- Opowiadanie: Vladimyr van Velden - Gretel i wampirza awangarda.

Gretel i wampirza awangarda.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Gretel i wampirza awangarda.

-Aaah… – zajęczała Gretel, obracając się na swym posłaniu. Zaryzykowała otwarcie jednego oka, co natychmiast wywołało eksplozję bólu w czaszce.

– Aaah… – rzuciła ponownie w nadziei, że ktokolwiek wykaże zainteresowanie jej stanem i zaproponuje pomoc. Szklankę wody, na ten przykład.

Nic takiego nie nastąpiło.

Gretel z westchnieniem usiadła na łóżku. Przez uchylone drzwi ujrzała Hansa, zawzięcie walącego w klawiaturę swojego zdezelowanego laptopa.

– Hans! Umieram…! – wykrzyknęła dramatycznie w jego stronę.

– Nie trza było tyle chlać – bez cienia współczucia odparł zagadnięty.

– No właśnie – przez zmaltretowane oblicze Gretel przemknął cień wątpliwości – przecież wcale dużo nie wychlałam… Jak ja się tu właściwie znalazłam?

– Zostałaś przywieziona o szóstej nad ranem przez hinduskiego taksówkarza. Przez Hindusa…!- Hans aż podniósł się zza biurka, wyrażając w ten sposób swe szczere oburzenie – Byłaś cała uwalana we krwi i zupełnie nieprzytomna. Hindus pochwalił się, że zapłaciłaś mu pięć dych za odstawienie do domu – spojrzał na nią znacząco – Skąd właściwie miałaś pięć dych?!

– Pewnie z bankomatu.Ale czekaj no, jaki Hindus… Przecież pojechałam do knajpy rowerem. Gdzie mój rower?!

– Nie mam pojęcia. Hindus powiedział, że znalazł cię pod mostem, całą we krwi.

– Nie spytałeś, gdzie mnie znalazł?

– Wybacz, zostałem obudzony bladym świtem i postawiono przede mną nieprzytomną, zakrwawioną dziewczynę. Moją dziewczynę! Nie spytałem, gdzie cię znaleziono, byłem zajęty sprawdzaniem, czy twój puls jest wciąż wyczuwalny!

– No to pięknie.

– Nie pamiętasz, gdzie zostawiłaś rower?

– Nie.

– A z kim piłaś?

– Nie znam ich! To znaczy… Właśnie się zapoznaliśmy.

Hans zacisnął usta w wąską linię i z jeszcze większą zaciekłością zaczął walić w klawisze laptopa. Gretel westchnęła i usiłowała usiąść na łóżku. Jej stawy zgrzytnęły nieprzyjemnie a głowa niemal eksplodowała.

– Muszę znaleźć rower… – rzekła półgłosem.

– Życzę ci powodzenia. Cały Amsterdam aż roi się od opuszczonych rowerów, porzuconych przez zapijaczonych właścicieli.

– Ale mówiłeś, że ten taksówkarz znalazł mnie pod mostem?

– Tak konkretnie, to pod wiaduktem.

– Aha…! To co innego.

– Że co, proszę?

– Hans, to proste. Piłam z jakimiś ludźmi w Kossakovej. Potem pewnie usiłowałam dostać się do domu. Musiałam być gdzieś w zachodnim Amsterdamie, kiedy, hm, zemdlałam.

– Zemdlałaś? Ty byłaś tak pijana, że pewnie po prostu zasnęłaś w trakcie pedałowania! Zresztą, widocznie miałaś jakieś przebłyski świadomości, skoro byłaś w stanie pójść do bankomatu! Nie nazwałbym raczej twojego stanu omdleniem.

Gretel nie odpowiedziała i zaczęła rozglądać się po pokoju. Na podłodze stały jej buty, pokryte plamami krwi. Także spodnie i kurtka nosiły krwawe ślady. Na białej tapecie przy drzwiach do sypialni, widniał krwawy odcisk dłoni. Jej dłoni.

– Hans, ty mi lepiej powiedz – zaczęła niepewnie – skąd tu się wzięło tyle krwi? Czy ja kogoś zadźgałam kluczem rowerowym?

