- Opowiadanie: Pawel_Tramal - Autor w Stanie Wskazującym cz 3

Autor w Stanie Wskazującym cz 3

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Autor w Stanie Wskazującym cz 3

5

Czy oni wszyscy muszą mieć aksamitne głosy? We wszystkich horrorach, jakie w swoim krótkim życiu obejrzałem, czarne charaktery przemawiały głosami niedzielnych kaznodziei. Jak gdyby reżyser poprzez ukazanie takiego kontrastu między fizjonomią (nierozerwalnie złączoną z rogami i czarnymi szatami, albo tylko czarnymi szatami plus nieodłączny posępny wyraz twarzy), a anielskimi strunami głosowymi chciał pokazać, jaki to potrafi przechytrzyć mających słabość do tandety widzów.
Albo zwyczajnie nie mieli innych aktorów na stażu.
Ale dzieciak, który wypowiedział powyższe słowa, nie odpowiadał żadnemu z moich wyobrażeń o Totalnym Źle.
Że to było Totalne Zło, miano mnie wkrótce poinformować.
Przyznaję się, nieco mnie poniosło z określeniem dzieciak. Na swoje usprawiedliwienie podam fakt, że byłem w wieku, w którym większość trzydziestolatków uznawana była za zgrzybiałych dziadów, a każdy młodszy od rówieśników zyskiwał wdzięczne miano gówniarza.
Bo chłopak, którego odbicie widziałem w szybie wystawy emaliowanych garnków, wyglądał na marne siedemnaście lat i ostatnią rzeczą, jaką bym o nim pomyślał, to że trzyma w szachu wszystkie parszywe istoty w obrębie Czarnego Koloru.
– Czego chcesz? – krzyknęła w próżnię Blue, z plecami opartymi o tylne drzwiczki poloneza i rękoma zaciśniętymi na wystającej spod kurtki rękojeści. Nie łatwiej byłoby postarać się o pistolet, przemknęło mi przez głowę.
Teraz w obcym głosie zabrzmiała serdeczność.
– Tak myślałem, Blue, że się spotkamy – powiedział chłopak.
– Do rzeczy, Orren – odpowiedziała.
Kolejny cudzoziemiec, pomyślałem z niesmakiem.
– Och, i kto to mówi – rzuciła półgębkiem w moją stronę.
Zajęty oswajaniem się z faktem, że ktoś inny poza mną słyszy moje myśli, całkowicie zignorowałem absurdalność tego stwierdzenia.
– Kogo tam chowasz, Blue? – głos chłopaka był niewinny, jednak pobrzmiewały w nim fałszywe nuty. – Widzę, że nie jesteś sama, towarzyszy ci inny Niebieski.
Po mojej prawej stronie widziałem, jak pięść Blue rozluźnia się pod połą kurtki…
– Ale widzę, że świeci się ktoś jeszcze. Kto to taki?
…i ponownie zaciska na lśniącym uchwycie.
Wysoka postać na szybie wystawy poczyniła krok do przodu. Dwa rozmazane kształty po jej obu stronach poruszyły się także. Jeden z nich oderwał się i osunął na ziemię.
– Nic ci do tego, Czarny.
– Chciałbym go poznać – znowu niewinny ton.
Kolejny krok.
Blue jednym ruchem wyszarpnęła szablę i skoczyła na równe nogi. Natychmiast chciałem się podnieść, ale Pavel powstrzymał mnie jednym stanowczym ruchem.
„Jeszcze nie" powiedział bezgłośnie.
– Nie waż się zbliżać, Czarny.
Zrobiło mi się gorąco.
– Skąd te nerwy? – głos nazwanego żałobnym kolorem na pozór emanował swobodą, jednak wyczuwało się w nim ostrożne tony, jak u drapieżnika, który czeka z ostatecznym atakiem na decydujący moment. – Jeden z moich strażników został zaatakowany na neutralnym terytorium podczas rutynowego obchodu. Chyba nic w tym niewłaściwego, że próbuję wyjaśnić tą sytuację?
Szyba ukazywała boczne ujęcie Blue. Widziałem, jak unosi prawą rękę z szablą, a drugą krzyżuje z nią w nadgarstku. Chociaż jej cień padał na mnie, czułem jak fala gorąca zalewa moje plecy, wsparte na wystygłej blasze przedniego błotnika samochodu.
– Dobrze wiesz, Orren, że nie ma już neutralnego terytorium – dobiegł do mnie jej głos.
Zaraz, zaraz: wystygłej blasze?
– …cała Niebieska. Zawsze gotowa do zwarzenia przyjemnej atmosfery.
Uczucie ciepła zeszło niżej, przenosząc się na bruk pod moim ciałem. Patrzyłem, jak między moimi trampkami wyrasta czarna plama cienia.
Ten cień parzył.
Coś ten gość o dziwnym imieniu jeszcze pieprzył, kiedy pociągnąłem Pavla za rękaw. Ocknął się z pełnego wyczekiwania napięcia i spojrzał na ziemię.
– O, żesz kurwa!
Podniósł swoją dziwaczną broń rodem z tolkienowskiej powieści i zamachnął się między moje nogi.
Tyle było w tym mojego szczęścia, że nie zadziałał u mnie mechanizm pierwotnego męskiego instynktu i nie ścisnąłem razem nóg. W przeciwnym razie ostrze mojego nowego znajomego wsunęłoby się w moje kolana.
Zdążyłem pomyśleć (Panie, ze względu na wulgarną treść, proszone są o pominięcie kolejnego wersu):
Kurwa! Moje jaja!
Kiedy końcówka miecza zatrzymała się między moimi nogami (co się z mojej strony szczęśliwie skończyło, dzięki, Pavel, gdybym miał fajny samochód, mógłbym jeszcze uszczęśliwić kilka kobiet), podświadomie oczekiwałem na zgrzyt, jaki zwykle towarzyszy gwałtownym spotkaniom żelaza z kamieniem. Zamiast tego rozległ się potworny wrzask i – na Boga – poczułem, jak coś się pode mną wije. Zerknąłem na ziemię, czego mówię wam, od razu pożałowałem.
W pierwszej chwili byłem przekonany, że patrzę w obliczę jakiejś potwornej maski, jakie były popularne w pewnym listopadowym święcie na zachodzie. Długo potem zastanawiałem się nad tym i dziś już wiem, że to mój umysł bronił się w prymitywny sposób przed zaakceptowaniem tego zjawiska w świecie rzeczywistości. A przecież chodnikiem przeszła kobieta z dzieckiem pod ręką. Dziecko rozkrzyczało się, jakby wyczuwając coś niedobrego w zgęstniałym powietrzu, matka sprawiała wrażenie, jakby rozgrywająca się w zasięgu jej wzroku scena nie miała miejsca. Szarpnęła chłopca i odeszła.
Oni nas nie widzą, uświadomiłem sobie. Nie chcą nas widzieć i nie zobaczą, a ja muszę na to patrzeć i matka nie wymaże z mojej pamięci tego, co zapamiętały oczy.
Ostrze szabli poruszało się w bezzębnych ustach jakiegoś paskudztwa o twarzy poznaczonej liszajami. To coś – bo w kontakcie z takimi istotami zaimek osobowy traci znaczenie – miało zabandażowane czymś brudnym oczy i tak, było odziane w czarne szaty.
Czy wszyscy wokół są nienormalni? Czy ze mną jest coś nie tak?
Poderwałem się z miejsca, byle jak najdalej od tego ohydztwa.
– Co tam się dzieje? – zabrzmiał czyjś ostry ton. Podniosłem głowę i stanąłem twarzą w twarz z rozmówcą Blue.
Z bliska wyglądał nieco poważniej, niż na to wyglądało w lustrzanym odbiciu. Zapewne dlatego, że miał na sobie jeden z tych idiotycznych garniturów z jaskółczym ogonem, frak właśnie (swoją drogą, jaki dzieciak nosi takie ciuchy?). Kolejna rzecz, jaka mnie zaintrygowała, to biała twarz w porze, kiedy ludzie prześcigali się w łowieniu letniej opalenizny. Oczy z mojej perspektywy sprawiały wrażenie dwóch czarnych dziur. One były bardzo stare, te oczy, jednocześnie było w nich coś dziwnego, jednak w tej chwili nie mogłem sobie uświadomić, co to było. Wiedziałem tylko, że w połączeniu z ciałem nastolatka wyglądały co najmniej niepokojąco.
Jego spojrzenie prześlizgnęło się po mnie i zatrzymało w miejscu, gdzie pod samochodem powinien pełzać drugi z jego strażników. Pierwszy z nich dotrzymywał mu kroku – jeśli można użyć tego określenia w stosunku do czegoś, co unosi się cal nad ziemią – na szczęście jego oblicze było zakryte; porzygałbym się, gdybym miał je po raz drugi oglądać.
Facet stojący za nimi nie musiał się przedstawiać – oczodoły tego, kiedy nie musiały generować iluzji na rzecz gnębienia porządnych obywateli, były puste, nie licząc kilku larw beztrosko pląsających w gnijącej tkance.
Jakiś ruch.
Pavel do mnie dołączył. Staliśmy tam, za tym samochodem, on w obronnej pozycji, ja po jego lewej stronie, ale spojrzenia reszty (poza Blue, ale to inna bajka) były utkwione jedynie w moim znajomym.
– Ktoś wspominał o psuciu atmosfery?
Z wahaniem pomachałem ręką. Żadnej reakcji.
Orren pogładził się po grzbiecie nosa. Później ten gest nieodmiennie kojarzył mi się z nastoletnim (potem, gdy co nieco poznałem jego biografię, wolałem używać określenia naSTUletni) przywódcą piekła. Wędrował wzrokiem od Pavla (choć po tym wszystkim powinienem nazywać go „Wojownikiem") – ok., od Wojownika, po skręcający się w agonii cuchnący kształt pod nadwoziem poloneza. Nietrudno było się domyślić, ze sondował umysł swojego dogorywającego szpiega w poszukiwaniu cennych informacji, ale po sposobie, w jaki zgasł ognik w jego umyśle domyśliłem się, że gówna się dowiedział.
Wyciągnąłem w jego stronę dłoń. Zacisnąłem pięść w geście pogróżki i ostrożnie podniosłem środkowy palec.
– Gdzie on jest? – zagaił Orren. Blue wykorzystała moment, kiedy zdawało się, że nikt jej nie obserwuje i spiorunowała mnie wzrokiem.
W tej chwili zrozumiałem, dlaczego wciśnięto mi na głowę pół kilo złomu. Przestałem się o to gniewać. Właściwie, czułem się całkiem nieźle. Gdyby wcześniej ktoś poinformował mnie o biegu zdarzeń, jakie miały mnie spotkać, z pewnością popełniłbym z przerażenia samobójstwo, w tamtej chwili jednak byłem nadzwyczaj spokojny. Zdumiewa mnie przebiegłość, z jaką ludzki umysł walczy o zachowanie psychicznej równowagi.
Nie dostawszy satysfakcjonującej odpowiedzi, dodał:
– Chłopak złamał szereg przepisów i naruszył nietykalność członka Czarnej Gwardii Książęcej – na te słowa oblał mnie zimny pot. – Waszym obowiązkiem, jako członków Niebieskich pomyj – ciągnął jedwabistym głosem, nie zważywszy na nerwowe drgnięcie Pavla – jest oddanie recydywisty w ręce…
Nowe kształty poruszyły się u wylotu ulicy.
– …sprawiedliwości.
Było ich więcej.
W pierwszej chwili miałem wrażenie, że mój prześladowca z Pewexu w niewyjaśniony sposób dokonał podziału własnego ciała i teraz kilka jego klonów zapełniło uliczkę – wszyscy mieli zapuszczone włosy, fryzurę modną tylko do pewnej długości, i identyczne czarne dziury w miejscach oczu. Dłuższą chwilę zajęło mi dopatrzenie się różnic w ich fizjonomii. Mieli indywidualne, niemal urzekające rysy twarzy, a na dnie oczodołów przebłyskiwały zwierciadła czyichś gałek ocznych.
I wszyscy mieli szable. Czarne, niektóre pordzewiałe, wszystkie sprawiające cholernie ostre wrażenie.
W jaki sposób, pytam się, trójka uciekinierów, z których jeden był płci żeńskiej, a drugi nieudacznikiem, mieli wyjść z tego cało?
– On gdzieś tu jest – mój cudzoziemiec, dotychczas milczący, wysunął się przed szereg. Jego nozdrza poruszyły się niespokojnie, kiedy wciągał powietrze i coś zwierzęcego było w tym odruchu, jakby głodny drapieżnik zwietrzył w powietrzu świeżą krew. – Czuję go.
Bezokie oblicze mężczyzny obróciło się w moją stronę.
Cofnąłem się o krok do tyłu. Dotychczas byłem przekonany, że nic mi nie grozi, jednak niepewna mina moich towarzyszy mówiła co innego.
Blue uniosła broń na wysokość piersi.
– Zabieraj swojego psa – powiedziała niskim głosem, w którym gniew powoli brał przewagę nad ostrożnością.
Jego pan skrzyżował ręce na piersi. Nie powiem, żeby ten gest dodał mu specjalnie powagi: w tej chwili bardziej niż zwykle przypominał chłopca, który bawi się w dorosłych.
Że facet był starszy od Bolesława Krzywoustego, miałem się dopiero dowiedzieć.
– Krótka piłka – oznajmił wtedy i w jego ręku pojawiła się piłka w groszki. Kauczukowa, z gatunku tych, jakie dopiero miały się pojawić na polskim rynku. Przechadzając się, podrzucał ją niedbale w dłoni, nie spuszczając wzroku z Blue. – Pomyślmy… nic nie stracicie, odstępując mi Daltonistę. Kolejny bezbarwny, któremu przemalujecie mózg na mdlący kolor. Zgadza się?
Nic z tego bełkotu nie rozumiałem. Czułem się jak uczestnik gry, której zasad nie znałem.
– Ale – podniósł wskazujący palec, w starym jak świat geście pewności własnych racji – pomijając względy estetyczne, skupmy się na konkretach – zadajmy sobie pytanie: dlaczego chłopak należy się właśnie mnie? Odpowiedź jest prosta – w tym momencie ściszył głos do szeptu, tak że musiałem się nachylić, żeby usłyszeć resztę słów – bowiem nie jest na tyle głupi, żeby zrezygnować z przyjemności na rzecz ocalenia pewnego starszego pana.
Nie wytrzymałem. Wybaczcie mi wszystko, co potem idiotycznego narobiłem, uprzedzałem: jestem idiotą.
– Skurwysynie! – wrzasnąłem i rzuciłem się na niego, z zamiarem
(zajebania gnoja)
starcia wyrazu pewności siebie z bladej gęby.
Nie muszę tłumaczyć, że przy tak gwałtownym ruchu druciana korona zsunęła mi się z głowy i ukazałem się w całej okazałości hordzie pustookich Czarnuchów. Rozległ się jakiś hałas, moi obrońcy wyskoczyli przede mnie, ale dla mnie byli tylko rozmazanymi kształtami na szarym tle. Jedyne, co w tej chwili widziałem, to pociągłą twarz z rozszerzonymi
zaskoczeniem? lękiem?
oczami. Dowiedziałem się, co w nich było niepokojącego: ciemne oczy były pozbawione źrenic.
Moje ręce trafiły na próżnię. Postać Orrena rozmyła się przed moimi palcami, niczym miraż, jeden z takich, jakie można spotkać na pustyni, kiedy skończy się woda w butelce. Jedyne, co zarejestrowały moje oczy, zanim wiatr nie porwał na strzępy złudzenia, był drwiący uśmiech tamtego.
Stałem tam, z rękami wyciągniętymi przed siebie w geście absolutnego ogłupienia, i stałbym tak dalej, gdybym nie musiał się uchylić przed czymś wielkim, pędzącym na mnie z prędkością samochodu wyścigowego. To coś minęło mnie i uderzyło z hukiem w szybę wystawy sklepu, tym samym, w którym po raz pierwszy ujrzałem Orrena.
Szkło nie miało szans w starciu z czymś tak postawnym. Rozprysło się na tysiące kawałków i z brzękiem rozsypało się po bruku. W głębi, między rozrzuconymi garnkami w groszki, niemiłosiernie powykręcana, spoczywała niewyraźna figura. Po krótkiej chwili, podczas której ostatnie odpryski szkła rozbijały się z brzękiem o beton, rozpoznałem granatowe szelki roboczego kombinezonu, teraz zbryzgane smugami tętniczej krwi.
Żarty się skończyły.
Trzymająca się na jednym ścięgnie głowa, choć pozbawiona swego sympatycznego wyrazu, z pewnością należała do Pavla.

Koniec

Komentarze

Ile to ma części? Pytam z ciekawości, bo nie wygląda jakby miało się szybko skończyć(co nie jest niczym złym).
 

ujmę to tak: do końca jeszcze trochę drogi, ale zabawa jest w trakcie realizacji ;)

Świetnie. Szczerze patrząc na to co się na razie wydarzyło i biorąc pod uwagę wstęp, to wygląda mi to na powieść ew. bardzo długie opowiadanie.

Nowa Fantastyka