Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Mój miecz jest piękny. Atramentowa głowica ma kształt smoczej głowy o otwartej paszczy. Ślepia zastępują diamenty czerwone, tak czyste i cudowne, że wydaje się, iż żywy smok przez nie spogląda.
Dotykam gładkiej, twardej acz ciepłej powierzchni trzonu. Napięta czarna skóra, w którą jest oprawiony, lgnie do mej dłoni. Zdaje się pulsować niczym żywa istota.
Dalej jelec szeroki i w górę wzniesiony. Po jego bokach zdobienia z podobiznami demonicznych mieszkańców ogni piekielnych. A u góry rzędy kolców strzelistych, co wyglądają jakoby były wieżami pałacu.
Ostrożnie kładę dłoń na płazie klingi. Najwyższej wieży pałacowej. Wykonywane latami ciemne ostrze ze stopu ludziom niedostępnego. Niezniszczalne.
Przejeżdżam palcem wzdłuż grani ku miecza czubkowi Czuję emanującą od niego moc, o ogromnej sile. Pod palcem nie czuję run, krzyżów Nerona, ani innych znaków. Ale wiem, że tam są. Niedostrzegalne, ale to od nich ta cała moc pochodzi.
Patrzę na płaz klingi, by zobaczyć swe oblicze. Mam wrażenie, że patrzę na kogoś obcego. Dziwnie dumna twarz, gęste, długie, czarne włosy, z czerwonymi pasmami. I te oczy.
Patrzę sobie w oczy. Czerwone, dziwne… Nieludzkie. Jest w nich jakby wszystko. Mądrość, strach, przerażenie, pewność, obojętność. Jest weń też coś zwierzęcego.
Odwracam wzrok. Jestem jedynym, czego naprawdę się boję. Pewnie chwytam swój oręż. Jest on dla mnie niczym żywa istota. Zdaje się pulsować. I bywa głodny. W tedy trzeba go nakarmić. Czym karmię swój miecz? To akurat proste pytanie. Krwią aniołów.
Minął dokładnie tydzień od mojego powrotu. I wciąż potwornie cieszę się, że wróciłem. Jeszcze śni mi się wojna. Strzały, wybuchy, krew i śmierć. Czyli zdarzenia z Gruzji sprzed ostatnich kilku lat. Tak, cieszę się, że wróciłem do rodziny cały i zdrowy.
By docenić to, co się ma, trzeba to stracić. A ja straciłem na kilka lat. I teraz, po powrocie, ogromnie się cieszę. Żona nic się nie zmieniła. Wciąż jest anielsko piękna.
I Sue. Moja kochana córeczka. To myśl o nich dawała mi psychiczną podporę tam, w Gruzji. Dziwnie jest poznawać własną córkę, gdy ma się cztery lata. Ale z biegiem czasu się przyzwyczai. Obiecuję sobie jednak jedną rzecz. Już nigdy tam nie powrócę. Wojna się kończy, a naród sobie radzi. Nie potrzebują mnie.
Muszę nacieszyć się rodziną. Nadrobić stracone lata.
Oderwałem wzrok od miecza, by spojrzeć na niebo. Królestwo niebieskie. Wrogów ludzkość, przed którym muszę jej bronić. I znów poczułem to coś. Uczucie, które powiedziało mi, kiedy nastąpi kolejne zejście.
Nie zwlekałem dłużej. Wstałem i, rozłożywszy krucze skrzydła, poleciałem w miejsce, w którym mnie potrzebowano.
Widziałem świat zniszczony. Świat zatopiony, w którym ostatki ludzkości drżą ze strachu i oczekują śmierci. A ja muszę ich bronić. Bo jestem jednym z Mamonów. Synów Szatana. Wybranych, by bronić ludzi. Nie zawsze taki byłem. Kiedyś byłem zwykłym człowiekiem. I nie wierzyłem w Szatana. Ale Szatan wierzył, widać, we mnie.
Co się stało światu, pytacie? Przecież przewidział to już Święty Jan. Apokalipsa, w której aniołowe zstąpili na Ziemię? Czemu? Bóg dał ludziom dowolność, ale nie umieli z niej korzystać. Wszechobecny grzech sprawił, że w końcu skończyła się Jego cierpliwość. I posłał aniołów, by zgładzili rasę ludzką. A brama niebiańska stoi otworem dla ludzi dobrych. Ale większość nie jest swej dobroci przekonana, więc boją się śmierci.
I stało się coś, czego nikt się nie spodziewał. Istna ironia, chociaż, jakby tak się przyjrzeć, uzasadniona.
Szatan broni ludzi przed Bogiem.
Poszedłem do pokoju Sue. Chciałem poczytać jej przed snem. Zobaczywszy mnie, żona ucieszyła się i powiedziała do córki, że ja dokończę czytać jej bajkę. Uradował jej mnie entuzjazm.
Zdążyłem przeczytać stronę, przerywając nieustannie, by odpowiedzieć na pytania, odnoszące treści bajki. Korzystając z kilkusekundowej przerwy na przewrócenie strony i łyk kawy, Sue spytała:
– Tatusiu, a może lepiej opowiedziałbyś mi, jak tam było?
– Gdzie? – zapytałem zdziwiony.
– No jak to gdzie? Na wojnie!
– Przecież już ci mówiłem, córciu – odpowiedziałem, zdumiony jej pytaniem.
– Ale byłeś tam cztery lata, a ledwie o tym wspomniałeś! – nie dawała za wygraną.
– I nie chcę o tym wspominać. Wojna, to rzecz tragiczna. Naprawdę, nie chcę o tym mówić.
– Ale czemu?
– Bo lepiej mówić o rzeczach szczęśliwych.
Więcej pytań na szczęście nie miała. Dokończyłem czytać bajkę i życzyłem jej dobrej nocy. Żona, która akurat przyszła, wtrąciła jeszcze:
– Nie zapomnij się pomodlić, córciu.
Mała wysepka na wielkim morzu. Ale teraz cały świat jest wielkim morzem. Od Wielkiego Potopu. Na początek wydawało mi się, że jest całkowicie zrujnowana przez gniew Boży, ale dostrzegłem, że tak, jak na innych wysepkach, przetrwała jeszcze jedna budowla. Niewielki, chrześcijański kościół. Czyli przeczucie mnie nie myliło.
Wylądowałem przed drzwiami. Złożyłem skrzydła i wydobyłem broń z pochwy. Bez wahania podszedłem do domu Bożego i pchnąłem wrota. Siedzący w ławkach ludzie, trzęsący się z zimna i strachu, odwrócili się w moją stronę, a ksiądz, który akurat prowadził kazanie, otwarł usta. Nie wiem, czy ze zdziwienia, czy ze strachu.
– Odejdź, sługo Szatana! – kleryk nie wiedzieć skąd dobył drewnianego krzyża i uniósł go drżącymi rękami.
Moim zadaniem jest ratowanie ludzi przed aniołami. Nigdy nie nakarmię mego miecza ludzką krwią. Ale mogliby to docenić. Poświęcam im życie, a oni modlą się do wrogów i przeklinają prawdziwych obrońców.
– Zamilcz, człowieku! – powiedziałem, unosząc dłoń, w której nie trzymałem miecza. Na dźwięk mojego głosu wszyscy ludzie zaczęli w popłochu opuszczać kościół. Jedynie kapłan trwał dzielnie i, trzymając kurczowo krzyż, mamrotał z cicha modlitwę.
– Opuść kościół! – wrzasnąłem. Czułem, że zaraz się zacznie. Nie powinno być tu ludzi, kiedy przyjdą oni.
Ksiądz trwał niewzruszenie w jednej pozycji. Byłem zmuszony coś z tym księdzem zrobić. Na pewno nie zabić, ale chociaż sprawić, by zemdlał, albo uciekł z kościoła.
Użyłem mocy nadanej mi przez Szatana. Krzyż pękł w jego rękach na setki kawałków, rozrywając mu dłoń. Kapłan upadł na ziemię, a konfesjonał zasłonił go przed moim wzrokiem. Widziałem tylko jeden mały kawałek palca, upadający na schody.
Oby leżał spokojnie i nie wstawał. Zaraz się zacznie.
– Jak to wyjeżdżasz? Przecież obiecałeś coś! Nie możesz nas tak opuścić! – wrzeszczała na mnie żona.
– Chcę, byście byli bezpieczni. A ja nie chcę tam jechać. Nie wiem nawet co się dzieje! Ale to coś poważnego. Nie wiem, czy to nie coś związanego z bombami atomowymi. Ale nie mogę im odmówić. Takie prawo. – tłumaczyłem się. – Poszedłbym siedzieć i tak czy inaczej nie mógłbym być z wami.
– Boję się. – położyła dłoń na mojej dłoni. – Boję się tego, co dzieje się z tym światem…
– I chyba słusznie. Teraz jednak jest to coś większego. Nie będę musiał opowiadać. Usłyszycie o tym w mediach.
– Dopiero co wróciłeś…
– Przepraszam. Muszę jechać.
– Wiem. Obyś się jakoś przysłużył…
– Obym stał po właściwej stronie. – dodałem.
Tak, jak się spodziewałem, sklepienie pękło. Do środka wpadły trzy kształty, niosące za sobą smugę pyłu. Nie musiałem czekać, aż opadnie. Wiedziałem już kim są. Czekałem na nich.
Aniołowie wyglądali bardzo dostojnie, jak na masowych morderców. Nieskazitelnie białe kostiumy i skrzydła tegoż samego koloru. Twarze młodzieńcze, można powiedzieć, że wręcz chłopięce. Blond loki opadające na ramiona i bose stopy. Istotnie, jak z obrazka. Tylko aureoli brakuje.
A do tego wszystkiego jeszcze jedna rzecz, bardzo z resztą kontrastująca. Miecze, o białych rękojeściach i jelcach, udających skrzydła anielskie. Klinga zaś była najpewniej twardsza od tytanu i wszelakich innych ziemskich materiałów. A przejrzysta niczym lustro.
Najczęściej chodzą trójkami. Pewnie zaatakują w jednym momencie.
– Odeślemy cię do piekła, diabelski podmiocie! – powiedział jeden z nich, mierząc się ze mną wzrokiem. W tym czasie pozostali dwaj ruszyli na boki, by zaatakować z trzech różnych stron.
– Skończcie z banałami i atakujcie! – usłyszeli w odpowiedzi. I zastosowali się.
Było zupełnie tak, jak przewidywałem. Rzucili się na mnie we trójkę, jednocześnie. Odskoczyłem do tyłu, a ich miecze zderzyły się w miejscu, w którym stałem przed ułamkiem sekundy.
– Coś słabo. – uśmiechnąłem się szkaradnie. – Poprzedni walczyli lepiej!
Odpowiedzieli kolejnym atakiem, ale tym razem każdy z osobna. Brak synchronizacji w czasie jak najbardziej mi sprzyjał. Odbiłem cios pierwszego i z odbicia natychmiast płynnie przeszedłem do cięcia. Przeciąłem go głęboko od mostka po gardziel i, nie patrząc, co się z nim dzieje, zwróciłem się ku kolejnym.
Klęknięciem uniknąłem ciosu anielskiego miecza, w tym samym czasie zadając pchnięcie. Zawył, gdy ma klinga przebiła mu udo na wylot. Gdy obróciłem miecz w ranie upuścił swój oręż i wrzasnął żałośnie.
Trzeci ciął od góry. Tak, jak przewidziałem. Brutalnie wyszarpnąłem miecz z rany, by sparować cios w dziwny sposób, przy wygiętym nadgarstku. Ale ten nie dał się tak łatwo, jak poprzedni. Bezpośrednio po tym ciosie nastąpił kolejny. Zablokowałem go i pchnąłem całą siłą, by mieć kilka milisekund czasu na obrót i ścięcie głowy anioła o przebitym udzie. Gdy kończyłem obrót akurat zdążyłem wystawić miecz, by zablokować atak ostatniego.
Zamiast jednak atakować po raz kolejny zrobił kilka kroków do tyłu i, stanąwszy w pozycji bojowej, spojrzał na mnie gniewnie. Chyba szykuje się dłuższa zabawa.
Pamiętam z tego wydarzenia tylko pojedyncze obrazy. Urywki całości. Coś zaatakowało bronią białą. Nie imało się kul. Ale jednak strzelaliśmy, a oni nas zabijali. Biegali pośród wybuchów i zabijali każdego swoimi mieczami.
I na mnie przyszła kolej. Przeciął cały brzuch. Aż mi w oczach pociemniało. Widziałem tylko ciemność i przez tą ciemność brnąłem, a w końcu w oddali ujrzałem światło. Szedłem w jego stronę, gdy usłyszałem za sobą głos. Dziwny, ochrypły… Warczący jakiś. I to właśnie był Szatan we własnej osobie. Powiedział, że przywróci mnie do życia pod pewnym warunkiem. Pod warunkiem, że będę bronił ludzi. Nie pytając przed czym mam mich bronić, zgodziłem się. Byle tylko zobaczyć żonę i córkę.
Od razu gdy zmartwychwstałem pożałowałem swej decyzji. Takie życie to nie życie. Ale obietnica zobowiązuję. Domyślam się, że w piekle jest gorzej. Wolę więc ten świat, który coraz bardziej się do piekła upodabnia.
Dowiedziałem się, że rodzina nie żyje. Utonęła, wraz z całą Anglią. A nawet jakby żyła, nie mógłbym się z nimi widzieć. Wyglądam jak diabeł, mówię jak diabeł… Już nawet zachowuję się, jak diabeł.
Takich jak ja jest znacznie więcej.
Jesteśmy Mamonami, synami Szatana. Powołanymi do ochrony ludzkości.
Uśmiechnąłem się szyderczo, patrząc w aniele oczy. Prowokowałem go. W końcu podziałało i zaatakował. Ciął od dołu, co z łatwością udało mi się odbić i znów odskoczyć w tył, na swą pozycję.
– Plugawisz ziemię Boską, demonie! – wrzasnął anioł.
– Boską? Kto przypisał ją Bogu? Bóg przypisał ją ludziom, a kto daje i zabiera… – wyszczerzyłem się.
Rzucił się na mnie z wrzaskiem machając mieczem jak oszalały. Czekałem z uniesioną klingą na cios, który ma mnie trafić. I doczekałem się. Przyjąłem go na sztych i w ogóle nie próbowałem parować. Po prostu wykorzystałem jego energię i dodałem do tego rozpęd, który miecz uzyskał podczas mojego obrotu. I tym potężnym ciosem atakowałem na nieosłoniętego anioła, który nawet nie zdążył się nawet przestraszyć. Odrąbałem mu głowę wraz z lewym ramieniem.
Kolejna rzeź w domu Bożym.
Kolejni ocaleni ludzie.
Bardzo mnie ciekawi, co stanie się ze mną po śmierci. Do nieba raczej nie pójdę, chociaż, jak na ironię, powinienem. A jak już trafię do piekła, to czy będę tak jak inni, smażył się w ogniach piekielnych, czy będę jednym z diabłów, którzy w tym popielniku rządzą? A może Szatan uwięził mnie tutaj na zawsze i nie zginę? Nie wiem…
Kiedyś żałowałem, że nie poszedłem w tedy w stronę światła. Ale teraz nie żałuję.
Powiem więcej: Cieszę się, że tak postanowiłem. Szatan przydzielił mi poważne zadanie i przynajmniej według siebie robię coś dobrego. Ratuję ludzkość. Wiele zwierząt zabija siebie nawzajem i jakoś nikt nie ma do nich pretensji. A ludzie? Oni to od razu, najgorsi zwyrodnialcy, którzy nie mają prawa istnieć.
Boże, przeciwstawiam Ci się.
I wyzywam Cię. Tak, dobrze słyszałeś. Zstąp z nieba i stań przede mną, miast wysyłać sługusów. Wyzywam cię, Boże!
"Mijał dokładnie tydzień od mojego powrotu. I wciąż potwornie cieszę się, że wróciłem." - to nie brzmi. Albo "minął dokładnie tydzień...", albo "... cieszyłem się, że wróciłem", żeby czas pasował. Raczej to pierwsze, patrząc na tekst dalej.
Ogólnie raczej błędów nie wyłapałem, ale tematyka jakoś do mnie nie przemawia. Brakuje mi oryginalności, apokaliptycznych tekstów było już mnóstwo. Co prawda odrwóciłeś role, co nadało trochę świeżości, ale ostatecznie nie wiele się zmienia. Poza tym, czegoś mi brakuje, jakiegoś rozwinięcia. Ale duży plus za niektóre dialogii.
Pozdrawiam.
O treści się nie wypowiadam, ponieważ jakoś nie było mi dobrnąć do końca opowiadania. Po prostu do mnie nie przemawia(co nie znaczy, że nie może przemówić do kogoś innego).
Na co jednak chciałem zwrócić uwagę - według mnie masz tendencję do przesadzania z przecinkami, co mi strasznie utrudnia czytanie, albowiem niepotrzebnie mnie hamują:
"Atramentowa głowica ma kształt smoczej głowy, o otwartej paszczy."
"Zdaje się pulsować, niczym żywa istota."
"Wykonywane latami ciemne ostrze, ze stopu ludziom niedostępnego."
"Przejeżdżam palcem wzdłuż grani, ku miecza czubkowi"
Podobało mi się. Poczatek tragiczny, bo - jak zauważył juz 3unikat - przeszarżowałeś z formą ale później zczyna być i ciekawie w warstwie treści, i dosyć gładko w formie. Duży plusik ;)
Całkiem ciekawe i nieźle wykonane. Motyw Szatana broniącego ludzi przed Bogiem nie jest niczym nowym ("Legion", zbór opowiadań "Piekło i szpada"). Trochę brakuje logicznego uzasadnienia takiego stanu rzeczy, ale ogólnie mi się podobało.
Dziwnie jest poznawać własną córkę, gdy ma się cztery lata.
Przemyśl to zdanie, Urban Hornie, i popraw. Bo palnąleś, jak... --- no dobrze, nie napiszę, jak kto o co.
Ekskomuniki nie boisz się?
Myślałem nad tym i przecież nie propaguje satanizmu, ani nie utożsamiam się z bohaterem. A co do zdania: Poprawić już niestety nie mogę. A jakby ktoś wyciągną z opka błędne wnioski: Pamiętajcie: Szatan wam nie pomoże. Najwyżej może was otumanić a potem do piekła wciągnąć.
Dzięki, Adam. Kurde, czytałem to i poprawiałem! Musiało mi to się umknąć.
Bardzo fajne. Krótkie, treściwe, tylko właśnie taka nagła zamiana ról poimiędzy Bogiem, a szatanem... I dlaczego akurat głowny bohater jest mamonem? Chyba,że mamonów jest wielu.
Napisz coś wesołrgo dla odmiany! :-)
Takich jak ja jest znacznie więcej.
Jesteśmy Mamonami, synami Szatana. Powołanymi do ochrony ludzkości.
To odpowiedź na twoje pytanie, Jacku Rayanie. Coś wesołego? Może potem, teraz pracuje nad czymś mniej wesołym. Chociaż coś na Kosmokomikę z chęcią napiszę. A jak chcesz próbkę mojego pisania w stylu humorystycznym - ,,Obcy lecą na ziemię!!!'' będzie jak znalazł.
Pozdrawiam i dzięki wszystkim za komentarze.
Przyznam, że do mnie też powyższy tekst nie przemówił. Zabrakło mi logicznego wytłumaczenia, dlaczego właściwie Szatan postanowił bronić ludzkości. Bez tego cały zamysł wydaje właśnie nieco nielogiczny. W przedstawionym świecie Szatan powinien zacierać tylko ręce z radości i śmiać się Bogu w twarz, gdyż:
- zło zwyciężyło, grzech się rozplenił, a potępieni grzesznicy falą wlewają się do Piekła, jak tłuszcza do hipermarketu na wyprzedaże,
- okazało się, że od początku miał rację. Człowiek okazał się istotą niegodną wolnej woli, więc cały upadek Szatana był astronomiczną pomyłką Boga. Diabeł może rzec z kpiącym uśmiechem i satysfakcją: "A nie mówiłem?".
Takież mi się uwagi nasunęły.
Pozdrawiam.
Rozumiem i przyznaje racje. Dziękuję za przeczytanie.