- Opowiadanie: tony.p - Werbunek

Werbunek

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Werbunek

Deszcz nawadniał ulice molochu. Szklane drapacze chmur w mroku przypominały słupy starożytnych politeistycznych świątyń. Mimo późnej nocnej godziny, śpiesznie podążające gdzieś ciemne postacie zaludniały nieprzyjazne przestrzenie. Pomruki samochodów wtórowały pochmurnym myślom i aurze.

Jasper King zamyślony wpatrywał się czerń sąsiedniego budynku. Czekał na odpowiedni moment aby zacząć działać. Po raz setny poprawił mankiety koszuli, pastelowo zielony krawat, przyglądnął się nieskazitelnie wypastowanym lakierkom. Rzucił okiem na drzwi, nadal martwe, niekwapiące się do otwarcia. Panująca w pomieszczeniu cisza aż raziła go w uszy. Wrócił do lustrowania nieoświetlonego budynku.

Wielką przeszkloną ścianę bombardowały liczne pękate krople deszczu zdobiąc ją co chwila innym wodnym wzorem. Podziwiany przez Kinga kątem oka deszczowy zając zmienił się w bezkształtną plamę na jednolitej szybie. Wiatr na moment zmienił trajektorie spadających kropel nadając kleksowi kształt piersiastej dziewczyny leżącej na ręczniku kąpielowym. Pomachała radośnie Kingowi, z uśmiechem odpowiedział jej tym samym.

Zamek drzwi cicho stuknął. Nieproszony gość odczekał chwilę, po czym bezszelestnie wpełzł do środka. Mężczyzna w średnim wieku, w czarnym, przemoczonym do cna prochowcu, łysy jak kolano, z odrobinę zapadniętymi policzkami stał tuż przy wejściu, normując przyspieszony oddech. Odrobinę spokojniejszy podszedł do biurka, zasiadł w skórzanym fotelu, nadal lekko sapał. Walcząc z połami grzebał w kieszeni płaszcza. W końcu znalazł, kluczyk pasujący do zamkniętej jeszcze szuflady. Włożył go ostrożnie i przekręcił. Wpatrujący się w szybę King stał niewzruszony, pokręcił tylko lekko głową z dezaprobatą. Przybysz znalazł to, czego szukał. Z głębi szuflady wyciągnął szarą pękatą teczkę, zawartość wysypał na blat przed sobą. Z wewnętrznej kieszeni płaszcza wyjął mieszczący się w jednej dłoni aparat fotograficzny. Ocierając rękawem spocone czoło przeglądał stos dokumentów, a co poniektórym pstrykał zdjęcia.

Biedak nie dotarł nawet do połowy papierowego stosu. Do biura wpadło dwóch osiłków z ochrony. Widać było, że nie był to rutynowy obchód biurowca. Jeden z karków wymierzył w nieproszonego gościa z pistoletu, drugi poszedł całą długość pomieszczenia, ustawił się przy oknie, tuż obok Kinga, również wyjmując broń.

Nadal przyglądający się plażowiczce King wzdychnął głośno ze znudzenia.

– Proszę, proszę. – powiedział prezes wchodząc do swojego biura. – Tak to jest jak się w dupie poprzewraca. A mówiłem, prosiłem, błagałem kochaną żonkę, żeby nie robiła wielkiej afery, ale nie chciała słuchać. A teraz nasłała na mnie detektywistycznego robola. A do tego tępego robola. Naprawdę myślałeś, że dopadniesz mnie tu, na moich włościach? – zaśmiał się szyderczo patrząc zaskoczonemu włamywaczowi prosto w oczy. – Jesteś pierwszy z listy osób, które zapłacą za szarganie mojego dobrego imienia. Brać go. – Rzucił na odchodne do swoich ludzi.

Doskoczyli do siedzącego za biurkiem człowieka. Nie stawiał oporu, wiedział że nie warto. Wygięte do nienaturalnie ramiona sprawiały mu wielki ból. Prowadzili go w kierunku wind.

Krew z roztrzaskanej głowy spływała mu na oczy, kolejny cios roztrzaskał czwarte już żebro, zbliżał się koniec.

– I co tam masz Frankie? – spytał trep, wycierając pięści z krwi detektywa. Tuż obok leżącego w zaułku na wpół żywego człowieka jeden z jego oprawców przeglądał zawartość jego kieszeni. Zaciekawiony Jasper King zaglądał mu przez ramię.

– Nic takiego. – odpowiedział z rozczarowaniem Frankie. – Jakieś klucze, aparat, papierosy, pięć dolców i wizytówka. – Przybliżył kartonik do twarzy, zmrużył oczy próbując odczytać drobny druk. – Alex Swobodny, profesjonalne usługi detektywistyczne, na rynku od ponad dwudziestu lat. – Rechot osiłków wypełnił zaułek. Podzieli łupy pomiędzy siebie, na odchodne Frankie podszedł jeszcze do Swobodnego, z szyderczym uśmieszkiem rzucił wizytówkę na bezwładne ciało.

Detektyw Swobodny patrzył martwymi oczami na gnające gdzieś cienie. Ciało zesztywniało, krew ostygła, resztki duszy powolnie opuszczającej doczesną powłokę unosiły się do lepszego świata. Świetliste skrawki ducha lśniły jasno, dłoń Jaspera Kinga bezceremonialnie wdarła się w ich strumień. Złapane w garść cząstki złożyły się w małą postać detektywa, stał na otwartej dłoni ubrany w świetlisty prochowiec, spoglądał na twarz Kinga ze strachem w oczach. Swobodny otarł dygoczącą ręką pot z czoła.

– Boże. – wyrwało się ze ściśniętego gardła Swobodnego. Niby bóg uśmiechnął się szyderczo.

– Chcesz żyć? – spytał King. Krasnal na jego dłoni skinął nerwowo.

 

Swobodny ocknął się. Wielkimi ze zdziwienia oczami patrzył na Kinga, nieudolnie ukrywającego uśmiech.

– Ja … umarłem. – stwierdził słabym głosem. – A potem…ożywiłeś mnie.

Początkowa wesołość Kinga rozwinęła się w rozradowanie promieniujące z jego nienaturalnie szerokiego uśmiechu.

– Kawa dla panów. – młoda kelnerka ostrożnie położyła na stoliku małe filiżanki. – Życzą sobie panwie coś jeszcze? – zapytała zalotnie.

– Nie, dziękujemy. Jesteśmy zadowoleni Jenny. – odparł King obdarzając ją ciepłym spojrzeniem. Zawstydzona dziewczyna zachichotała.

Zdezorientowany Swobodny przyglądał się najdziwniejszej scenie w życiu jaką widział. Najpierw myślał, że widzi samego boga sądzącego jego winy przed wtrąceniem do piekła ma wieczne potępienie, a teraz ten bóg filtruje z jakąś siksą. Myśli nieznośnie mieszały mu się w głowie.

– Dlaczego?

– Co dlaczego? – spytał King odprowadzając wzrokiem odchodzącą kelnerkę.

– Dlaczego mnie ożywiłeś?

– Bo tak. – zaczął King z wyczuwalnym poirytowaniem, tym że mu się przeszkadza. – Bo mi kazali. Słuchaj, świat nie działa tak jak myślisz. W kogo wierzysz? Czekaj, sam zgadnę, polskie korzenie, więc katolik, a dodawszy tryb życia to raczej niepraktykujący. Pamiętasz coś z katechezy? Nawet jeśli nie, to nie szkodzi, żadna wiara nie mówi prawdy o świecie.

– Więc dlaczego …

King trzasnął pięścią w stół. Przeniósł wzrok na Swobodnego, gotowego do zerwania się ze stołka i desperackiej ucieczki.

– Przestań. – powiedział nieadekwatnie spokojnie do swojego zachowania. – Tu nie chodzi o ciebie i twoje problemy. Dlaczego to, dlaczego tamto. Zamilknij, wypij kawę, zamów kawałek ciasta i czekaj.

Siedzieli w ciszy, każdy zajęty swoimi sprawami. Od zakończenia dziwnego wybuchu gniewu King przyglądał się rozczulającym zmaganiom kelnerki próbującej rozgryźć nowo zakupiony ekspres do kawy. Tymczasem niezdrowo spokojny Swobodny przełykał ostatni kęs ciasta cytrynowego.

– O! Nareszcie! – zawołał dziarsko King do mężczyzny, który właśnie wszedł do kawiarni. Postać w czarnym garniturze, całkowicie sucha mimo tnącego na zewnątrz deszczu patrzyła beznamiętnie na towarzysza Kinga.

– Poznajcie się panowie. – rozpoczął przedstawianie King – Pan Swobodny, nasz świeży narybek, a to Pan Hopkins, mój jaśnie panujący przełożony.

Swobodny odruchowo uścisnął dłoń Hopkinsa. Detektyw po raz pierwszy widział osobę o tak oryginalnym wyglądzie. Zielone, odrobinę mętne oczy i starannie zaczesane platynowe włosy w żadnym stopniu nie pasowały do charakterystycznej hinduskiej karnacji.

– Bawcie się dobrze koledzy, ale teraz mi wybaczcie … – powiedział wstając od stolika King – … bo mam zamiar zapoznać nową koleżankę.

Nim King dotarł do lady z ustawionym na niej srebrnym ekspresem sztuczne opanowanie ulotniło się z organizmu detektywa.

– Nie ma się czego bać. – zaczął bezbarwnym głosem Hopkins. – Czeka pana w przyszłości wiele dziwniejszych rzeczy niż to co działo się do tej pory. Rozumie pan?

Swobodny nerwowo skinął.

– Czy są jakieś kwestie o które chce pan zapytać?

– Kim … czym jesteście? – wydukał z trudem Swobodny.

Hopkins spojrzał głęboko w oczy detektywa odrobinę tępym wzrokiem.

– Mógłbyś nazwać nas boskimi posłańcami, aniołami, ale nie jesteśmy takimi istotami, jak ludzie myślą, służymy Opatrzności, wykonujemy jej wolę. Ja natomiast jestem zwierzchnikiem pana Kinga. Naszym aktualnym zadaniem jest wprowadzenie pana w nasze szeregi, bo widzi pan, panie Swobodny mimo, grzechów jakich dopuścił się pan za życia jest w panu coś cennego dla nas.

– Co to takiego?

-Dowie się pan tego w swoim czasie. – uciął szybko Hopkins. – Teraz czeka pana szkolenie, zajmie się tym pan King,a gdy będzie pan gotowy znów porozmawiamy.

 

Koniec

Komentarze

Mnie się to opowiadanie niezbyt podobało. Jest po prostu słabo napisane. Składnia Ci strasznie kuleje i odmiana w pierwszym zdaniu już padła. Powinno być molocha, a nie molochu. Widze, że to jakiś wstep chyba, ale nie zachęcił mnie do czytania kolejnych części, o ile się w ogóle pojawią.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Mam zdanie identyczne jak Fasoletti. Dużo pracy przed tobą.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka