Hm?
– Jakiś kretyn w przedostatniej klasie przysmażył mnie zaklęciem w plecy i od tego czasu mam problemy z oddychaniem.
– Duża blizna?
– Motyl od barku do barku.
– Rozumiem. Widzi pan… zamiast spędzić resztę życia w obleśnej arenie śpiąc na poduszkach, mógłby pan gdzieś wyjechać.
– Pieniądz rządzi człowiekiem, co ja na…
– Wciąż do pana nie dociera – kiedy ja zapłacę, do śmierci będzie pan żył bez zmartwień.
Dojrzał błysk w oczach Kratnika.
– Jak mam w to uwierzyć? – zapytał tamten wciąż nieufnie. – Schował pan monety w kieszeniach tego wielkiego, czarnego płaszcza?
– Przyjechałem karetą – Yniryfit uśmiechnął się paskudnie. Uwielbiał pogrywać z ludźmi.
– Jak tylko zobaczę pieniądze, mamy umowę.
– Bardzo dobrze… ale Kratniku?
– Tak?
– Żebyśmy się całkowicie rozumieli. Oprócz tego, że jestem człowiekiem potężnym i mściwym, uważam się za wrażliwą istotę. Kocham piękno. Kocham dostrzegać je w rzeczach nietypowych, ale nie życzę sobie rzezi.
– Będzie jak zechcesz.
Yniryfit udał się w stronę krętych schodów prowadzących na parter.
– Do zobaczenia na najlepszej walce, jaką widziała ta arena – rzucił, wychodząc.
Nastał dzień wielkiej walki. Mimo tak krótkiego czasu, wieść o niesamowitym widowisku szykowanym na przedmieściach Pli'eseru rozeszła się po świecie bardzo szybko. Zjechało się mnóstwo ludzi, w większości z okolic Eser– Eil – rozległego jeziora, nad którym położone było miasto.
Yniryfit, swoim zwyczajem, w oczekiwaniu na rozpoczęcie przedsięwzięcia, zajął się studiowaniem lokalnej historii. W książkach z biblioteki w centrum wyczytał, że prawie cały kraj leży w starożytnej Dolinie Eser. Nazwa ta znaczyła tyle co Dolina Mgły, tylko że w języku elfów, którzy zamieszkiwali ten teren jeszcze przed najazdem krasnoludów.
Czarodziej uśmiechnął się i podrapał w drobny nos. Gustował w opowiadaniach z czasów przed swoimi narodzinami.
– Świat zmienia się przez te tysiące lat – mruknął do siebie wracając do lektury.
Zdążył jeszcze poznać etymologię elfiego słowa „eser". Składało się ono z dwóch członów – „er" , oznaczającego chmury, i „es" będącego czymś w rodzaju przyimka, którego znaczenie rozumiał jako niskość, dół, grunt.
Odłożył starą księgę, bo czas był udać się na arenę.
Wokół zgromadziły się setki ludzi. Zrobiło się bardzo głośno. Yniryfit z trudem przeciskał się przez szarą masę. Nieliczni bogaci wykupili miejsca w kamiennych lożach przy głównym budynku, po wschodniej stronie kompleksu , mieszczanie okupowali trybuny przy Domu Gladiatorów naprzeciwko, a cała reszta brudnego i śmierdzącego tłumu rozsiadła się na wzgórzu nieopodal lub bezpośrednio przy arenie, na wale oddzielonym masywnymi kratami od ubitego piasku.
Yniryfit, obnosząc się z krótkim mieczem upiętym do pasa, zdołał wejść na trybuny. Usiadł nisko i przy wyjściu dla walczących, by móc każdemu przyjrzeć się z bliska.
Na środku areny pojawił się Kratnik. Przycisnął różdżkę do piersi i przemówił.
– Cisza! – potężny, wzmocniony magicznie głos odbił się echem po okolicy. Wszyscy natychmiast zamilkli, z wyjątkiem kilku pracowników ustawiających pięć skrzyń w równych odległościach na odwodzie areny. -Jesteśmy dziś świadkami niezwykłego widowiska! Oto tu, na tym piachu, zmierzą się najlepsi gladiatorowie w królestwie!
Tłum zawył z zachwytu, Kratnik kontynuował zadowolony.
