- Opowiadanie: oruen - Rytm

Rytm

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Rytm

Jean'owi-Baptiste Lully'emu.

 

Zaczynają. Raz i dwa i… Rażąca uszy kakofonia płynąca z lewej strony sali wstrząsnęła Dyrygentem.

– Skupcie się, do cholery! – Wrzasnął na całe gardło i chwycił za memobatutę.

Muzycy przymknęli oczy, skupiając się na brzmieniu swoich instrumentów. Pot spływał z poczerwieniałych z wysiłku twarzy i skapywał na elektrodosy łączące ich z instrumentami.

– No to dalej – powiedział Dyrygent, gdy zobaczył, że wszyscy są gotowi. – Raz i dwa i…

Muzyka, niczym ciężka, nienaoliwiona maszyna, ruszyła powoli z miejsca. Jak ostatni dech antycznej lokomotywy parowej na bocznicy, zakurzone brzmienie IX Symfonii wypełniło pustą salę. Dyrygent uśmiechnął się, gdy udało mu się zsynchronizować urwanie melodii w odpowiednim momencie.

– Recytatorzy! Gdzie, na Czajkowskiego, są recytatorzy? – Wydarł się ponownie, wyraźnie czerwieniejąc na twarzy.

Recytatorów nie było. Muzycy zaczęli się odłączać, by pomóc w poszukiwaniach.

– Ja mam takie wrażenie, że nic to nie da, nawet nasz Dyrygent wydaje się tracić wiarę – stwierdził Klarnet I, przeciągając się po wstaniu z krzesła i ruszając korytarzem z Klarnetem II.

– No wiesz, z tym koncertem rzucił się na głęboką wodę. Zrobi wokół siebie dużo zamieszania, ale pewnie popłynie niedaleko – zgodził się Klarnet II. – Za cztery dni już będzie po wszystkim, rozejdziemy sie do domów i zapomnimy o sprawie.

– Zapomnimy? Chcesz powiedzieć, że wolisz to komputerowo generowane elektroniczne gówno, które wszędzie nam wciskają? – zapytał Klarnet I, zaglądając pod zakurzony dywan.

– A co innego mogę zrobić? Pieniądze wszyscy mamy, nic nas nie będzie ograniczać, po prostu najwidoczniej czas na zmiany. Musimy zrobić miejsce innym.

– Miejsce? Nie zostanie po nas żadne miejsce – zaprotestował Klarnet I. – A ja nie chcę przestawać grać.

– Czy ja mówię, że ja chcę? – zirytował się Klarnet II. – Wierz mi, gdybym tylko mógł, zorganizowałbym Filharmonię u siebie. Ale na to pozwolenia nie dostanę – zasmucił się. – Pozostaje nam tylko bronić się tak długo, jak tylko zdołamy. Może się uda z tym całym Ministrem – powiedział tonem pełnym nadziei.

Zajrzeli do magazynu. Niewyraźne kształty porzuconych instrumentów lśniły lekko w mroku pomieszczenia. W snopach światła z latarek kurz urządził sobie radosne danse macabre, podrygując niemrawo w powietrzu.

– Nie ma co szukać, pewnie poszli już do domów – domyślił się Klarnet I, gasząc latarkę. – Chodźmy stąd, reszta już się pewnie dawno zebrała w sali.

 

Dyrygent powiódł pochmurnym wzrokiem po zebranych. Muzycy, siedząc nieruchomo na swoich miejscach przypominali trybiki maszyny rwącej się do lotu, ale nie bardzo mającej już jak.

– Panowie i panie – powiedział Dyrygent. – Jak dobrze wiecie, za cztery dni dajemy wielki, być może nasz ostatni, koncert. Możecie mi wierzyć, że pragnę zachować Filharmonię równie mocno, jak każde z was. Jednak na razie – zrobił znaczącą pauzę – Na razie nie mamy szans, nie tak, jak gramy teraz. Dlatego chciałbym wprowadzić kilka zmian.

Przez zelektryzowaną salę, jak prąd po kablach do instrumentów, przebiegł szum krótkich, szybkich uwag co do możliwych decyzji Dyrygenta.

– Po pierwsze – zaczął Dyrygent lekko podniesionym głosem, by uciszyć szmer na sali – Póki co w naszej grze nie ma serca. Przypomnijcie sobie Filharmonię sprzed trzydziestu laty, gdy na każde wolne miejsce przypadało trzydziestu chętnych chcących kupić bilet. Chcę, byście grali tak, jakby ta scena była otoczona ze wszystkich stron żywymi ludźmi, a nie naszpikowana kamerami i mikrofonami.

Zamilkł na chwilę, dając czas muzykom na przyswojenie i przetrawienie tej wiadomości.

– Po drugie – nie zagramy IX Symfonii.

Na scenie momentalnie wybuchł gwar.

– Proszę o ciszę! – krzyknął, uderzając memobatutą w pulpit. Wszyscy zwrócili oczy w jego stronę. – Zagrajmy naszą kompozycję, o naszych początkach. O śniegu, ogrodach, które sami założyliśmy przy budynku, zagrajmy naszą rymowankę. Łatwiej będzie nam znaleźć w niej wspólny rytm.

Muzycy w milczeniu pokiwali głowami.

– Po trzecie i ostatnie – musimy zadbać o schludny widok Filharmonii. Za nasze składkowe pieniądze zakupiłem kompleksowe oczyszczanie budynku i wszystkich sprzętów, kupiłem także nowe elektrodosy. Chcę, byśmy wyglądali reprezentacyjnie, dlatego na koncert proszę was o założenie naszych filharmonijnych strojów. Na jutro zaplanowano czyszczenie budynku, więc zbierzmy się tutaj za dwa dni. Tyle na dziś. Pamiętajcie o nutach na pojutrze!

 

Lśniąca czystością sala, świeże powietrze, oczyszczone przewody do instrumentów, nowe elektrodosy. Muzycy stanęli na wypucowanej na błysk podłodze, nie poznając pomieszczenia, w którym grali od przeszło trzydziestu lat.

– Słyszeliście? Zainteresowanie koncertem wzrosło – powiedział uśmiechnięty Dyrygent. – Mamy kilka nowych kamer holowizyjnych, nawet nasza dzisiejsza próba już przynosi dochody. To była dobra inwestycja.

Klarnety nieśmiało zbliżyły się do swoich przewodów. Ułożone w zgrabne pęczki przypominały korzenie wychodzące z instrumentu, zbiegające się w gruby pęk i rozbiegające się gałęzie, na których niczym liście lśniły nowe elektrodosy. Klarnet I wypróbował łącze. Czyste, próbne cis zabrzmiało jak zachęta dla reszty muzyków, którzy zaczęli wpinać się w sieć.

– Tego mi brakowało… W ogóle nie czuję połączenia, nie muszę się nawet specjalnie skupić żeby produkować czysty dźwięk! – zachwycił się Klarnet II.

– Zupełnie jakby melodia płynęła sama – zgodził się Klarnet I, bez wysiłku wygrywając skomplikowaną melodię.

Recytatorzy, ubrani w świeże fraki, zajęli swoje miejsca. Dyrygent zastukał swoją nieodłączną memobatutą w pulpit i dał sygnał do rozpoczęcia melodii.

Z początku chwiejna i nieśmiała jak dziecko stawiające pierwsze kroki, z czasem nabierała tempa i pewności siebie, rozprzestrzeniając się niczym fala uderzeniowa po sali koncertowej, cichnąc, by z werwą uderzyć i zatrzymać się, ustępując miejsca recytatorom. Rytm wybijany miękko sylabami wplótł się w rosnący dźwięk instrumentów, wybuchając różnorodnością harmonijnie układających się nut. Melodia rozpędziła się do pełnej prędkości, rytmiczne obroty taktów popłynęły jak górska rzeka, porywając ze sobą Dyrygenta i muzyków. Recytatorzy, co rusz dorzucający swoje kwestie dopełnili linię melodyczną, niczym metronom wybijając kolejne takty. Szalone crescenda niemalże unosiły muzyków w powietrze na fali swojego wybrzmiewania, by po chwili pozwolić łagodnym diminuendom uspokoić i wyciszyć dźwięki. Nagle uderzające buntownicze kwinty gitar wprowadziły uporządkowane zaburzenie, rozchodząc się po melodii jak okręgi po wrzuceniu kamienia do wody. Finis, cisza.

Dyrygent, zamyślony, zastukał memobatutą w pulpit.

– Właśnie dlatego chciałem, żebyśmy to zagrali – powiedział cicho. – Powtórzmy jeszcze kilka razy, żeby początek szedł nam lepiej. Jeśli będzie tak dobry jak końcówka, to się obronimy!

 

Kilka godzin później, gdy melodia ustabilizowała się w pełni, Dyrygent poprosił muzyków o odłączenie się.

– Teraz, gdy nie słuchacie moich wzorców myślowych przez memobatutę, chcę wam coś po prostu powiedzieć, jak taki staroświecki człowiek.

Wyłączył urządzenie, odchrząknął i dodał:

– Jutro nie będzie próby, odpocznijcie i przygotujcie się do koncertu. Po dzisiejszym dniu widać, że możemy się obronić. I wiem, że to nie tylko moje odczucie – powiedział, wodząc po muzykach wzrokiem. – Daliśmy dzisiaj z siebie wszystko. A pojutrze damy jeszcze więcej. Zobaczycie, zdołamy jeszcze zapełnić nasze sale ludźmi na nowo.

 

– Mam tremę – stwierdził nagle Klarnet I.

– Co? Trzydzieści lat gramy razem, a ciebie nagle trema łapie? – zdziwił się Klarnet II.

– A przypomnij sobie, kiedy ostatnio mieliśmy kogoś na widowni oprócz ludzi instalujących kolejne kamery.

– No tak piętnaście, szesnaście lat temu, zanim pojawiła się ogólnodostępna holowizja… I co, jeden człowiek na widowni cię teraz stresuje?

– Odzwyczaiłem się. Cicho, skup się, zaraz zaczynamy.

Do sali koncertowej pewnym krokiem wszedł Dyrygent, machając w stronę wszechobecnych kamer i jednej, jedynej osoby na widowni. Minister przeciągnął się w fotelu, wyraźnie okazując zniecierpliwienie.

Dyrygent poczekał, aż wszyscy muzycy będą gotowi, delikatnie uderzył memobatutą w pulpit i dał sygnał do rozpoczęcia koncertu.

Melodia zaczęła płynąć. Długi, głęboki dźwięk uderzył ściany sali i odbił się od nich, zwielokrotniając siłę brzmienia. Wtedy dołączyły skrzypce, skocznie wkraczając w rytm i grając o radości. Przyspieszające tempo niczym maszerujący żołnierze przygotowujący się do biegu połączyło się z rosnącym powoli crescendem, by urwać się gwałtownie i oddać pole recytatorom, którzy nabrali powietrza w usta i rozpoczęli mówić.

 

Zegar błyszczy, chmury runą

Śniegiem bagaż Kolonistów

Te ogrody są ich dumą

Jest ich tam chyba ze trzystu

 

Iść dalej, szybciej i biegiem!

Tak czas im szybko upływa

Są starzy; silni już wiekiem

A jednak ich nie ubywa

 

Gwiazdy patrzą przez chmury

Zrzucają je na nich z cokołu

Nie wiedząc, że tam jest ten, który

Nie zawsze widział je z dołu

 

Muzyka powoli włączyła się do powolnej recytacji, nieśmiałe popiskiwanie fletów ustępowało coraz bardziej pewnym siebie instrumentom, które splatały się z kolejnymi sylabami.

 

Rozrzucić myśli po świecie!

Po co-na dół i go góry?

Najprostsze wieści się plecie

Bo z mózgu i tak będą wióry

 

A siła złości wciąż drzemie

Na wybuch Ludzie czekają

Uciekać i siedzieć na drzewie

Mądrości, której nie znają

 

Budować-obalać mity?

Do walki czas stanąć-znów?

Na froncie będziesz i Ty

Tak skończył się jeden ze snów.

 

Recytatorzy usiedli, pozwalając muzyce przejąć kontrolę nad salą. Dyrygent obrócił się na chwilę w stronę Ministra, by zobaczyć jak reaguje na klasyczne brzmienie. Memobatuta wyślizgnęła mu się z ręki i wbiła się w stopę. Myśląc cały czas o muzyce, o tempie, rytmie, by nie zakłócić płynności melodii, Dyrygent schylił się i wyciągnął ją z rany. Dyrygował dalej, aż do oszałamiającego crescendo kończącego utwór. Kulejąc, zszedł ze sceny i podszedł do miejsca, gdzie siedział Minister.

– I jak, panie Ministrze, jak się panu podobało? – zapytał spocony Dyrygent, uśmiechając się z zadowolenia po udanym występie mimo bólu rozchodzącego się po nodze.

Minister nie odpowiedział, choć uśmiechnął się przyjaźnie.

 

 

Był głuchy.

Koniec

Komentarze

Nie wiem, czy to dobry tekst na eliminacje. Czekam na wasze opinie, może ostatecznie zgłoszę coś innego ;)

Takie pointowanie na koniec nadaje się bardziej na shorta.

Niby która część IX symfonii jest "zakurzona" do jasnej cholery?

No to lecimy:

1. Powtórzenie: "Muzyka, niczym ciężka, nienaoliwiona maszyna, ruszyła powoli z miejsca. Niczym"

2. Gdy Klarnety tak ze sobą dyskutują, czytelnik nie ma pojęcia, że oni też poszukują recytatorów. Niby coś tam wspominasz o poszukiwaniach, ale ja osobiście odniosłem wrażenie, a przynajmniej wyobrażałem sobie, że Klarnety siedzą spokojnie. Dochodzę do momentu, gdy ktoś wchodzi do magazynu. I moment? Kto tam wchodzi. Cofam się, no cholera, nie było mowy, aby oni akurat błądzili, szukając recytarów.

3. Ja bym zmienił któreś trzydzieści na jakąkolwiek inną liczbę. Po co to? Wprowadza niepotrzebny zamęt. "Przypomnijcie sobie Filharmonię sprzed trzydziestu laty, gdy na każde wolne miejsce przypadało trzydziestu chętnych chcących kupić bilet"

4. Muszą mieć niezłą babkę od PR-u, że tak szybko przeszli metamorfozę. Skąd nagłe zainteresowanie filharmonią? Bo ktoś posprzątał budynek? Trochę to naiwne.

5. Widać, że się znasz trochę na tych połączeniach memabatutach itd., ale żeby zaraz o tym tak pisać ;)

 

pozdrawiam

@ Michał Strogow: Nigdzie nie jest powiedziane czyjej symfonii ;)

@ 3unikat:
1) Dzięki, poprawiam.
2) Starałem się trzymać akcję w jednym miejscu, dlatego masz takie wrażenie. Wolę jednak zostawić tak jak jest.
3) Trzydzieści też wydaje mi się ok.
4) to koncert, który zdecyduje i dalszym istnieniu Filharmonii, stąd zainteresowanie. 
5) A to źle? 

ad. 2.

To jak? Chcesz trzymać akcję w jednym miejscu, czy mają iść szukać? No ale Twoja sprawa. Mówię tylko o moich czytelniczych przemyśleniach. Prosty zabieg w stylu "stwierdził Klarnet I, wstając i udając się na poszukiwania." ułatwiłby połapanie się  w sytuacji.

ad. 4.

Z tekstu wynika, że filharmonia ma swoje najlepsze lata za sobą. Później nagle, po odświeżeniu budynku, zainteresowanie wzrasta itd. Mnie, jako czytelnikowi, nasuwa się automatycznie refleksja, że wynika to z odnowienia filharmonii, ewentualnie innych przeprowadzonych przez dyrygenta kroków. Trudno jednak mi uwierzyć, by były one na tyle skuteczne, żeby nagle wzmogło się zainteresowanie koncertem.

ad. 5.

Niby nie, ale do mnie tekst nie przemówił po prostu. No ale może jestem zbytnim ignorantem muzycznym ;)

@ 3unikat: przyjrzałem się temu jeszcze raz i myślę, że jednak zaznaczę że sobie idą na poszukiwania. Kajam się, klaszczę uszami, mea culpa etc.

Dzięki za przeczytanie ;) 

Bardzo fajny tekst ale według mnietrochę  spaprana koncówka. Przydałoby się coś, co da solidnie po głowie, a nie tylko delikatnie wyhamuje narrację. Jakis mocny, fantastyczny akcent, który depełniłby pokazany obraz muzyków i filharmonii.

Mi osobiście końcówka akurat podobała się najbardziej :) Lekka była, czyli taka, jaką lubię najbardziej.

@oruen
Skoro recytatorzy, to w domyśle ma być chór. IX symfonia z chórem - Beethoven.

@ Michał Strogow
Skoro recytatorzy, to w domyśle ma być chór. IX symfonia z chórem - Beethoven.

O kurcze :) Odczytuj, jak jest Ci wygodnie. Nie miałem żadnego konkretnego utworu na myśli.

Pozdrówko! :) 

Ja też byłem i jestem za.

@ Lassar: co? :>

W przekładzie na polski: "podobało mi się".

Nowa Fantastyka