– Miałaś skaleczenia na prawej dłoni. Strasznie krwawiły, zakleiłem je plastrami.

Faktycznie, na palcu wskazującym i kciuku widniały dwa białe plastry. Gretel zerwała je i ze zdziwieniem obejrzała swoje palce.

– Ależ to są małe ranki! Jak to możliwe, że tak strasznie krwawiły?

– Alkohol rozcieńcza krew, geniuszu – warknął Hans. Było jasne, że nocna eskapada narzeczonej nie przypadła mu do gustu.

Gretel westchnęła.

– Idę szukać roweru – rzekła po chwili – Jeśli dziś go nie znajdę, to przepadnie.

– Już przepadł. Szukanie roweru w Amsterdamie, to jak szukanie igły w stogu siana. Zresztą, gdzie zamierzasz go szukać? W tym mieście jest całe stado mostów, skąd wiesz, pod którym znalazł cię ten facet?

– Przecież sam przed chwilą mówiłeś, że znalazł mnie pod wiaduktem, nie pod mostem!

– A co za różnica.

– Zasadnicza. Bo jeżeli piłam w Kossakovej, to rower musi być gdzieś w zachodniej części miasta. A tam biegnie linia kolejowa, więc są i wiadukty.

Hans mlasnął poirytowany.

– Idę go szukać – Rzekła Gretel stanowczo i schyliła się, by podnieść spodnie, leżące smętnie na podłodze. Zaraz potem jęknęła rozpaczliwie.

– Boli mnie… tak jakby w ogonie.

– Nie masz ogona – mruknął Hans w odpowiedzi i natychmiast dodał z przekąsem – W sumie aż dziwne, bo zachowujesz się jak małpa.

Gretel prychnęła i wykonała gwałtowny siad celem wciągnięcia na siebie różnych części garderoby, bez ryzyka obciążenia kręgosłupa. Głowa wciąż łupała ją dziko, była jednak zdeterminowana, by znaleźć zgubę. Rower był jej jedynym środkiem lokomocji, poza tym był drogi.

Wyszła z domu, przezornie zaopatrując się w okulary przeciwsłoneczne. Zamykając drzwi uświadomiła sobie, że po raz pierwszy od kilku lat musi skorzystać z autobusu. Westchnąwszy żałośnie, powlekła się na przystanek.

 

Johannes – Willem leżał na podłodze i cierpiał. Od wczorajszej nocy, kiedy to skusił się na tę rudą z Kossakovej i upił z niej trochę krwi – ale naprawdę niewiele, odrobinkę – nie mógł dojść do siebie. Jego wnętrzności rozrywał straszny ból a z ust wydobywała się zielona plazma. Domyślał się, co było tego przyczyną: narkotyki! Ach ta dzisiejsza młodzież, co za nieodpowiedzialne prowadzenie się. Doprawdy, nikomu już nie można zaufać.

I pomyśleć, że upatrzył sobie Rudą, bo wyglądała przyzwoicie.

Działał standardowo. Najpierw, korzystając z jej nieuwagi, dosypał jej do piwa odrobinę gammafarinu, będącego jego własnym wynalazkiem. Pozbawiała ona osobnika pamięci, czyniła go uległym a także zmniejszała krzepliwość jego krwi.

Plan działania przewidywał następnie użycie rurki. Johannes – Willem uważał się za nowoczesnego wampira, gardził prymitywnym przegryzaniem arterii i zadawaniem żywicielom zbędnego bólu. Do celów żywieniowych stosował plastykowe rurki, powszechne w opiece medycznej przy tak zwanych kroplówkach, zakończone cienką, lecz ostrą igłą. Johannes wbijał igłę w jakieś mało rzucające się miejsce na ciele półprzytomnego delikwenta i mógł pić w najlepsze, kontrolując tylko od czasu do czasu, czy puls żywiciela jest wciąż wyczuwalny.

O tak, Johannes – Willem był awangardą wśród wampirzej braci.

Poprzedniej nocy wszystko szło jak po maśle, dopóki nie stracił Rudej na chwilę z oczu. Lekko zdezorientowany wybiegł z lokalu tylko po to, by zobaczyć ją wsiadającą na rower. Cóż za brak odpowiedzialności społecznej, w takim stanie myśleć o jakimkolwiek środku lokomocji! Ruda powinna była przejść chwiejnie kilka kroków, a następnie oprzeć się na jego silnym ramieniu, które naturalnie znalazłoby się w pobliżu. Niestety, zamiast tego wsiadła na ten swój rower i zanim się zorientował, już pedałowała w stronę centrum miasta. Musiał za nią biec! Taki głodny…!

Z pewnej odległości zobaczył, jak przewraca się po kilkuset metrach żałosnej jazdy szlakiem węża. Na jego szczęście, stało się to w pobliżu zacisznego przejazdu kolejowego. Czym prędzej dopadł do jej nieruchomego ciała i przeniósł je pod ścianę wiaduktu. Upewniwszy się, że żyje, dokonał szybkich oględzin. Dziewczyna była nieprzytomna, zaś na jej dłoniach pojawiły się małe ranki krwawiące obficie, zapewne za sprawą gammafarinu. Nie zastanawiając się zbytnio, wbił igłę w jej nadgarstek i zaczął ssać. Już – już zaczynał odczuwać przyjemny szum w głowie – tak zazwyczaj działała krew doprawiona jego specyfikiem – kiedy nagle usłyszał kroki. Ktoś się zbliżał! Intruz zatrzymał się tuż przed wejściem do tunelu. Johannes – Willem usłyszał chrząknięcie a następnie męski głos, ociekający podejrzliwością:

– Hallo?

Oczyma umysłu, (bo duszy wszak nie posiadał) Johannes – Willem ujrzał rower Rudej, mało elegancko leżący w poprzek drogi. Niech to szlag, dlaczegóż go nie uprzątnął?!

Trochę zbyt nerwowo wyjął igłę z ciała dziewczyny i wycofał się pod ścianę wiaduktu, by następnie czmychnąć w ciemność ulicy.

O poranku, kiedy już leżał bezpieczny w swojej wannie, (która, z braku trumny, służyła mu za posłanie) zaczęły mu nagle dokuczać straszne bóle. Z godziny na godzinę było coraz gorzej, w końcu zaczął wymiotować. Wtedy zrozumiał: Ruda nafaszerowała się narkotykami. Tylko jakimi?

Lata w krwawym biznesie nauczyły go, że narkotyki są gorsze nawet od świętej inkwizycji. Inkwizytora dało się jeszcze od biedy zjeść, podczas, gdy z narkotykiem układ trawienny porządnego wampira nijak nie mógł się uporać. Z biegiem lat Johannes – Willem opracował antidotum, neutralizujące działanie morfiny i kokainy.

Wiedział jednak, że jego odtrutka może jeszcze pogorszyć sprawę, jeśli ta rąbnięta laska brała inne wynalazki: extasy, amfetaminę czy też LSD. Ach, te nowoczesne czasy…! Raz po raz zadawał sobie pytanie, co też podkusiło go, by szukać żywiciela w tej amsterdamskiej melinie. Dlaczego nie wybrał jakiejś miłej dziewczyny w bibliotece osiedlowej?!

Cały ranek i popołudnie charczał i jęczał, wijąc się w dzikich męczarniach. W końcu postanowił chwycić tę jedną, jedyną szansę: odnaleźć Rudą i zapytać ją, co brała. Tylko, jak tego dokonać?

W oparach spowijającej go czarnej rozpaczy, dostrzegł nagle promyk nadziei.

Przypomniał mu się jej rower, na którym na pewno nie była w stanie odjechać. Istniało pewne prawdopodobieństwo, że po niego wróci.

Chwytając się tej myśli, niby tonący tratwy, Johannes – Willem wyczołgał się ze swego schronienia i obmył twarz zimną wodą. Było już po dziewiętnastej i w Amsterdamie zapadał przyjemny mrok.

Chwiejąc się niczym pijany, skierował swe kroki ku drzwiom. Wychodząc, zacharczał sam do siebie:

– Oby to była kokaina…

 

Gretel przeszukała już okolice czterech wiaduktów kolejowych. Idąc wzdłuż nasypu, zbliżyła się do Stacji Głównej i z niechęcią spojrzała na pobliski plac, wykorzystywany jako postój taksówek. Placyk aż roił się od mężczyzn o ciemnej karnacji, pokrzykujących do siebie mieszaniną niderlandzkiego i innych narzeczy.

Hindusi.

I Turcy.

Cóż za upadek…

Gretel z niechęcią zbliżyła się do taksówkarzy. Kilku zwróciło na nią uwagę i zaczęło zachęcająco machać, biorąc ją za potencjalną klientkę.

Gretel chrząknęła.

– Czy któryś z panów, hm – zaczęła, wyraźnie artykułując słowa – mnie zna?

Wokół zaległa cisza.

– Mam na myśli… Czy ktoś z was odwoził mnie wczoraj do domu?

Mężczyźni zaczęli spoglądać na siebie znacząco.

– Chodzi o to, że… nie pamiętam, gdzie zostawiłam rower… A do domu przywiózł mnie taksówkarz, Hin… To znaczy, podejrzewam, że z tego postoju.

Dało się słyszeć pojedyncze chrząknięcia, kilka osób uśmiechnęło się ironicznie.

Gretel poczuła, że ogarnia ją desperacja.

– Krwawa forsa – zaryczała – pięć dych znaczone moją krwią!

– A, krwawa forsa – odkrzyknął ktoś z tyłu. Dało się słyszeć gwar i wybuchy śmiechu. Kilku mężczyzn zaczęło przekrzykiwać siebie nawzajem:

– Pradeep cię znalazł!

– Chciał rozmienić te pięć dych i kupić kebab, ale Ahmed nie chciał przyjąć takiego banknotu!

– Dobra! – ryknęła ponownie Gretel i taksówkarze natychmiast ucichli, – Ale gdzie mnie ten wasz Pradeep znalazł? W którym miejscu?!

Z grupy wystąpił niski chłopak i przyjrzał się jej z zaciekawieniem.

– A tam, zaraz za stacją – machnął ręką w odpowiednim kierunku – pod tym małym, zielonkawym wiaduktem.

 

Dotarłszy do wiaduktu, Gretel rozejrzała się. Mogłaby przysiąc, że to miejsce widziała po raz pierwszy w życiu. Pokręciła głową z niedowierzaniem, robiąc po raz setny rachunek sumienia z ilości alkoholu, spożytego feralnej nocy.

Bo przecież ta mała, maleńka kreska nie miała prawa jej zaszkodzić…

Eee, niemożliwe.

Już po chwili dostrzegła jasną oponę swojego roweru. Stał oparty o ogrodzenie, przymocowany doń grubym łańcuchem. W duchu podziękowała dobrodusznemu Pradeepowi. Co prawda skasował ją na pięćdziesiątkę, ale przynajmniej przypiął rower jak należy. Kluczy na szczęście nie zdołała zgubić i teraz bez problemu uporała się z kłódką.

– Co za życie – mruknęła do siebie – Szczęście w nieszczęściu…

Za jej plecami dało się słyszeć szelest i przepełnione dramatyzmem chrząknięcie.

– Coooo… cooo braałaś – rozległ się charczący głos.

Gretel podskoczyła ze strachu, odwracając się gwałtownie. Jej wzrok padł na młodego mężczyznę w długim, popielatym płaszczu. Facet wyglądałby dojść przyzwoicie, gdyby nie pluł na prawo i lewo jakimś zielonym świństwem. No i mógłby zetrzeć sobie z ust tę paskudną pianę.

Mężczyzna konwulsyjnie chwycił ją za nadgarstek.

– Cooooo…. Brałaś…..móóów…. – wyjęczał.

Szalony pastor protestancki?

Świadek Jehowy?

Tajniak?

Masochista?

Gretel odruchowo zastosowała uniwersalną i jedyną skuteczną w takiej sytuacji procedurę: walnęła go na odlew trzymanym w dłoni łańcuchem od roweru, za który swojego czasu zapłaciła więcej, niż za sam rower. Choć funkcja łańcucha była zgoła inna, procedura przyniosła pożądany skutek: młodzian zarzęził i osunął się na ziemię. Gretel wskoczyła na swój bicykl i zaczęła pedałować z całych sił.

Co za wariackie miasto, ten Amsterdam, przemknęło jej przez głowę. Pełno tu żuli i szaleńców.

Chyba namówi Hansa, by przeprowadzili się w jakieś spokojniejsze miejsce.

 

Koniec

Komentarze

Ostatnio dostałam uczulenia na wampiry i mało co z ich udziałem potrafię zdierżyc, a tu, nie dość, że dało się przeczytać, to jeszcze z całkiem dużą dozą przyjemności :) Na luzie, bez patosu, idealnie trafia w mój gust. Moze tylko zakończenie delikatnie rozczarowało, ale ogólnie bardzo siepodobało :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

[b]W tym mieście jest całe stado mostów[/b] - myślę, że lepiej pasowałoby słowo "mnóstwo", jako że mosty to nie zwierzęta :)

[b]Upewniwszy się, że żyje, dokonał szybkiej obdukcji.[/b] - obdukcja to badanie lekarskie, ewentualnie sądowo-lekarskie, którego wynik jest zapisany. Myślę, że lepiej by było, gdybyś użył słów "oględzin", "oceny" albo czegoś w tym rodzaju.

Ogólnie bardzo mi się podobało, a zakończenie (tu nie mogę się zgodzić z przedmówczynią) ciekawe. Jakkolwiek ostatnia "moda" na wampiry rzeczywiście może odstraszać, ten tekst zachęca. Kilka niewłaściwych słów, kilka przecinków nie w tym miejscu, co trzeba.

Opowiadanie jest poprawne gramatycznie, treściowo (moim skromnym zdaniem też). Oby tak dalej :)

I mam jeszcze jedną wątpliwość - narkotyk nazywa się: exstasy czy ecstasy? Ja postawiłbym chyba na tę drugą formę :)

Przeczytałem, niezłe. Lekkie.
Ale naćpane dziewczynki pod mostem nie kończą tak dobrze.
Do tego facet, który olał powrót dziewczyny całej we krwi z nocy spędzonej z nieznajomymi. Nie trzyma się kupy.

Witajcie i dziękuję za wszystkie komentarze! @ Anioł: nazwa oficjalna to faktycznie ecstasy, ale że stosuje się także zapis XTC, pozwoliłem sobie na taką dowolność :)
Nad tekstem dodałem obrazek autorstwa P. Swartsenburg, za zgodą autora, ma się rozumieć.

@ Anioł ponownie: słuszna uwaga o obdukcji, zmieniłem na "oględziny", dziękuję+pozdrawiam.

Wcześniej przeczytałem, lekkie. I jeszcze fajny obrazek dodałeś.
PS: nie wiesz, czy miał modelkę?

Przeczytałam - tym razem opowiadanie łatwe, lekkie i przyjemne. Dobrze się czyta, zakończenie mi się podobało. Zastrzeżenia mam do nadmiaru wielokropków, zwłaszcza w pierwszej części. Zdecydowaną większość lepiej zastąpić kropką/przecinkiem. Choćby zdanie:
"Pewnie z bankomatu... Ale czekaj no, jaki Hindus... Przecież pojechałam do knajpy rowerem... Gdzie mój rower?!" lepiej wyglądałoby tak: "Pewnie z bankomatu. Ale czekaj no, jaki Hindus, przecież pojechałam do knajpy rowerem! Gdzie mój rower?!"
Jeśli chodzi o treść, to mam wrażenie, że Gretel jak na osobę, która utraciła sporo krwi i ledwo mogła otworzyć oczy, to strasznie szybko się "zregenerowała" i poszła szukać tego roweru. W zasadzie nic nie wypiła/nie zjadła/nie umyła się, żeby otrzeźwieć, tylko przypomniała sobie o rowerze i poszła.

pozdrawiam,
B.

@ Lassar: z tego, co się orientuję, nie miał modelki.
@ Bellatrix: po (krótkim) zastanowieniu przyznałem Ci rację z wielokropkami i częściowo je usunąłem.
Dzięki, V.

Zabawne i przyjemne opowiadanko. Humor mi się spodobał, trochę skojarzył mi się z tekstami Christophera Moora.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka