Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Na tej planecie jedna rzecz jest pewna, a mianowicie to, że szczęście nie wali drzwiami i oknami.
Bezmyślnych uwalnia od smutku czas, mądrych – logika.
Słońce świeciło wysoko na niebie, podczas gdy Azarel, Paweł, Ewa i Hiob powracali do domu po wykonanym zadaniu. Szli powoli ścieżką, która ze wszystkich stron otoczona była złomem wszelkiej maści. Najczęściej metalowym. Na samej ścieżce również leżało pełno odpadów. Gdzieniegdzie stały nawet wraki samochodów. Nie przeszkadzało to jednak w marszu.
Każdy z zespołu jedną ręką trzymał rączkę ciężkiej, stalowej skrzyni.
– To było dziecinnie proste – powiedział Hiob. – Aż dziw, że w tak dawno zdobytej przez nas bazie arsenał był wciąż niemal pełny.
– Racja. A granatów mamy nawet więcej, niż przewidywaliśmy. – uśmiechnął się Azarel – Strzeż się, Matrosowie!
– Wcześniej myślałam, że te pistolety, które tu wzięliśmy, to zdecydowanie za mało. – przyznała Ewa. – Myślałam, że znalazłszy szczątki tamtej bazy z powrotem ją zasiedlili i będzie trzeba te granaty cichcem wykraść. Albo, że w ogóle wrócimy z pustymi rękami!
– Nie lepiej było wziąć tyle tych granatów, ile było ustalone? – narzekał Paweł. – Ważą chyba z kwintal! Poza tym, przypominam, naszym zadaniem jest zdobycie Matrosowa 22 i uczynienie z niego naszej bazy. A tym, co niesiemy, możemy jedynie pozostawić w jego miejscu krater. Ile tu jest tych granatów? Setka!?
– Nie liczyłem. Ale pamiętaj, że najistotniejszą rolę pełnić będą granaty dymne. – Azarel chwycił rączkę skrzyni lewą ręką, a prawą rozprostował iście ludzkim gestem.
– No właśnie! Więc po co te wszystkie wybuchowe F-jedynki i inne tego typu? – Paweł nie dawał za wygraną.
– Kazali, to przyniesiemy i będą szczęśliwi. Jak nie zużyjemy ich na Matrosowa, to potem się przydadzą.
– Niesiemy tą skrzynię już dobre kilka kilometrów bez przerwy. Nie bolą was ręce? – Ewa zmieniła temat.
– Nie. Ja swoich już nie czuję. – wyznał Hiob. – A na pocieszenie dodam, że teraz musimy wspiąć się na tą, raptem dziesięciometrową kupę złomu.
– A za nią do Jerozolimy droga prosta. Jakiś kilometr, czy dwa… – pocieszył Paweł.
Podejście pod tą górę było rzeczywiście trudne i czasochłonne. Trzeba było utrzymać skrzynię w poziomie, by granaty się nie wysypały. Jednak zespół nie po raz pierwszy miał do czynienia z ciężkim, delikatnym ładunkiem, który nieść musiało kilka osób naraz. Po upływie niecałych dwóch minut byli już na szczycie.
– Jeszcze kilka kroków i będziemy w… – Hiob nie dokończył. Gdy spojrzał w stronę Jerozolimy, puścił uchwyt skrzyni. Z hukiem walnęła kantem w ziemię. Chciał zakląć, ale przekleństwo uwięzło mu w gardle.
Przed nimi wznosiła się chmura czarnego dymu. Aż czuć było swąd spalenizny. A dym ten unosił się z miejsca, w którym powinna znajdować się Jerozolima.
Ewa, Azarel i Paweł jak na komendę puścili uchwyty skrzyni i, wymieniwszy przelotnie przerażone spojrzenia, puścili się biegiem przed siebie. Jak wiadomo roboty są w stanie biec znacznie szybciej od ludzi. Nawet Paweł, mimo niedawnego postrzału w udo, gnał długimi susami, aż się kurzyło.
W biegu nie myśleli. Nie myśleli, co mogło się stać z ich domem. Ojczyzną, w której się wychowali. Nie myśleli nic. Nie dochodziło do nich, że kłęby dymu świadczą tylko o jednym. Nie mogliby się z tym pogodzić. W ogóle nie dopuszczali do siebie takiej myśli. W głowach mieli pustkę. W głowach pustkę, a w rękach – broń. Azarel i Paweł mieli beretty 92F, Hiob zbrojny był w zwykły TT, a Ewa – w uzi.
Dobiegli z prędkością godną lamparta. Przed wejściem do Jerozolimy pierwsza stanęła Ewa i, ujrzawszy, co stało się z jej domem, padła na kolana. Zaraz za nią zatrzymał się Azarel z Hiobem. Ten pierwszy zakrył usta dłonią, a syn wodza wioski oparł dłonie o kolana i schylił się. Wbił wzrok w ziemię i, gdyby był to człowiek, można by przysiądz, że za sekundę zwymiotuje.
Paweł dobiegł jako ostatni. Zatrzymał się i zastygłszy w bezruchu szepną ledwie słyszalne:
– Nie…
Ich wioskę niełatwo było odróżnić od reszty krajobrazu. Stała się, podobnie jak cała reszta, złomowiskiem. A do tego płonącą robo-nekropolią.
Bo nigdy nie wiadomo, czy po powrocie z boju dom wciąż stał będzie na swoim miejscu. To jest wojna na skalę światową, a na takiej wojnie nie wiadomo, czy bliscy będą na ciebie czekać, czy też będziesz pocieszał się myślą o tym, że czekają, a po powrocie odnajdziesz ich zwęglone zwłoki pośród ruin domu. Tak było i tym razem.
Płomienie trawiły leżące na ziemi części robotów, domy, kontenery… Wszystko.
Nie gasła jednak też nadzieja, że ktoś przeżył. Azarel pierwszy zerwał się z miejsca i, przeładowawszy pistolet, ruszył w stronę czegoś, co kiedyś było jego domem, w którym mieszkał wraz z wujem Salomonem. Po chwili pozostała trójka poszła w jego ślady i ruszyła do swoich domów.
– Wujku! Wujkuuuu! Wujaszkuuuu!!! – wołał Azarel wbiegając do budynku.
Wszystko było zrujnowane, opony walały się po całym mieszkaniu. Pośrodku płonęło małe ognisko, a dym ulatywał przez dach. Przy skrwawionej ścianie, naprzeciw wejścia siedział człowiek, a właściwie coś, co z człowieka zostało. Zamiast twarzy miał krwawą plamę. Kilkanaście kul utkwiło również w jego brzuchu, z pewnością przebijając kamizelkę. Na podłodze przed nim, w kałuży krwi, leżał kałasznikow, oraz kilka łusek.
Azarel odwrócił się z niepokojem. Domyślał się, co zobaczy. Jego obawy potwierdziły się.
Na fotelu, przy ścianie siedział wujek Salomon. Głowa bezwładnie opadała na bok, a oczy patrzyły martwo na nieżywego człowieka. Trzy kule trafiły podbrzusze, dwie w pierś, jedna w mostek i jedna w czoło. W rękach wciąż kurczowo trzymał M4A1, z lufą zwróconą w kierunku trupa.
– Nie… – szepnął, klękając przy martwym ciele wujka. – Dlaczego?
Upuścił berettę i ujął dłoń Salomona, spuszczając wzrok. Byle tylko nie patrzeć w jego martwe oczy…
Był dzielny. Zawsze, pomyślał Azarel. Nawet gdy wiedział, jak się to skończy, nie próbował uciekać. Zaczaił się z karabinem i rozwalili się z tym gościem wzajemnie. Przynajmniej zginął bez cierpienia…
Zginął z honorem! Ja już się postaram, by o nim nie zapomniano! Jestem mu to winien! – przysiągł sobie.
Nagle podniósł głowę. Coś sobie uświadomił. Na nowo zapłoną w nim płomień nadziei. Schylił się, podniósł pistolet i schował go do kabury. Ostrożnie wziął od wuja karabin, szepcząc ciche ,,Przepraszam…''. Przewiesił go sobie na plecy i wybiegł z chatki. Ewa, Paweł i Hiob wracali z nietęgimi minami. Ewa szlochała cicho. Nie zadawał pytań. Zrozumiał, że los wuja Salomona podzielił też Mateusz, ojciec Hioba, wódz Jerozolimy, a także rodzice Ewy i wujek Pawła.
– Słuchajcie! – powiedział. – Trzeba sprawdzić Chinatown! Póki jest jeszcze nadzieja!
– Niema już nadziei… – padła odpowiedź ze strony Hioba.
– Nadzieja – pewnie spojrzał mu w oczy – jest zawsze. Za mną!
Zespół ruszył w stronę sąsiedniej wioski. Nad nią również były kłęby dymu. Przebiegając Azarel zauważył, że kontener, będący ich arsenałem, jest pusty. Trudno się dziwić. Był to prawdziwy skarbiec. Posiadali broń z wielu podbitych baz.
Do celu dotarli w nieco ponad minutę. Nie zdziwił ich już widok identyczny, jak w Jerozolimie. Wszystko płonęło. Nad wejściem wisiał krzywy, podziurawiony kulami dużego kalibru napis ,,Chinatown''. Od znalezienia tej właśnie blachy wśród złomu wzięła się nazwa wioski.
Szybkie sprawdzenie wszystkich budynków potwierdziło, że napastnicy nie oszczędzili nikogo. Ewa, nie panując nad sobą, uniosła uzi i z krzykiem wystrzeliła długą serią w niebo. Azarel doskoczył do niej, i delikatnie, acz zdecydowanie wyjął jej broń z ręki. Spojrzał jej w oczy, a jego wzrok sam w sobie był pocieszeniem.
Hiob podsumował wszystko wyrafinowanym przekleństwem i kopnięciem w jeden z kontenerów, od którego zostało wgniecenie.
– Słuchajcie! – przemówił w końcu Azarel. – Siedząc tu i biadoląc nic nie osiągniemy! Trzeba postarać się o nieco broni, jaką zostawili, baterie na zmianę, i ruszyć w drogę!
– Dokąd? – spytał Paweł.
– To ustali się po drodze. Tutaj nie jest bezpiecznie.
– Nigdzie nie jest bezpiecznie!
– On ma rację. – Hiob schował TT-tkę do kabury. – Nie możemy tutaj zostać. Rozdzielmy się. Musimy znaleźć broń, baterię i… przydałby się jakiś kompas.
– Jeśli o broń chodzi – powiedziała nieoczekiwanie Ewa, uspokoiwszy się nieco – to w tutejszym arsenale jeszcze coś zostało. Widać nie udźwignęli wszystkiego.
Po kilku minutach byli już gotowi do drogi. Baterie z ładowarkami słonecznymi rozdzielili po równo, do plecaków. Busolę znalazł Hiob. Była to jedna z niewielu ,,cennych'' rzeczy, jakich nie ukradli z jego domu. Jeśli chodzi o broń, to Azarel został przy swojej zmodyfikowanej M-czwórce, a Ewa uzbroiła się w najzwyklejszego kałacha. Paweł wybrał broń ciężką, chodź silną tak, że proszę siadać. Erkaem, z pełnym paskiem nabojów i dwójnogiem. Hiob narzekał, że będzie ich spowalniał, ale Paweł nie ustępował, przysięgając, że da sobie z tym radę. Sam Hiob wygrzebał z arsenału AKS, czyli mniejszą i lżejszą wersję kałasznikowa, w bardzo dobrym stanie.
Ruszyli w drogę. Póki co na północ, ale właśnie cel ich podróży był do ustalenia. Mimo to wszyscy milczeli, rozpamiętując to, co zobaczyli. Wciąż mieli przed oczami płonącą Jerozolimę. Wiedzieli, że tego obrazu nie zapomną do końca życia.
Milczenie trwało długo. Pierwsza przerwała je Ewa.
– Myślicie, że kto ich… Kto jest temu winien? – spytała.
– Jak to kto? – Hioba zdziwiło pytanie. – To ruska robota, widać na pierwszy rzut oka. Z pewnością to ci z Matrosowa. Jeszcze chwilę by z tym poczekali…
– To my za długo zwlekaliśmy… – Azarel spuścił głowę.
– Ale jak? To nie mogła być niezaplanowana akcja, że zobaczyli wioskę i od razu zaczęli naparzać. Widać, że było to zorganizowane. Musieli planować to od dawna. – zauważyła Ewa.
– I widać planowali. Trwał wyścig. My byliśmy przekonani o ich niewiedzy. Oni… Kto wie, może mieli to gdzieś? Może mieli pewność, że i tak nie mamy szans… Może… Może mieli rację? – myślał głośno Azarel.
– Tą kwestię zostawmy póki co w spokoju… – zaproponował Hiob, po czym milczał chwilę. – Mieliśmy cholernie szczęście, że przeżyliśmy – powiedział nieoczekiwanie.
Ewa spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Co!? Pozbawili nas domu! Zabili wszystkich nam bliskich! Niema już dokąd wracać, rozumiesz!? Zniszczyli wszystko, co mieliśmy, a ty mówisz o szczęściu!?
– Tak! Mówię o szczęściu, bo mogliśmy być wtedy wśród nich, a teraz – Hiob poklepał AKS – teraz możemy jeszcze zdziałać coś w tej wojnie! Pomścić ich!
– To ci ich nie odda – stwierdził Paweł, niosąc erkaem rzeczywiście, bez wysiłku.
– Ale będzie kolejnym krokiem w zaprowadzeniu pokoju. Wojna w imię pokoju, pamiętasz Azarel? To twoje słowa. Słyszałem je wtedy, gdy wracaliśmy z ostatniej akcji. Głęboko zapadły mi w pamięć.
I znów zapadła niezręczna cisza. Azarel pogrążył się w zamyśleniach o utraconym domu, z których, po upływie jakiegoś, nie wiadomo jak długiego czasu, wyrwał go Paweł. Pytaniem, które już dawno powinno zostać zadane.
– To w końcu dokąd pójdziemy?
– Nie wiem. Nie mam pojęcia… – odpowiedziała Ewa, widocznie również wyrwana z głębokiej zadumy. – Sugerowany kierunek: Przed siebie.
– Odpada. Smutek i użalanie się to jedno, ale gdy trzeba podjąć działanie, musimy myśleć trzeźwo i działać z sensem! – powiedział Azarel.
– To prawda. Musimy obrać sobie jakiś cel. – przytaknął Hiob. – Azarel, skoro ostatnio wykazujesz się taką mądrością, to może masz jakiś pomysł?
– Owszem, mam.
– To się nim podziel.
– Miasto. Idźmy do jakiegoś podziemnego miasta robotów. Jeszcze nigdy takiego nie widziałem, a wiadomo, że jest ich całkiem sporo.
– Najprostsze, a najlepsze wyjście. Że też na to nie wpadłem… – pochwalił Hiob.
– Tylko jakie miasto? – spytał Paweł. – Wie ktoś w ogóle, jak do jakiegoś trafić?
– Ja wiem! – Hiob wskazał na busolę. – Na północny zachód od nas jest, co prawda dość daleko, miasto…
– Nowy Kijów. – Ewa niespodziewanie wykazała się wiedzą.
– Rzeczywiście! A ty skąd to wiesz?
– Kiedyś Salomon, wujek Azarela, coś o tym opowiadał, kiedy jeszcze chodził na akcje…
– Wujek wciąż na nie chodził. Zrobił sobie przerwę, ale na Matrosowa miał iść… Ale nie o tym miała być mowa. Tak, mi też opowiadał o Nowym Kijowie. Nazwa wzięła się ponoć od niegdysiejszego miasta, leżącego na tamtym terenie. Jednak mówił też, że droga do Nowego Kijowa wcale nie jest prosta. I idąc można napotkać wiele ludzkich baz… A nawet potężnych miast.
– Jesteś pewien, że jest to najbliższe miasto? – spytał Paweł 128.
– Wuj był o tym przekonany – odpowiedział nie od razu – a jak wujek Salomon coś powie, to tak jest! W drogę, na północny wschód! Witaj, Nowy Kijowie!
Roboty szły pośród gruzów dawnych, potężnych miast, w stronę Nowego Kijowa. Zostawili za sobą Jerozolimę i Chinatown, mimo że inne wioski i miasta znali jedynie z opowiadań. Ale innego wyboru nie mieli. Porzucili dotychczasowe życie i ruszyli ku nowemu. Nie mieli już dokąd wracać. Porzucili wszystko i ruszyli ku przyszłości.
Na początku milczenie było wręcz wskazane. Każdy pogrążał się w przemyśleniach, a było o czym myśleć. I było co wspominać. Rzeczy piękne, które z pewnością nie wrócą. Wspaniałych robotów, które zginęły z ręki zwyrodniałych ludzi.
Jednak, po dłuższym czasie monotonne stukanie ciężkich stóp o ziemię i brak konwersacji stały się uciążliwe. Chciało się przerwać milczenie, ale nie było o czym mówić. Swoje wspomnienia, przeszłość, która nie wróci, każdy chciał zachować dla siebie. Tak więc milczeli dalej. I dalej tonęli w myślach.
Noc spędzili w jakimś kontenerze. Nie wiedzieli, co kiedyś zawierał, ale zapach zniechęcał do rozmyślań na ten temat. Baterii mieli jeszcze sporo, więc o ładowaniu nie było co rozmyślać. Położyli się, nie uroniwszy ani słowa. Broń mieli w zasięgu ręki. Nawet dobranoc sobie nie powiedzieli. Wiedzieli bowiem, że po tym, co dziś widzieli, ta noc nie będzie dobra.
Azarel był pewien, że nie zaśnie. Patrzył w niebo, prześwitujące przez dziury w kontenerze. Gwiazdy zaczęły się powoli zlewać. I zapadł w głęboki sen.
Ogień niszczył wszystko na swej drodze. Płonące demony ze śmiechem strzelały w roboty, które zaraz zapalały się i umierały w konwulsjach. Wszędzie ogień, zniszczenie, ból… Wszędzie śmierć.
– Roboty nie myślą! – mówią demony zharmonizowanym, metalicznym głosem. – Roboty nie mają dusz! To tylko nędzne kopie ludzi! Nieudane kopie! Wydaje im się, że coś czują, ale to tylko symulacja uczuć! Zera i jedynki! Zaprogramowane zachowania!
– Nie! Nieeee! – wrzeszczy Azarel wstając. Chce biec na pomoc robotom, ale nie może się ruszyć.
– To, co czujesz, Azarelu, to dzieło ludzi! Pracowali, by mogło ci się wydawać, że coś odczuwasz!
– To nieprawda! Mamy uczucia!
– Zepsute symulacje uczuć! – zharmonizowane głosy demonów dźwięczą mu w uszach. – Ból, smutek, radość, to wszystko programy! Twój umysł, to jeden wielki, rozbudowany program Azarelu! My cię stworzyliśmy! Po śmierci nie trafisz do nieba, ani do piekła! Ty nie umrzesz! Ty możesz się tylko zepsuć! Nie masz duszy! Można cię zniszczyć, nie zabić!
