
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
– Wyrzuć śmieci, synku! – zawołała rodzicielka Tomka z kuchni.
– Już, mamo! – odpowiedział jej syn sprzed ekranu komputera. Grał bowiem w swojego ulubionego FPSa, toteż ciężko mu było się od niego oderwać… ale nie tylko to. Od zawsze bał się śmietnika, który pochłaniał odpadki z jego – i nie tylko jego – mieszkania, śmietnika, w którym stały dwa złowrogie, zawsze otwarte kontenery, jakby eksponujące swój głód.
Zaczęło się, kiedy miał pięć lat. Poszedł wyrzucić przepełnioną torbę ze śmieciami (nie było tak daleko do owego śmietnika), i przebiegł mu drogę czarny kot. Wiedział, że jeśli przejdzie przez czarnokocią linię, będzie miał pecha – do tej pory nie przechodził takich linii i nie zdarzyło mu się nic złego. Ponadto, zauważył kątem oka martwego gołębia, z rozwalonymi wnętrznościami dookoła nieszczęsnego ptaka, z rozłożonymi, zakrwawionymi skrzydłami bez części piór i dziobem, obróconym w stronę chłopca. Nie zwrócił jednak na niego większej uwagi: ptak to ptak, a rozbebeszony znaczy jeszcze mniej. Tak więc poczekał chwileczkę, aż ktoś lub coś przejdzie tę nieszczęsną – w każdym tego słowa znaczeniu – linię. Niestety, nie miał szans wymigać się od przeznaczenia tym razem, a nie chcąc sterczeć tak cały dzień z siatką pełną śmierdzących odpadów, zrobił kilka kroków do przodu, ostatnim z nich przekraczając granicę Względnego Fartu i Bezwzględnego Pecha. Zatrzymał się, dysząc ciężko i czekając na znak, mający obwieścić mu, że faktycznie jest już naznaczony piętnem niefartu. Ale nic się nie stało – nie spadł na niego fortepian ani ciężkie kowadło, nie zaczęło padać ani nigdzie nie uderzył piorun czy też nieba nie przeszyła żadna błyskawica; po prostu nic. Nawet wiatr się nie zerwał – przynajmniej nie większy niż do tej pory, a niebo jak było szare i pochmurne, takie pozostało.
Dziecko ruszyło więc w stronę śmietnika. Minął martwego kota. Nie zobaczył jednak kota w rude plamy, oblezionego przez muchy; patrzył jak zahipnotyzowany w ów śmietnik. Dotarł do niego, zrobił, co miał zrobić (zawiązał sznurówki) i wyrzucił śmieci. Odwrócił się, zamierzając pójść spokojnie do domu, kiedy za jego plecami rozległo się przeciągłe, acz przejmujące skrzypienie oraz chrzęst ziemi. Spojrzał za siebie. Jeden z kontenerów nie stał wewnątrz śmietnika, ale został wysunięty dość daleko od miejsca swego niedawnego pobytu. Stał otwarty, na wprost chłopca. Ten stracił swoją dotychczasową pewność siebie i począł cofać się, byle jak najdalej od śmietnika. Obrócił się o sto osiemdziesiąt stopni i puścił się pędem. Tymczasem skrzypienia i chrzęsty, a także inne dziwne dźwięki, które do dwóch pierwszych dołączyły, nasiliły się i przybliżyły. Chłopiec z paniką w oczach leciał do domu, próbując zwiać przed nienażartym kontenerem.
Teraz miał o tyle gorzej, że było ciemno mimo dość wczesnej godziny (grudzień – to do czegoś zobowiązuje, nie?).Od tamtego feralnego dnia minęło przeszło siedem lat, a mimo to cały czas czuł lęk przed kontenerami z owego śmietnika. Czuł się tak, jakby czekało tam na niego dwóch dresów, czyhających na jego pieniądze, komórkę albo nawet życie… a i tak musiał tam iść. Choćby się paliło i waliło, gdzieś te śmieci wywalać trzeba…
A gdyby zaczął przerzucać je przez siatkę?
Nie… Zbyt oczywiste.
Może zacząć je po prostu wynosić do innego śmietnika?
Wyglądałoby podejrzanie, gdyby po pierwsze – szedł ulicą z torbą pełną odpadów, a po drugie –wyrzucał śmieci przez minimum dziesięć minut.
Poza tym, jeśli tam pójdzie, to może okaże się, że to wszystko to tylko jakieś głupie żarty? Może zobaczy nieogolonego, nieumytego pijaka za kontenerem, śpiącego z butelką pod pachą, a kiedy go zbudzić – pchającego z furią kontener wprost na budzącego?
Tak czy inaczej, ten śmietnik pozostawał na razie jedynym dostępnym w okolicy.
Tak więc szybko zapisał grę, ubrał się, chwycił siatkę ze śmieciami i poszedł.
Jak już mówiłem, był wczesny wieczór, ale teraz niebo było całkiem czyste, niczym szklanka zaraz po umyciu – o ile nie myje się jej w ropie, farbach olejnych lub innych substancjach, zdolnych zabrudzić szklaną powierzchnię. Na nieboskłonie nie było jednak Księżyca; chłopak nie wiedział, dlaczego, ale domyślał się, że skoro go nie ma, to jest po temu ważny powód, taki jak nów. W każdym razie szedł ku celowi swojego krótkiego spaceru. Torba obijała mu się o nogi, ale to było akurat najmniejszym jego problemem; większy czekał tuż za rogiem.
Dotarł do tego strasznego miejsca, które dręczyło go nawet w koszmarach sennych co noc, co dzień, ile razy nie usłyszał o jakichkolwiek śmieciach w jakimkolwiek kontekście, powracał w myślach ów wygłodniały kontener, próbujący go dopaść aż do klatki, i uczucie, że ktoś lub coś świdruje wzrokiem jego plecy, gdy wracał do domu, odwróciwszy się plecami do śmietnika…
Spowity mrokiem śmietnik wyglądał jak schowek na ciała jakiegoś psychopatycznego mordercy, kryjówka wampirów, wilkołaków albo Bóg wie co jeszcze. Nie wchodził tam nigdy, nawet, kiedy padało, tylko rzucał torbę byle gdzie i wracał.
Teraz jednak było zupełnie inaczej, kontenery bowiem zostały tak ustawione, że blokowały wejście do „budynku”. Tomek wrzucił więc siatkę do najbliższego kontenera, zgniłozielonego z taką samą pokrywą. To uczyniwszy, obrócił się na pięcie i odmaszerował pospiesznie. Znów usłyszał chrzęsty i skrzypienie kółek, ale kompletnie je zignorował. Po chwili zaczęły się nasilać.
Znów olewka.
Odwrócił się dopiero, kiedy poczuł, jak coś najeżdża mu na piętę. To ów zielony kontener stał zamknięty za jego plecami.
– Odwal się – wyszeptał przerażony chłopak.
Kontenerowi chyba nawet przez myśl to nie przyszło i uparcie stał, gdzie się zatrzymał.
– Odpieprz się ode mnie, do cholery jasnej!
Pokrywa odskoczyła, ukazując wnętrze kontenera, czyli dwie torby pełne śmieci, trochę śmieci luzem i… zwłoki. Ów mężczyzna na pewno nie poddałby się takiemu pojemnikowi bez walki… chyba, że zostałby zamknięty i tym samym uduszony.
Chłopak cofnął się o krok… i tylko tyle, gdyż został okrążony z dwóch stron. Za nim stał ten drugi.
Wyrwał więc w bok, a one za nim, klekocząc kółkami i waląc pokrywami o ściany pojemników. Tomek został dopadnięty dopiero na zakręcie, kiedy to zielony kontener wpadł na niego z rozpędu, nie mogąc za bardzo wyhamować ani skręcić. Chłopak upadł, a potem stracił świadomość, tuż przed tym, jak jedno z kółek drugiego kontenera roztrzaskało mu głowę.
Prawdopodobnie czekają teraz na kolejną ofiarę, którą można by wykończyć po kilku latach napawania lękiem… albo chwilę po wyrzuceniu śmieci.
P.S. Jest to moje stare opowiadanie, błędy młodości i niedoświadczenie w nim widać, wiem.
Dotarł do tego strasznego miejsca, które dręczyło go nawet w koszmarach sennych co noc, co dzień, ile razy nie usłyszał o jakichkolwiek śmieciach w jakimkolwiek kontekście, powracał w myślach ów wygłodniały kontener, próbujący go dopaść aż do klatki, i uczucie, że ktoś lub coś świdruje wzrokiem jego plecy, gdy wracał do domu, odwróciwszy się plecami do śmietnika... - Czy mam tylko takie wrażenie, czy coś nie gra w tym zdaniu? Może jest po prostu za długie, przez co brzmi niezrozumiale.
Ogółem, zdania jakieś dziwne.
A fabuła? Pszykro mi, ale też mi się nie podobała. Ni to ciekawe, ni to śmieszne. Inwazja śmiercionośnych kontenerów na śmieci... Coś jakby to do mnie nie przemawia.
Zdanie na dole to chyba usprawiedliwia;D
Pozdrawiam i weny życzę,
Horn.
Znalazłem wiele błędów, ale nie będę ich wypisywał. W skrócie:
- użyłeś wielu powtórzeń,
- zdania są za długie i chaotyczne,
- irytujące są uwagi zamieszczone w nawiasach, jeśli to jakaś awangarda to do mnie nie przemawia.
Treść zawarta w utworze kojarzy mi się z horrorami klasy C, w stylu "Krwiożercze pomidory" czy "Atak radioaktywnych bananów". Ja jednak preferuję kino wyższych lotów. Twoje opowiadanie nie podobało mi się, niestety. Pozdrawiam.
Mastiff
A mnie to wszystko średnio obchodzi, opowiadanie jest sprzed dwóch lat i najważniejsze, że jego pisanie sprawiło mi dużą przyjemność, zwłaszcza roztrzaskanie czaszki głównego bohatera.
To na hu... terefere publikujesz?
Lassar, raczej na chu...., chyba, że masz inną część ciała na myśli?:). Pozdrawiam.
del Mirjarz, po co publikujesz opowiadanie, jeśli nie jesteś zainteresowany opinią czytelników?
Mastiff
Aa... rzeczywiście. Po prostu za rzadko piszę takie określenia;).
Nie nie jestem, tyle tylko, że akurat przy tym opowiadaniu wyjątkowo dobrze się bawiłem, i nic mi tego nie zepsuje ;)
B-)