- Opowiadanie: 3unikat - Wezuwiusz: Warsztaty (5)

Wezuwiusz: Warsztaty (5)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wezuwiusz: Warsztaty (5)

Jak każde popołudnie i to Wezuwiusz wraz z Ziemowitem spędzali przy herbacie. Czarodziej, paląc swoją fajkę nabitą przeróżnymi ziołami, sprawiał, iż powietrze w izbie nabierało siwej, mętnej konsystencji. Ziemowit spoglądał natomiast za okno, gdy nagle pojawiła się w nim zajęcza głowa.

– Widziałeś to?! – wrzasnął chłopak.

– Co?

– No tam, za oknem! – Ziemowit wskazał palcem na szybę. – Zając!

– Bredzisz, chłopcze, bredzisz! – powiedział Wezuwiusz spojrzawszy za okno i nie zobaczywszy tam niczego poza świerkiem zasadzonym przed domem.

– Znów! Nie widziałeś?! No zając jak żyw!

– Ziemowicie. – Wezuwiusz zaciągnął się ziołową mieszanką. – Jeśli jeszcze raz będziesz próbował mi wmówić, że widzisz jakiegoś zwierza za oknem, to przysięgam, będziesz pierwszym człowiekiem, który zapali fajkę zadkiem.

Czując, że Wezuwiusz jest gotów spełnić swoją groźbę, Ziemowit wyszedł na zewnątrz upolować zająca. Po chwili wrócił do pomieszczenia, trzymając w rękach futrzaka.

– I co? Nadal mi nie wierzysz? – Spytał.

– Ziemowicie. Nie widziałeś zająca, tylko posłańca. Dlaczego nie mówiłeś, że poczta przyszła?

Wezuwiusz podszedł do chłopaka, zabrał zwierzę i położył je na biurku. Czarodziej pogrzebał przy zajęczym uchu i po chwili wyciągnął z niego zalakowany zwój papieru. Mag zerwał pieczęć i czytał:

 

NACZELNA RADA AKADEMICKA MA ZASZCZYT ZAPROSIĆ JEGO CZARODZIEJSKOŚĆ WEZUWIUSZA NA WARSZTATY, KTÓRYCH TEMATEM PRZEWODNIM BĘDZIE: „ROZPOZNANIE ORAZ ANIHILACJA MAŁYCH I WREDNYCH STWORKÓW”

 

– Ach, byłbym zapomniał… – Wezuwiusz spojrzał na podskakującego niecierpliwie zająca i zgniótł dłonią jego ogonek tak mocno, by odcisnąć w nim pięść. – Potwierdzenie odbioru!

 

***

 

Renoma Wezuwiusza wśród innych magów była adekwatna do jego czarodziejskich zdolności – znaczy była po prostu kiepska. Mimo iż jego znajomi po fachu potrafiliby unicestwić go jednym machnięciem różdżki, to w kontaktach z nim woleli zachować dystans. Trudno było bowiem przewidzieć, czy Wezuwiusz znowuż czegoś nie wywinie.

– Sahim ekri! – przywitał się Wezuwiusz ze zgromadzonymi w audytorium, próbując zrobić na nich dobre wrażenie. Pozdrowienie to pochodziło ze starego języka czarodziejów, który wykładany był przez cały okres nauki Sztuk Magicznych. Był to też jedyny zwrot, jaki Wezuwiusz zdołał przyswoić po siedmiu latach kształcenia. Języki, jak każda inna dziedzina wykładana w Akademii, nie były jego konikiem.

– Sahim ekri, enta salum dek endini? – odpowiedział na powitanie jeden z zasiadających w sali czarodziejów.

– Eee… – Wezuwiusz wyraźnie spąsowiał. – Dziękuję, wszyscy zdrowi.

Ciche, tłumione śmiechy utwierdziły czarodzieja w przekonaniu, że nie zrozumiał pytania, które przed chwilą było mu zadane, a znając niechęć czarodziejów do śmiechu, jego odpowiedź musiała być niezwykle głupia.

Chichot ustał jednak po chwili, albowiem do audytorium wszedł bardzo niski, przysadzisty, wręcz spasiony czarodziej. Ubrany był w długi płaszcz o czarnym kolorze, na którym wyszyty był żółty trójkąt znajdujący się na wysokości piersi. Był to symbol kadry nauczycielskiej, a zarazem dowód na niezwykłe zdolności tego czarownika. Czarnowór – Wezuwiusz poznał od razu belfra, którego specjalizacją była typologia i onomastyka stworów wszelakich. Nieoficjalnie jednak mówiło się o drugiej dziedzinie, w której bakałarz ten wręcz brylował, a mianowicie – poniżanie i dręczenie Wezuwiusza, któremu zresztą właśnie przechodziły ciarki po plecach.

– Wezuwiuszu Ciemny – Czarnowór rozpoznał od razu swojego ulubieńca. – Po cóż tu przybyłeś? Zdaje się, że ostatecznie wybłagałeś u mnie zaliczenie.

Siedzący z tyłu sali, jak zawsze zresztą, czarodziej wstał. Po czole ciekły mu krople potu, które niczym wodospad upadały na podłogę, robiąc wokół Wezuwiusza coraz to większą kałużę. Po co przybył na warsztaty? Nie wiedział sam, ale już teraz zdążył pożałować swojej decyzji.

– Wezuwiuszu, słyszysz mnie? – Czarnowór nie odpuszczał.

– Słyszę. – odpowiedział krótko.

– Cóż ciebie tutaj sprowadza zatem? Bo chyba nie pęd ku wiedzy?

Na auli panowała cisza, którą Czarnowór przerywał, rytmicznie uderzając palcami o mównicę. Wezuwiusz spojrzał na siedzących wokół niego czarodziejów i czuł, jak narasta w nim złość. Teraz, albo nigdy, nie może mi przecież nic zrobić – pomyślał.

– Cóż mnie sprowadza pyta szanowny pan profesor… Byłem po prostu ciekaw, czy może dowiedział się pan już do czego służy dupa. No ale sądząc po pańskiej masie, pan nadal zatrzymuje wszystko w sobie.

 

***

 

Dziesięcioletni zakaz zbliżania się do budynków Akademii nie zmartwił Wezuwiusza. Nie będzie musiał przynajmniej przyjeżdżać lub wymyślać wymówek, dlaczego akurat nie może się zjawić na tym, czy innym sympozjum. O wiele bardziej przeraził go Czernowór, który zdążył jeszcze wykrzyczeć groźbę zemsty, nim wyciągnęli go z auli, ratując w ten sposób Wezuwiuszowi życie.

Droga do wioski przebiegła czarodziejowi spokojnie. Zwiększyło to zresztą jego obawy co do tego, co może zastać w domu. Z lekkim lękiem nadusił zatem klamkę i wszedł do środka. Zdziwiony zastał Ziemowita siedzącego na wysokiej prawie do sufitu szafie i odganiającego miotłą jakiegoś dziwnego, nieznanego Wezuwiuszowi stwora. Ten niewielki, kulisty dziwoląg bez rąk posiadał olbrzymią wręcz szczękę, która pokrywała prawie połowę jego ciała i wypełniona była drobnymi, acz ostrymi kłami.

Czarodziej rozejrzał się po pokoju i czegoś mu brakowało. Biurka! W miejscu, gdzie jeszcze do niedawna stał ten mebel, znajdował się teraz mały stos trocin. Wezuwiusz podbiegł do małej komody ustawionej w rogu izby i wyciągnął z niej różdżkę Ziemowita, którą wskazał na stworzenie. Czarodziej wykrzyczał wszystkie znane mu zaklęcia, co zajęło mu swoją drogą niewiele ponad dwie sekundy, z racji iż znał ich przecież niewiele.

Stwór nadął się niczym balon tak, że jego malutkie oczy sprawiały wrażenie, jakby miały eksplodować. Wezuwiusz podszedł do niego spokojnie i uszczypnął. Ze stworzenia zaczęło uciekać powietrze, sprawiając, że fruwało ono pod sufitem dobrą minutę, by ostatecznie zniknąć.

– Co ty mu zrobiłeś? – spytał przerażony Ziemowit, gramoląc się z szafy.

– Nie wiem. Teleportowałem, czy coś?

 

***

 

Gdy zmęczony wykładem Czarnowór wrócił do swojego niewielkiego pokoju wszystko, co zobaczył, to pięć kupek trocin i mały potworek szczerzący się swoimi małymi kłami.

Koniec

Komentarze

Kurcze, sam nie wiem... Ciężko się pisało coś... :|

Lekko się za to czyta:). Myslę, że podtrzymałeś poziom swojego cyklu o Wezuwiuszu...nie zanudziłem się.  Przyznaję, że porywajaca  historia to może nie jest, ale jak najbardziej do przeczytania. Chciałbym zwrócić  uwagę na jedno słowo:
Trudno było bowiem przewidzieć, czy Wezuwiusz znowuż czegoś nie wywinie.
Wiem, że napisałes ten wyraz celowo, lecz mnie on nie przekonuje. Można przecież użyć tylu innych określeń...Pozdrawiam.

Mastiff

Coraz bardziej mi się podoba :D Wezuwiusz może i jest magicznym leszczem, ale jaja to on ma ;)

Czy będzie nietaktem, jeśli powiem po prostu - FAJNE!

Kolejna dobra część o przygodach bohaterów.

Nowa Fantastyka