– Nieeee!
Nagle się obudził. Usiadł prędko i chciał wrzasnąć, ale krzyk uwiązł mu w gardle. Nie było przed nim już demonów-ludzi. Nie było ognia, ani umierających robotów. Było mu potwornie zimno i przechodziły go dreszcze, lecz widział, że jest już bezpieczny. Przez otwory kontenera wpadało światło słoneczne. Hiob i Ewa jeszcze spali. Pawła zaś nie było. Zniknęła też jego beretta.
Azarel wstał i również zabrał swój pistolet. Śpiących postanowił nie budzić
Wyszedł z kontenera i natychmiast go zauważył. Siedział na zmiażdżonej masce amerykańskiego sedana, wspierając kolana o łokcie, a głowę o dłonie. Azarel odszedł powoli wiedząc, że Paweł, jak zawsze, wyczuje jego obecność. Nie wiedział, jak przyjaciel to robi, ale nigdy nie udało mu się zakraść do niego niepostrzeżenie.
– Witaj, Azarelu.
– Dzień dobry, Paweł.
– Bo ja wiem, czy dobry? Jeszcze się nie zaczął, ale nie sądzę, by przyniósł coś dobrego.
– Też miałeś koszmar? – spytał, siadając obok przyjaciela.
– Tak. Deja vu z wczorajszych zdarzeń. Ciągle się powtarzające i za każdym razem równie nieoczekiwane i równie przepełnione nadzieją, że może… Ktoś przeżył.
– Pewnie sny takie podręczą nas kilka nocy, a potem się to uspokoi. Nie mówię, że zapomnimy. Czegoś takiego nie da się zapomnieć… Cóż, dzisiaj pierwszy dzień nowego życia. Teraz jesteśmy robotami-wędrowcami. Nie mamy już domu. Miejsca, w które moglibyśmy wracać. Do czasu. Trafimy do Nowego Kijowa i pewnie stanie się dla nas domem.
– Może tak, a może nie. Znając życie nie pokładałbym zbyt wielkich nadziei w tym mieście. Jeśli w ogóle tam dotrzemy, na co szanse mamy małe, to skąd pewność, że to miasto jeszcze istnieje? Czasy są dość niepewne pod tym względem.
– Oj Paweł, Paweł… – uśmiechnął się Azarel. – Niezmiennie pesymista.
– A ty niezmiennie optymista. – Paweł również wymusił uśmiech. – W każdej sytuacji widzisz tylko dobre strony.
– Czy to źle?
– Kiedyś cię to zgubi.
Na chwilę zapadło milczenie. Azarel patrzył w niebo i myślał. Tym razem nie o przeszłości, lecz o przyszłości. Paweł zaś wbił wzrok w ziemię.
– Wiesz – odezwał się w końcu – znając już wszystkie smutki, jakimi obdarowuje nas życie, nie dziwię się ludziom że piją, palą, wciągają, podają sobie narkotyki dożylnie, łykają różne świństwa… Wszystko to jest ucieczką od rzeczywistości. Powiem więcej, nie tylko się im nie dziwie, ale i im zazdroszczę.
– Tym nie ucieknie uciekłbyś od problemów, Paweł. Nie ma takiej używki, po której nie wróci się do rzeczywistości – powiedział poważnie Azarel.
– Ale zawsze można wziąć kolejną dawkę…
– Można b y! – sprostował.
– Tak, tak, niestety to niemożliwe…
– Tak ci, przyjacielu, zależy, to weź sobie palnij paralizatorem. Będzie zwarcie i skutek podobny do alkoholu.– Azarel podsumował wszystko żartem.
– Uważaj, bo tak zrobię. A, właśnie, nie trzeba by już ich budzić?
– A, rzeczywiście.
Po kilku minutach byli już w drodze. Ewa i Hiob nie uronili słowa na żaden temat. Niezmiennie milczeli, rozpamiętując minione wydarzenia. Szli tak dość długo, ale w końcu Azarel nie wytrzymał
– Był w ogóle ktoś z was kiedyś w mieście? – zadał pierwsze pytanie, jakie przyszło mu na myśl.
– Nie – odpowiedziała krótko Ewa.
– A słyszeliście chociaż, jak tam jest?
– Niewiele. – przyznał Hiob.
– Wujek Salomon mi o tym opowiadał. Chcecie posłuchać?
Ewa chciała coś odburknąć, ale uprzedził ją ucieszony Paweł.
– Opowiadaj! – powiedział entuzjastycznie. Widać od dawna też chciał przerwać to niezręczne milczenie.
– Tak, tak. Też z chęcią posłucham. – Hiob spojrzał na niezadowoloną Ewę.
– Tak więc, jak powszechnie wiadomo, miasta robotów mieszczą się pod ziemią. W stacjach metra, podziemnych hangarach, tunelach i tym podobnych. Nigdy na powierzchni. I każdego robota witają tam z otwartymi ramionami. W nocy płoną tam ogniska, oświetlające całe miasto, które tętni życiem dwadzieścia cztery godziny na dobę. Oprócz namiotów i kontenerów mieszkalnych są też kupcy, oferujący różne usługi. Niektórzy mają części, bo wiecie, w tych czasach często potrzebuje się naprawy. Inni baterie. Jeszcze inni – broń…
– To nie mają w magazynach wspólnej broni? – osobą, która zadała to pytanie była, o dziwo, Ewa.
Przed chwilą chciała mnie uciszyć, a po kilku zdaniach się zainteresowała. Kobiety to są naprawdę zmienne, pomyślał Azarel. Może to ludzkie powiedzenie, ale widać ma też odniesienie do nas, robotów.
– Nie. Tak jak mówiłem, broń można kupić. I tu powstaje pytanie, za co. Oczywiście, nie używa się ludzkiej waluty – pieniędzy. Stosuje się tam handel wymienny. Możesz, powiedzmy, za naboje kupić baterie. Albo dać kilka erkaemów i, wyobraźcie sobie, wyjechać motorem. Jeśli wierzyć plotkom, niektóre miasta posiadają nawet własne, działające samochody. I nie dziwota. Ludzie dalej robią takowe w swoich miastach, a, jak wiadomo, większość oprzyrządowania robotów bierze się właśnie od ludzi. Nie nudzę was? – Spojrzał na Ewę z uśmiechem.
Chwilę trwało, zanim zorientowała się, że pytanie kierowanie jest właśnie do niej. Pokiwała przecząco głową i, uwaga, uśmiechnęła się. Azarel widział, że nie był to uśmiech wymuszony, lecz najzupełniej szczery. Nie był pewien, co go wywołało. Opowieść o mieście – najpewniej ich przyszłym domu, czy może po prostu rozmowa, na którą miała ochotę, co głęboko skrywała. W każdym razie Azarel zauważył, że ostatnio jego słowa i czyny mają pozytywny wpływ na znajomych.
– Ty to umiesz pocieszać. – szepnął mu Paweł, również uśmiechnięty. Najpewniej ucieszony faktem, rozładowania napiętej atmosfery.
– Kontynuuj. – ponagliła Ewa.
– Mimo braku możliwości swobodnego korzystania ze wspólnych magazynów broni i baterii miasta są bardzo gościnne. Wszędzie są szałasy i namioty przeznaczone specjalne dla gości. Jak twierdził wuj – darmowe. Poza tym można tam zawrzeć dobre znajomości i uczestniczyć w zajmujących akcjach. Takich, przy których niedoszłe zdobywanie Matrosowa 22 to nic.
– To muszą być naprawdę niezłe jatki – powiedział Hiob. – Kiedyś słyszałem co nieco o miastach, ale to co mówisz to w większości dla mnie same nowości. Jesteś pewien, że wujek się nie mylił? Albo że sam tego nie usłyszał?
– Za wuja – Azarel spojrzał na Hioba ze zdziwieniem – mogę ręczyć głową. Raz już to powiedziałem. Jeśli wujek Salomon coś powie, to tak jest! A w miastach, takich jak Nowy Kijów był nieraz. W takim właśnie mieście powstał, a i ponoć w samym Nowym Kijowie raz zawitał. Sam wiesz, że kiedy wprowadził się do Jerozolimy i mnie przygarnął miał już ponad dwadzieścia lat. A jeśli chodzi o to, co nazwałeś ,,niezłymi jatkami'', to zwykle są to zorganizowane działania, mające na celu nie otwarty bój, ale wykradnięcie jak największej liczy pojazdów i broni i podłożenie min oraz bomb. Nie chcę być niemiły, ale jako syn wodza wioski i dowódca większości wypraw powinieneś wiedzieć coś na ten temat.
– Dobra, dobra. Powiedz lepiej, jak się mają sprawy władzy w takich miastach?
– Władza od zawsze była drażliwym tematem. – ubiegł go Paweł.
– Dla ludzi. – Nie dawał za wygraną.
– Hiob ma rację. Dla nas nigdy nie był to temat drażliwy – stwierdził Azarel. – Znaczy się, od czasu kiedy przestali rządzić nami ludzie, ale nie o tym miała być mowa. Sprawa władzy w miastach, ma się bardzo podobnie jak u nas. Jednak oprócz dowódcy, który pełni raczej funkcje reprezentacyjne, przemawia do ludu i tak dalej, jest jeszcze tak zwana Rada Starszych. Władza dowódcy jest mocno ograniczona i właściwie to Rada podejmuje decyzje o akcjach i w wielu innych sprawach. W skład Rady wchodzą najstarsze roboty z miasta. Ich liczba waha się między ośmioma a dwunastoma. Taki system bardzo się sprawdza.
– Aż nie mogę się doczekać dojścia do Nowego Kijowa! – stwierdził entuzjastycznie Paweł.
– Nie chcę znowu siać pesymizmu, ale przed nami jeszcze długa droga – powiedziała Ewa.
– Może krótsza, niż nam się wydaje? – Azarel znów zasiał nutkę optymizmu – Idziemy szybko i długo… Widzicie te góry przed nami? Myślałem, że dojdziemy do nich jutro, a jak widzicie, są dosyć blisko. Myślę, że wieczorem będziemy u podnóża.
– I tam też będziemy mogli przenocować.
– I zmienić baterie by się przydało. – dodał Paweł. – A do tego można naładować kolejne. A, właśnie, jak mamy naładować je światłem słonecznym w nocy? Musimy chyba nadłożyć dzień drogi, bo wiecie, baterie – ważna rzecz.
– Proponuję w ogóle w dni sypiać, a iść w nocy. W tedy, za każdym razem, podczas snu będzie można te baterie ładować. A noc, jak wiadomo, jest bezpieczniejsza. – zaproponował Hiob
Jak postanowili, tak zrobili. Gdy dotarli do podnóża gór, zatrzymali się i, znalazłszy odpowiednią kryjówkę położyli się spać. Zażegnali już żałobnej, napiętej atmosfery. Starali się nie myśleć, o Jerozolimie i Chinatown, lecz o Nowym Kijowie.
Kolejny dzień odpoczywali w tym miejscu, rozmawiając o planowanej niedalekiej przyszłości. Baterie zmienili na świeże, a te zużyte załadowali, by zawsze mieć zapas na wszelki wypadek. Gdy nadszedł wieczór ruszyli w dalszą drogę.
Musieli piąć się pod górę, a więc Paweł szybko zaczął narzekać na wagę swojego erkaemu. To było do przewidzenia, mówił Hiob, rugając go za zły dobór broni. Paweł jednak, z trudem, co prawda, ale dawał sobie radę.
Na górze złom był rzadszy. Gdzieniegdzie porastały je nawet obumarłe drzewa, a pod stopami szeleściła wyschnięta trawa. Było to piękną odmianą, porównując do poprzedniego krajobrazu.
– Jak tak dalej pójdzie, to niedługo możemy natknąć się na las! – mówił Azarel.
– Cię chyba pogięło. Las? Tutaj!? – skarcił go Hiob, przerzucając AKS na ramię.
– Wiesz, optymizm Azarela jest już chorobliwy! – śmiał się Paweł.
– Ja tylko żartowałem… Chociaż, jakby pójść dalej, za Nowy Kijów…
– Póki co skupmy się na mniej odległych planach. A sam Nowy Kijów należy już do planów dość odległych – powiedziała Ewa.
– Stójcie! – szepnął Hiob nieoczekiwanie.
– Co jest? – spytał Azarel.
– Tam. Z przodu. Coś się rusza.
– Kryć się! – polecił Paweł, mimo że sam nic nie widział.
Wszyscy znaleźli sobie kryjówki. Azarel stanął za niskim, obumarłym drzewem, Hiob i Ewa przyklęknęli za krzakiem, a Paweł rozstawił dwójnóg karabinu na masce jakiegoś wraka i wycelował w ciemność.
Rzeczywiście. Coś z przodu się ruszało. Coś… świeciło, bardzo nikłym światełkiem. Zespół, jak na komendę włączył wbudowany w oczy noktowizor. Wcześniej nie chcieli go używać, bo był niepotrzebny, a dodatkowo wyczerpywał baterie.
To co ujrzeli było wręcz zadziwiające. Do sterty złomu zbliżała się grupka robotów. Ale nie były to zwykłe odpowiedniki pojęcia ,,robot'', stosowanego w tych czasach do takich, jak oni. Do Human Generation. Robionych na wzór ludzi. Ci, którzy się zbliżali, wyglądali jak żywy złom. Ich kończyny były niesymetryczne. Ręce, miast kończyć się dłońmi, kończyły się najczęściej jakimiś hakami lub przyssawkami. Korpusy ich były całkiem pozbawione pancerza i ukazywały obwody oraz różne mechanizmy. Twarze, zazwyczaj niekompletne, pozbawione żuchwy, albo oka. Z równie niedopasowanymi częściami. Ale jednak dało się poznać, jak wyglądały pierwotnie.
Azarel wychylił się zza drzewa i wytężył wzrok. Otwarł usta ze zdziwienia. To były roboty Human Generation! Pierwotnie wyglądali jak oni. Jak Azarel, Ewa, Hiob i Paweł. Jednak nie dawało to jeszcze powodów, by wyjść z ukrycia. Nie tylko w wyglądzie, ale i w ich zachowaniu było coś dziwnego. Poruszały się chwiejnym truchtem, wydając przy tym dziwne dźwięki. Dopadli do sterty złomu i zaczęli ją rozgrzebywać z wrzaskiem.
– Częęęściiii! – krzyczał ktoś w zachwycie, metalicznym, nieludzkim głosem.
– Oho, patrzcie! Nowy pistolet. Łączę części i ze stary i działa! – mówił inny.
Znajdywali w tej stercie różne rzeczy, które zastępowały im inne zużyte części. To dłoń, to stopę. Niektórzy – broń i blachę niewiadomego przeznaczenia, którą używali jako pancerz. Co chwila ktoś krzyczał w zachwycie, znajdując jakiś odpad, który mógł się jeszcze do czegoś przydać.
– Widzieliście kiedyś coś takiego? – spytała Ewa w zdumieniu.
– W życiu – odrzekł Hiob. – To… To plemię dzikich robotów!
– Pssst! Ciszej! – syknął na nich Azarel.
– A może by tak się ujawnić? – zaproponowała robotka.
– Po co? Jeszcze rozbiorą cię na części. – odparł Paweł.
– A od czego masz erkaem? – drwił Hiob.
– Na ludzi!
– Po pierwsze, bądźcie ciszej! Po drugie, Paweł ma racje, do swoich strzelać nie będziemy! – mówił Azarel.
– A nasi nie będą strzelać w nas. – dodała Ewa.
– Słusznie. Tak więc wstańmy i się ujawnijmy!
– Chwila! Poczekajmy jeszcze chwilę! – Hiob nie dawał za wygraną.
– Po co? Myślisz, że będą robić coś ciekawego? Znajdą części i sobie pójdą. A ja wolałbym z nimi pogadać.
– Słusznie Azarel, idź. Masz z nimi wiele wspólnego. Ze wszystkiego się cieszysz!
– To zaleta! – powiedzieli naraz Ewa i Paweł.
– Dobra, róbcie sobie, co tylko chcecie. Ja tam idę! – Azarel bez wahania zarzucił sobie M4A1 na ramię i wyszedł zza drzewa, po czym ruszył w stronę dzikich robotów. Nie próbowali go zatrzymywać.
Zdążył zrobić kilka kroków, zanim go ujrzeli. Tan krzyczący najdonośniej, najwidoczniej ich wódz, znieruchomiał z metalowym prętem w dłoni.
– Witajcie. – Azarel nie zwolnił kroku. – Jestem Azarel 244 z wioski Jerozolima, która niedawno jeszcze mieściła się niedaleko.
– Jesteś… Robotem? – spytał z niedowierzaniem. Jego głos się dublował, ale był całkiem ludzki.
– Oczywiście, że jestem robotem! Popatrz tylko, jestem z metalu. Cały. Jestem jak ty. Human Generation, bracie!
– Jesteś jak ja… – powtórzył, dublującym się basem, po czym zmierzył go wzrokiem.
– To nasz, to nasz! – zawołał zdeformowany robot stojący obok. Nie miał prawej ręki, a jego twarz w ogóle nie przypominała twarzy.
– Też kiedyś tak wyglądaliśmy, ale… przyszli źli ludzie. Jestem Urban 317. Robot-wędrowiec. Miło poznać. Ale nie możemy tu zostać za długo.
– Czemu?
– Bo zaraz przyjadą.
– Kto?
Urban otwarł usta, by coś powiedzieć, ale nie udało mu się. Zagłuszył go metaliczny, nieludzki okrzyk jednego z jego współplemieńców.
– Jadą, wodzu, jadą!
– Nie zdążyliśmy… Czeka nas śmierć… Bogowie, chrońcie nas, jeśli istniejecie… – szepnął Urban.
– Co się dzieje? Kto jedzie!? – Azarel chwycił M-czwórkę i odbezpieczył.
Rozległo się głośne warczenie. Brzmiało zupełnie jak… silnik spalinowy! – poznał Azarel.
– Źli ludzie! – wyjaśnił Urban, nie wiedzieć skąd wydobywając pistolet.
– Trzymaj. Przyda się. – Azarel rzucił jednemu z robotów swoją berettę.
I rozległy się strzały. Z między drzew wyjechał motor o grubych oponach. Siedzący na nim człowiek w kasku miał jakąś dziwną broń, wbudowaną w kierownicę. Na słabą nie wyglądała.
Za nim wyjechał drugi jeździec, natychmiast otwierając ogień. Padł jeden z dzikich robotów, nie zdążając uciec. Urban przyklęknął i strzelił kilka razy, ale każda kula chybiała. Niełatwo trafić coś, co porusza się z taką prędkością.
Azarel padł na kupę śmieci i włączył celownik laserowy. Otworzył ogień w stronę zbliżających się pojazdów. Były jednak za małe i za szybkie. A przede wszystkim póki co były za daleko.
Z lasu, z tej samej strony, wyjechał jeszcze jeden motor. A tedy Ewa i Hiob otwarli ogień. A zaraz po nich Paweł. Pruł do ostatniego z erkaemu. Posypały się gałęzie i patyki. Jednak oni strzelali do motocyklistów niewielkim kątem, więc było im zdecydowanie łatwiej trafić, niż Azarelowi.
Kule Pawła nie dosięgły człowieka, ale trafiły motor. Z baku polała się benzyna, a gdy strzeliła przednia opona, jeździec zleciał, przeturlał się na ziemi kilkanaście metrów i uderzył w drzewo.
Dwójka prowadzących nieustannie się zbliżała. Większość dzikich robotów, nawet uzbrojonych, uciekała. Co chwila padali następni. Zbliżali się do nich. A zarazem do Azarela. Lufa jego zmodyfikowanego M4 posyłała w stronę prowadzącego krótkie serie. Wciąż jednak nie mógł go trafić. Czuł się trochę głupio, bo jego zasłonę stanowił klęczący Urban.
Nagle głowę Urbana 317 przeszył pocisk. Poszły iskry, a on padł na wznak bez życia. Azarel zaklął, po czym szepnął: ,,Chrzanić oszczędność!'' i przycisnął spust z całej siły, jakby to mogło w jakiś sposób polepszyć szybkostrzelność. Trzymał tak, dopóki jego kule nie przeszyły piersi motocyklisty. Mimo kamizelki zginął od razu. Impet prędkości motoru i kuli był tak wielki, że pociski niemalże wyszły z drugiej strony, a lider motocyklistów padł na ziemię. Jego ciało zatrzymało się kilkanaście metrów od Azarela, który akurat zmieniał magazynek, a koziołkujący motor przeleciał obok niego i niemal uderzył Hioba.
Zagrożenie nie minęło. Jeszcze jeden jeździec pruł do robotów ze swej niezidentyfikowanej broni. Co chwila padali następni. Roboty biegły co sił w bok, bo było tam najwięcej obumarłych drzew i krzaków, gdy nagle, niespodziewanie, odciął im drogę czwarty motor. Z poślizgiem zatrzymał się przed nimi i krótką serią z bliska położył chyba dziesięciu. Na szczęście Paweł w porę to zauważył, bo obrócił erkaem i z wściekle przydusił spust. Dzikie roboty rozbiegły się na dwie strony, a grad kul spadł na korpus i głowę stojącego człowieka. Słowem: poszatkował go.
Azarel przeturlał się na bok, a ostatni jeździec zahamował ostro wzbijając w ziemię kępy trawy. Puścił w stronę robotów serię strzałów. Kule przeleciały Azarelowi przed twarzą i poleciały gdzieś w krzaki. Robot odwrócił się. Przeraził się tego, co zobaczył. Ewa oberwała. Nie byle jak. Wszystkie kule trafiły w piersi albo w gardło. Kałasznikow wypadł jej z rąk.
Po co się podnosiła? – pomyślał Azarel – Czemu? Czemu ona? To mogłem być ja!
Azarel z szaleńczym wrzaskiem wbił palec w spust. Aż do bólu.
– Ewa… Nie… – Odłożywszy AKS Hiob przytrzymywał jej głowę dłonią. – Nie umieraj…
– Czy to zależy ode mnie…? – zdołała szepnąć.
– Boże! Proszę, nie…
– Tak Hiobie… Widać tak miało być…
– Dlaczego…?
Nie zdołała odpowiedzieć. Ujęła tylko jego dłoń i ścisnęła mocno.
– Dojdźcie chociaż do tego Nowego Kijowa… – zdążyła powiedzieć. Zdążyła, zanim umarła.
Hiob delikatnie wziął dłoń spod jej głowy. Do jednej ręki wziął AKS, a do drugiej – kałasznikowa Ewy. Wstał i zaczął naparzać wściekle do ostatniego motocyklisty, wspomagając ogień Azarela. W końcu któryś z nich go trafił. Widać było strużkę krwi, która wystrzeliła z szyi. Ale to im nie wystarczyło. Obaj strzelali w zwłoki, jakby to mogło coś pomóc. Hiob wykończył magazynek w kałasznikowie i w końcu przestał. Azarel poszedł w jego ślady, po czym odwrócił się do niego. I tym razem przeraził się niemniej, jak ostatnio, gdy ujrzał trafianą Ewę.
Za Hiobem stał człowiek w kasku. Azarel w ułamek sekundy skojarzył fakty. Ten pierwszy motocyklista. Paweł trafił tylko motor. On przeżył. A teraz stoi za Hiobem.
Azarel wrzasnął ze wszystkich sił, ale nie zdążył. Człowiek wypalił mu w potylicę z pistoletu. Widział, jak kula wychodząc rozrywa mu twarz. Jak bezwładne, martwe ciało pada na ziemię.
Paweł odwrócił się w jego stronę z wrzaskiem. Poderwał erkaem razem ze stojakiem. Jednak nie spostrzegł pewnej ważnej rzeczy. Taśma nabojów się skończyła. Azarel obserwował tą scenę przerażonymi oczyma. Człowiek unosi rękę z pistoletem, a Paweł odskakuje, zasłaniając głowę dłońmi.
Jedyna nadzieja we mnie, pomyślał. Upuścił pusty M4 i podniósł dłoń. ,,Nie możesz chybić! Nie możesz chybić!'' – mówił do siebie. I wypalił.
Pistolet upadł na ziemię, a człowiek złapał się za skrwawioną dłoń, z wylotową dziurą o dziewięciomilimetrowej średnicy. Azarel ruszył biegiem w jego stronę. Widział, jak Paweł brutalnie zdziera z niego kask. Jak ukazuje się twarz młodzieńca z gęstymi czarnymi lokami i niebieskimi, nienawistnymi oczami. Jak jego przyjaciel chwyta go za włosy i przykłada podniesioną berettę 92F do czoła. Jak młodzieniec klęka, lecz Paweł nie zmniejsza ucisku.
W tedy był już przy nich.
– Bezczelne blaszaki! – wrzeszczał młodzieniec. – Myślicie, że jesteście nam równi? Albo lepsi? Nie! Wy w ogóle nie myślicie!
Azarel spojrzał porozumiewawczo na zaciskającego zęby Pawła.
– Teraz też, wydaje wam się, że rozważacie, czy okazać mi litość, czy zabić! – kontynuował, mimo bólu. Po policzkach zaczęły spływać mu łzy. – Tak naprawdę to tylko jakiś tam program na waszej płycie głównej liczy prawdopodobieństwo, że się wam przydam! Nie myślicie! To nie jest myślenie.
Azarel chciał coś powiedzieć. Chciał porównać, czy myślenie ludzi to tylko sprawa duszy, a w mózgu nie zachodzą żadne procesy. Chciał obalić teorię młodzieńca, ale Paweł zrobił to w lepszy sposób. Pociągnięciem za spust. Huk wystrzału wydał mu się głośniejszy, niż wszystkie dotychczasowe. Zasłonił twarz, by nie została obryzgana krwią i mózgiem.
Przyjaciele spojrzeli na siebie porozumiewawczo. To, co przed chwilą zaszło, stało się tak szybko… Tak niespodziewanie. Nie uronili ani słowa. Wiedzieli, co trzeba robić.
Następnego dnia, gdy dzikie roboty, którym udało się przeżyć, przyszły zobaczyć, jak zakończyła się wczorajsza bitwa, odnalazły przy drzewie świeżą ziemię, której wcześniej tu nie było. Na drzewie był jakiś napis. Jedyny, który umiał czytać, zbliżył się, ostrożnie, by nie nadepnąć na ziemię (miał przeczucie, że nie powinien) i odczytał na głos:
– Tu spoczywają wielcy bohaterowie. Ewa 148 i Hiob 490 z wioski Jerozolima. Polegli z rąk ludzi, w obronie innych robotów. Polegli, okrywając się chwałą.
– Chyba to my jesteśmy tymi innymi robotami. – zasugerował jeden z młodszych członków plemienia.
Ten umiejący czytać spojrzał na północny zachód. W dużej odległości zauważył coś dziwnego. Jakby dwa roboty oddalały się równym krokiem. Wzrok już nie ten, co kiedyś, więc pewnie to kolejne przewidzenie.
Odwrócił się w stronę drzewa.
– Chyba tak… – powiedział.
"Niema już dokąd wracać"- nie ma?
Dobry tekst, wciągnął. Jedyne co może lekko dziwić to to, do jakiego stopnia roboty są ludzkie. Nawet mają płeć. No to nie jest takie złe, może będzie jakaś scena porno;).
Choć szczerze mówiąc ze strachem odkryłem, że za głównego bohatera wolałbym kogoś w rodzaju zapijaczonego gieroja Wani, który raz za razem rozwala kolejne blaszaki. Taki ze mnie szowinista białkowy i parszywy ksenofob:).
no cóż. komentarz który napisał pod pierwszą częścią tego opowiadania jest nadal aktualny, a moze jeszcze bardziej.
wydaje mi się, że tak naprawde nie wiesz co chcesz przekazać w tym opowiadaniu, takie jest moje wrażenie.
Nie wiem czy czytałeś cokolwiek o Epikureizmie, ale myśle że nie. Zastosowanie cytatu Epikura było nie na miejscu.
pozdrawiam serdecznie.
@Lassar
Dzięki. Cóż, Azarel pro-killerem nie jest, ale trochę tam strzelać się umie;D
@masztalski
no cóż. komentarz który napisał pod pierwszą częścią tego opowiadania jest nadal aktualny, a moze jeszcze bardziej.
No dobra, przesadzam z człowieczeństwem robotów. Przyznaję się. Ale jest to już błąd jakby nieodwracalny i w kolejnych częściach swego człowieczeństwa nie stracą.
O Epikureiźmie akurat czytałem. Wiem, że poglądy imć Epikura mało mają wspólnego z treścią opowiadania ale kij z tym. Ważne, że cytat pasuje.
Pozdrawiam
szczerze mówiąc to mi nawet cytat nie pasuje. Ale to moje odczucia tak więc nie masz co się zrażać.
tak na marginesie, jak ci się podoba folizofia Epikura?
Po części jestem Epikurejczykiem. Tylko nie popieram za bardzo kwestii religijnej. Żeby nie przejmować się bogami/bogiem, bo ma swoje, ważniejsze, boskie sprawy. Ale w reszcie całkowicie się z nim zgadzam. Ponoć Tolkien, tworząc Hobbitów, wzorował się na epikureiźmie.
Mam nadzieję, że pytanie było na serio, a nie po to, by mnie sprawdzić;d
pytanie jak najbardziej na serio
Epikur był zwolennikiem atomizmu, nie wierzył w boga.
wierzył w rozum i logike, czyli rozumne myślenie.
mniejsza z tym. to chyba nie miejsce na taką dyskusję:)
pozdrawiam serdecznie i zycze powodzonka w pisaniu
Dziękuję;)
witam ponownie.
dzisiaj przeczytałem twój komentarz na hyde parku i dowiedziałem się w jakim wieku jesteś.
Musze Ci powiedzieć ze w twoim wieku o filozofii nie miałem zielonego pojęcia:) tak więc moje poprzednie komentarze raczej nie były mądre.
Jak na swój wiek piszesz naprawdę fajnie.
pozdrawiam serdecznie i życze wytrwałości:)
Dziękuję bardzo. Mam jednak wrażenie, że niepotrzebnie się ujawniłem. Nie chcę, by wiek miał wpływ na ocenę moich tekstów.
Wydaje mi się że nie masz racji. Dobrze że się ujawniłeś. Ja osobiście inne książki czytałem w twoim wieku a inne czytam teraz (38lat) inaczej patrzałem na świat w twoim wieku inaczej patrze teraz, i to jest normalne. mam takie powiedzenie "kazdy wiek ma swoje prawa, i kazdy wiek ma swoje obowiązki". mam tez takie opowiadanko na ten temat ale musze je dopracować bo inaczej mi znowu złoją skóre że za szybko piszę.:)
jeszcze raz powodzonka.
a propo Epikura. polecam jego filozofie bo jest niedoceniana anaprawdę idzie z niej dużo wziąść dla siebie samego.
Dzięki.
A Epikureizm jest rzeczywiście genialny. Tylko dużo hedonistów ma się ze epikurejczyków. A zasadnicza różnca jest.
masz racje różnica jest kolosalna.
pozdrowionka
Przeczytałam rozdział 1 i 2, więc mogę stwierdzić, że tekst jest na prawdę dobry. Ja się akurat na broni nie znam, ale takie dość częste "używanie" jej w tekście nadaje mu coś ciekawego, indywidualnego, no i widać, że znasz się na rzeczy. Jedyne zastrzeżenie, jakie mogę mieć to ludzkości tych robotów, trochę trudno to sobie wyobrazić, jednak dzięki temu tekst jest jedyny w swoim rodzaju. Czekam na dalszą część :)
Pozdrawiam
M. ;)