– Nie na marne wydaliście ostatnie pieniądze! Dziś wasze oczy nasycą się najznamienitszą krwią!
Krępy jegomość obok Yniryfita zakaszlał, zakrywając dłońmi okrągłą twarz.
– Oto i pierwszy zawodnik, powitajcie go głośno! Przed wami, Młot z Dekabitru!
Wśród szaleńczych krzyków na arenę wyszedł kolos z młotem w ręku. Miał około sześciu i pół stóp wzrostu, był łysy i miał kolczyk w nosie. Taszczył oburęczny młot, prawie tak wielki jak on sam. Młot z Dekabitru potrząsał teraz swoją bronią nad głową, a tłum ryczał razem z nim. Kilku giermków odprowadziło go na przeciwległy kraniec areny, by stanął na przeznaczonej dla niego skrzyni.
– Powitajcie Imperatora Eseru! – rozległ się głos Kratnika.
Tym razem Yniryfit miał okazję oglądać jeźdźca na karym koniu, w złotym napierśniku i hełmie z pióropuszem na głowie. W wolnej dłoni dzierżył włócznię, przy pasie zwisała mu szabla. Objechał wkoło arenę grożąc tłumom włócznią i zatrzymał się na swoim miejscu, w sąsiedztwie Młota.
– Ten przynajmniej wygląda przyzwoicie – zakpił Yniryfit.
– Słucham? – niski mężczyzna obok zaciekawił się komentarzem czarodzieja.
– Mam nadzieję, że pokażą coś spełniającego moje oczekiwania. Często tu bywasz? Co możesz mi o nich powiedzieć?
– Co tydzień! Ten pierwszy to niezły gigant. Nie jest specjalnie zwinny, ale trzyma wszystkich na dystans swoim wielkim młotem – tłumaczył krępy przekrzykując tłum. – Imperator to niesamowity wojownik. Wyrachowany i bezlitosny.
– To mi się podoba. Zobaczymy jak spisze się w praktyce.
Tymczasem na arenę wyszli dwaj kolejni zawodnicy.
– Jak zwą tego owiniętego jak mumia?
– To Zabójca Pustyni. Walczy zagiętą szablą i tarkami – karbowanymi sztyletami rozpruwającymi wnętrzności.
– Nieźle. A kolejny?
– To Łowca. Bardzo szybko biega, rzadko chybia z łuku i dobrze wywija mieczem.
Tłum bawił się w najlepsze, skandując imiona swoich ulubionych wojowników, lecz Yniryfitowi coś nie pasowało. Jeśli ustawiono pięć skrzyń, po jednej dla każdego zawodnika, to gdzie piąty? Już chciał o to zapytać swojego towarzysza, gdy odezwał się Kratnik.
– I ostatni walczący. Nadchodzi Tara'tri!
Trybuny nagle ucichły. We wrotach Domu Gladiatorów pojawiła się kobieta. Skuta w łańcuchy, prowadzona przez dwóch strażników trzymających ją za obrożę. Ubrana była w szarobrązową koszulkę na ramiączkach, czarne grube spodnie i wysokie skórzane buty. Obcisły strój podkreślał jej kobiecą sylwetkę. Część długich włosów miała prostych brązowych, część kręconych czarnych. Wyglądała na zaniedbaną. Co więcej, była bez broni.
– Co to za żart? – zaśmiał się Yniryfit.
– Żart? – zapytał szeptem przestraszony towarzysz obok.
– To dziwka?
– Nie, nie, nie, nie – odpowiedział szybko. – Nie słyszał pan o niej? Jest przerażająca.
– Jakoś mi się to nie widzi. Zagryzie ich zębami?
– Tak – odparł poważnie.
Yniryfit zastanowił się chwilę zdziwiony zachowaniem towarzysza. Postanowił zmienić temat.
– Co oznacza jej imię? Nie znam dobrze tutejszego języka.
– Skrzące Oko.
– Dlaczego?
– Spójrz na nią. Jej błękitne oczy świecą jak księżyc nocą.
– Interesujące.
W tym czasie stało się coś dziwnego. Imperator Eseru ruszył z miejsca i pokłusował do Młota uciszając protesty Kratnika przez wycelowanie w niego włóczni. Następnie gladiator zamienił kilka słów z Zabójcą Pustyni i Łowcą, po czym wrócił na swoje miejsce. Na Tara'tri nawet nie spojrzał. Kratnik udał się do swojej loży i stamtąd nakazał rozkuć Skrzące Oko. Kobieta patrzyła spode łba na strażników, którzy zdejmowali kolejne łańcuchy. Stała spokojnie. Gdy tylko była całkiem wolna rzuciła się na bliższego mężczyznę przewalając go na ziemię. Odskoczyła nagle, ciskając w drugiego strażnika mieczem. Wbił się mu w brzuch aż po jelec. Tłum zaryczał z zadowolenia. Pierwszy próbował się podnieść, lecz przydepnęła go obcasem. Przekrzywiła głowę, coś mu mówiąc. Mężczyzna był blady z przerażenia. W ogóle nie próbował się bronić. Tara'tri agresywnym ruchem odrzuciła włosy opadające na twarz i położyła podeszwę buta na krtani strażnika. Docisnęła z zawziętą miną.
– Imponujące – pokiwał głową Yniryfit. Spojrzał w stronę loży. Kratnik nie wyglądał na zakłopotanego.
– Walka rozpoczęta! – zakrzyknął, wzmacniając sobie głos i robiąc zamaszysty gest obiema rękami.
Najbliżsi widzowie kamieniami odgonili Tara'tri na środek areny. Czterech mężczyzn zbliżało się do niej z różnych stron.
– Zmowa? – Yniryfit uniósł brew. – Na kobietę?
Łowca stanął w łuczniczej pozycji i powoli wyjął strzałę z kołczana, nie spuszczając wzroku z Tara'tri. Następnie nałożył strzałę na cięciwę łuku i czekał. Zabójca Pustyni podchodził krok po kroku kołysząc się na boki i wymachując mieczem. Imperator zbliżał się stępa na koniu, wyprostowany. Młot podchodził ciężkim krokiem.
Skrzące Oko szybkimi ruchami rozglądała się wokół. Jeden raz, drugi. Wybrała. Skoczyła w stronę wielkiego osiłka z młotem w ręku. Ale biegła na nogach i rękach, jak pies. Chwilę później Yniryfit zobaczył, że Tara'tri biegła na czterech wilczych łapach. Wilkołak? – pomyślał. Nie istnieją wilkołaki, które przemieniają się tylko częściowo, a potem wracają do poprzedniej postaci. Chyba że w wyniku… eksperymentów.
– Już wiem z czyjego podwórka tu przybiegłaś – uśmiechnął się Yniryfit. Jeśli jego podejrzenia się spełnią, ma swojego pewnego kandydata.
Tymczasem Łowca strzelał do Oka. Kobieta-wilk była bardzo zwinna i uniknęła dwóch strzał. Trzecia zdawała się nie móc chybić. Zdawała się. Tara'tri potężnie skoczyła do przodu kilkakrotnie przeobrażając się w locie. Wyglądała jak rzucona przez dziecko garść mułu i tak też upadła na ziemię. Trudno było się dopatrzeć, które części jej ciała są wilcze, a które kobiece.
– Łowca! – zaryczał tłum.
Młot w kilku susach doskoczył do Tara'tri. Rąbnął potężnie swoją bronią, lecz kobieta odturlała się na bok. Ludzką ręką chwyciła się trzonka młota, błyskawicznie podciągnęła i rozdarła skórę grubej ręki trzema pazurami. Nie zdążyła zrobić więcej, bo musiała uskoczyć przed strzałą bezlitośnie precyzyjnego Łowcy. Nim zdążyła się podnieść, z impetem nadjechał Imperator. Tara'tri wpadła pod kopyta konia, lecz najwyraźniej to było jej zamiarem. Chwyciła się popręgu wyrzucając nogi do tyłu by rumak mógł ją ciągnąć. Następnie wbiła szpony w brzuch konia rozdzierając go wzdłuż, obszernie. Puściła się przeciętego popręgu i skuliła tak, aby nie zostać staranowaną przez tylne kopyta. Koń razem z jeźdźcem przewalił się na bok, zostawiając za sobą dwumetrowy krwisty ślad. Tłum zamruczał wyraźnie zniesmaczony takim zagraniem.
Tara'tri nie miała spokoju. Kołysząc się, podbiegał do niej Zabójca Pustyni. Naśladując jego ruchy ruszyła naprzeciw. Starli się w mgnieniu oka, wyglądając jakby tylko przebiegali. Kobieta– wilk zawyła żałośnie i wściekle gdy po odskoczeniu na kilka kroków dostrzegła co się stało. Zabójca Pustyni chybił, ale nie całkiem. Kobieta miała małe draśnięcie na policzku oraz straciła spory pęk włosów odciętych przez ostrą jak brzytwa szablę. Zawyła znów. Jej przeciwnik uśmiechnął wrednie. Znów skoczyli na siebie, tym razem pomagając sobie krzykiem. Łowca próbował przeszkodzić Tara'tri strzałą, ale nie wyszło mu to wcale. Był zawodowcem, ale widocznie bez wyobraźni. Trafiłby, gdyby nie nadzwyczajne umiejętności jego przeciwniczki. Wściekłość najwyraźniej dodała kobiecie animuszu i zwinności, bo w nieprawdopodobny sposób jednym skokiem, wyginając kręgosłup do granic możliwości, uniknęła i strzały Łowcy, i szabli Zabójcy. Złapała strzałę w locie. Spadając, szarpnęła przebiegającego wojownika za ramię. W efekcie utworzyła równoważnię, dzięki której w ciągu jednego uderzenia serca podniosła się na nogi krótkim ruchem wbijając grot strzały w kark Zabójcy Pustyni.
Trybuny westchnęły zachwycone. Tara'tri chwyciła w dłonie dwie tarki i ruszyła na Łowcę. Mężczyzna przez chwilę wyglądał, jakby chciał strzelić do niej z łuku, ale zrezygnował. Chwyciwszy w jedną dłoń miecz a w drugą kilka strzał, czekał na nadejście szalonej kobiety. Gdy była blisko, Łowca wyrzucił na ziemię przed sobą trzymane strzały w nadziei, że wybije to z rytmu kobietę– wilka. Jednak ona była na to za sprytna. Skoczyła robiąc kilka piruetów. Niepostrzeżenie wyrzuciła dwa sztylety w stronę Łowcy. Mężczyzna machnął na oślep mieczem i o dziwo zdołał odbić jeden sztylet, jednakże drugi wbił mu się w udo. Gladiator z krzykiem padł na ziemię. Tara'tri doskoczyła do niego na wilczych łapach, wbiła ostre kły w szyję i potrząsnęła kilkakrotnie. Następnie gwałtownym ruchem głowy wyrzuciła ciało daleko od siebie niczym wilk w watasze rozdzierający zdobycz.
Niedaleko czaił się Imperator z włócznią w prawej, a mieczem w lewej ręce. Dwoje skupionych walczących zaczęło krążyć wokół siebie, zataczając coraz mniejsze koła. Nagle Imperator spiął się i wyrzucił z wielką siłą swoją włócznię. Tara'tri odruchowo wykonała unik z lewego barku, kuląc się. Jej ręka zaczęła transformować w wilczą łapę, co zmniejszyło jej wielkość. Dzięki temu ostry grot włóczni tylko rozciął jej skórę na ramieniu, lecąc dalej wzdłuż pleców stojącej teraz bokiem do Imperatora kobiety. Tara'tri korzystając z nabranej prędkości obracała się dalej, łapiąc w prawą rękę włócznię i z dużą siłą uderzając przeciwnika.
Wszystko stało się tak szybko, że tylko magia pozwoliła Yniryfitowi to zobaczyć. Imperator Eseru nie zdołał skutecznie sparować ciosu. Mimo że był silny, nie zdołał nabrać takiego impetu, jaki miała kręcąca się, doskonale oszczędna w ruchach kobieta. Miecz i włócznia zderzyły się głucho. Imperatorowi broń wyleciała z ręki. Tara'tri puściła niepotrzebny już oszczep i skoczyła do gardła przeciwnikowi, gryząc, kłując ,drapiąc i szarpiąc wszystko na co natrafiła. Widząc to, Młot z Dekabitru złożył broń.
– Bu! – jęczał tłum.
– Tchórz! – krzyczeli niektórzy.
– Niedojda!
– Słabeusz!
– Przynajmniej żyje – skwitował krępy towarzysz Yniryfita.
Tara'tri nie zwracała na to uwagi. Stała wpatrzona w drzwi do loży. Wreszcie pojawił się w nich Kratnik.
– Wygrała Tara'tri! – oznajmił wszem i wobec, podążając w jej stronę.
– Tara'tri, Tara'tri! – skandowały trybuny.
Kobieta niespodziewanie zerwała się i pobiegła wprost na właściciela areny. Ten był na to przygotowany, wcześniej nasypując na rękę trochę różowego proszku. Zdmuchnął go z dłoni tak, że powstała różowa chmura, w którą wpadła Tara'tri. Prawdopodobnie był to jakiś czarodziejski proszek mający go chronić. Biegnąca kobieta bezwładnie upadła na ziemię. Tłumy na arenie ryknęły ze śmiechu.
Kratnik przywołał strażników, by skuli i odprowadzili Tara'tri. Ocknęła się po kilku mocnych uderzeniach w twarz. Znów wyglądała beznadziejnie. Znów patrzyła na wszystkich spode łba. Kratnik mówił coś do tłumów, ale Yniryfit wbił wzrok w zaciąganą do Domu Gladiatorów kobietę. Tuż przy wyjściu ich spojrzenia spotkały się. Czarodziej w jarzących się, błękitnych oczach dostrzegł powracającą wściekłość.
– Pamiętasz mnie, dziewczyno.
Tara'tri, zaskakując wszystkich poza zimnie spokojnym Yniryfitem, uderzyła o siebie nadgarstkami z taką siłą, że kajdany pękły. Złapała w dłonie łańcuchy. Jeden owinęła wokół szyi oniemiałego strażnika, drugi rzuciła w stronę czarodzieja, jednocześnie odwracając się do drugiego pilnującego ją mężczyzny. Yniryfit spokojnie wyciągnął dłoń i zatrzymał łańcuch niecałą stopę od siebie. Sprawił, że metal zwinął się w kulę, którą następnie posłał na Tara'tri. Ta nie miała większych problemów z ominięciem nadlatującego pocisku, zresztą zgodnie z przewidywaniami czarodzieja nie chcącego ranić swojej własności. Kobieta zdążyła już rozprawić się ze wszystkimi strażnikami i rozciąć łańcuchy u nóg. Teraz biegła prosto do Kratnika. Starzec pospiesznie składał jakieś zaklęcie, które wyrzucił na nią pod postacią świetlistej kuli. Cały czar na niewiele się zdał, zelektryzował tylko włosy Tara'tri wyglądającej teraz jak rozszalała czarodziejka.
– Teraz – rzekł Yniryfit, jeden z tych niewielu razy nadając swojemu głosowi trochę emocjonalnego zabarwienia. – Jestem pod wrażeniem.
Kobieta-wilk powaliła Kratnika na ziemię. Chwyciła go za brodę i coś wysyczała. Starzec wykrzywił się słysząc jej słowa. Nic dziwnego – chwilę potem już nie żył.
Yniryfit wysadził kratę i wyszedł powoli na arenę. Wokół ucichło.
– Co teraz zrobisz? Co teraz zrobisz? – szeptem prowokował Tara'tri.
– Odejdę – odpowiedziała bezgłośnie.
Zwinnie przeskoczyła kratę i wyszła z trybun wśród rozstępujących się z przerażenia ludzi. Czarodziej odprowadził ją wzrokiem. Nie czuł się przegrany, co więcej, zyskał na tej ucieczce. Koniec końców, nieokiełznany potwór więcej zdziała na wolności.
Hm. Napisane dobrze - oczywiście w paru miejscach możnaby coś pozmieniać, ale jest jak najbardziej dobrze. Sceny walki - a trzeba zauważyć, że tekst to prawie wyłącznie sceny walki - czytało się płynnie i nie przynudzały (choć w paru miejscach nie do końca wiem, co masz na myśli w opisie, a nie rozkminiałem tego dłużej), za to duży plus. Dialog na początku też niczego sobie. No i właśnie, opowiadanie bardzo fajne... ...ale czy ja nie załapałem pointy?
