- Opowiadanie: Lubenau - AKTA - cz.1

AKTA - cz.1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

AKTA - cz.1

"Tekst ten napisałem z marszu któregoś dnia i teraz potrzebuję motywacji by to dalej pociągnąć.Niestety nic nie planowałem i tekst zabrnął w określone klimaty. nie jestem pewien czy kontynuować czy zmieniać."

 

AKTA r.1

 

Z odrętwienia wyrwało mnie ciche piknięcie mojego zegarka, taniej podróbki Tag Heuera. Kumpel jeżdżący po świecie nazwoził trochę gadżetów. Dał mi jeden. Po tym jak ograłem go w pokera przy wódce. Trochę oszukiwałem ale zegarek jest ładny…Piknął ponownie. Pięknie! Szesnasta. Koniec roboty. Jeszcze pół godzinki i rozpocznę kolejny miły wieczór w doborowym towarzystwie. Butelka Luksusowej i ja. Zegarek to pozory, a ja naprawdę jestem patriotą. Wspieram rodzime produkty. Gorzała z ziemniaczków jest tu chyba najlepszym dowodem. Piję ją od zawsze. W dużych ilościach. Niektórzy mogliby powiedzieć, że w zbyt dużych….

Zrzuciłem nogi z biurka. Krzesło skrzypnęło. Wstałem i przeciągnąłem się. Szafa pancerna stojąca w rogu pokoju wyglądała, jakby chciała wyrzygać nagromadzone w środku papiery. Sprawy. Setki spraw. A w archiwum mam ich chyba kilka tysięcy…Nic to. Poczekają. Jutro na pewno się znów wezmę do roboty…Dopchnąłem tekturowe teczki nogą, przekręciłem zamek. Kapselek po oranżadzie, plastelina, kawałek sznurka – przystawię referentkę i finał na dzisiaj….Kurwa…Przecież gdzieś ją posiałem…Wyciągnąłem z kieszeni 50 gr , pośliniłem i docisnąłem do plasteliny. Spojrzałem….No, orzełek piękny, taki….taki urzędowy. Ogarnąłem pokój wzrokiem. Komputera nawet dziś nie włączałem, fusy po kawie poczekają do jutra…Wyszedłem z pokoju odciskając moje piękne 50gr na plombie przy drzwiach i wtopiłem się w tłumek ludzi biegnących do wind. Ja nie biegłem – zawsze mi się wydawało, że staremu funkcjonariuszowi nie wypada biegać bez potrzeby.

Na dole, znów zatrzymali mnie chłopcy z wydziału zabezpieczenia. Robią to regularnie, skurwysyny. Stałem z rączkami wyciągniętymi na boki gdy jakiś młody, z kapralskimi belkami macał mnie wykrywaczem metali….

Piiiiiiiiiiiiiiiiiiiii

– To moja broń, chłopaku – uspokoiłem go ale on i tak nie omieszkał zajrzeć mi pod kurtkę.

Piiiiiiiiiiiii

-Klucze…… – ta sama procedura.

Piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii

-Nóż…– powiedziałem a on spojrzał się pytająco na swego kierownika zmiany, siedzącego w oszklonym boksie – lubię jabłka. – dorzuciłem – obieram je ze skórki.

Spasiony sierżant wyszedł z akwarium….Jak on się kurwa nazywa..? Wołowiec…?

Stanął przede mną.Sięgnął po mój identyfikator i wsunął go w przenośny czytnik. Jak zwykle.

Spojrzał na wyświetlacz.

– Panie poruczniku Kraus, zna pan procedurę….Nie my to wymyśliliśmy ale musimy przeprowadzać wyrywkową kontrolę. Mimo tej całej elektroniki….

-Taaaaa – przerwałem mu – tylko dlaczego nigdy nie sprawdzacie kogoś z wierchuszki. Jakiegoś dyrektora departamentu, albo kogoś z Gabinetu Szefa? Szukacie kogoś kto wynosi dokumenty w dobie super elektroniki? Myślicie, że skserowałem sobie tajne kwity i wsadziłem se w dupę, albo wcisnąłem za pasek od spodni….? Jeeeezu. Jak chciałbym coś wynieść zgrałbym to na nośnik, na przykład małą kartę SD wsadził w podeszwę buta i chuja byście znaleźli…

Sierżant spurpurowiał na twarzy.

– Wiemy jak zapobiegać takim sytuacjom. – oddał mi identyfikator – Może pan iść – wskazał na bramkę.

Przecisnąłem się przez kołowrotek, wrzuciłem identyfikator do kieszeni kurtki….W drzwiach odwróciłem się

– Sierżancie, jak pan ma na nazwisko? Wołowiec?

Spojrzał na mnie spode łba.

– Bykowiec, panie poruczniku…

– Aaaaaa, Bykowiec. Oczywiście.

Odwróciłem się i wyszedłem z budynku.

Chwilę później byłem już na parkingu przed Fabryką. Tak nazywamy to miejsce. Gdy pierwszy raz zajechałem na ten dziedziniec kilkanaście lat temu, gość, który mnie przyjmował powiedział:" Witamy w jaskinii Czerwonego Smoka"….Teraz Smok już nie ział ogniem, raczej pierdział….I podobno nie był już Czerwony… Fabryka. Przeważnie produkuje się w niej tony nikomu niepotrzebnych kwitów, ale czasem można trafić prawdziwe perełki. Jak na przykład te sześćdziesiąt pare luźnych stron maszynopisu, które miałem teraz za paskiem spodni. Niby nic ważnego ale gdyby przypadkiem chcieli mnie zredukować przy następnych wyborach, puszczę je znajomemu dziennikarzowi. Będzie z tego trochę kasy na nowe życie. W końcu kto by się spodziewał, że ON – jedna z ikon Solidarności, był ucholem? Też byłem zszokowany, gdy wpadłem na te papiery. Oficjalnie figurowały jako zniszczone. A jednak. Babcia Bezpieka zostawiła sobie trochę smacznych kęsków na później. No i ja te kęski przechwyciłem.

Wsiadłem do mojego pocziwego Golfa , włączyłem radio. Znów ten hiphopowy chłam, pomyślałem i przełączyłem stację.

– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja Zawsze Dziewica – popłynęło z głośników…

Wyłączyłem. Chwilę potem wyjechałem z terenu Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego na Rakowiecką….Kolejny dzień z głowy…

 

Butelka była piękna, zmrożona i pełna. Uśmiechnąłem się do niej. Nalałem sobie do szklaneczki. Łyknąłem. Pierwszy łyk wódki od wczoraj. Piękne.

Siedziałem w takiej małej knajpie na Wolskiej. Znalazłem ją jakiś rok temu. Jest mała, jest miła i jest tania. Ledwie trzy stoliki i bufet. W środku zawsze te same twarze, najczęściej wpatrzone w monitor wiszący nad wejściem. Dziś gra Legia. Chłopcy już ledwo widzą na oczy…Chłopcy, uśmiechnąłem się do własnych myśli, do takich miejsc chłopcy nie wpadają. Byłem młodszy o conajmniej 30 lat od każdego z nich…..A może tylko lata spędzone w okolicznych lokalach odcisnęły tak silnie piętno na ich, co tu dużo mówić, zniszczonych twarzach? Polałem sobie na drugą nogę i zapaliłem. Przymknąłem oczy.

Od dwóch lat jestem na wylocie. Oznacza to , że nikt w Firmie nie wiąże ze mną żadnych planów, nie dostaję żadnych zadań, nikt mnie z tych zadań nie rozlicza. Teoretycznie pięknie, ale ile można. Kiedy narzekam, zawsze słyszę jedno – zawsze możesz się zwolnić Kraus….Ale sprawa nie jest taka prosta. Nie chcę dać tym skurwysynom satysfakcji a po drugie „na mieście" nie bardzo chcą takich jak ja…. Chyba, że u konkurencji a bandytą jakoś nigdy nie chciałem zostać…Jak do tego doszło? Cóż, krótko mówiąc wsadziłem przysłowiowy kij w gówno. W czasach gdy jeszcze działałem operacyjnie na mieście, wyszedłem na ciekawą, perspektywiczną sprawę. W grę wchodziła kupa kasy, kupa trupów i jeszcze jedna kupa kasy. Jak zwykle przy sprawach dotyczących narkotyków. Problem pojawił się wtedy, gdy nagle zacząłem być zbyt skuteczny. Zbliżyłem się za bardzo do gówna, w które wepchnąłem potem kij. Gównem był wiceminister spraw wewnętrznych a kijem był mój pistolet, którym pozbawiłem go większej części zębów. Facet sprzedał nas, sprzedał policjantów a na dodatek sprzedał pół tony amfetaminy, którą wyprowadził z naszego magazynu skonfiskowanych dowodów. Ten pieprzony fagas nie czuł nawet żadnej skruchy. Zasłaniał się immunitetem, potem groził mi zwolnieniem z pracy ale potem przegiął. Zagroził mojej rodzinie…. Oprawiłem go w pół godziny. Wył głośno. I kiedy w końcu pododdział dyżurny sforsował drzwi od pokoju przesłuchań, puściły mi nerwy i pacnąłem go kolbą mojej CZ-tki po zębach, lekko. Skutecznie.

Dowody były mocne. Ale pan minister wyszedł za kaucją. 100 tysięcy złotych. Kurwa, jeździł samochodem wartym trzy razy tyle… Potem założył mi sprawę z powództwa cywilnego o bezprawne użycie siły, usiłowanie zabójstwa i bezprawne uwięzienie. Bezczelny typ. Mogły być problemy ale miesiąc później chłopcy z grupy mokotowskiej zgasili go gdy wychodził z kościoła Św. Anny. Jego żonę również. Podobno nie rozliczył się z nimi do końca…

Po całej tej sprawie odsunięto mnie od wszystkiego. Zabrano mi wszystkie wartościowe śledztwa. Zaczęto mnie odstawiać na bocznicę. Podobno byłem zbyt narwany i ponosiła mnie fantazja. Ja myślę, że byłem zbyt skuteczny. Nie chcieli mnie zwolnić, bo nie bardzo mogli….a może po prostu chcieli mnie mieć na oku?

Wynaleźli mi nowe zajęcie. Głupie zajęcie. Zostałem szefem i jedynym funkcjonariuszem samodzielnej sekcji d/s zdarzeń specjalnych. Ja to nazwałem sekcją do Spraw Bajek. Podobał mi się skrót Sekcja SB. Musiałem się jakoś pocieszyć… Miałem się zajmować badziewiem w stylu kosmici, Bursztynowa Komnata, czy Elvis nadal żyje i o czym śnią elektroniczne owce…Gdy poznałem moje zadania zdębiałem…Ktoś w Gabinecie Szefa nie załapał, że Mulder i Scully to tylko film…..Tak więc od dwóch lat moja służba polega na czytaniu idiotycznych doniesień o tzw. zjawiskach nadprzyrodzonych, anonimów od ludzi porwanych przez Marsjan, na czytaniu setek doniesień tego typu, nagromadzonych w Bezpiece od czasów II wojny….Początkowo było to nawet ciekawe ale ile można czytać o wampirach w Bieszczadach, o kosmitach w Kolbuszowej czy o Skarbach III Rzeszy zakopanych w podziemiach zamku Czocha….Bajki. Ostatnio moja praca polegała przede wszystkim na stawianiu pasjansów, grze w szachy z komputerem i na spaniu. Nudziłem się. Czułem się niepotrzebny.

Otrząsnąłem się. Flaszka stojąca przede mną była już w połowie pusta. Nie, w połowie PEŁNA – tak wolałem myśleć. Popiłem kolejną szklaneczkę Luksusowej nieco ciepłym już piwem. Rozejrzałem się po knajpie. Opary dymu z tanich szlugów i smród rzadko mytych ciał. Legia znów przegrywała….Wstałem od stolika i wszedłem do toalety.

Parę minut później , w zdecydowanie lepszym nastroju, wróciłem do stolika. Ktoś przy nim siedział. Podszedłem do baru, zerknąłem w lustro błyszczące spod miliarda muszych gówien, wiszące za półkami z alkoholem. Facet przy moim stoliku był dziwny. Długie czarne włosy związane w kucyk, wąsik i broda w stylu Salwadora Dali, czarna bluza z kapturem, dżinsy, na nogach espadryle…Siedział i z zainteresowaniem patrzył na flaszkę wódki stojącą na stole. Na MOJĄ flaszkę.

-Pani Halinko – zróciłem się do szefowej knajpy – zna pani tego gościa? – kiwnąłem w stronę Hiszpana, jak nazwałem go w myślach.

Kobieta, zerknęła na niego przelotnie i zmrużyła przekrwione oczy. Kosmyk tłustych włosów opadł jej na czoło.

– Nie, panie poruczniku, widać, że to obcy jakiś. Takie tu nie łażą. Elegant jak ta lala. – szefowa mrugnęła umalowanym zbyt krzykliwie okiem.

Popatrzyłem ponownie na Hiszpana. Oparł się łokciami o stolik, patrzył na stojącą przed nim MOJĄ flaszkę i wydawał się być bardzo szczęśliwy…

„Albo naćpany" pomyślałem i podszedłem do stolika.

-Tak, miejsce jest wolne – powiedziałem gdy odwrócił się w moim kierunku – ale proszę, może pan usiąść.

Facet uśmiechnął się szczerząc zęby. Wogóle nie było mu głupio. Gdy usiadłem na swoim krześle, wyciągnął do mnie rękę.

– Witam, pułkowniku Kraus – niemal zerwał się z miejsca. Tak się wyprężył. Pozycja „baczność" na siedząco – wreszcie pana znalazłem.

Dłoń miał szorstką i ciepłą. Mocny uścisk. Zauważyłem na małym palcu sygnet. Złoty. Herbu „Ślizgawka" jak mniemam.

– Jestem porucznikiem – odpowiedziałem i nalałem sobie kolejną porcję wódki.

– Ależ tak, no właśnie – Hiszpan zmieszał się nieco i odwrócił wzrok – ale proszę się nie martwić, co sie odwlecze to nie uciecze. Tak się mówi, prawda?

– Prawda – odpowiedziałem i wychyliłem szklaneczkę. Popiłem piwem – Ktoś pan jest? – zapytałem

– Wszystko w swoim czasie, puł…poruczniku – uśmiechnął się Hiszpan – Jeśli Pan pozwoli, to wszystko postaram się wyjaśnić – uśmiechnął się.

Przypatrywałem mu się bacznie. Na tyle bacznie na ile pozwalały mi promile hulające po mym krwioobiegu. Nie, nie byłem jeszcze pijany. Mam to nieszczęście, iż mój organizm nie należy do zbyt ekonomicznych jeśli chodzi o alkohol. Z imprez zawsze wychodzę niedopity. Jednak zacząłem mieć problemy z ostrością widzenia. To na pewno wina tych wszystkich tanich papierosów wypalanych jeden za drugim przez bywalców knajpy. Zaciągnąłem się elemem. Już lepiej.

– Zamknąłem cię kiedyś? -spojrzałem na Hiszpana. Wydawał się do kogoś podobny. Kogoś kogo znałem. Wiem! Facet wygląda jak Hiszpan Z Kucykiem I Z Zarostem Salvadora Dali. Ta, wpadłem na to już wcześniej. – Chodziliśmy razem do szkoły? Albo co?

– Spotkaliśmy się kiedyś – powiedział Hiszpan i uśmiechnął się zagadkowo

– Kiedy? – spytałem. Hmmm może był ze mną na chorążówce albo wcześniej w armii…Oficerka odpada, to było nie tak dawno. Na Kursie Chorążych UOP prawie przez cały czas nie trzeźwiałem , to mogło być to. Kumpli z Desantu przecież pamiętam…Chyba.

– Jeśli powiem kiedy, nasza rozmowa zostanie odarta z całego klimatu tajemniczości. A przecież lubi pan tajemnice panie …poruczniku Kraus.

Ten facet zaczyna być irytujący. Miły wieczór zaczynał być niemiły. Przez chwilę zacząłem się zastanawiać czy nie uderzyć gościa w tchawicę i zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy. Kiwnąłem na szefową. Błyskawicznie zjawiła się przy stoliku ze świeżutką butelką Luksusowej i dodatkową szklanką dla Hiszpana. Jej cycki oparły się na jego ramieniu gdy brudną ścierą przecierała blat stołu. Nie zauważył jej. Patrzył na mnie.

– Podoba się panu służba panie Kraus? – zapytał gdy Halinka odeszła by zająć swą rubież za barem.

Nalałem nam wódki. Może jeszcze uratuję ten wieczór…

– Chciałem atrakcyjny męski zawód, to mam. Generalnie nie narzekam. Ważne, że kasa wpływa na konto co miesiąc. Jest za co egzystować – spojrzałem się na niego i z satysfakcją zauważyłem, że oczy zaszkliły mu się po łyku wódki. Amator – Zastanawia mnie tylko to skąd wiesz gdzie pracuję…A może to tylko blef? I tak właściwie to nic nie wiesz?

– Wiem, czym się pan zajmuje. Właściwie wiem o panu prawie wszystko. Syn oficera LWP, harcerz – spojrzał wymownie na pustą szklankę w mojej dłoni – matura, po maturze zgłosił się pan na ochotnika do wojska. Był pan spadochroniarzem. Parę nagan jednak zdecydowanie więcej pochwał i szybkie awanse. Służba trwa aż 7 lat , był pan w Bośni i na szkoleniu specjalnym w Stanach, potem kontrakt się kończy. Krótki epizod jako wykidajło w warszawskich klubach i wreszcie 10 lat temu w 1996 roku trafia pan do Urzędu Ochrony Państwa. Po roku służby odchodzi od pana dziewczyna, rodzice nie akceptują pana pracy. Po trzech latach zaczynają się problemy. Ma pan niewyparzony język. Potem chorążówka, kurs oficerski i błyskotliwa kariera w Zarządzie Ekonomicznych Interesów Państwa. Naraził się pan wtedy wielu ludziom. Ale był pan za dobry, albo inaczej mówiąc za bardzo niebezpieczny by pana zwolnić. Zabójstwo nie wchodziło w grę, było o pana sukcesach za głośno. To również spowodowało to, że nie mógł pan nadal pracować operacyjnie. To i oczywiście sprawa z ministrem….– Hiszpan przerwał. – Widzę, że jest pan nieco zaskoczony?

 

Nieco? Byłem kurewsko zaskoczony. Ktoś mnie sprzedał. Kurrrrrrwa mać! Sięgnąłem po papierosa. Zapaliłem. Dym zadrapał mnie w gardle i zaniosłem się kaszlem. Siląc się na spokój zapytałem:

– Coś jeszcze?

Hiszpan uśmiechnął się.

– No, jest jeszcze parę ciekwaych spraw, o których chyba wie niewiele osób. Na przykład pana emocjonujące wakacje w 1998 roku. Zwiedzał pan Kolumbię. W towarzystwie kilku kolegów z pewnej brytyjskiej firmy – Executive Outcome. Zdaje się, że kilku z pańskich znajomych nie wróciło z wycieczki. Pan natomiast świetnie się bawił, jak podejrzewam. Zawsze marzył pan o wycieczce do dżungli…

Zbladłem. Poczułem niepokój. O moim wyjeździe do Kolumbii nie słyszał nikt, oprócz kilku zaufanych kumpli. Im ufam na full. Ta informacja mogła nieźle zatruć mi życie. Wyjazd ten miał mi pomóc stanąć na nogi. Potrzebowałem kasy na mieszkanie. W Kolumbii strzelałem do handlarzy narkotyków i do lewackich partyzantów, na zlecenie rządu USA, sponsora Executive Outcome. Było cholernie niebezpiecznie ale byłem tam w siódmym niebie. Proste zasady, towarzysze broni i dreszcz niezdrowych emocji, kop adrenaliny podczas walki. To było piękne. Ale skąd ten gość o tym może wiedzieć?

Hiszpan przyglądał mi się paląc jakiegoś papierosa bez filtra. Smród dymu sugerował, że tytoń, który wciśnięto w bibułę rósł jeszcze kilka lat temu w okolicach Czernobyla.

– Koniec końców, zdeptał pan za dużo odcisków panie poruczniku Kraus i dlatego wylądował pan na bocznym torze…

Skrzywiłem się.

– Ja nie depczę po odciskach. Ja walę prosto w ryj….. – zaśmiałem się. Znałem ten tekst z jakiegoś filmu. Był piękny w swej prostocie. Przełknąłem kolejną porcję wódki, wznosząc toast do Hiszpana…

– E viva muchacho!

– Przepraszam, nie rozumiem – Hiszpan uniósł brwi

– Nieważne – uśmiechnąłem się – teraz gadaj o co ci chodzi, kto cię nasłał i tak dalej. Masz trzy minuty.Potem jeśli nie będę usatysfakcjonowany twą odpowiedzią, wyjdziemy na zewnątrz a tam cię wyfiletuję – wyciągnąłem nóż , tak, ten od jabłek i położyłem go na stole. – I nie myśl, że ktoś tu stanie w twojej obronie. Nikt cię tu nie zna. Ja tu żyję. Ludzie mnie tu lubią.

Hiszpan nie przejął się zbytnio. Łyknął potężny haust wódki z niezbyt czystej szklanki , zaciągnął się papierosem i zaczął mówić.

– Czy satysfakcjonuje pana praca? To czym się pan teraz zajmuje, panie poruczniku?

Spojrzałem znacząco na zegarek.

– Założę się, że nie. Nienawidzi pan tego czym przyszło się panu obecnie zajmować. – kontynuował Hiszpan – A co by się stało, jeśli dałbym panu wskazówkę, która sprawiłaby , że robota znów miała by dla pana sens? By te setki teczek, które spoczywają właśnie teraz w pańskiej szafie w Fabryce, zamiast kojarzyć się z beznadziejną fantastyką, złudnymi marzeniami i zbiorem nic nie wartych legend, stały się Sezamem Alibaby? – uśmiechnął się pod wąsem, a ja nadal nic nie rozumiałem. Obecnie zastanawiałem się co on jeszcze o mnie wie…

Spojrzałem ponownie na zegarek. Hiszpan pokręcił głową z dezaprobatą.

– Czas to rzecz względna panie poruczniku. Mój pryncypał, którego tożsamość pozostanie na razie tajemnicą, zadecydował, że będzie pan w stanie i, że jest pan godzien by spełnić jego marzenia. Niespełnione marzenia. Jest on, można powiedzieć, pewnego rodzaju filantropem. Pan bez wątpienia jest osobą na zakręcie życia, osobą w potrzebie. Mój Pan, postanowił panu pomóc.

– Jasne – uśmiechnąłem się krzywo – A ten twój Pan, tak zupełnie przypadkiem lubi balet, zbiera znaczki i podróżuje do Tajlandii polować na chłopców? Tak wygląda w tych czasach filantropia…

– Panie poruczniku – przerwał Hiszpan – Mój Pan kazał to panu przekazać – wyciągnął ręke z jakąś kopertą.

– Nie tutaj – rozejrzałem się dyskretnie wokół – jeszcze pomyślę, że to prowokacja a ty jesteś z Inspektoratu Wewnętrznego. Wtedy naprawdę się pogniewam….-spojrzałem na Hiszpana -Wiesz o tym, że jak mnie wrabiasz…

– Nie wrabiam – cofnął rękę z kopertą i schował ją w kieszeni bluzy.

– Dobra, jeśli tyle o mnie wiesz, spotkajmy się jutro o dziewiątej. Łosiowe Błota. Za figurką. Jak mnie znasz, to wiesz gdzie to jest.

Wstałem od stolika. Spojrzałem w kierunku bufetu.

– Ten pan płaci, pani Halinko – wskazałem na Hiszpana – Obiecał kolejkę dla wszystkich i stówę napiwku.

Głośny aplauz chłopaków odprowadził mnie do wyjścia. Hiszpan siedział przy stoliku, uśmiechając się zagadkowo.

 

Wyszedłem z knajpy i wsiadłem do samochodu. Ruszyłem z piskiem opon i pojechałem skręcając zaraz w ulicę Sokołowską. Zaparkowałem kawałek dalej i chwilę później przesadziłem płot kościoła św. Wojciecha. Podszedłem do kapliczki przed kościołem i stanąłem w krzakach przy ogrodzeniu. Stąd dobrze widziałem wyjście z knajpy. Zapaliłem papierosa kryjąc żar w zwiniętej dłoni. Czekałem.

Hiszpan wyszedł jakieś dziesięc minut później, żegnany wylewnie przez kilku bywalców lokalu. Zgadłem, że jednak postawił kolejkę chłopakom. Podszedł do ulicy i rozejrzał się. Wyciągnął z kieszeni papierosa i zapalił. Na coś czekał. W głowie szumiała mi wypita wódka i byłem zmęczony dniem ale jestem pewien, że byłem dobrze ukryty, cichy i niewidoczny. Jednak Hiszpan w pewnym momencie spojżał się dokładnie w moim kieunku i jak mi się zdawało, uśmiechnął się. Zamarłem, by pozostać niezauważonym. Hiszpan pstryknął niedopałek pod nogi i odwrócił się do mnie plecami. Naciągnął na głowę kaptur bluzy zniknął. Dosłownie. Rozpłynął się w powietrzu. Ja poczułem jak miękną mi nogi i runąłem na ziemię. Zemdlałem.

 

Do domu wróciłem grubo po północy. Wziąłem szybki prysznic i uwaliłem się na materacu myśląc intensywnie o moim nowym znajomym. Jak on to kurwa zrobił? A raczej czy to zrobił?

„Ja pierdzielę, trzeba ograniczyć chlanie" pomyślałem i niemal natychmiast zasnąłem.

 

Koniec

Komentarze

"Trochę oszukiwałem ale zagarek jest ładny..."- i spacja po wielokropku.
"miły wieczór w doborowm towarzystwie."
Jak niemal każdy początkujący twórcza nadużywasz wielokropków. Ja z tym walczę:).
Nie kapuje. Gościół mógł wyjść z bronią za pazuchą, ale i tak go sprawdzali? Poza tym w biurach to prędzej można by się spodziewać bramki.
No żesz tere-fere, na co tyle wielokropków!
Rażą trochę literackie IMO gafy, takie jak bezensownie przedłużone "Piiiiiiii", "zrzuciłem nogi z krzesła"(brzmi jakby je wypchnął rękoma), "dopchnąłem", "ucholem" (chodzi o szpicla?)
Nie wiem, jakoś klimat mi nie pasuje. Jak dla mnie to kolejne opowiadanie w stylu "popatrzcie jak zarąbiście twardego i cynicznego bohatera wykreowałem. Buhahaha!"
Ale tak nawiasem mówiąc, to ostatnio jedne z nielicznych tekstów, co do których nie mogłem przyczepić się do przecinków.
Dobra, powiem szczerze- ja czytać kolejnych części nie będę. Nie chce mi sie, nie wciągnąłeś mnie. Nie wiem, czy się opłaca. To zależy od tego, jak dalej rozwiniesz fabułę.
Aha- i skąd polski spadochroniarz w Bośni?
Z poważaniem
Lassar


Dosyć zgrabnie napisane i nie licząc drobnych błedow zdania, jak dla mnie, poprawne i układaja się w jakiś tam ciąg ale...
Nic z tego na razie nie wynika. Gdybyś pociągnął opowieść choćby do momentu zawiązania wątku albo chociaż coś zasugerował. A skończyłeś przedstawiając tylko bohatera. Jesli możesz to napisz ze dwa, trzy zdania w komentarzach jaki masz pomysł - to może zachęci do czytania kolejnych części :)

Dzięki za komentarz. Parę wyjaśnień (choć jeśli trzeba wyjaśnia to znaczy, że coś z mej strony nie zapracowało ;)

- literówki poprawiam

- z wielokropkami też walczę. Nie wychodzi... :))))

- bohatera sprawdzali przy wyjściu z gmachu ABW, pod kątem wynoszenia dokumentów oznaczonych klauzulą tajności. Tak się ponoć robi. A przynajmniej powinno się tak robić.

- uchol, to szpicel

Jedno mnie tylko zabolało :) "i skąd polski spadochroniarz w Bośni?" - żołnierze 6BDSz służyli w czasie misji pokojowej w Bośni i Hercegowinie przez kilka lat od połowy lat 90-tych.

Już się kajam, kajam. Zrobiłem krótki skrót myślowy Bośnia- wojna, a nie pomyślałem o misji rozjemczej. Hmm... a co do tych dokumentów- wykrywaczem metali ich szukali?

Dokładnie brzmiało to Bośnia-spadochroniarz-desant powietrzny- wojna. Jeszcze to mnie zmyliło.

Znajdzie się co nieco do poprawienia w tym tekście, ale nie o to chodzi.
Mam pewną wątpliwość co do Krausa. Jak długo można systematycznie chlać, żeby jeszcze pozostać w pełni  sprawnym fizycznie i umysłowo?
Poza tym podejrzewam, iż rozszyfrowałem Hiszpana i z grubsza naszkicowałem możliwy ciąg dalszy.*)  Ale tym się nie przejmuj --- pisz.

 *) jeśli mylę się zasadniczo, pzyznam się.

he he @AdamKB: U mnie w Uczelni jest taki jeden kolo, który garuje odkąd się zatrudnilem (a bedzie juz z 8 lat) niemalże codziennie. Ma czerwony nos ale gość spoko - cały czas umysł pracuje :D  

Nieźle napisane. Mnie zaciekawiłeś. Z chęcią przeczytam ciąg dalszy.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka