
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
– Załatwiła nas dopiero druga fala. Wały przemiękły i woda przeszła dołem.
W knajpie było nieznośnie gorąco. Od siedzącego obok mnie przy barze mężczyzny bił zapach potu, piwa i czegoś jeszcze, jakby wyciągniętej z dna szafy, dawno nieużywanej kurtki. Upiłem łyk piwa, patrząc na wyświetlany z rzutnika mecz. Natręt nie dał się zniechęcić.
– To było niedaleko stąd, przy Odkrytej. Ziemia osunęła się, zaraz za blokami przy nasypie. Układaliśmy akurat worki z piaskiem, a tu jak nie tryśnie spod wału. No i wypłukało z ziemi. Też worki, ale inne. Czarne. Większe.
Westchnął ciężko.
Mimo woli zacząłem mu się przyglądać. Miał około szcześćdziesiątki. O krawędź baru oparł ciężkie, sękate przedramiona. Zaciśnięte na szklance z piwem dłonie były szerokie, z krótkimi, kanciastymi palcami i żółtymi paznokciami. W miejsce wystających knykci miał tylko cztery dawno zabliźnione strupy. Ubrany był w szare spodnie ze źle zaprasowanym kantem, pasiastą koszulkę i wędkarską kamizelkę, zupełnie bezsensowną w ten upalny dzień.
– Kiedyś to było inaczej. Zaraz przyjechałoby wojsko, strażacy. Emeryci nie układali zapór – jego mamrotanie z trudem przebijało się przez gwar baru i dźwięk wuwuzeli z głośników.
Twarz miał okrągłą i rumianą, zupełnie bez wyrazu. Cofnięty podbródek, gładkie i pulchne policzki, niskie czoło, rzadkie, ostrzyżone tuż przy skórze włosy – wzrok prześlizgiwał się po wszystkim, nigdzie nie znajdując punktu zaczepienia. Tylko oczy, ukryte pod opuchniętymi powiekami, patrzące z ukosa, ciągle gdzieś obok, przyciągały uwagę i budziły niepokój.
– Wszyscy cofnęli się ratować garaże, nie widzieli worków, albo myśleli, że to z umocnienia wału. A ja od razu poznałem co w nich jest, nawet nie musiałem zaglądać.
Wytarł usta wierzchem dłoni.
– Zostałem sam, nie było co się zastanawiać. Forda miałem zaparkowanego przy ulicy, woda już w pół koła. Wrzuciłem do bagażnika, wszystkie trzy, i pojechałem.
Było coś w jego głosie, ton, który sprawiał, że coraz bardziej skupiałem się na każdym słowie.
– Co było w workach? – spytałem.
– … – odpowiedź utonęła we wrzawie. Wszyscy zerwali się na równe nogi fetując bramkę Forlana. Niemcy nie mieli tu zbyt wielu kibiców.
– Co było w workach? – powtórzyłem pytanie.
– Trupy! – mężczyzna wydarł się przekrzykując hałas.
Kilka osób odwróciło się w naszą stronę. Speszony ukryłem twarz za szklanką.
– Wody na ulicy ciągle przybywało. Próbowałem wyjechać bocznymi drogami, ale wszystko się popieprzyło. W jezdni musiała być dziura, woda przykryła i nic nie zobaczyłem. Wjechałem w wyrwę i urwałem koło.
Ręce drżały mu coraz bardziej, powieki opadły zmieniając oczy w wąskie szparki, czoło rosiły wielkie krople potu.
– Zaczęło robić się ciemno. Nie mogłem stamtąd ruszyć, wokół nie było żywej duszy. Woda zaczęła zalewać silnik i wlewać się do wozu. Zamknąłem się w środku i zacząłem dzwonić po pomoc. Ale weź tu się gdzieś dodzwoń…
– Co to były za ciała? – zapytałem cicho. Koszulka coraz bardziej kleiła mi się do pleców.
– Ja się tu przeprowadziłem dopiero w zeszłym roku – głos miał coraz cichszy. – Sprzedałem mieszkanie w centrum, jeszcze resortowe, bo chciałem mieć trochę spokoju. Z początku nawet nie poznałem okolicy, tyle się teraz zmieniło, tutaj, na przedmieściach. Potem dopiero, jak przeszedłem się parę razy, przypomniały mi się dawne miejsca.
Piwo zupełnie przestało mi smakować, jakby nagle straciło cały gaz.
– Najpierw zalało mi buty. Woda była lodowata, czułem zupełnie jakby mnie ktoś łapał za kostki. Potem zaczęło chlupotać w bagażniku. Komórka padła, elektryka w wozie padła, na dworze już nic nie było widać. Nie miałem dokąd uciekać. W końcu zalało mnie po pas. I to chrobotanie. Zaczęło się cicho, myślałem, że to woda się przelewa, gdzieś z tyłu samochodu, po tych workach. Potem coraz głośniej i głośniej. Drapanie i jakby skomlenie. Coraz głośniej, dopóki nie zrozumiałem.
Odwrócił się w moją stronę i popatrzył mi prosto w oczy. Źrenice rozszerzone miał tak bardzo, że nie było widać koloru tęczówek.
– Bo ja już wcześniej jeździłem tu z nimi, jeszcze jak pracowałem w resorcie. Wtedy to było za miastem. Normalnie zostawialiśmy ich w krzakach, zabieraliśmy buty, parę razy pałą przez plecy i niech zapierdala do domu na piechotę jak mu się ojczyzna nie podoba. Ale jak czasem któryś za mocno oberwał to trzeba było brać łopatę i kopać.
Przerwał na chwilę.
– Kiedyś nie było tutaj asfaltu, jechało się po kocich łbach. My w środku samochodu, oni w bagażniku. Jęczeli i drapali w klapę, jak rzucało nimi na wybojach. Cały czas tylko jęczeli i drapali.
Opuścił nisko głowę. Ramiona drgały mu spazmatycznie.
– Mogłeś bić i bić, a oni nie przestawali jęczeć i drapać…
Sędzia odgwizdał koniec pierwszej połowy meczu.
Postawiłem na barze niedopite piwo i zsunąłem się ze stołka. Było tu zbyt gorąco. Ruszyłem do wyjścia, zostawiając tamtego z tyłu, sam na sam ze sobą.
"Od siedzącego obok mnie przy barze mężczyzny bił zapach potu, piwa i czegoś jeszcze, jakby wyciągniętej z dna szafy, dawno nieużywanej kurtki."- szczerze mówiąc, ja bym jedno wywalił. Niby chodzi o perfekcyjną lokalizację, ale mnie to trochę "wybiło z rytmu" podczas czytania.
Klimatyczne i dobre. I tyle się wysilę z komentarzem.
Strasznie krótkie, brak jasnego zakończenia co do historii z trupami pozostawia pewien niedosyt. Ale pozytywnie.
Dość ciekawe, polityczne nawet. Za krótkie. Chyba jeden z mniej obszernych shorts jakie tutaj czytałem. Pozdrawiam
Mastiff
Powtórzę po Lassarze - klimatyczne i dobre. Szkoda, że takie krótkie.
Wzbudziło pewien niepokój i zainteresowanie. Powiedziałbym nawet, że to niedomówienie wyszło opowiadaniu na dobre. Bo to wsumie bełkot znerwicowanego pijaczka, chcącego się z nieznajomym podzielić swoją historia i w prawdziwym życiu pewnie tez by to tak własnie wyglądało.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Mam zdanie identyczne jak przedmówcy. Klimatyczny i niepokojący tekst.
Pozdrawiam.