--- Dalej spojluję, gdyby co ;) ---
Czy ten cały Ifryt (wybacz, przez cały tekst nie byłem w stanie nauczyć się jego imienia) jest po prostu złym czarownikiem i chce czynić zło, dlatego wymordował gladiatorów, ich właściciela i wypuścił na świat monstrum?
Czytałem Twój tekst, czytałem, podobało mi się, doczytałem do końca i: WTF? Ale że o co chodzi? Jeśli to, tak jak napisałem, tylko moje niezrozumienie finału, to prosiłbym o wytłumaczenie, a jeśli nie... To nie rozumiem sensu opowiadania.
No i - fantasy bo fantasy, ale walki gladiatorów co tydzień? Coś często...
Mogę już wystawiać oceny, wahałem się podczas czytania między 4 a 5, ale zakończenie tak mnie zbiło z tropu, że nic nie wystawię.
„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790
W książkach z biblioteki w centrum wyczytał, że prawie cały kraj leży w starożytnej Dolinie Eser. – zgrzyta toto. W książkach z położonej w centrum miasta biblioteki – tak chyba miało być, co?
Odłożył starą księgę, bo czas był udać się na arenę. – to tez brzmi dziwnie. Może, nadszedł czas, by udać się na arenę, obejrzeć widowisko itp…
A takie dwa mi zgrzytneły. Ogólnie fabuła może nie powalająca, ale tekst mi się podobał. Lubię rzeź i mordobicie, a tutaj było tego aż nadto :) Tak, że u mnie masz dużego plusa. Tylko ciekawy jestem kim był ten czarnoksięznik i po co była mu ta wilczyca oraz dlaczego korzystał na tym, że uciekła. Skupiłeś się chyba na walce, a zapomniałes o paru szczegółach.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
@Fasoletti - dzięki za uwagi, rzeczywiście trochę niezgrabnie to ująłem w tych przypadkach ; )
@Diriad - Mogę się postarać o pewne wytłumaczenie. Yniryfit sprawia wrażenie inteligentnego człowieka, więc nie może kierować nim wyłącznie żądza mordu. Na początku chciał kupić jednego gladiatora (żeby mieć ucznia, agenta czy innego tam sługę), a pod koniec pozwolił Tara'tri uciec. Musiał mieć w tym jakiś interes, nie?
Wprowadziłem ten zabieg w celu zaintrygowania czytelnika, a co dociekliwsi odnajdą w tekście jeszcze parę ciekawych szczegółów fabularnych. Drugą zaletą takiego zakończenia jest to, że jeśli opowiadanie okaże się wystarczająco dobre, będę mógł je kontynuować.
Fiu, trochę się rozpisałem. Mam nadzieję, że choć ciut rozjaśniłem sytuację ; )
Tylko wg mnie to przestało być opowiadaniem. Stało się fragmentem książki (albo większego opowiadnia). Bo, w moim rozumieniu, opowiadanie powinno być zamkniętą całością. Pozwalającą na nawiązania, rozbudowę wątków, proszącą się wręcz o kontynuację, ale jednak całością. A tu mi tego brakuje. Bo gdybym został z wrażeniem: "O! Zrobił to dlatego, czy dlatego? A może jeszcze dlatego?", to super. Ale wyszło "Czemu nie widzę żadnego powodu, dla którego Ifryt miałby zrobić to, co zrobił?". Zabrakło mi poszlak, które wskazują możliwy motyw, albo możliwe motywy, ile by ich nie było.
Dlatego widzę w tym fragment, który jeśli będzie dopełniony dalszym ciągiem itp, będzie zdecydowanie dobry.
„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790
Prawie każdy lubi igrzyska. Ja również. Cały tekst jest w sumie radosną, krwawą naparzanką, całkiem nieźle opisaną - w paru tylko miejscach ułańska fantazja cię poniosła, bo mimo usilnych prób nie potrafiłem sobie wyobrazić opisywanych scen.
Co do samej fabuły to pozostawiłeś mnóstwo niewiadomych, przez co tekst sprawia wrażenie trochę niedopracowanego.
Pozdrawiam.