- Opowiadanie: Hafresh - Requiem

Requiem

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Requiem

Południe, ludzie biegną, śpieszą się, nie zwracają na siebie uwagi. Wszyscy w biegu, tacy sami, zabiegane, szare mrówki. Wszedł do mieszkania. Rzucił garnitur na kanapę, wpadł do kuchni, w biegu coś zjadł. Usiadł przy komputerze. Znowu zarwę noc, pomyślał, no nic. Gdy w końcu skończył był wykończony. Rozebrał się i położył. Zaraz przed zaśnięciem spojrzał na zegarek, 3:40.

Obudził się. Ognisko już dawno wygasło. Nad horyzontem wzeszło słońce rozrzedzając mgłę. Rozejrzał się uważnie. Ciemne pnie drzew chyliły się nad nim, jak potwory z legend, gdzie niegdzie było widać pajęczyny, gdzieś w oddali słychać było wilcze wycie. Na początku bał się swoich snów lecz szybko się przyzwyczaił. W końcu w rzeczywistości był szarym, leniwym informatykiem i przynajmniej w snach mógł zostać tym kim chciał być od dziecka. Wstał i spakował obóz. Zarzucił torbę na plecy i ruszył w drogę. Po kilkudziesięciu minutach wyszedł w końcu z lasu. Przed sobą miał równinę, Po lewej stronie majaczyło miasto. Tam właśnie miał się udać. Postanowił rozruszać kości, czym szybciej w mieście tym lepiej, truchtem ruszył w stronę Reed, w jego snach odpowiednik rodzinnego Krakowa. Mniej więcej w połowie drogi usłyszał tętent. Słońce przerzedziło już mgłę, lecz nadal widoczność była mocno ograniczona. Odskoczył w bok, w pobliskie krzaki i napiął łuk. Już po chwili widział kilka sylwetek. Gdy podjechali bliżej mógł ich dokładnie zobaczyć. Wóz obładowany skrzyniami, nawet w tak słabym świetle, lśnił od czerwonej posoki. Wokół niego jechało czterech jeźdźców, wyglądali tak samo, czarne, krótko ścięte włosy, czarny kaftan, spodnie i płaszcz, na którym wychawtowano srebrną nicią ludzką czaszkę. To żniwiarze! Przeszył go mimowolnie dreszcz, A po chwili dziwne podniecenie towarzyszące mu przy każdej niebezpiecznej sytuacji. Nowe wyzwanie, możliwość sprawdzenia się. Po mimo że to był to tylko sen, nigdy nie lekceważył niebezpieczeństwa. Wypuścił strzałę, pomknęła prosto do celu, trafiając żniwiarza prosto w szyję. Zawył, spadając z konia. Wóz zaczął kołować a trzech pozostałych ruszyło w stronę skąd padł strzał. Arwid puścił łuk, dobywając miecz. W pół piruecie ciął nogi pierwszego konia, ten zwalił się na ziemie przygniatając swojego pana. Świst strzały, ból, ciemność.

 

‡‡‡

 

Obudził się z krzykiem i pieczeniem w klatce piersiowej. Rozpoznał od razu, zwał, doczołgał się do telefony wybrał numer, zemdlał.

 

-Halo, Halo proszę pana!

 

‡‡‡

 

Minęło kilka dni a on nie spał, nawet jak podawali mu środki nasenne lecz lekarzy dziwiło to dlaczego na jego sercu powstała okrągła blizna jakby ktoś przedziurawił serce a zaraz potem złączył rozerwane tkanki. Nagle zdał sobie sprawę że mógł umrzeć już tysiące razy. Przerażało go to lecz jednocześnie wiedział że dał sobie radę. Czuł się dziwnie spęłniony. W końcu Arwid zasnął, ciężkim głębokim snem.

 

‡‡‡

 

Ciemność, smród zbutwiałego drewna i gnijącego ciała, panika. Jest w trumnie, zrozumiał. Zaczął drapać wieko. Po chwili zrezygnował. Przypomniał sobie że w kaftanie ma schowany sztylet. Namacał przerwę między deskami i wbił w nią nóż. Po kilku godzinach udało mu się poluźnić jedną deskę. Cała ziemia zwaliła się na niego. Dusił się, nie mógł zaczerpnąć powietrza ani ruszyć się. Usłyszał odgłos kopania. Po chwili ktoś stał nad nim ze świecą w ręce, był to mężczyzna w podeszłym wieku. Pucułowata twarz, zbyt krótkie ręcę do reszty ciała. Stary grabarz zbladł. Było widać to nawet przy tak lichym świetle świecy. W końcu opanował się i wyciągnął niedoszłego nieboszczyka i zaniósł go do swojego domu. Informatykowi zaschło w gardle. Nadal miał zdrętwiałe ręce więc tylko coś mruknął. Grabarz powoli napoił go.

 

 

-Dziękuję… Dziękuję panu– wycharczał

 

-Chłopcze powiedz, jak jest po drugiej stronie? To cud, jeszcze wczoraj miałeś strzałę wbitą w serce!

 

-spo..spokojnie… to nie cud… strzała nie wbiła się… tylko zemdlałem…– Waselwski domyślił się już dawno że to co on nazywał snem było tak naprawdę czymś w rodzaju innego świata.

 

-Tak.. może tak.. nie sprawdzaliśmy– stary zarumienił się jak burak-przepraszam.

 

Minęło już kilka dni a Arwid nadal tkwił w niby-śnie. Bał się że tak naprawdę umarł, tylko jego dusza utkwiła w tym świecie. Przez ten czas nabrał sił. Stary grabarz o imieniu Silva odkupił mu jego ekwipunek. Tak panicznie się bał, gdyby ten chciał oddał by mu cały swój dobytek tylko żeby nie doniósł na niego do burmistrza. W końcu nadszedł czas rozstania. Arwid wyciągnął od Silvy jeszcze dwa mieszki złota, swoją drogą grabarz musiał chyba zastawić dom żeby dać mu te pieniądze, pomyślał żegnając się z wybawcą. Postanowił pójść do biblioteki i poczytać o historii tego świata. Domy były okropne, wykonane z czarnego kamienia. Na dachach prawie każdego domu stały jakieś gargulce, nietoperze czy demony. Biblioteka wyglądała identycznie. W środku dopytał się gdzie są manuskrypty z historii. Czytał przez kilka godzin. Świat ten był podobny do naszego, zdziwił się, Tylko niektóre fakty są zmienione. W Polsce, domyślił się że to o nią chodzi bo z przodu książki była zamieszczona mapa, mieścił się główny ośrodek władzy kościelnej. Uśmiechnął się, to dobrze, zawsze o tym marzył. Poszukał jeszcze książek o snach. „Requiem" tak zatytułowana była książka, która zaraz zaczął czytać. Opisano tam jego wydarzenia. Sprawdził autora, Arwid Waselwski. Chciał przeczytać całą, lecz zajrzał tylko na sam koniec. „… To był tylko sen" przeczytał na głos i wybiegł z biblioteki. Czuł się dziwnie pusty. Nie wiedział do kąd biegnie ani po co, stał się obserwatorem. Nie sterował już swoim ciałem. Ktoś robił to za niego. Pobiegł na rynek, tam gdzie mieli posterunek lokalni żniwiarze, była to gildia zajmująca się handlem ludźmi. Budynek przypominał katedrę. Przy wejściu stało kilku strażników. Natarł na nich. Nawet nie zdążyli dobyć broni gdy padli nieżywi. Wbiegł do środka. O dziwo wiedział gdzie iść. Swoich oprawców spotkał w głównej hali razem z ich kapitanem, ubranym w czerwoną tunikę. Zabił ich bez problemu, nie byli uzbrojeni. Biegł dalej.

 

‡‡‡

 

Obudził się z krzykiem a zaraz potem zwymiotował na podłogę. Na kolanach leżał manuskrypt.

 

– „Requiem" to nie był tylko sen.

Koniec

Komentarze

No OK, masz pomysł.
Ale, właściwie, nic więcej. Pointa nie jest pointą, bo została przedstawiona już wcześniej. To zaś sprawia, że pisanie takiego tekstu jest bez sensu, bo:
- nie zaskakuje,
- nie pozwala dobrze poznać bohatera,
- nie przedstawia wciągającej historii.


Pozdrawiam 

Gdybyś rozwinął ten pomysł, mogłoby być naprawdę ciekawie. Zwłaszcze, że piszesz całkiem fajnie. Marna ze mnie korektorka, ale rzucił mi się w oczy błąd - "dokąd" piszemy razem. Swoją drogą, ja prawie zawsze mam podobne fantastyczno-przygodowe sny, tyle, że scenerie się zmieniają :) No i raczej nie da się w nich zginąć ;)

Hmmm, przeczytałem i troche bardziej podoba mi się to opowiadanie od poprzedniego. Wydaje mi się, że trochę chaosu wkradło się w Twój tekst. Tak  jakby koniec był na poczatku i odrotnie.  Tempo historii jest zawrotne,  wielu czytelników lubi taki styl pisania. Ja jednak wolę nieco inny...Pozdrawiam.

Mastiff

Gdy w końcu skończył był wykończony.
na którym wychawtowano srebrną nicią
Jeżżu kuolcziasty...

Chłe,chłe obawiam się, drogi Autorze, że Swoim haftowaniem przyprawiłeś AdamaKB o palpitację serca.

Mastiff

Obydwa opowiadania są stare (z 2009 roku) A pisane były na konkursy, więc dziwi mnie fakt iż pojawiły się błędy gdyż sprawdzone zostały przez polonistów.

tak edit. boli, Ograniczenie rozmiaru tekstu jest głównym powodem braku hmm wszystkiego :)

Albo walnąłeś się i wstawiłeś wersję nie poprawioną, albo...

Racja, mój błąd. Wrzucałem bezpośrednio z mail'a i wrzuciłem nie poprawiane.
Sorki za to ;)

Nowa Fantastyka