
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
***
Mag kluczył jasnymi uliczkami Latarni. To miasto nigdy nie zasypiało. Rozświetlone oliwnymi lampami w biedniejszych i magią w bogatszych dzielnicach, było równie jasne i tętniące życiem tak za dnia jak i w nocy.
-Pieprzona światowa stolica – splunął na równy bruk idąc w nieznanym kierunku. Nie miał jeszcze pojęcia co ze sobą zrobić. Tawerny odpadały. Tutaj – w Latarni – wystarczyło posiadać odpowiednio wypchany mieszek by choć przez noc wieść królewskie życie. Mag jednak nie miał mieszka.
-Łap kurwę! – do uszu mężczyzny dotarł ochrypły wrzask z końca uliczki i dźwięk walących się beczek. Po chwili za rogu wybiegła jakaś postać w obszarpanym stroju i na złamanie karku puściła się w jego kierunku. Pewnie kolejny prowincjusz, który nie potrafił zrozumieć pierwszego, niepisanego prawa tego miasta: zawsze trzeba płacić – przemknęło mu przez myśl. Uciekinier minął go z gracją i Eryk zauważył, że mężczyzna jest elfem. Na dodatek brak mu było prawej dłoni. -A zatem złodziej – pomyślał. Większość miast północy miało bowiem prawo zobowiązujące do pozbawiania rzezimieszków tej kończyny. Eryk rozejrzał się za jakimś schronieniem. Nie lubił bijatyk. Jeszcze bardziej zaś nie lubił zastępować rozwścieczonej pogoni drogi. Często widywał jak nieprzyjemne w skutkach było to dla słabo przewidujących obrońców uciśnionych. Z braku miejsca w uliczce przylgnął więc do ściany. Dokładnie w tym momencie pojawił się forpoczt pościgu – w tym wypadku gibki mężczyzna w skórzanej kamizeli mającej symulować zbroję i zupełnie do niej nie spasowanych naramiennikach. Uniósł opięte tłoczonymi karwaszami sprzed półwiecza ręce i wykonując jakiś gorączkowy gest wrzasnął.
-Nie uciekniesz! Stawaj!
Van Tauvin uniósł brew z powątpiewaniem. Gdy do mężczyzny dołączył spocony grubas z toporem i świeżo upieczony adept sztuki magicznej poobwieszany torbami, mistrz zrozumiał. Natknął się na jedną z tych band, które same chciały zwać się poszukiwaczami przygód, przez lud zaś nazywane były obwiesiami i darmozjadami. Nie znosił ich. Skuteczność tego rodzaju najemników równa był zeru a braki w doświadczeniu nadrabiali brawurą. Słowem, powodowali więcej zniszczeń niż wynosił ich żołd. Czy też nagroda jak sami o zapłacie mówili.
Zasapany, jednoręki elf rzucił wzrokiem w tył i sarknął coś w melodyjnym języku. Mag, choć nie znał elfie mowy, był przekonany że mężczyzna zaklął.
-Joszko, ustrzel skurwiela! – zakrzyknął smukły poszukiwacz przygód wyszarpując z pochwy długi, pokryty jarmarcznymi zdobieniami miecz którym wzgardziłby każdy doświadczony szermierz. Opasły brodacz wzniósł tylko kuszę z maniakalnym uśmiechem i wycelował. Nim bełt przeciął powietrze, Van Tauvin zdążył odnotować w pamięci głupotę jaką było noszenie załadowanej kuszy. Szczęk zwalnianej cięciwy i wibrujące skrzypnięcie prostującego się łęczyska zdawało się trwać całe wieki. Mag przymknął oczy gdy bełt poszybował mu tuż przed twarzą. Gdy je otworzył elf leżał na bruku z lotką wystającą z barku. Smukły mężczyzna z mieczem dobiegał właśnie do leżącego. Grubas ponownie załadował kuszę i kołysząc się na boki powoli podchodził do ofiary. Eryk nie miał ochoty zostawać tu dłużej. Niedbale odbił się od muru kamienicy do której do tej pory przywierał i nonszalancko ruszył w tym samym kierunku co brodacz. Nie żeby planował akcję ratunkową czy jakiekolwiek pertraktację. Po prostu chciał wyjść z uliczki. Przywódca drużyny miał jednak inny pogląd na tą sytuację. Wskazał go sztychem ozdobnego miecza i rzucił kolejny krótki rozkaz. Tym razem do adepta.
-Virga, zajmij się panem.
Ranny jęknął próbując wstać ale solidny kopniak w szczękę posłał go z powrotem na ziemię. Eryk skrzywił się z niesmakiem. Nie lubił bólu.
-Spokojnie, tylko przechodziłem. – sapnął unosząc otwarte dłonie w przepraszającym geście i dalej szedł do wyjścia z uliczki.
-Stój, bo spopielę! – pisnął adept magii nazwany Virgą. Van Tauvin zatrzymał się akurat w rosnącej kałuży jasnej, elfie krwi a po jego twarzy znów przeszedł grymas. To były naprawdę dobre buty.
-Panowie – zaczął mistrz znudzonym głosem – wszyscy wiemy jak to się skończy. Ponegocjujemy, będzie próbować mnie przesłuchać, ja nic nie powiem bo i nie mam czego, skończy się na tym, że mnie ogłuszycie i zwiejecie zanim straż się pojawi.
Adept popatrzył na niego z politowaniem. Zawsze to robili – pomyślał Van Tauvin – Gównażeria myśląca, że świat legnie im do stóp skoro tylko skończyli termin.
-Omińmy więc czcze biadolenie i ja zwyczajnie sobie pójdę – kontynuował mag a nadzieja ulatywała z każdym słowem – zapomnę o was, dokończycie sprawę i zbierzecie złoto. – zerknął na twarz przywódcy – Pasuję?
-Virga, żadnych świadków. – adept tylko wzruszył ramionami i przepraszająco uśmiechnął się do maga
-Nie bierz tego do siebie, sprawa wagi państwowej… – napomknął i machnął różdżką wzbudzając energię. Eryk nie zdążył złożyć kontr czaru. Energia z siłą rozpędzonego tura uderzyła go w pierś i miotnęła w stos beczek kilka metrów dalej. Mag zamrugał kilkukrotnie oczyma i ze świstem wciągnął powietrze w płuca. Zazwyczaj przed takimi niespodziankami chronił go pierścień. Ten, który lekkomyślnie przegrał w karty kilka godzin wcześniej. Pewny siebie adept sztuki magicznej dumnym krokiem zbliżał się do ofiary inkantując powoli czar, który składał się przed nim w gorejącą ciepłem kulę ognia. Najwyraźniej chciał pozbyć się ciała. Van Tauvin odkaszlnął i zaczął wstawać. Adept nieporuszony podchodził coraz bliżej a kula nabierała temperatury tak, że mag mógł ją już odczuć na twarzy. Manierycznie otrzepał szatę i spojrzał groźnie na przeciwnika.
-Zgaś to synku.
Mężczyzna nazywany Virgą patrzył na niego z wyraźnym rozbawieniem na twarzy a Eryk bardzo nie lubił, gdy ktoś się bawił kiedy on sam nie mógł.
-Nie to nie. – syknął mistrz magii i niby niedbałym gestem dłoni strzepnął kulę z rąk adepta wprost na jego twarz. Włosy młodzieńca zajęły się płomieniami, które dość szybko przepełzły też na jego szatę otulając go szybko gorejącym całunem. Wrzeszczący adept musiał wywrzeć niemałe wrażenie na kamratach, bo oderwali się oni od katowania bezbronnego kaleki i zaskoczeni patrzyli to na maga to na towarzysza ogarniętego szaleńczym tańcem powodowanym bólem topionej skóry. Przerażenie błyskawicznie wypełzające na twarze młokosów wywołało lekki uśmiech u mistrza. Uniósł dłonie i wysyczał słowa na których połamałby sobie język niejeden minstrel. Błyskawica pojawiła się niemal równocześnie z grzmotem a zanim ten wybrzmiał, otyły brodacz z kuszą osunął się w drgawkach na ziemię. Wyraz twarzy który przybrał blednący lider drużyny był czymś pomiędzy paraliżującym strachem a poczuciem beznadziei u oczekującego na egzekucję. Eryk był coraz bardziej rozbawiony.
-Żaba czy gronostaj? – zapytał z lubością obserwując chaotyczne myśli wypływające mężczyźnie na twarz niczym zimny pot. Chyba chciał coś powiedzieć, ale imadło strachu zawarło mu się ciasno na strunach głosowych. Mag nie lubił bezczynnego czekania. – No to żaba – szepnął sadystycznie i znów uniósł ręce by spleść czar. Poszukiwacz przygód chyba wreszcie odzyskał panowanie nad ciałem, bo zerwał się do panicznej ucieczki gdzieś przed siebie. Van Tauvin opuścił ręce i splunął z pogardą. Do jego uszu dobiegło charczące jęknięcie leżącego na bruku elfa. Kaleka z trudem usiadł i jedyną dłonią zaczął majstrować przy bełcie. Mistrz skrzywił się z niesmakiem na widok poobijanej twarzy z przestawioną szczęką i krwi cieknącej z rany. W dodatku mdliło go od zapachu skwierczącego, ludzkiego mięsa. Zrobił krok w kierunku rannego, ale widok nieporadnego kaleki budził w nim obrzydzenie.
-Wyliżesz się. – rzucił i czym prędzej poszedł przed siebie.
-Dziękuję. – charknął elf i van Tauvin znów skrzywił się gdy wyobraźnia podsunęła mu jak ślina i krew płynie spomiędzy powybijanych zębów kaleki. Tylko machnął ręką nie odwracając się i przyspieszył kroku. Uszedł tak kilkadziesiąt metrów gdy jego mięśnie zaczęły wiotczeć a żołądek przeszła fala skurczy. Zgiął się paralitycznie i zwymiotował tuż przy otwartym oknie zamtuza. Nienawidził czarować bez różdżki.
świetne przedstawienie tzw łówców przygód, ciekawy opis elfa - w końcu ktoś przedstawił go inaczej, niż świętego na wysokościach. Czekam na nexta.