
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Każdy z nas ma miejsce, do którego uwielbia wracać. W którym zapomina o smutkach i rzeczywistości, spotyka przyjaciół i śmieje się do rozpuku. Nieważne czy jest to ekskluzywna restauracja w pięciogwiazdkowym hotelu, czy też osiedlowy plac zabaw. Wszak nie liczy się wygląd, ale wspomnienia, jakie tam zostawiliśmy. A gdy zdarzy się tak, że to miejsce umiera, umiera też cząstka nas. Wszystkie chwile tam spędzone obsuwają się w otchłań zapomnienia, by już nigdy stamtąd nie powrócić. I wtedy pozostaję nam tylko wspominać te piękne chwile, jakie tam przeżyliśmy.
Dla mnie takim miejscem była knajpa „Pod stokiem”. Wyobraźcie sobie, jak się czułem, gdy dowiedziałem się, że chyli się ku bankructwu. Nie wiem czy można porównać to uczucie do czegokolwiek. Jeszcze nawet nie została zamknięta, a ja już zacząłem za nią tęsknić. Nagle w jednej chwili przypomniałem sobie dzień, w których spotkałem tam Elizę, moją przyszłą żonę. W myślach stanęła mi twarz Daniela, z którym lubiłem popijać Złotego Bażanta, a który zmarł prawie cztery lata temu. Każde wspomnienie bolało, jakby ktoś wbijał mi ciernie w serce. To miejsce było dla mnie czymś więcej niż tylko zwykłą knajpą. Czułem, że gdyby nie ono, moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej.
Nic tu po mnie, pomyślałem, wychodząc z domu. Pojechałem tą drogą, która jeździłem zawsze, świadom, że to być może mój ostatni wypad do knajpy „Pod stokiem”.
Zbutwiałe drzwi uchyliły się bez oporów wydając przy tym, dobrze mi znany, skrzyp. Wszedłem do środka, a gdy tylko to zrobiłem, moją twarz zalała fala gorąca, dając ukojenie przemarzniętej skórze. Omiotłem wzrokiem wnętrze tonące w świetle, starych jak świat, jarzeniówek. Wyobraziłem sobie tabuny ludzi krążących między stolikami i niosącymi tace z filetami, czy też smażonymi serami. Widziałem twarze zadowolonych narciarzy pochłaniających jedzenie i zabawiających się nawzajem rozmową. Zobaczyłem Elizę, stojącą przy ladzie, ubraną w narciarskie spodnie i polarową bluzę.
Wtedy spostrzegłem, że knajpa jest całkowicie pusta. Idąc w kierunku lady przygniotła mnie, emanująca z tego miejsca cisza, wypełzająca z każdego zakamarka. Zająłem miejsce na krześle, na którym siedziałem od zawsze.
– Ej, Eryk! Jesteś tu? – zawołałem barmana.
Z zaplecza wyszedł mężczyzna, którego dobrze znałem, ale teraz wyglądał jakby od mojej ostatniej wizyty przybyło mu jakieś piętnaście lat. Twarz, zwykle promieniującą uśmiechem, zasnuł smutek.
– Wyglądasz jakbyś nie spał z tydzień – powiedziałem.
Eryk nie odpowiedział, zupełnie jakby mnie nie usłyszał.
– Podać coś? – zapytał.
– Złotego Bażanta. – odparłem.
Czekając na piwo, spostrzegłem, że do knajpy wchodzi ktoś jeszcze. Potężnej postury mężczyzna doczłapał się do lady i usiadł obok mnie. Gdy zsunął z twarzy ośnieżony szalik natychmiast go rozpoznałem. Piotr, kierowca ratraku, zdjął z siebie grubą kurtkę i przywitał się:
– O, siemasz Kuba. Dobrze, że jesteś. Myślałem, że już nikogo tu nie zastanę.
– Stok naszykowany? – spytałem.
– A pewnie, choć sam nie wiem, dla kogo go szykuję. Dzisiaj było może ze dwadzieścia osób, ale uwinęli się strasznie szybko.
Eryk podsunął mi pod nos kufel piwa. Zobaczywszy Piotra, nie kiwnął nawet głową.
– A temu co? – szepnął mi Piotr do ucha. – Zmarł mu ktoś, czy co?
– Ponoć mają knajpę zamknąć, nie wiesz?
– A tak, coś mi się obiło o uszy.
Zerknęliśmy obaj na Eryka czyszczącego zaciekle ladę. Pociągnąłem spory łyk piwa i westchnąłem melancholijnie.
– Wygląda, jakby miał zaraz zemdleć.
– Dziwisz mu się? Weź zagadaj do niego, trzeba go jakoś ożywić – poradziłem.
– Ej, Eryk! Możesz nalać mi herbaty? Zmarzłem na sopel.
– Taaa, sekundkę – odparł Eryk posępnym głosem i gdy tylko odszedł, ja i Piotr zatopiliśmy się w rozmowie.
– Czemu właściwie tu taki pomór, co? – zapytałem.
– No już tak od dłuższego czasu nie ma ludzi na wyciągach. A jak na wyciągach nie ma, to i w knajpie też, logiczne. Zresztą, już od jakiegoś roku klientów nam ubywało.
– Ci ludzie jacyś nienormalni są. Czego oni oczekują? Złotego śniegu?
– To ty jeszcze nie wiesz? To przez ten wypadek zeszłej zimy tak tu pusto się zrobiło.
– Wypadek? Jaki wypadek?
– No niemożliwe, że nie pamiętasz. Nawet w telewizji o tym było. Media karmili ludzi kłamstwami, że niby mamy źle przygotowany stok, jest niebezpiecznie i takie tam pierdoły. Chyba sami idioci w nie uwierzyli.
– Nie wiem, czemu o tym nie słyszałem wcześniej. Przecież powinienem wiedzieć.
– A ty przypadkiem nie wyjechałeś zeszłej zimy do Niemiec?
Olśniło mnie.
– Faktycznie! Musiało mnie to ominąć. Ale o co chodziło właściwie z tym wypadkiem?
– To było w styczniu. Dwudziestego trzeciego. Ojciec z córką śmigali sobie na nartach jak gdyby nigdy nic, ale podczas jednego zjazdu mała zniknęła ojcu z oczu. Ostatni raz widział ją przy ósmym słupie. Zaczął jej szukać na własną rękę. A dziewczynka, bodajże czteroletnia, nie wiedziała jeszcze zbytnio gdzie jedzie i zboczyła z trasy. A że jeszcze nie nauczyła się skręcać ani nic z tych rzeczy, jechała praktycznie na oślep. No i wjechała w las, zaczęła krzyczeć, ale usłyszał ją tylko jeden facet, który zresztą nic sobie z tego nie zrobił i pojechał dalej i dopiero, gdy dowiedział się o wypadku, zdał sobie sprawę, że to ta dziewczynka wołała o pomoc. Wyłowili ją z rzeki dopiero po kilku dniach. Biedaczka wpadła pod lód i utonęła. Ponoć jak ją ojciec zobaczył to wpadł w furię. Potem zaczął obwiniać siebie za jej śmierć i uważam, że bardzo słusznie. Kompletnie zwariował, parę razy próbował się zabić, aż w końcu zamknęli go w psychiatryku i siedzi tam do dziś. Z początku chciał pogrzebać małą na tym cmentarzu na szczycie, przy kaplicy, ale potem zmienił zdanie. Małą pochowano przy ósmym słupie, tam, gdzie widział ją po raz ostatni. Nie widziałeś tego grobu?
– No jakoś nie bardzo. Ale jeśli mnie pamięć nie zawodzi, to przy ósemce rosną drzewa, więc miałem prawo nie widzieć.
– Drzewa, krzaki i wszystko co popadnie. Nikt nie odwiedzał jej grobu od zamknięcia ojca w psychiatryku. Zimą praktycznie jest cały zasypany.
– No dobra, ale jak to się ma do zniknięcia turystów?
– Wiesz, jak to jest. Taka historyjka to znakomity materiał dla ludzi szukających sensacji. Znalazło się paru takich, co to mówili, że ponoć widzieli ducha dziewczynki krążącego po lesie, albo słyszeli dziwny głos wołający: „Tato!”. Osobiście nie chce mi się wierzyć w te bzdury, ale ludzie są głupi i uwierzyli. No a potem to już z górki. Jeden powiedział drugiemu, tamten następnemu i tak się to rozniosło.
Eryk przyniósł filiżankę z parującą herbatą i postawił ją na ladzie przed Piotrem.
– Jak się czujesz? – spytałem.
– A jak mam się czuć? – odparł Eryk. – Ta knajpa to dla mnie drugi dom. Niech by to szlag trafił. – Rzucił szmatką i wyszedł na zaplecze.
– Szkoda mi go jak jasna cholera – powiedział Piotr i ostrożnym ruchem wypił łyk herbaty.
– Mi też. A pamiętam jeszcze jak tętniło tutaj życie. A najbardziej pamiętam ten dzień, kiedy poznałem Elizę. Siedziałem wtedy tu gdzie teraz, a ona na twoim miejscu. Ach, to były czasy. – powiedziałem i zatopiłem usta w piwie.
– A co tam u Elizy?
– Tak jak było. Wciąż, że tak powiem, żyjemy marzeniami. – Zdobyłem się na nikły uśmiech.
– Jakimi, że tak powiesz, marzeniami?
– Aaa, dużo ich. Planujemy wybrać się w jakąś podróż poślubną, co prawda spóźnioną o jakieś półtora roku, ale lepiej późno niż wcale. Potem może wyjazd do Nowego Jorku.
– Nowego Jorku? Co za licho was tam ciągnie?
– Chęć zwiedzania świata, nic więcej.
– No dobra, dawaj dalej.
– Eliza chce koniecznie zanurkować w Morzu Czerwonym.
Piotr zarechotał głośno.
– Zawsze mnie zadziwialiście, ale teraz to przekroczyliście wszelkie granice zdziwienia. No, w każdym razie szczęścia wam życzę, a teraz będę leciał. Wiesz, Klara na mnie czeka. – Uśmiechnął się porozumiewawczo.
– Do zobaczenia – powiedział.
– Taa… Do zobaczenia…
Gdy wypiłem ostatni łyk piwa, było już dobrze po dziewiątej. Pożegnałem się z Erykiem i wyszedłem z knajpy, rozglądając się po niej po raz ostatni. Wydawało mi się, że gwiazdy płaczą razem ze mną, czarnymi łzami, zalewającymi niebo. Wsiadłem do swojej toyoty i spojrzałem jeszcze raz na drewnianą chatę i iskrzące się na niebiesko litery „Pod stokiem”.
I wtedy ją zobaczyłem. Jej sylwetka błysnęła między drzewami jakieś dwadzieścia metrów przede mną. Sunęła powolnym krokiem wpatrując się we mnie przeszywającym wzrokiem. Przez chwilę wydawało mi się nawet, że się do mnie uśmiecha. Jednak gdy tylko spróbowałem się jej dobrze przyjrzeć, zniknęła między drzewami.
Cholerna wyobraźnia, pomyślałem. Nasłuchałem się głupot i wychodzą takie kwiatki.
Nie myśląc długo wcisnąłem gaz. Zachciałem jak najszybciej odjechał stamtąd, wrócić do domu, wtulić się w Elizę i zasnąć, otulony ciepłem emanującym z jej ciała.
Leśna, oblodzona droga zmuszała mnie do powolnej jazdy. Samochód podskakiwał w dołkach, a ja, niesiony dziwnym uczuciem lęku, przyspieszyłem. Nie wiedziałem czemu, ale zacząłem rozglądać się po drodze, lesie, jakby szukając czegoś, choć sam nie wiedziałem czego.
Pojawiła się znikąd. Stanęła na drodze, dokładnie na środku. Reflektory oświetlały jej ciało, zakryte narciarskimi spodniami i polarową bluzą. Wyciągnęła rękę ku mnie i uśmiechnęła się ciepło. Wiatr zawiewał jej włosy na twarz, dlatego nie mogłem jej zobaczyć. Wrzasnąłem na całe gardło i zacząłem kręcić kierownicą bez sensu. Szarpnęło samochodem. Opony ślizgały się na lodzie w przeróżne kierunki, a ja próbowałem sprowadzić auto na drogę. W końcu straciłem całkowicie władzę nad samochodem. Poczułem, że spadam. Ostatnie, co zobaczyłem przed uderzeniem, to blada twarz małej dziewczynki uśmiechającej się do mnie.
– Tato! Tatusiu! Chodź do mnie!
Nie wiem, kiedy się obudziłem. Na zewnątrz wciąż było ciemno. Moja głowa leżała na zakrwawionej poduszce powietrznej. Spróbowałem ją podnieść. Natychmiast czoło zapulsowało bólem nie do zniesienia. Syknąłem z bólu i dotknąłem głowy. Rękę natychmiast zalała mi ciepła, brunatna ciecz. Uniosłem wzrok i spostrzegłem zionącą przede mną dziurę po wybitej przedniej szybie. Deska rozdzielcza powyginała się we wszystkie strony. Resztkami sił zacząłem szukać po kieszeniach telefonu.
– Tato! Tatusiu! – odezwał się głos z ciemności.
Wzdrygnąłem się i usiadłem tak wyprostowany, jakbym połknął kij. Nie zważywszy na ból głowy wyjrzałem przez boczne okno. Zobaczyłem jednak tylko kilka drzew, których nie pochłonęła ciemność nocy. Serce łomotało szalenie, jakby chciało wyrwać się z piersi.
Znów ją zobaczyłem. Stała kilka metrów od auta. Wpatrywała się we mnie ciepłym wzrokiem, który jednak wcale nie wyglądał na jej twarzy miło.
– Tatusiu, już do ciebie idę – powiedziała.
Chwyciłem z całych sił kierownicę. Spróbowałem krzyknąć, ale wydobyłem z siebie tylko niezrozumiały bełkot. Wtedy spostrzegłem, że dziewczynka trzyma kogoś za rękę. Postać znacznie wyższą od niej, ubraną w czarny strój, z kapturem zarzuconym na głowę. Dziewczynka odwróciła głowę do postaci i uniosła prawą dłoń, wskazując na mnie. Rozmawiali ze sobą, ale mi ta rozmowa wydała się całkowicie niema. Jedną ręką trzymałem kierownicę, a drugą próbowałem odnaleźć telefon w kieszeni spodni, jednak zbyt bardzo mi się trzęsła, abym mógł chociaż złapać komórkę. Zimny pot oblał mi twarz, mieszając się z krwią i skapując mi na ubranie.
Czarna postać uniosła głowę i zrobiła krok do przodu. Wtedy zauważyłem, że trzyma w ręku kosę. Śmierć. We własnej osobie. Oto miałem ją przed sobą. Cielesną.
Postać wyciągnęła kosę przed siebie i rzuciła ją w samochód.
– Tatuś! W końcu!
Kosa spadła na miłość. Na marzenia, moje i Elizy. Na cierpienie, ambicję. Na moje sukcesy i porażki. Na całą moją przyszłość. Drasnęła innych. Drasnęła moją żonę, dzieci, które zaczną tęsknić, gdy nie będą jeszcze wiedzieć, co to znaczy tęsknota.
"...przypomniałem sobie dzień, w których spotkałem tam Elizę..."
"Wszedłem do środka, a gdy tylko to zrobiłem, moją twarz zalała fala gorąca" - wszedłeś do środka i zalała cię fala gorąca. nie potrzebne to - "a gdy tylko to zrobiłem".
"Media karmili ludzi kłamstwami"
"...jednak zbyt bardzo mi się trzęsła, abym mógł chociaż złapać komórkę." - nie brzmi to za dobrze moim zdaniem.
"Zimny pot oblał mi twarz, mieszając się z krwią i skapując mi na ubranie." - to już czepianie się, ale lepiej brzmiałoby po prostu: "kapiąc".
Ogólnie jest całkiem nieźle. Masz jakiś pomysł, opisałeś go nie najgorzej, ale do mnie jakoś nie do końca przemówiłeś. Niektóre zdania brzmią dziwnie, czasem śmiesznie, powinieneś nad tym popracować. I tak w ogóle odnośnie samej fabuły, to strasznie dziwny zabieg, chowanie zwłok obok, czy też na stoku narciarskim.
Tyle ode mnie, nie było najgorzej, pozdrawiam.
Temat mi bliski tylko pod tym względem że uwielbiam góry. Tak po za tym to wydaje mi sie że temat cię przerósł. Takie są moje wrażenia.
pozdrawiam serdecznie
Nie bardzo wierzę, że można tak przejąć się zamknięciem knajpy (na dodatek nie swojej). Nie bardzo też przekonuje mnie grób dziewczynki na stoku. Śmierć mogłeś opisać inaczej, nie kierować się schematem. ...kosa, itd. ... Ogólnie daje 3+
Obiecałem Ci drogi Autorze, że kolejne Twoje opowiadanie przeczytam... No i jestem...
najpierw błędy:
Wszystkie chwile tam spędzone obsuwają się w otchłań zapomnienia, by już nigdy stamtąd nie powrócić. I wtedy pozostaję nam tylko wspominać te piękne chwile, jakie tam przeżyliśmy. - no jak? jeśli zapominamy to skąd te wspomnienia? Wiem do czego zmierzałeś ale raczej inaczej bym to zapisał.
Nie wiem czy można porównać to uczucie do czegokolwiek. - No jakoś mogę znaleźć milion gorszych sytuacji.
Nagle w jednej chwili - Zostaw jedno z tych określeń. Drugie zbędne.
W myślach stanęła mi twarz Daniela - Przed oczyma raczej.
Wydawało mi się, że gwiazdy płaczą razem ze mną, czarnymi łzami, zalewającymi niebo. - Nie mam pojęcia o co chodzi? Czarne gwiazdy? Płacz?
Zawsze mnie zadziwialiście, ale teraz to przekroczyliście wszelkie granice zdziwienia. - No moje "granice zdziwienia" też nieco przekroczone zostały.
Moja głowa leżała na zakrwawionej poduszce powietrznej. Spróbowałem ją podnieść. - Głowę czy poduszkę?
Uniosłem wzrok i spostrzegłem zionącą przede mną dziurę po wybitej przedniej szybie. - A skąd ta niby się pojawiła? potrącił kogoś? zderzył się z czymś? bo jeśli tak to zobaczył by to... a nie widzi...
Nie zważywszy na ból głowy wyjrzałem przez boczne okno. - zważając. Zresztą ten moment wydaje mi się dziwny. Bo tak, facet patrzy i widzi tylko drzewa... patrzy patrzy i widzi dziewczynkę...?
Wpatrywała się we mnie ciepłym wzrokiem, który jednak wcale nie wyglądał na jej twarzy miło. - No to jak w końcu? Choć samo określenie ciepły wzrok jest raczej błędne... Poza tym przeczysz sam sobie... skoro nie wyglądał miło to czemu był "ciepły"?
zbyt bardzo - za bardzo, zbytnio...
Znajdzie się tego jeszcze trochę.
Mnie się nie podobało. I raczej nie przekonam się do tego tekstu choćbym bardzo chciał. No jak ludzie mają na stoku jeździć skoro tam jakieś groby są? Dlaczego bohater dopiero teraz zauważył, że wszędzie jest pusto? Nie przekonałeś mnie tą opowieścią... sam motyw też nie specjalnie świeży...
Pamiętaj, że zawsze możesz olać mojego komenta. choć pisząc go staram się tylko pomóc. Jakbyś kiedyś miał ochotę popracować trochę nad tekstem przed wrzuceniem go na stronę to daj znać na emaila. Z chęcią pomogę.
pozdrawiam i pisz dalej
a jakby tak zjeść wszystko i wszystkich?
Mam zdanie podobne jak przedmówcy. Sporo błędów, a i zdarzają się merytoryczne kwiatki, jak ten grób na stoku.
Ogólnie przeciętny tekst. Niezbyt mi się podobał.
Pozdrawiam.