- Opowiadanie: Pawel_Tramal - Samobójstwo śmierci

Samobójstwo śmierci

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Samobójstwo śmierci

Zrezygnowanym ruchem dotknął kontaktu i w jednej chwili pokój pogrążył się w półmroku. Jedyne źródło światła stanowił neon reklamy sprzętu RTV AGD umieszczony na jednym z bloków naprzeciwko, rzucający niebieskawy blask na sprzęty, wydłużając i bez tego drobnego szczegółu niepokojące cienie.
Przekroczył ostrożnie ciało młodej kobiety leżące na podłodze w pozie zbyt nienaturalnej, aby uznać je za kapryśną pozycję śpiącej i opadł na stojące przy biurku krzesło. Biurko było niewielkie i zagracone, swoim wyglądem zasługujące prędzej na miano stoliczka, aniżeli pełnoetatowego sekretarzyka, a dziewczyna na podłodze sztywna i zaczynała stygnąć, nieuchronnie tracąc status osoby żywej.
Odgarnął drżącą ręką różowy kubek w białe grochy, do którego wewnętrznej ścianki przylepiła się torebka taniej herbaty i zapłakał.
Nad sobą. Nad martwą dziewczyną, którą własnymi, teraz tak malowniczo drżącymi, dłońmi unicestwił i jeszcze raz nad sobą.
Ronił łzy w imieniu wszystkich, których pozbawił życia, jakby wyręczając w tej wstydliwej czynności wszystkie trupie ciała, których gnijąca tkanka nie była w stanie wyprodukować żadnego życiodajnego płynu.

Płakał, a kiedy skończył, jego policzki były suche.

W bezsilności wywołanej własną ułomnością zacisnął dłonie: poczuł pod palcami prawej dłoni ostry kształt. Całkiem nie na miejscu zaciekawiony, a może dla odwrócenia uwagi od dramatu rozegranego za jego plecami, podniósł niewielki przedmiot do oczu. Nawet w tak słabym świetle dojrzał lśnienie chromowanego pilniczka do paznokci, na którego szorstkiej powierzchni tkwił jeszcze pył kościanej narośli martwej.

Ciekaw jestem, czy jej dłonie będą dobrze wyglądać na pogrzebie, zapytał sam siebie i zbliżył pilniczek do oka. Z całkiem nowej perspektywy ujrzał ostrze, teraz znacząco wydłużone dzięki optycznej sztuczce i kilometry dalej własne palce, trzymające pewnie koniec szylkretowej rączki.
Przed oczami przebiegły mu twarze wszystkich, których zabił wespół z twarzami tych, których miał uśmiercić – tym razem oblicze małego wychudłego chłopca półsiedzącego na szpitalnej pryczy, spoglądało na niego niemal z pogardą.

Nagle zapragnął nie widzieć.

Stanowczym ruchem pchnął ostrze, wbijając je w oczodół.

Czuł, jak końcówka pilniczka opiera się na elastycznej powierzchni gałki ocznej i z cichym puknięciem, które wyraźnie rozległo się we wnętrzu jego czaszki, przebiło rogówkę i wdarło się do wnętrza tkanki. Oleista ciecz rozlała się na jego kości policzkowej, powieka zadrżała nerwowo, poderwała się do góry i została tam, niczym kurtyna otwierająca spektakl.
Oślepiony bólem niemal w tym samym stopniu, co utratą oka, wyszarpnął ostrze z dziury, która swego czasu spoglądała nieruchomym wzrokiem mordercy i zamierzył się jeszcze raz, omijając niewielkie wzniesienie, jakie tworzył jego nos, celując w drugi oczodół.

– Nie uratujesz całego świata – usłyszał za sobą.

Brzmienie niskiego głosu sprawiło, że jego śliska od krwi i białka ocznego dłoń zatrzymała się w pół ruchu, mimowolnie rozluźniając uścisk i upuszczając pilnik, który cichym brzdękiem ogłosił własną wolność podłodze.

– Powtarzam, nie uratujesz świata.
Odwrócił się powoli w miejscu i spojrzał na mężczyznę siedzącego za nim na kanapie. Jego okaleczone oko było całe, twarzy nie znaczył ślad poprzedniego ataku. Nie okazał zaskoczenia, więcej, spodziewał się obecności gościa, tak jak tamten z dokładnością wschodów i zachodów Słońc przewidywał kolejne oznaki jego buntu.

– Nie uratuję – zgodził się, mierząc spojrzeniem wysoką sylwetkę, której niewidoczne skrzydła rzucały ogromny cień na ścianę za kanapą – ale nie chcę przyczyniać się do jego upadku.

Gość wskazał ruchem głowy ciało leżące na podłodze. Dziewczyna miała lekko rozchylone usta, jakby nie dowierzała rozmowie, która rozgrywała się w jej mieszkaniu.
– Spójrz – zaczął, a cień skrzydeł zafalował, kiedy się poruszył – spójrz i powiedz mi, co widzisz, synu.
Nazwany synem zacisnął zęby, doskonale znając odpowiedź.
– Miała guza mózgu. Śmiertelnie chora, bowiem zwyrodnienie uciskało jej lewy płat i kwestią czasu było, kiedy miała umrzeć. Moją kwestią – zakończył gorzko.
– Czy teraz doceniasz wagę swojego zadania? – zapytał go mężczyzna, nie odrywając olbrzymich, świdrujących oczu od jego twarzy – pozostawienie przy życiu każdej istoty, której wyrok został ogłoszony na dziesiątki istnień przed jej narodzinami, pozbawiłoby życia pokolenia gotowych na pełne życie ludzi. Ta kobieta – tu ponownie wskazał na ciało u jego stop, jak gdyby stanowiło okaz interesującego obiektu muzealnego, nie żywego niespełna chwilę temu ciała – przebywając na Ziemi dłużej, niż było jej to dane, nie osiągnęłaby więcej, niż wyjście za mąż z powodu niechcianego dziecka, z czego druga połowa tak zwanego życia upłynęłaby jej na wykonywaniu pracy, której nienawidzi, aby zarobić na życie, którego nie chce. Bądź pewny, że tam, dokąd zmierza potrzebują jej bardziej, niż ziemski przemysł w roli skutku ubocznego wszechobecnej konsumpcji.
– Kiedy mnie „TAM" nigdy nie było! – zakrzyknęło jedyne dziecko Śmierci. – Jestem tu, na dole, gdzie mnie zostawiłeś i otaczam się nie boskimi aniołami, a ludzkimi emocjami, wyraźnymi i namacalnymi jak kruche ciała, w które obleczone są ich dusze! – jego nieposłuszna pamięć przywołała wspomnienie Anny, bo tak miała na imię kobieta, którą pozbawił życia tego wieczoru, uśmiechającą się do zdjęcia młodego mężczyzny w mundurze i załkał, jakby to on sam był człowiekiem i oczekiwał wiadomości od kochanki, na próżno – Boże! – upadł na kolana, strącając czubkiem prawego skrzydła z biurka różowy kubek w groszki i ukrył twarz w dłoniach – to boli, boli, boli.
Twarda podłoga uderzyła w kubek, krusząc delikatny fajans na grube skorupy, dzieląc groszki ni mniej ni więcej, a po siedem na każdej skorupce.

Stary, bardzo stary Anioł Śmierci, bo wiekiem przewyższający najstarszych ludzi, w zawodnych ludzkich oczach nie starszy od maturzysty, wolnym krokiem podszedł do klęczącego syna i położył rękę na jego podskakującym ramieniu.

– Kiedy w końcu pojmiesz, że tak, jak jadowita żmija nie zginie od własnego jadu, ty nie umrzesz?
W oddali zabrzmiał naglący sygnał karetki. Gdzieś w mieście ktoś walczył o życie.
– Na nas czas – powiedział Śmierć.

***
Kilka dni później, młody mężczyzna odwiedził mieszkanie narzeczonej. Specjalnie na okazję pogrzebu postarał się o przepustkę z jednostki wojskowej, teraz zaś chciał pobyć sam w miejscu, w którym meble przesiąkły obecnością Anny, a pościel nadal wydzielała zapach jej ciała. Sprzątając jej pokój, natknął się na okruchy jej ulubionego kubka leżące pod biurkiem, które ona sama nazywała żartobliwie „własną pracownią artystyczną", zdając sobie doskonale sprawę, że nigdy się taką nie stanie. Między matowymi odłamkami połyskiwało puchate piórko, które w swojej delikatności i roziskrzeniu nie przypominało żołnierzowi upierzenia żadnego znanego mu ptaka.
Przyłożył je do warg – pachniało ukojeniem. Ostrożnie, aby go nie uszkodzić, schował pióro do kieszeni na piersi i wyszedł z mieszkania, wprost na tętniące życiem miasto.

Koniec

Komentarze

Nie przemówił do mnie ten tekst zbytnio. Nie twierdzę, że jest zły, ale takie cos to nie bardzo mój klimat.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

A mnie się spodobało. Choć napisane dość dziwnie, początkowo nie mogłem się wczuć, jednak potem było już łatwiej. Ten tekst ma coś w sobie, coś co sprawia, że chce się doczytać do końca i ostatecznie nie jest się zawiedzionym - tak było przynajmniej w moim przypadku. I mimo, że wariacji na temat śmierci było już tysiące, a i ten pomysł nie jest może zbyt oryginalny, to jednak czyta się z przyjemnością.
Pozdrawiam.

Strasznie motasz zdania. Większość z nich trzeba czytać dwukrotnie, żeby zrozumiec, o co Ci chodziło, a że momentami kuleje interpunkcja, to nie można dojsc, co tak właściwie miałeś na myśli.

Sam pomysł ciekawy, zresztą bliski mi tematyką, ale niestety wykonanie, jak dla mnie, go morduje. 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Proponuję poczytać coś z klasyki, żeby zorientować się, w jaki sposób komponuje się zdania zrozumiałe nie tylko dla autora. Dla mnie tekst jest niestrawny, głównie przez wykonanie.

Pozdrawiam 

za [pzytywne komentarze serdecznie dziękuję, za uwagi krytyczne zgłaszam chęć poprawy.

Zgadzam się z moimi przedmówcami.
Biurko było niewielkie i zagracone, swoim wyglądem zasługujące prędzej na miano stoliczka, aniżeli pełnoetatowego sekretarzyka, a dziewczyna na podłodze sztywna i zaczynała stygnąć, nieuchronnie tracąc status osoby żywej.

Czym jest "pełnoetatowy sekretarzyk"? Czy jeżeli trup jest wciąż ciepły, to posiada status osoby żywej w większym stopniu, niż trup zimny? Takich kwiatków jest mnóstwo w tym tekście, i faktycznie zdania trzeba czytać po dwa razy, by je właściwie zrozumieć. Jednocześnie jednak sam pomysł jest bardzo intrygujący. Powinieneś być bardziej łaskawy dla czytelnika i pisać zdania proste. Less is more, jak to się mówi. Pozdawiam.

chciałem uwidocznić skromność przedstawianego pomieszczenia - jak widać, z różnie odbieranym skutkiem ;)

dzięki za wszystkie komentarze - im bardziej rzeczowe, tym więcej mam szansę się nauczyć. 

Już w drugim zdaniu się zgubiłam. ^^
Czasem warto postawić kropkę, zrobić z jednego zdania dwa i będzie o wiele bardziej zrozumiale.
Bardzo przyjemnie się czytało.
Pozdrawiam.

Co do uwag technicznych, zgadzam się z przedmówcami.

Samo opowiadanie nieszczególnie do mnie przemówiło. Myślę, że tekst zyskałby, gdyby ze scenowca rozbudować go na coś większego. Pomysł ma potencjał. W obecnej postaci dla mnie jest po prostu nijaki.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka