
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
– Dzień dobry – powiedziało uprzejmie recepcjonista kiwając głową. Słowa wydobyły się jednak z dziwnego stworzonka, które siedziało mu na ramieniu. Z wyglądu przypominało nieco łasiczkę, miało jednak ludzkie oczy. -W czym możemy służyć?
Mężczyzna, który stał przed recepcją był wyraźnie speszony. Spojrzał niepewnie na zwierzątko, które uśmiechało się doń z wystudiowaną miną, merdając wesoło ogonkiem.
– Daleka z jesteśmy. Pokój zamówić chcemy – powiedział gość i złapał się za usta. Zdziwiło go, jak koślawo zabrzmiało to, co chciał powiedzieć.
Recepcjonista zmierzył gościa uważnym spojrzeniem, jakby oceniając, czy aby nie ma do czynienia z kolejnym czubkiem, których nie brakowało ostatnio w mieście.
– Znaczy się chcemy zamówić pokój – odezwał się stojący obok kufer, należący do gościa.
– Ach tak – Odparło recepcjonista grzecznie, nawet nie zwracając uwagi na gadający kufer. Na długo?
– Tydzień najmniej co tu się zatrzymamy – odparł gość ponownie łapiąc się za usta. Wybałuszył oczy i spojrzał na swój kufer.
Recepcjonista spojrzało na gościa i zajrzało do księgi gości.
– Dla jednej czy dwóch osób? – zapytało spoglądając to na nieznajomego, to na kufer.
– Jedynka wystarczy – kufer ubiegł swego właściciela.
– Pokój 34, piętro 2 – odpowiedziało recepcjonista. – Może być?
Właściciel popatrzył pytająco na swój kufer.
– Być może – odparł gość.
– Co być może? – zapytało recepcjonista. – Bo chyba nie rozumiem,
– Zadowoleni jesteśmy że, powiedzieć chciałem.
– Mam dla pana, przepraszam… panów, radę – odparło recepcjonista. – Może zacznie pan mówić od tyłu? Ten wasz język jakiś taki niezrozumiały. Dziwna składnia.
– Ja też mam zacząć? – zapytał kufer nieco poirytowany.
– Przepraszam najmocniej – odparło recepcjonista kłaniając się aż po blat recepcji. – Glghybu zaprowadzi panów do pokoju.
– Proszę mnie nie łapać za ucho! – oburzył się kufer, gdy stwór przypominający ośmiornicę, złapał go i podniósł do góry. – Sam sobie dam radę.
Glghybu zasmucił się. Nadzieja na napiwek ulotniła się jak lodowa asteroida waląca w atmosferę. Pomachał mackami i odszedł bulgocząc coś do siebie.
Gdy goście poszli do windy, recepcjonista powiedziało do Glghybu:
– Nie martwi się. Może pojawią się jeszcze jacyś inni goście.
-Blghhblll – zabulgotał radośnie Glghybu.
– Taak… – zamyśliło się recepcjonista. – Od czasu otwarcia tunelu pojawiają się tu dziwni osobnicy. Tyle, że coś im się kićka w czasie przerzutu. Ten pewnie dlatego zaczął mówić od tyłu.
– Blglubbu.
– Tak – odparło recepcjonista. – To Polacy, nielegalni emigranci. Łatwo ich rozpoznać. Nie rozumiem tylko, kto im daje wizy?
– Glahbhr.
– Ano nie dają. I za co będziesz teraz pił?
Glghybu machnęło jedną z macek i odeszło. Nagle zadzwonił telefon.
– Słucham – odezwało się miło recepcjonista.
– Tu nie ma umywalki ani klozetu! – gość dzwoniący do recepcji był wyraźnie oburzony.
– Przecież ich nie używacie! – stwierdziło rzeczowo recepcjonista.
– Wypraszam sobie! Jestem tu gościem!
Recepcjonista odłożyło słuchawkę z trzaskiem.
– Co zrobiłeś z ostatnim pensjonariuszem? – zapytało w kierunku Glghybu, który bujał się na żyrandolu.
– Z paszczy Glghybu wydobyło się beknięcie. Jedną z macek pogładził się po miejscu, gdzie zapewne znajdował się jego brzuch.
– No! – powiedziało recepcjonista. – To idź sobie weź napiwek.
– Glhglab?
– No tak, kufer – zastanowiło się recepcjonista, stukając palcami w blat.– Odeślemy do Polski. Może po przejściu przeztunelprzestanie gadać i nikomu o nas nic nie powie?
Rozmowę przerwał kolejny telefon.
– Tu nie ma nawet okien?
– A po co okna, skoro na zewnątrz nie ma na co patrzeć?
– Przecież to hotel 6 gwiazdkowy! – głos w słuchawce zdradzał rosnącą irytację.
– A to o to chodzi… wbiły się w szyld podczas ostatniego deszczu asteroid. Wcześniej nie było żadnej. Ale życzymy przyjemnego pobytu.
– Blghbly?
– Tak, możesz iść. Zrób z nimi porządek.
Po dłuższej chwili Glghybu wrócił. Obok niego szedł kufer.
– Bglagl.
– To dobrze – odparło recepcjonista. – Nie potrzebujemy tu gości, zwłaszcza nieproszonych.
– Może chociaż zdejmiecie szyld? – zaproponował kufer. – Jest nieco zwodniczy.
– Sam w końcu spadnie – odparło recepcjonista. – Teraz zastanowimy się, jaką ci przydzielić funkcję.
– Mogę nosić bagaże. Będą się czuły lepiej w moim towarzystwie.
– Oczywiście. Jeśli ktoś tu jeszcze zawita.
– Blglaabagl?
– Ach – powiedziało recepcjonista, gdy kufer odszedł do baru. – Nie chce wracać za wszelką cenę? Czemu tak się boi tej Polski?
– Glublugh.
– Sankcji się boi? – recepcjonista zdziwiło się bardzo.– A skąd ty znasz takie słowa?
Glghybu wydało z siebie dźwięk, który powinien przypominać szyderczy śmiech. Ale nie przypominał. Bardziej przywodził na myśl smarkanie w chusteczkę. Dziwna, fioletowa maź zapaskudziła podłogę.
– Sprzątaczka! – krzyknęło recepcjonista.
– Blga – Glghybu beknął.
– No tak – stwierdziło recepcjonista marszcząc brwi. – Mogłem się domyśleć, że jej teżnie ma. Ale o jakie sankcje chodzi kufrowi?
– Hlbla krab ughub.
– Podejrzenia może budzić? Jakie!? – oburzyło się recepcjonista.
– Daj spokój Glghybu – kufer wrócił z baru. Jego wieka chwiały się nieznacznie. – To długa historia.
– Wy tam w Polsce to chyba nieźle lubicie popić?
– Taa – odparł kufer z dumą. Tylko swojej strukturze molekularnej, która była bardzo niestrawna, zawdzięczał, że jeszcze żyje. – Moja grupa krwi to Smirnoff, hehe.
Recepcjonista przyglądało się przez chwilę nowemu współpracownikowi.
– To o co tam w tej Polsce chodzi? Bo my tu już straciliśmy rozeznanie. Coraz dziwniejsi się pojawiają. Żeby tylko Glghybu się nie rozchorował – dodało z troską w głosie.
– To jest tak – zaczął kufer zapalając papierosa którego następnie włożył między niedomknięte wieka. – Kiedyś, dawno temu, kiedy byłem jeszcze – ty spojrzał na siebie z dumą – nowy i szczelny – wypuścił kłąb dymu i westchnął – przechowywano we mnie jakieś papiery. Nie czytałem ich i nic nie wiem. Ale to żadne wytłumaczenie. Papiery były jakieś fajne… czy tajne, nieważne. I tak bym w dupę dostał za nie. Teraz u nas to wszystkich, co z papierami do czynienia mają, infiltrują, przesłuchują, a w konsekwencji zamykają – znowu wypuścił dym z niedomkniętych klap.
– Kto taki? – zdziwiło się recepcjonista. Pierwszy raz słyszało takie niedorzeczności.
– Mniejsza o nich. Ale mógłbym zostać oskarżony o to, że byłem TW! A to już straszne pomówienie!
– A co to za papiery były i jak udało ci się z nich wydostać? – recepcjonista było wyraźnie zaciekawione.
– Wyrzucili mnie na wysypisko i chcieli spalić! – kufer zapalił drugiego papierosa. Glghybu zabulgotało wyraźnie zdenerwowane tragicznym losem swego nowego kompana. – Ale jeden z tych, co podpalali stwierdził, że to, co we mnie jest, może mu się przydać. Że to jakiś hak na Braci Większych. No i zabrał mnie, a po kilku latach musiał uciekać. Dlatego jesteśmy… jestem tutaj.
– Hmm – zamyśliło się recepcjonista. – To naprawdę smutna historia. Co się stało z Braćmi?
– Pożarli się z pewnym Okrutnym Draniem i musieli przerzucić się tunelem na księżyc Syriusza. Tam wdali się w jakąś kradzież i…
– Przecież to ojczyzna Glghybu! – zawołało recepcjonista odkrywczo.
– Blag.
– Czyli już wiem, co się z nimi stało – kufer uśmiechnął się zadowolony. – Ale i tak nie chcę wracać do Polski.
– A co z Okrutnym Draniem? Może on by tu nam podesłał kolejnych gości?
– Może – zamyślił się kufer. – Trzeba by kontakt nawiązać i namiary dobre dać. Ale i fanty jakieś mieć musimy, żeby ludzi przyciągnąć.
– Bglhblaaaaa – Glghybu okazał nieskrywaną radość i pomasował swój brzuch.
– Tak – skwitowało wszystko recepcjonista, merdając ogonkiem. – Może jeszcze z jedną gwiazdkę?
– Hmm – zamyśliło się znowu recepcjonista spoglądając w księgę gości. – Jak nawiązać kontakt z tym Okrutnym Draniem? Przydaliby się nowi goście – spojrzał ukradkiem na Glghybu, który palił papierosa razem z kufrem. „Palił" było w tym przypadku niewłaściwym słowem. Kufer uczył go dopiero palić, choć to, co można by jako usta określić, w przypadku Glghybu przypominało wepchnięty w ścianę kontakt. Co wciągał dym jedną dziurką, ten wylatywał po chwili drugą.
– Ja bym wysłał informację, że jest tu – zaproponował kufer – agent o pseudonimie „Bolek". – Kufer zrobił zatroskaną minę. – Aleon tam u nasw Polsce mówił jeszcze gorzej i bardziej od rzeczy niż mój właściciel.
– A co da sprowadzenie go tutaj? – zaciekawiło się recepcjonista?
– Zobaczymy – Kufer zamyślił się robiąc filozoficzną minę.
– W porządku. Zaraz nadam wiadomość – recepcjonista zakręciło się obok konsoli komunikacyjnej, jaką posiadali wszyscy znający się na mediach w całej galaktyce.
– Tylko skąd mam u licha mieć pewność, że dojdzie? – zaniepokoiło się recepcjonista.
– Okrutny Drań rządzi wielkim imperium. Nic nie ujdzie jego uwadze. – Kufer nie miał co do powodzenia akcji najmniejszych wątpliwości.
– Hmm, faktycznie, przekaz został odebrany nim…
– Nim jeszcze go wysłałeś? – dokończył kufer. – To u nas typowe i całkowicie normalne. Jego kontakty i wpływy są bardzo rozległe.
– Blghlub – zakrztusiło się Glghybu, gdy kufer wsadził dwa papierosy na raz do jego gęby. Fioletowa maź znalazła się na wszystkim w promieniu metra. Kufer miał akurat wątpliwą przyjemność znajdować się nieco bliżej.
– Sprzątaczka! – krzyknął kufer.
– Kufer, zamknij się! – odezwał się ktoś z baru. – Nie ma tu żadnej sprzątaczki.
– Blglab!
– Kurwa mać! – zaklął kufer pod nosem. – Pić to ja cię nie zamierzam uczyć, bo jak byś pawia puścił, to ho ho.
– Co to jest kurwa mać? – zainteresowało się recepcjonista.
– Mówimy tak, jak coś nas wk… znaczy się zdenerwuje.
– Ciekawe słowo – recepcjonista pokiwało głową, a stworzonko na jego ramieniu zarechotało powtarzając bez ustanku: kurwamać kurwamać kurwamać…
Nazajutrz cała recepcja wyglądała jak po deszczu asteroidów. W dodatku wszystko pokryte było lepką, fioletowo zielonkawą mazią. Glghybu spał pod schodami a kufer uwalił się w szafie. Jedynie recepcjonista stało za ladą i oceniało skalę zniszczeń.
– Cholerni Polacy! – zdążyło pomyśleć, gdy nagle do hotelu wtargnęła banda rozwrzeszczanych i gestykulujących żywo pań w wieku średnim. Rumor, jaki powstał w pomieszczeniu, zbudził Glghybu, który niezadowolony z tego, że nie może dłużej pospać, zabulgotał złowrogo. Spróbował się podnieść, jednak wypity z kufrem alkohol poczynił w jego organizmie potworne spustoszenie a utrzymanie równowagi na kilku mackach okazało się niewykonalne. Stwór zatoczył się niebezpiecznie i spadł ze schodów wprost pod nogi starszej pani. Na widok piętrzących się koło pań bagaży wyraził swoją dezaprobatę i usunął się w najdalszy kąt.
W przybyszach nie byłoby nic zaskakującego, gdyby nie to, że a ich głowach żywo poruszały się i pokrzykiwały piszczącymi głosikami okrągłe, zielone stworzonka.
– Słucham panie?
– Szukamy niejakiego Bolka! – jako pierwsza odezwała się najtęższa z nich.
– Tak! Tak! Szukamy Bolka! – zawtórowały jak na komendę berety.
– Ale jaja! – stwierdził wyraźnie rozbawiony kufer.
– Kufer, zamknij się! Panie sobie życzą pokój? – recepcjonista z zaciekawieniem przyglądało się popiskującym beretom. Były owłosione, podobnie jak i on, ale miały tylko jedno uszko na czubku i żadnego ogonka.
– Pokój jest z nami! – oświadczyła dumnie przywódczyni. – Poprosimy czteroosobowe.
– Jak sobie panie życzą. Glghybu zaprowadzi panie do pokoi. Glghybu! Gdzie jesteś?!
– Bleeee.
– Nie narzekaj, tylko zaprowadź panie! Jadłeś już?
Glghybu dopiero teraz przyjrzał się gościom i cofnął niepewnie. Jedną z macek zasłonił swój otwór gębowy i pośpiesznie uciekł. Gdy wrócił po chwili, całe umazany był zielonkawym śluzem. Spuścił jednak głowę i posłusznie wskazał paniom drogę.
Wrócił po kilku godzinach w towarzystwie beretów, które szły dzielnie i karnie za Glghybu, w parach, podśpiewując jakąś melodię.
– Powinieneś zacząć od nich! – kufer wykonał niemiły gest w stronę beretów.
– Glbleeeg.
– Teraz będą nas obserwować i donosić!
– Toć sam kazałeś je tu ściągnąć – oburzyło się recepcjonista.
– „Jesteśmy berety, zielone berety" – rozchodziło się po całym hallu.
– Glghybu już się ich nie pozbędzie – stwierdził kufer z całą powagą. Władza Okrutnego Drania rozprzestrzenia się z prędkością przekraczającą możliwości ludzkie.
– Tak – podsumowało recepcjonista. – Biada nam!
Popołudniowe lenistwo w hotelowym hallu przerwał huk potężnej eksplozji. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą były drzwi wejściowe, teraz zionęła dziura. Duszący dym przesłonił widok. Glghybu uciekł w kierunku windy a recepcjonista wyjrzało przestraszone zza blatu. Stworzonko na jego ramieniu przeskoczyło teraz na głowę i wczepiło się pazurkami we włosy.
– O ja pierdolę! – zaklął kufer patrząc na osobę stojąca w drzwiach. – Okrutny Drań!
Tuż za niespodziewanym gościem pojawiło się trzech mężczyzn w czarnych garniturach i okularach przeciwsłonecznych.
– Szczęść wam Boże! – zagrzmiał donośny głos Okrutnego Drania. który ubrany był w czarny płaszcz, a na głowie nosił czarną czapkę. Zza wielkich okularów spoglądały bystre, pozbawione emocji oczy. Uniósł przed siebie prawą dłoń i pobłogosławił wystraszonych pracowników.
– O czym on gada? – recepcjonista nie rozumiał ani słowa. – Kolejnemu się pokręciło podczas przejścia tunelem?
– Przybywam, aby głosić w tym zasranym zakątku nieba słowo prawdy!
Glghybu wyjrzał z windy wyraźnie zaciekawiony nowym gościem. Mężczyźni w garniturach cofnęli się o krok i wycelowali w stwora swoją broń więc Glghybu wycofał się asekuracyjnie do windy.
– Czego panowie sobie życzą? – zagadnęło przyjacielsko recepcjonista, który dochodził powoli do siebie po nagłym wtargnięciu niespodziewanych gości.
– Przejmujemy ten lokal! – Okrutny Drań mówił donośnym, nie uznającym sprzeciwu głosem. – Stąd rozpoczniemy naszą gwiezdną krucjatę! Gdzie mój Wierny Legion? – krzyknął rozglądając się dookoła. Jak na komendę, nie wiadomo skąd, pojawiły się berety.
– Jesteście! – Okrutny Drań zrobił się nagle milutki i zaczął głaskać przymilające się do niego berety. – Tęskniliście za ojczulkiem?
Berety oblazły Okrutnego Drania i rechotały zadowolone.
– Jaja jak… – kufer w ostatniej chwili ugryzł się w język. Do tej pory stał przy barze, teraz odważył się podejść bliżej.
– A, tu jesteś! – Okrutny Drań skierował swe surowe spojrzenie na kufer i pogroził palcem. – Dlaczego uciekłeś?
Kufer zatkało. Spojrzał niepewnie to na Okrutnego Drania, to na recepcjonistę.
– Kufer, o co jemu chodzi? – zapytało recepcjonista. – Mówiłeś przecież, że…
– Mówiłem, mówiłem… i co z tego? Żeby zaraz wierzyć gadającemu kufrowi? – odparł zdawkowo po czym zapalił papierosa.
– Zdradziłeś nas! – Okrutny Drań nie przestawał rzucać oskarżeń pod adresem kufra.
– Tam zaraz zdradziłem – zarzekał się. – Miałem dość. Ileż można znosić w sobie pomówień, kłamstw i kompromitujących informacji?
Glghybu znowu wyjrzał z windy i zaczął przysłuchiwać się wyznaniom kufra.
– Miałem już tego dość. Przesiąkałem całym tym złem, które we mnie pakowano. A czy ktoś pytał mnie o zgodę?
– Kogo by interesowało zdanie kufra? – wyjaśniło recepcjonista.
– Właśnie, kogo? – kufer otarł łzy spływające po klapach. Okrutny Drań podszedł go i złapał za ucho.
– Auć! – jęknął kufer. – Boli!
– Nie będziesz ty już więcej nikogo zdradzał! – Okrutny Drań był nieugięty. – Wszelka zdrada musi być ukarana! Od dzisiaj będą w tobie przechowywać bieliznę naszych sióstr! Przyczynisz się do powodzenia naszej sprawy!
– Proszę, tylko nie to, ojcze! – jęknął żałośnie kufer. – Mogę nosić wszystko, tylko nie babskie gacie!
– Niech to będzie dla ciebie pokutą! A wy wszyscy – Okrutny Drań znowu podniósł głos – od teraz stajecie się sługami mego galaktycznego imperium!
W paru miejscach sie usmiechnąłem, ale slaw głupkowatego rechotu nie wywołało. Ale i tak fajne, podoba mi się ten pokręcony klimat. Tylko kufer sie za bardzo z Pratchettem kojarzył :P
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Fajne, pokręcone, kilka razy mnie rozbawiło. Kufer rzeczywiście kojarzy się z Terrym, ale to nasza, polska skrzynia, która pali papierosy i chleje wódkę:). Sumarycznie: podobało mi się. Pozdrawiam.
Mastiff
OK, do konkursu.
Fajne opowiadanko, przyjemnie się czytało. Uśmiałem się w trakcie czytania. Najbardziej mi się podobał ten stwór Glhybu i te jego bulgotliwe odzywki :) No i kufer - tak samo skojarzałem go z Pratchett'em, ale to nie wada. Chociaż mogę sie tutaj przyczepic do tego pierwszego zdania - "Dzień dobry - powiedziało uprzejmie recepcjonista kiwając głową". Może lepiej by było tak: powiedział niż powiedziało? Generalnie całościowo, pomysł i wykonanie, podobało mi się :)
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
@mkmorgoth - Glghybu:)- tak się zwie i nie obrażać mi tu głównego bohatera!!!
@szoszoon - sorki :) i poprawiam się miałobyć Glghybu. Pozdrawiam
PS. Przeproś w moim imieniu głównego bohatera, pana Glghybu :)
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
Humor miejscami niewyszukany ale skuteczny :P (mam na myśli słowa tak zwaną łaciną pisane). Ogólnie niezłe - w polityke zawsze warto zainwestować ;)
Salw śmiechu nie było, ale jest to całkiem przyjemny absurdzik.
Pozdrawiam.
Co Wy z tymi salwami śmiechu...?