- Opowiadanie: Lubenau - Dziadek

Dziadek

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dziadek

Kolumna wojska poruszała się powoli. Jesień rozmiękczyła i tak kiepskie drogi, zacinając ostrym, zimnym deszczem. Koła ciężarówek i gąsienice transporterów oblepione były kleistą, brązową gliną, wymieszaną z liśćmi.

„Złota polska jesień?” pomyślał feldfebel Jurgen Straub i splunął przez okno pojazdu. Ślina spłynęła po ubłoconym bocznym lusterku.

Nie lubił Polski. Nienawidził tego kraju od momentu w którym jego stopa w podkutym bucie stanęła na tej ziemi we wrześniu. Wpajano im, że to będzie bułka z masłem a już w czasie pierwszego tygodnia stracił trzech ludzi z drużyny. Minął miesiąc i wcale nie było łatwiej. Co z tego, że bombardowali Warszawę, że Sowieci zgnietli Polaków od wschodu, skoro wciąż ktoś do nich strzelał. Najczęściej celnie.

Pojazd wpadł w koleinę i zaczął sunąć niemal bokiem. Kierowca zamiast zdjąć nogę z gazu , wcisnął pedał w podłogę. Straub poczuł , że w coś uderzają. Walnął głową o drzwi kabiny. Silnik kaszlnął i stanął.

– Przepraszam Herr Feldfebel – młody kierowca spojrzał zmieszany na podoficera – koleiny…

– Zamknij się – Straub przerwał mu suchym tonem i wysiadł z szoferki.

Po chwili stał po kolana w rozjeżdżonym błocku. Gdy zrobił krok, by wyjść na pobocze, buty cmoknęły w glinie jak gdyby chciały go wciągnąć ale zdołał się utrzymać na nogach. Stanął na wysokim poboczu i spojrzał krytycznie na samochód. Ciężarówka stała bokiem, przechylona na jedną stronę. Jedno z kół było bez wątpienia urwane. Z budy ciężarówki zaczęli wyglądać zaciekawieni żołnierze. Ktoś klął głośno. Na drodze zaczął się tworzyć zator…

Straub rozejrzał się dookoła. Ciemny las , prawie zupełnie ogołoconych z liści drzew nie wyglądał zachęcająco. Zerknął na zegarek. Do zachodu jeszcze kilka godzin…

– Pluton z wozu!!!!!- krzyknął do żołnierzy i prawie w tym samym momencie trzydziestu chłopa wysypało się z ciężarówki. Miła odmiana w nużącej podróży przez Polskę.

Straub przywołał ręką Heinza Millera, starego szewca z Dortmundu. Znali się jeszcze sprzed wojny.

– Heini, weź kilku ludzi i spróbujcie ściągnąć tego grata z drogi, do lasu. Inaczej pan porucznik Fahrenwirst raczy nas straszliwie opierdolić. – Jurgen Straub wyciągnął mapnik , przetarł rękawem i rozłożył. Przez chwilę wpatrywał się w mapę – Dywizja rozciągnęła się na jakieś 30 kilometrów – popatrzył na Heinza – nic się chyba nie stanie jak się nieco spóźnimy na bitwę, prawda Heini? – mrugnął znacząco.

– Nie miałbym nic przeciwko temu, by wogóle spóźnić się na wojnę….– Miller westchnął – Nie na moje lata ta cała wojaczka. – dodał i gwizdnął w kierunku żołnierzy kręcących się w błocie przy ciężarówce. – Chłopaki, trzeba wyciągnąć tego grata. Musimy odblokować trakt.

Minęły blisko dwie godziny, zanim przy pomocy lin i wozu technicznego batalionu, udało się ściągnąć ciężarówkę na pobocze, pomiędzy drzewa. W drodze pozostała wielka błotna wyrwa, w którą narzucili naścinanych gałęzi.

Pluton feldfebla Strauba, trzydziestu żołnierzy, przeważnie prostych, pochodzących z ludu młodych chłopców, odpoczywał przy drodze. Odblokowany trakt zapełnił się ponownie ciężkim sprzętem 13 Dywizji Zmotoryzowanej. Żołnierze z przejeżdżającej kolumny z zazdrością spoglądali na rozłożony na poboczu pluton. Pojawiły się ogniska, parowała woda w kociołkach, buty oskrobane z gliny suszyły się przy ogniu.

Heinz siedział na plecaku krytycznie spoglądając na swe świeżo wyczyszczone buty.

– Rozumiesz no, Jurgen? Fuhrer wysłał nas na podbój dzikich słowiańskich plemion. Prawda?

Dzikich, znaczy złożonych z dzikusów, prawda? – spojrzał na Strauba, który odpalał właśnie swą fajkę, cmokając z wprawą. – A pamiętasz tych dzikusów z wtorku? Pamiętasz, Jurgen? – ciągnął Heinz .

– Pamiętam, Heini – feldfebel wydmuchał aromatyczny dym – Kawalerzyści. Odważni ale głupi. Nie żyją.

– Mniejsza z tym – Miller spojrzał się w ciemniejące niebo– ale jakie te dzikusy miały buty!!!! Kurrrrrrrwa, w kwestii butów to my na tej wojnie jesteśmy dzikusami. Zobacz – wstał wyciągając nogi w stronę feldfebla – miesiąc wojny a mnie już paluch z boku chce wyskoczyć. Skóra może i dobra, ale na torebkę paniusi, nie na żołnierskiego buta. Następnym razem nie będę się opieprzał, trupom buty nie potrzebne, szczególnie takie cudne.

 

Szybko zapadł zmierzch i las rozciągający się wokół zaczął niepokoić Strauba. Polecił rozstawić czujki i zarządził wygaszenie wszystkich ognisk poza jednym. Goniec wysłany na czoło kolumny jeszcze nie wrócił ale feldfebel wcale nie był z tego powodu zmartwiony. Nie śpieszyło mu się do wojaczki.

Przy ognisku przycupnęło kilku żołnierzy. Hełmy zastąpiły im stołki, nogi skrzyżowali po turecku. Kilku ogrzewało dłonie ciepłem syczącego ogniska.

Jurgen Straub półleżał wyciągnięty na rozłożonej plandece z ciężarówki, opierał się o plecak. Cmokając z cybucha fajki rozejrzał się po twarzach swoich żołnierzy.

„Większość to jeszcze chłopcy” pomyślał

– No i jak wam się podoba na wojnie? – zagaił

Kilku sięgnęło nerwowo do kieszeni w poszukiwaniu papierosów, kilku zapatrzyło się w ogień. Strzelec Gruber, młody wychowanek domu dziecka spod Aachen, splunął w żar i spojrzał się na feldfebla.

– Mi się podoba, choć uważam, że zbyt wolno poruszamy się do przodu. Niemiecki Wehrmacht przy całej swojej przewadze technologicznej….

– … może obyć się bez Strzelca Grubera – wtrącił się szewc Miller – mam rację Jurgen?

Straub spojrzał się na kumpla.

– Heini, za sianie defetyzmu i podkopywanie morale zaraz cię każę rozstrzelać – powiedział powoli tłumiąc wesołość.

Miller zaśmiał się głośno,

– Strzel se z dupy Jurgen!!!!! – krzyknął.

Straub pierdnął w tym momencie głośno, co wywołało salwę śmiechu wśród żołnierzy. Śmiali się wszyscy prócz strzelca Grubera. Siedział zakłopotany i zaniepokojony tak nieprofesjonalną postawą kolegów z plutonu. W końcu to wojna…

 

 

– Stój!!! Stój , kto idzie!!!! – to krzyknął ktoś ze wschodniej czujki.

Siedzący przy ognisku chwycili za broń nasłuchując. Straub zerwał się z posłania , nałożył hełm i podbiegł w kierunku alarmu przeładowując po drodze swojego mausera.

-Stój!!! – rozległo się ponownie. Straub poznał głos Wittenberga, młokosa z Berlina. Głos drżał.

– Przecie stoję!!!- rozległo się z ciemności. Ktoś wołał po niemiecku z dziwnym akcentem. – Opuśćcie karabina panie kameradzie!!! Do starszego chcecie strzelać? Mało to młodych żołnierzyków macie do strzelania? Dziadka wam się ubić zachciewa?

Feldfebel dobiegł do Witenberga, poklepał go uspokajająco po plecach.

– Opuść broń Willi – powiedział i spojrzał w głąb lasu. W ciemnościach zamajaczyła mu jakaś jaśniejsza plama.

– Wychodźcie no, dziadku!!! – krzyknął – Powoli i z łapami w górze!!!!

Przez chwilę nikt nie odpowiadał. Wydało mu się, że plama nieznacznie się poruszyła.

– Panie oficerze!!! – dobiegło z gęstwiny – Powoli to ja i tak chodzę ale łapów w górę nie podniese bo wałówkę dźwigam!!! Żarcie znaczy się, Wiecie, wurst, szpek, chliba trochę i picie ma się rozumieć.

W krzakach coś zaszeleściło i po chwili z lasu wyczłapała pochylona postać. Pojawiła się zupełnie nie tam gdzie spodziewał się Straub. Nieco zaniepokojony zerknął na majaczącą wcześniej wśród drzew plamę lecz tym razem nic już nie dostrzegł. Spojrzał na zbliżającego się intruza..

Chłop skrzywił się, mrużąc oczy przed światłem latarki. Był niewysoki, żylasty, ubrany w lnianą koszulę i ciemne płócienne portki. Był stary. Ramiona okrywał mu krótki kożuszek swym wyglądem sugerujący, że nie opuszczał pleców właściciela od dawna. Od bardzo dawna. Na nogach Dziadka z pewnym zdziwieniem Straub zauważył piękne oficerki. Te natomiast wyglądały, jak gdyby wyszły chwilę temu spod rąk ordynansa. Wprost błyszczały.

Dziadek zatrzymał się. W obu rękach trzymał wiklinowe kosze. Kosze ciążyły mu wyraźnie.

– Panie generale – jęknął Dziadek – każcie z łaski swojej to ode mnie wziąć.

Do chłopa podszedł wciąż przestraszony Wittenberg, zajrzał do koszy.

– Jedzenie, Herr Feldfebel – zameldował

Straub popatrzył na przybysza w zamyśleniu. Dziadek uśmiechnął się, błyskając zębami. Kilkoma.

– Zapraszam do ogniska – Straub wziął od Dziadka wałówkę i podał ją Wittenbergowi. Wskazał staremu majaczące pomiędzy drzewami ognisko i puścił go przodem.

Dziadek szedł kołysząc się na boki, masował przedramiona. I gadał.

– ….i zobaczyłem ogniska, więc myślę sobie, że albo nasze albo Niemce. Ale wojak to wojak – zjeść musi. Na wojnie każdemu źle, od dawna tak było, jest i będzie. Na wieki wieków – Dziadek splunął – Bo mnie to wszystko jedno, o co te wojne Pan Hitler wywołali. Nam chłopom prostym, to wszystko jedno czy pod germańskim, czy pod naszym sanacyjnym butem będziem….

Żołnierze siedzący wokół ognia spoglądali ciekawie na gościa. Dziadek zatarł dłonie prawie wkładając je w strzelające płomienie a następnie ciężko usiadł na rozłożonej plandece. Głośno przy tym pierdnął.

– Przepraszam panów żołnierzy, ale fasoli żem się dziś najadł a jako, że stare flaki u mnie jak widzicie, to i wiatry niemożebnie męczą. – Dziadek rozejrzał się wokół i zobaczywszy Wittenberga stojącego z koszami, kiwnął na niego ręką – Na, dawaj no młokosie. Kameraden twoi pożywić i popić by chcieli. Dobrze mówię?

Twarze oświetlone płomieniami ogniska rozpromieniły się, gdy z koszy wysypano, kiełbasę przednią wędzoną, ser kozi, świeży chleb i inne specjały a wojsko niemal uniosło się w powietrze z zachwytu gdy dziad wyciągnął pięć zielonkawych butelek pachnących samogonem.

– Sam robiłem – pokraśniał Dziadek – dobry, nie chrzczony, leśny specyjał. Dajcie no jakie kubki. Z okazji spotkania nie wypada z gwinta ciągnąć.

Straub stał poza kręgiem światła i patrzył jak jego żołnierze rozpoczynają ucztę. Znikła gdzieś ich nieufność do niespodziewanego gościa, ich zmęczenie uleciało w noc.

„Wyglądają jak chłopcy z Hitlerjugend na biwaku”, pomyślał i zawrócił w kierunku mrocznego lasu. Nie uśmiechało mu się spędzać nocy w takim miejscu i już prawie miał sobie za złe, że sprowokował ten przymusowy biwak. Las otaczający obozowisko wzbudzał w nim nieokreślony niepokój. Straub pomyślał, że bałby się wejść samemu w tę nieznaną ciemność. Tak jak się bał ciemności, gdy był małym chłopcem. Stał przez kilka minut wśród drzew nasłuchując, lecz nie usłyszał i nie zobaczył niczego niepokojącego. Od strony ogniska dobiegał go jedynie donośny głos Dziadka i śmiech żołnierzy. Straub splunął pod nogi.

„Nie ma co szukać duchów, tam gdzie ich nie ma” pomyślał i raźnym krokiem poszedł na obchód. Sprawdził wystawione posterunki, wydał kilka nieistotnych rozkazów i wrócił do ogniska. Po chwili, siedział obok Dziadka racząc się wyśmienitym bimbrem, od którego zapierało dech w piersiach. Zmartwienia i niespokojne myśli uciekły gdzieś w noc.

Straub zauważył, że starzec zdołał już wypić prawie pół butelki bimbru i zdążył zaciekawić swymi opowieściami wszystkich siedzących przy ogniu. Żołnierze chłonęli każde jego słowo, spragnieni wieści z frontu, ciekawi jak widzą wojnę Polacy. Dziadkowi wyraźnie podobała się rola gwiazdy wieczoru. Gdy tak opowiadał, popijając samogon, wyglądał jak natchniony kaznodzieja. Straub łyknął swoją porcję wódki i zaczął słuchać.

-…ze dwa dni temu. Ubieżali na wschód ale po co, to ja nie wiem, przecie tam Sowiety już porządki robio – stary zagryzł kiełbasą i popił tęgi łyk samogonu z kubka – Jeden taki młody ledwo dychał – raniony był ciężko, musi w bitwie co dzień wcześniej za folwarkiem była. I jak szłem na drugi dzień do lasu, to znalazłem go przy drodze. Nieboszczyk już był. I te buty – stary klepnął się po cholewie wyglansowanych oficerek – ja żem wziął. Kawaleryjski but piękny i mocny. Po co takie piękne buty truposzowi?

Miller, szewc z Dortmundu spojrzał się znacząco na Strauba.

– A nie mówiłem, Jurgen? Trupom nie grzech buty wziąć, jeszcze takie buty.

Dziadek spojrzał na Millera.

– Nie grzech a nawet nagroda w niebie przyobiecana za to, że grzechu nie uczyniono. No bo to grzechem jest przecie by praca szewca poszła na marne…

Heinz Miller uniósł kubek z gorzałką.

– Lubię cię za to chłopie – i przepił do gościa.

Dziadek łyknął i chuchnął potężnie. Miller przysunął się bliżej do niego przystawiając swój ubłocony kamasz do błyszczących oficerek chłopa.

– A co ty na to druhu miły, by zamienić się ze mną na buciki? Wy człek zacny…

Dziadek zaśmiał się głośno i spojrzał się na Millera zamyślony.

-Ja by chętnie panie żołnierz ale panu i tak nic po butach – rzekł powoli.

– Jak to? – Miller uniósł brwi.

Dziadek przyglądał mu się przez chwilę, mrucząc coś pod nosem. Rozmowy przy ognisku ucichły. Stary zmrużył oczy i wnet rozpromienił się.

– No tak, tak jak mi się wydawało. Wy tych butów nie będziecie niebawem potrzebowali panie Miller. Żadnych butów. Za dwie niedziele nogi wy stracicie. Obie. Lewą od kolana , a prawą o tu wam obetnie – Dziadek klepnął Heinza w udo. I sięgnął do koszyka po kawałek sera.

Przy ognisku zapanowała cisza. Żołnierze patrzyli po sobie ponurym wzrokiem. Któryś szepnął coś ze złością.

Heinz zaśmiał się nerwowo, był blady.

– Co ty za głupoty wygadujesz starcze!?! – spojrzał się na Strauba szukając pomocy – Co on gada, Jurgen?

Straub wyjął kubek z samogonem z ręki Dziadka. Spojrzał mu się w oczy.

– No właśnie, co ty wygadujesz, człowieku? Takich rzeczy się nie mówi. Szczególnie żołnierzowi na wojnie.

Stary nie wyglądał na zmieszanego. Spojrzał tęsknie na odebrany mu napitek. Westchnął.

– No, głupoty czy nie głupoty, ja tam swoje wiem. Patrzę na rzekę i wiem czy i kiedy wyleje, patrzę na drzewo i wiem kiedy padnie albo kiedy je zetną. Ha! – uderzył się po kolanie –czasem nawet wiem czy pójdzie na zapałki czy stół z niego będzie, albo inne meble. Zawsze wiedziałem za dużo, i zawsze się sprawdzało. Wiem co się będzie zdarzać na całym świecie aż do 2012 roku.

– A dlaczego do 2012? – Feldefebel uniósł brwi.

– Ano dlatego, że wtedy to właśnie, zostanę zabity. A dokładnie ogłuszony, pozbawiony głowy i spalony – dziadek wyjął kubek z rąk Strauba. Napił się.

Feldfebel odetchnął.

„ To wariat” pomyślał „Niegroźny wariat”

Atmosfera wśród żołnierzy wyraźnie się poprawiła, tu i ówdzie zabrzmiał śmiech, ktoś coś powiedział, ktoś szeptał.

Heinz Miller, doszedł do siebie po nieoczekiwanym proroctwie dotyczącym jego własnych nóg. Wyciągnął z kieszeni tytoń, skręcił grubego, krzywego papierosa. Zapalił od wyciągniętego z ogniska patyka.

– No, to mamy za gościa Nostradamusa we własnej osobie! – powiedział głośno – I co nam powiecie jeszcze panie? – ukłonił się dworsko do gościa.

– Nostradamus to szarlatan – powiedział Dziadek – gówno wiedział a mądrzył się tak, że aż strach. Ja natomiast jak mówię, tak się dzieje. A mam tak od czasu gdy piorun mnie ugodził jak lat pięć miałem. Wtedy to właśnie zacząłem wieszczyć i wróżyć. I się tak sprawdzało, że ze wsi mnie przegnali niewdzięcznicy. Ale dobry człek mnie przygarnął, i jakoś tak żyję sobie…Czasem bieda, czasem bogactwo, raz na wozie, raz pod wozem jak to gadajo.

Jeden z młodych żołnierzy wstawiony już nieco dziadkowym samogonem zapytał:

– A to każdemu możecie powróżyć dziadku? Bo jak tak, to ja chcę wiedzieć co ze mną będzie – żołnierz wyglądał na poważnie zafrasowanego. Siedzący obok niego kolega klepnął go w ramię

– Będzie cię jutro bolał łeb, Hans.

Zaśmieli się wszyscy. Straub zauważył jednak, że Dziadek nie śmieje się, tylko patrzy bacznie na pytającego.

-Hmmmm – dziadek uniósł do czoła sękatą dłoń – Już widzę!!! – krzyknął – Ty się chłopcze nie musisz martwić. Do końca wojny nic ci się nie stanie, a w roku pańskim 1953 ożenisz się z dziewczyną o imieniu Dżeny i będziesz mieszkał na farmie niedaleko Gór Skalistych w Ameryce. Twój syn zostanie nawet kimś ważnym , tam u Jankesów. Umrzesz w dziewięćdziesiątym ósmym na zapalenie płuc.

Żołnierze ryknęli śmiechem a Hans udawał, że kaszle i pada nieżywy na ziemię.

– Dobre, dziadek – powiedział – a po co się znajdę u Amerykanów? Przecież mam swoją farmę w Bawarii? Ja tam nie chcę jechać. Po co mnie to…

– Po co?… Dostaniesz się do niewoli zaraz po tym jak alianty, znaczy nasze, polskie alianty wylądują w Normandii…. To we Francji – Dziadek przymknął na chwilę oczy – a dokładnie 6 czerwca 1944 roku. Będziesz miał szczęście. Nie zginiesz na tej wojnie.

Żołnierze jeden przez drugiego zaczęli się wypytywać ze śmiechem, jakie są ich przyszłe losy a Dziadek cierpliwie starał się wszystkim odpowiedzieć.

– .. ty mój chłopcze nie będziesz miał tyle szczęścia co kolega. Wojnę przeżyjesz ale umrzesz w obozie na wschodzie. U Sowietów – stary zastanowił się – 12 grudnia 1952 roku. O trzynastej szesnaście. Gangrena…. A ty…

Śmiech i rozbawione głosy rozległy się wokoło.

Straub odszedł na chwilę od ogniska sprawdzić posterunki. Dołączył do niego Miller.

– Uwierzyłbyś, Jurgen? – szewc był wyraźnie rozbawiony – gada tak, jak gdyby to była prawda. Może oddamy go do Sztabu Dywizji? Dostaniemy medale !!!

– Może – mruknął feldfebel – zauważyłeś, że powiedział do ciebie po nazwisku, Heini?

Miller zatrzymał się.

– To popularne nazwisko, a poza tym pewnie słyszał, że ktoś mnie tak zawołał – jego głos zabrzmiał niepewnością.

– Nieprawda, Heini. Nikt nie mówi do ciebie po nazwisku. Żaden z chłopaków.

Stali przez chwilę w ciszy. Miller spojrzał się w stronę ogniska. Dziadek wciąż opowiadał. Żołnierze się śmieli. Miller znowu był blady.

Gdy prawie wszyscy już wiedzieli co ich czeka w przyszłości, do ogniska powrócił Straub z Millerem. Szewc patrzył na Dziadka marszcząc brwi. Dziadek półleżał na plandece, opierając się łokciem o plecak. Wyglądał na zadowolonego z siebie.

– Ktoś jeszcze? Ktoś jeszcze chce wiedzieć? – rozejrzał się wokół.

Odpowiedziało mu kilka rozbawionych spojrzeń ale już nikt nie chciał poznać swej „przyszłości”. Żołnierze byli już zmęczeni a alkohol zrobił swoje. Straub odczuł ulgę, nie wiedział dlaczego ale niepokoił się słuchając „przepowiedni” starego. Nie chciał już tego słuchać.

Dziadek pokiwał głową. Strzyknął śliną w ognisko i zapalił kolejnego pogiętęgo skręta. Milczał przez chwilę wpatrując się w ogień. W lesie zahuczała sowa…

– Panie feldfebel ….wiem, że wy Niemiec ale i u was dobrego człeka spotkać można. A pan dobry właśnie jest. Wędrowca ugościł, do ognia zaprosił. Nie kazał pan odpędzić albo ubić tym młodym wilczkom – Dziadek wskazał brodą na żołnierzy – ale niestety więcej zła wy niesiecie ze sobą na te udręczone ziemie…I nie tylko na te, jak się niebawem okaże. Złe moce was prowadzą, panie Straub…

Oczy Dziadka wydały się nagle zimne i nieobecne.

„Martwe” pomyślał feldefebel i wzdrygnął się „ Nocne strachy…”

-…na klamrach widzę u was napis, co twierdzi, że Bóg jest z wami – Dziadek wyszczerzył zęby – … ale to nie Bóg ino zło wcielone. Szatan, jak wolicie. I nic tego nie zmieni.

– Wojna to zawsze dzieło Szatana… – powiedział powoli Straub lecz Dziadek przerwał mu zniecierpliwiony.

– Nie. Wojna to dzieło ludzi i to jest właśnie najbardziej fascynujące. Cały czas byście się tylko mordowali. Jedni drugich. A wy, Niemce jesteście w tym dobrzy – Dziadek zaśmiał się – diabelsko dobrzy.

Przy ognisku zaczęło się robić sennie. Część żołnierzy już drzemała, reszta otępiale wpatrywała się w płomienie. Noc była ciemna, zimna i wilgotna. Las wokoło mruczał i trzeszczał, żyjąc swoim i nie tylko swoim życiem.

Dziadek od kilku minut przypatrywał się Straubowi, który powoli nabijał swą fajkę.

– Jeszcze chyba tylko pan, panie Straub nie pytaliście mnie o przyszłość. Nie interesuje was co się z wami stanie?

Feldefebel ubił kciukiem tytoń i osłaniając dłońmi cybuch, zapalił. W noc pomknął wonny aromat.

– Nie jestem pewien, czy chcę wiedzieć i czy w to wierzyć – odparł – martwi mnie jednak to, że znacie nasze nazwiska. Na przykład moje i Millera. To daje do zastanowienia.

Dziadek zachichotał w kułak.

– Tu się nie ma nad czym zastanawiać – powiedział – po prostu znam nazwiska i tyle. To akurat niezbyt trudne. Pan ma swoje wypisane na chlebaku a pan Miller – stary spojrzał na drzemiącego szewca – ma je wydrapane na kolbie swej flinty.

Straub sięgnął po swój chlebak lecz zaraz cofnął rękę. Zaśmiał się i odetchnął.

„No tak, to po prostu sprytny i spostrzegawczy starzec” pomyślał z ulgą.

Dziadek odwrócił się w stronę ciemnej ściany lasu.

– A tak, sprytny i spostrzegawczy – powiedział – ale to nie wszystko. Ja naprawdę wiem te rzeczy. Ja wiem, panie Straub. I jak pan pewnie zauważył, czytuję od czasu do czasu w myślach…

Feldfebel poczuł nagle jak strużka moczu płynie mu po udzie. Strach ściął mu krew w żyłach.

Dziadek odwrócił głowę i żołnierz zobaczył, że jego oczy przypominają oczy ryb – są puste i martwe. Bez żadnych uczuć. Usta Dziadka wykrzywiły się w uśmiechu i Straub poczuł zapach rozkopanego grobu. Zapach śmierci.

– Od dawna nie widziałem w tym lesie ludzi. Szczególnie Niemce dawno tu nie zaglądali. Nic do was nie mam ale nie lubię jak ktoś łazi po mojej okolicy. Te co tu łażą, nadstawiają karku.

Jurgen Straub nie mógł się poruszyć. Rozpaczliwie starał się spojrzeć w stronę leżących wokół ogniska żołnierzy ale dostrzegł tylko kilku śpiących

„Martwych” pomyślał przerażony.

ludzi.

Dziadek sięgnął po kolejne pętko kiełbasy i odgryzł kawałek.

– Polubiłem was, panie Straub – stary mówił jedząc - Ponadto wiem, że jesteście człek dobry. Wracajcie tedy szybko do domu, do swej Hannelore i małego Klausa. Nic tu po was. Dzieciak choruje na suchoty ale wydobrzeje. Będzie dobrze…. A wojnę i tak w końcu przegracie, sromotnie i bezwarunkowo. Ten wasz Hitler, w łeb se palnie w swym plugawym legowisku pod Berlinem. Dużo Niemca zginie, dużo Sowiety wywiezą do siebie, na wschód. Ale wam się uda panie Straub – Dziadek uniósł palec – uda, jak mnie posłuchacie… Lubię czasem dobrego uczynka zrobić, tym bardziej jak kogoś polubię, panie feldfebel. A więc słuchajcie. Ten awans co wam zaproponują za tydzień, przyjmijcie. Zostaniecie skierowani na kurs do Baden –Baden. Tam wojne macie przeczekać. Jak nie – Dziadek wypluł chrząstkę w ognisko – znajdę was. Albo inni was znajdą. I umrzecie. Bo w czas wojny, takie jak ja, ciągną za wojskiem. Trupa i nieszczęście czują. I krew.

Straub poczuł, że paraliż go opuszcza. Opadł na zimną trawę dysząc. Był cały zlany potem. Na spodniach parowała mu plama moczu.

– Jeszcze jedno – Dziadek uniósł dłoń – napiszecie raport z naszego dzisiejszego spotkania. Wezwą was na przesłuchanie. Będzie tam taki jeden. W czarnym mundurze z trupią czaszką na czapce. Von Lubenau go zwą, bo nie wydaje mnie się by pod innym nazwiskiem występował. Zawsze był ryzykant z Manfreda… Pozdrówcie go ode mnie bo to mój wojenny Kamerad. Powiedzcie, że pozdrawia go ten, co uratował mu dupę pod Spicheren – Stary uśmiechnął się do swych wspomnień – Nie kłamcie mu, co tu dzisiaj żeście widzieli i słyszeli panie Straub, bo on i tak też wszystko będzie wiedział. A nie jest tak dobry i kulturalny jak ja.

Straub jęknął.

– …ale bitwa pod Spicheren… to przecież 70 lat temu…

– A wy wciąż zdziwieni? Żyję dość długo by to pamiętać. I jeszcze pożyję – Dziadek wydał się zniecierpliwiony – Zupełnie nie słuchacie co ja gadam…panie feldfebel.

Straub uznał, że już może zebrać siły. Powoli, opierając się na lufie karabinu uniósł się na kolana. Zachwiał się i wstał ociężale. Drżały mu nogi. Stary ze spokojem przyglądał się jego wysiłkom.

– Kim jesteś człowieku – Straub wycelował w Dziadka swojego mausera – Kim ty kurwa jesteś!!!?? – głos mu się łamał.

Żołnierze śpiący przy ognisku ani drgnęli. Nikt nie odezwał się też z posterunków w lesie.

Dziadek wytarł tłuste od kiełbasy dłonie w kubrak.

– To nie istotne kim jestem. Jestem sobie. Ot i cała tajemnica – zaśmiał się skrzekliwie – Pojawiam się tam gdzie mnie nie oczekują. I odchodzę kiedy chcieliby bym został. Przynajmniej niektórzy – Dziadek uśmiechnął się do swych myśli – No, czas na mnie.

Wstał, otrzepał spodnie z okruchów chleba, wyjął karabin z zesztywniałych rąk Feldfebla i przrzucił go sobie przez ramię.

– Czasy teraz niebezpieczne, przyda się – wyjaśnił i nachylił się do ucha Strauba – naprawdę, nie chciałem być niemiły – poklepał go po ramieniu i odszedł w ciemność.

Gdy tylko wyszedł poza krąg światła, feldfebel Jurgen Straub stracił przytomność i runął na ziemię.

 

Dziadek był w dobrym humorze. Najadł się, napił do syta. Choć jedzenie tego rodzaju od lat nie przynosiło mu tej radości co niegdyś, cenił sobie nade wszystko dobre towarzystwo. Postanowił więc po drodze odwiedzić posterunek strzelca Wittenberga. Młody żołnierz spał i we śnie umarł. Gdy znaleźli go nad ranem, miał na szyi paskudne ślady kłów a jego lewe ramię było ogryzione prawie do kości. Jednak najbardziej przerażająca była jego twarz. Wittenberg szeroko się uśmiechał…

Koniec

Komentarze

Cmokając z cybucha
Jeśli już cmokać, to z ustnika. Cybuch jest częścią pomiędzy główką i ustnikiem, często znajduje się w nim filtr, ale nigdy nie słyszałem o pykaniu z cybucha.
Dalej mylisz cybuch z główką.

Spojrzał mu się w oczy - taki mały potworek.

Osobiście nie lubię też używania kilku wykrzykników czy, tym bardziej, pytajników na końcu jednego zdania. Wygląda to kiepsko, a w odbiorze treści nie pomaga. Przynajmniej mi.

Opowiadanie całkiem fajne. Wplecione w realia historyczne, przyjemnie się czyta. Nie zmusza, co prawda, do zachwytów, ale też nie męczy.

Pozdrawiam 

 

Czyta się bardzo dobrze i płynnie. Chociaż sam pomysł jest oklepany, to zgrabnie wykorzystany i wpleciony w scenerię.
A tak poza treścią, czy coś więcej na temat 2012 miałby Dziadek do powiedzenia?  ;)

Bardzo mi się podobało. Przekonujące, aż mnie dreszcz przeszedł na samą mysl, co bym zrobiła, jakbym takiego dziadka spotkała. Dobre dialogi i "tło", interesujący bohaterowie, umiejetnie wplecione "uczłowieczenie" strasznych Niemców. A to jeden sierota, a drugi boi się ciemności... niby nic, ale nagle zaczynamy odczuwac do nich sympatię. Czyta się świetnie.

Bardzo dobre opowiadanie. Klimatycznie i świetnie napisane. Jego lektura byłą samą przyjemnością.

Pozdrawiam.

Podzielam zdanie przedmówców.  Dobrze się czytało, ciekawie zarysowana historia. Podobało mi się.

Nowa Fantastyka