- Opowiadanie: Sylwien - Koszmar

Koszmar

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Koszmar

Krótki, urwany krzyk zaburzył nocna ciszę. Marysia leżała na łóżku z szeroko otwartymi oczami, dysząc ciężko. Mokra pidżama w misie przykleiła się do ciała, a z czoła spływał pot. Obrazy w jej umyśle rozpadały się szybko pozostawiając tylko strzępki – las, noc, pazury, kły i krew.

– To był tylko sen… – powiedziała do siebie, próbując się uspokoić. Nie pomogło – serce dalej biło jak oszalałe, chcąc wyrwać się z piersi.

– Mario, masz siedemnaście lat i byle koszmar nie jest w stanie wyprowadzić cię z równowagi – stwierdziła stanowczo, ale efekt był mizerny. Westchnęła i przejechała językiem po wyschniętych, spieczonych ustach. Nie chciało jej się wstawać, ale pragnienie było silniejsze. Nie zaświecając lampy, w poświacie księżycowego blasku i świetle ulicznych latarni poczłapała do kuchni w poszukiwaniu czegoś do picia.

Przebiegła wzrokiem po półkach, po pustym blacie stołu, podniosła z nadzieją czajnik i potrząsnęła nim – nic nie chlupotało. Zajrzała do lodówki, niestety, tam również nie było niczego interesującego. Już chciała ją zamknąć, kiedy jej uwagę przykuło coś dziwnego na dolnej półce. Było zielone i liściaste, trochę przypominające skrzyżowanie sałaty z koperkiem – jeszcze nigdy nie widziała takiego warzywa. Zaintrygowana przykucnęła i wyciągnęła rękę, ale szybko ją cofnęła – miała wrażenie, że liście tego czegoś odsunęły się od niej, jakby wzbraniały się przed dotykiem.

– Musiało mi się przywidzieć – mruknęła do siebie, ale nie spuszczała oczu z warzywa.

Leżało w bezruchu, jak na roślinę przystało. Na próbę spojrzała w okno, kątem oka dalej obserwując osobliwe coś. Tak! Coś drgnęło na skraju jej pola widzenia, ale nie miała pewności. Spróbowała jeszcze raz i znów zarejestrowała wrażenie ruchu. W umyśle zaświtała jej niespodziewana myśl – to coś się z nią bawi! Parsknęła śmiechem.

– No, jeśli tak chcesz to rozegrać… – powiedziała do siebie i dotknęła zmutowanej sałaty czubkiem palca. Warzywo jakby skurczyło się w sobie, a potem otwarło szybko prezentując jaskrawożółty, kalafiorowaty środek. Jednocześnie spomiędzy liści wystrzeliło kilka macek, oplotło jej talię i ramiona, a część skierowała się w kierunku szyi. Rozpaczliwie próbowała zedrzeć z siebie te dziwne pnącza, ale one tylko zaciskały się mocniej. Po chwili opadała na kolana nie mogąc złapać tchu – to coś ją dusiło! Jednocześnie ciągnęło silnie, jakby chciało ją wciągnąć do lodówki.

"To nie może być realne, nie może…" – pomyślała widząc mroczki przed oczami. Szarpnęła się ostatni raz i… obudziła się znów.

Leżała w swoim łóżku, ale wrażenie duszenia nie znikło. Dodatkowo czuła jak coś wije się pod jej rozłożonymi ramionami i wpełza jej na głowę. Zerwała się z krzykiem, strząsając z siebie oślizgłe, wężopodobne stwory. Upadły na dywan z cichym „pac”. Z przerażeniem zauważyła, że ściana jej pokoju przypomina teraz srebrny ekran, falujący lekko i emanujący złem. To przeraziło ją bardziej niż koszmary, przez które przeszła tej nocy. Stała jak wmurowana, nie zważając na potworki kłębiące się przy jej stopach i pełznące w górę po łydce. Ocknęła się dopiero, gdy jeden z nich dotarł do uda. Zamknęła oczy i zaczęła krzyczeć tak, jak jeszcze nigdy nie krzyczała – bez przerw, na całe gardło i ile sił w płucach.

– Co ty robisz? Jest środek nocy, pobudziłaś wszystkich! – Głos mamy wyrwał ją z tego krzyku. Stała na środku swojego pokoju, który wyglądał całkiem normalnie – nie było ani wężostworów, ani portalu na ścianie. Maryś rozglądała się z niedowierzaniem.

– Jeszcze przed chwilą tu były… – zaczęła nieśmiało.

– Ale co? Karaluchy? Szczypawice? – dopytywała matka wiedząc, że to właśnie owady budziły w jej córce największe obrzydzenie, lek i odrazę.

– Nie, coś innego… chyba coś mi się przyśniło – powiedziała, żeby uspokoić i mamę, i siebie.

Nie pomogło. Mama patrzyła na nią podejrzliwie, a Marysia zastanawiała się. Jeśli to był tylko sen, to czemu obudziła się stojąc na środku pokoju? Nigdy wcześniej nie lunatykowała… Ciarki przeszły jej po plecach. Ta noc była co najmniej dziwna. Mama popatrzyła na nią przez chwilę, po czym ziewnęła szeroko i stwierdziła:

– Ja wracam do łóżka. Ty też powinnaś.

Obróciła się na pięcie i poszła do swojej sypialni.

Maria spojrzała z niepokojem na łóżko. Jakoś perspektywa powrotu do niego nie napawała jej entuzjazmem. Czuła się wyjątkowo nieswojo. Nigdy nie była przesądna i nie wierzyła w amulety, ale nagle pożałowała, że nie ma indiańskiego łapacza snów. W tej chwili chętnie powiesiłaby taki nad łóżkiem. Wzdrygnęła się i zadecydowała, że nie wraca do swojego łóżka. Prześpi się na kanapie w salonie. Rozważała jeszcze czy nie zabrać z sobą kołdry i poduszki, ale po namyśle zrezygnowała.

– Lepiej nie ryzykować – szepnęła. W salonie jest koc i są ozdobne poduszeczki. Da radę.

Wyszła do przedpokoju, ale w połowie drogi tknęła ją jeszcze jedna myśl. Wróciła się, żeby zamknąć drzwi do pokoju. Położyła rękę na klamce i ostatni raz rzuciła okiem na pokój. Wyglądał normalnie, choć mdłe światło latarni za oknem pogłębiło wszystkie cienie i nagle nastolatka odkryła, że w jej pokoju jest mnóstwo zakamarków, w których mogą kryć się potwory.

– Mam paranoję – podsumowała uśmiechając się krzywo do lustra. – I bujną wyobraźnię.

Odbicie w lustrze pokiwało głową potakująco, na co Marysia uśmiechnęła się szerzej. Jednak dalej zamierzała spać na kanapie.

Gdy zamykała drzwi, nagle jakby z powietrza pojawiła się Misia, jej pręgowana kotka. Przemknęła między nogami właścicielki i przecisnęła się przez wąską szparę pomiędzy drzwiami a framugą.

– Misia, nie wchodź tam! – krzyknęła Maryś ogarnięta nagłym przerażeniem. Drzwi zatrzasnęły się jakby pchnięte jakąś niewidzialną siłą.

– Misia? – zawołała ją nieśmiało. Nasłuchiwała bacznie, ale w mieszkaniu panowała cisza, przerwana szumem przejeżdżającego samochodu.

Nie minęło kilka sekund, a klamka poruszyła się – towarzyszył temu charakterystyczny dźwięk pazurów ześlizgujących się z klamki i drapiących politurę drzwi, zakończony cichym odgłosem kota spadającego na dywan. Kotka powtórzyła skok na klamkę i tym razem jej się udało – drzwi uchyliły się, wypuszczając zwierzaka z pokoju. Misia pobiegła w kierunku salonu, ale widząc, że Marysia nie idzie za nią, zatrzymała się i miauknęła ponaglająco.

– No dobrze, dobrze, już idę… – powiedziała nastolatka, zamykając drzwi i podążyła za kotką.

Umościła się wygodnie na kanapie i zamknęła oczy, ale sen nie chciał przyjść. Przewracała się z boku na bok, poprawiała poduszkę i wzdychała, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Była zmęczona, ale nie potrafiła zasnąć. Urywki snów z tej nocy kłębiły się w jej głowie. Próbowała je od siebie odepchnąć przywołując ciepłe i radosne wspomnienia z wakacji, ale słoneczne obrazy nie miały jakoś siły przebicia – mieszały się z fragmentami koszmarów, układając się w zupełnie bezsensowne sekwencje. W dodatku cały czas czuła się obserwowana.

Otwarła oczy i spojrzała prosto w dwa żółtozielone, świecące punkty. To Misia, zamiast po kociemu zwinąć się w kłębek i spać, siedziała na stole i wpatrywała się w nią natarczywie. Maria zadrżała. Rozważyła włączenie lampki, ale wiedziała, że przy zapalonym świetle na pewno nie uśnie. Poza tym, co by to zmieniło? To tylko jej pieszczochowaty, trochę zbyt gruby kot…

Spojrzała jeszcze raz w nieruchome kocie oczy i wstrzymała oddech. Nie wiedziała skąd wpadła na taki pomysł, ale miała wrażenie, że ten wzrok mówi: ”Poczekam aż zaśniesz. A wtedy…”. Marysia pokręciła głową. Chciałaby w końcu usnąć. Głęboko, bez żadnych snów.

– Idź spać – poleciła kotce, a ona, o dziwo, posłuchała. Zeskoczyła ze stołu i odbiegła truchcikiem w kierunku sypialni rodziców. Gdy pręgowany ogon zniknął za rogiem przedpokoju, Maryś wreszcie się odprężyła. Wtuliła się głębiej w poduszkę i poczuła, że sen jest już na wyciągnięcie ręki.

Nie zdążyła go dosięgnąć. Cichy odgłos drobnych kroczków oznajmił powrót Misi. Razem z nią powrócił niepokój. Dodatkowo dziwny zapach brutalnie podrażnił nozdrza dziewczyny. Było w nim coś słodkiego i jednocześnie coś metalicznego…

Przerażona otwarła oczy i zobaczyła kotkę siedzącą na dywanie. Pyszczek i łapki miała uwalane świeżą, jasnoczerwoną krwią. W oczach miała dzikość, jakiej u leniwej, sterylizowanej kotki Marysia jeszcze nie widziała.

Nastolatka krzyknęła i wycofała się na drugi koniec kanapy. Nie chciała myśleć o tym, czyja to krew. Kotka wskoczyła na stół i szła powolutku w jej kierunku, sycząc i odsłaniając zęby. Też były krwistoczerwone.

– Misia, nie! Pssssik! Poszła stąd! – Maryś próbowała przegonić zwierzaka piskliwym ze strachu głosem, ale kotka niewzruszenie kontynuowała swój marsz. Ze zjeżoną sierścią i postawionym ogonem wydawała się dwa razy większa niż zwykle.

– Misia NIEEEEEEE! – krzyknęła, widząc, że kot szykuje się do skoku, celując w jej gardło.

Kotka skoczyła.

Marysia zasłoniła się kocem, więc poczuła tylko jak impet uderzenia zrzuca ją z kanapy. Ciężar napastnika przygniótł ją do podłogi. Wydawało się, że Misia waży nie sześć kilo, a sto sześć. Dziewczyna próbowała zrzucić z siebie kotkę, która wściekle darła materiał, aż strzępy fruwały wokół, ale daremnie. Zdobyła się na ostatni krzyk i… obudziła się ponownie w swoim łóżku.

Rozglądała się wokół totalnie skołowana. Była zaplątana w kołdrę, a mokre włosy kleiły jej się do karku i do twarzy. Czuła się potwornie zmęczona, jak po wielkiej bitwie. Już chciała odetchnąć, dziękując Bogu, że obudziła się wreszcie z tego koszmaru, ale zauważyła, że coś w jej otoczeniu jest nie tak. Po chwili doszła do tego co. Meble stały inaczej. Miesiąc temu je przestawiała, a teraz znajdowały się w miejscach sprzed przemeblowania. Znajdowała tylko jedno wytłumaczenie – dalej śniła.

– Ja chcę się obudzić! – poskarżyła się w przestrzeń, czując, że zbiera jej się na płacz. Zaczęła się szczypać po udach i brzuchu, nawet spoliczkowała się, ale niczego to nie zmieniło. Łzy pociekły po policzkach. Wiedziała, że zaraz zacznie się robić koszmarnie. Obawiała się, że to się nigdy nie skończy. Nadzieję pokładała już tylko w budziku.

 

Świt zaglądał do okien zwyczajnego, szarego bloku. Rozjaśnił nieśmiało pokój Marysi i ją samą, leżącą na łóżku na wznak z kończynami rozrzuconymi na boki pod dziwnymi kątami. Powieki drgały rytmicznie, gałki oczne ruszały się szybko, a mięśnie policzków kurczyły się raz po raz. Usta zastygły w grymasie bólu.

Budzik na nocnym stoliku tykał cicho. Wskazówki goniły się po jego tarczy w rytmie narzuconym im przez mechanizm, nie mając wyboru. Mała żółta wskazówka ustawiona była dokładnie na siódemce. Trochę dłuższa i grubsza czarna wskazówka całkowicie ją zakrywała. Najdłuższa zbliżała się nieuchronnie do dwunastki. Goniła ją najcieńsza, czerwona wskazówka, najszybsza z nich.

Tik…

Tik…

Tik..

Tik – tak.

Bip. Bip. Bii..

Cypelek na górze zwyczajnej plastikowej obudowy opadł sam z siebie, urywając alarm w pół dźwięku. Pluszaki na półkach patrzyły swoim szklanym wzrokiem na nastolatkę pogrążoną we śnie, miotającą się po łóżku i oddychającą ciężko…

 

Koszmar unosił się nad pogrążonym we śnie miastem. Tam, gdzie przelatywał, latarnie gasły, budziki milkły, wskazówki zegarów zastygały, a koty miaucząc przeraźliwie kryły się w piwnicach.

Gdyby wiedział co to śmiech, śmiałby się, a ten budzący grozę dźwięk ścinałby krew w żyłach. Nie miał jednak głosu, więc tylko rozkoszował się napływającym zewsząd strachem, karmił się lękiem i upajał zapachem przerażenia swoich ofiar, miotających się w swoich łóżkach, czekających ratunku, który nie miał skąd nadejść…

Koniec

Komentarze

Opowiadanie napisane na szybko dla brata, który miał napisać horror, żeby podnieść sobie ocenę z angielskiego, ale nie miał pomysłu na fabułę, więc zgłosił się do mnie po pomoc.

 

Wywołało niepokój? Nie? Cóż, w rzeczywistości było bardziej przerażające – uwierzcie, nawet bycie duszonym przez ożywione mordercze rajstopy JEST straszne, jeśli wydaje Ci się, że chwilę wcześniej obudziłaś się z koszmarnego snu…

 

PS: zakończenie z Koszmarem jest opcjonalne. Wahałam się czy nie skończyć na akapicie z budzikiem, który przestaje dzwonić. Jak się zapatrujecie na tę kwestię?

PS2: zwrócono mi uwagę na nawiązenie do Incepcji, więc wyjaśniam: koszmar w koszmarze miałam kilka miesięcy przed tym jak zobaczyłam Incepcję i motyw snu w śnie.

Czytałam już na tej stronie podobne opowiaanie, ale Twoje zatrzymało mnie na dłużej, właśnie dzięki zakończeniu - więc nie kończ na akapicie z budzikiem ;) Akapit z Koszmarem jest fajny i intrygujący. Póki masz czas poprawić, popraw np.
dopytywła matka - dopytywała
powiedział do siebie - powiedziała
karmił się lekiem - lękiem ;)
Wydawało się, że Misia waży nie sześć kilo, a sto sześć. Próbowała zrzucić z siebie kotkę - wynika z tego, że to Misia próbowała zrzucić kotkę.
Sporo błędów się znalazło, głównie literówki i stylistyczne, ale chyba nie ma sensu ich wyliczać, skoro brat już oddał wypracowanie ;) Chociaż nie, to było z angielskiego, więc... w każdym razie jestem ciekawa, czy poprawił ocenę? :P

Dzięki Dreammy za wskazanie błędów - choćbym nie wiem ile razy przeczytała opowiadanie przed wrzuceniem i tak zawsze coś przeoczę. Ale już poprawione :)

A brat podniósł ocenę, więc.. mission completed :D

Nie zaświecając lampy - może lepiej nie włączając, bo to zaświecając jakoś tak brzmi dziwnie.

Bardzo fajnie napisane. Podobało mi się ;)

ad. agazgaga: masz rację, aczkolwiek w mowie potocznej (której za przykład poprawności brać nie można) lampy się włącza, załącza, zaświeca i zapala, więc można się pogubić ;) Cieszę się, że Ci się podobało :)

pośrednio ad. Dreammy: Litości, gdzie ja miałam oczy? Przeczytałam tekst po raz nie wiem który i dopisałam ze dwadzieścia przecinków /o\ Jak ja to wcześniej przeoczyłam? A pewnie to nie wszystkie brakujące...

Motyw snu we śnie i niekończącego się koszmaru był już wiele razy przerabiany. Widziałem wykonania lepsze od powyższego, ale też i gorsze. Ogólnie przeciętny tekst.

Moim zdaniem zakończenie bez akapitu z Koszmarem byłoby lepsze.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka