- Opowiadanie: chmielu - Kobiety błogosławionych cz. 2

Kobiety błogosławionych cz. 2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kobiety błogosławionych cz. 2

5.

Każdy musi mieć swojego Żyda. To była życiowa mądrość studentów Akademii. Dla kogoś, kto swojego Żyda nie miał, krakowskie getto było niczym innym, jak tylko miejscem absolutnie i ostatecznie obcym. Nieznany język, nieznane zapachy, nieznani ludzie. I to nie dlatego, że Żydzi nie lubili chrześcijan. Ale miejscem spotkania, ubijania kolejnych geszaftów mogła być Florencja czy dawna żydowska ulica w Krakowie. Getto miało być schronieniem, miejsce swoim, własnym, bezpiecznym. Wolnym od chrześcijan, ich agresji, wrogości, niechęci, od opowieść o macy wyrabianej z krwi niemowląt. Getto był twierdzą w każdym tego słowa znaczeniu. Chrześcijanie, którzy tam zawitali, mogli tylko przejść się jedną ulicą lub drugą, zrobić proste zakupy u milczących sprzedawców. Ale wszyscy będą ich ignorować, nikt nie zamieni z nimi słowa, a kobiety będą przed nimi zamykać drzwi swoich domostw.

Chyba, że miało się własnego Żyda. Wtedy getto odkrywało swoje tajemnice: antykwariaty, kramy z przyrządami magicznymi, przyprawami, materiałami, złotnicy, bankierzy, karczmy, lichwiarze, szewcy, zbrojmistrze, aptekarze i jeszcze więcej. W gettcie można było znaleźć wszystko. Trzeba było tylko poszukać. No i mieć Żyda.

Tak się akurat składało, że Aldous swojego Żyda miał. A właściwie dostał go od ojca błogosławionego Daniela de Sand w dniu bodajże piętnastych urodzin. Ojciec wziął go wtedy na przechadzkę i Aldous po raz pierwszy przekroczył bramę krakowskiego getta. Stanowiło ono tak naprawdę osobne miasto, które tylko do stolicy Królestwa Polskiego się przytuliło kilka dziesiątków lat temu. Na Aldousie ogromne wrażenie zrobiły własne mury dzielnicy, wieże obronne i solidna, mocna brama.

– To ma ich chronić przed gniewem hołoty podczas Wielkanocy, tradycyjnej chrześcijańskiej pory polowania na Żyda– wyjaśnił Daniel.

Ojciec zaprowadził Aldousa do Izaaka, który już wtedy był stary. Miał białą jak śnieg brodę, przygarbione plecy i długie, kościste palce. Siwe pasma włosów wystawały mu spod jarmułki na wszystkie strony jak węże na głowie meduzy.

Izaak siedział przed swoim domem na ławeczce, strugał kozikiem patyk i popijał jakichś śmierdzący, ziołowy napój z drewnianego kubka. Ojciec skłonił się przed tym i zaprezentował Izaakowi Aldousa. Żyd bez słowa zmierzył młodego de Sanda wzrokiem i pstryknął palcami. Niby spod ziemi wyrósł młody chłopak, w przykrótkich spodniach z otwartą księgą w jednej i piórem z kałamarzem w drugiej ręce. Nie miał butów i niemal do kolan jego nogi pokrywała gruba warstwa zaschniętego błoga i łoju. Izaak sięgnął po pióro, napisał kilka słów w swojej księdze i pstryknięciem palców odesłał chłopaka.

– Zaopiekuję się twoim synem– powiedział Izaak i wrócił do strugania patyków.

Aldous zdał sobie sprawę, że audiencja została zakończona. Był rozczarowany i trochę smutny. Dopiero po latach zdał sobie sprawę, że ojciec dał mu na piętnaste urodziny wyjątkowo cenny prezent. Izaak bowiem wiedział o gettcie i jego mieszkańcach wszystko. Wszystko też potrafił załatwić i do każdego dotrzeć.

Tak jak wiele lat temu, tak i teraz Izaak siedział przed domem i strugał kozikiem patyki. Ziemia pod jego nogami pokryta był dywanem drobnych drzazg. Na widok Aldousa i Zagajniczka skinął tylko głową, ale nie przestał strugać.

– Witaj Izaaku– powiedział Aldous.

– Witaj Aldousie, mój przyjacielu.

– Jak zdrowie Izaaku?

– Oj, oj… nie najlepiej Aldousie, nie najlepiej. Będziesz w moim wieku, to będziesz sam wiedział. Plecy bolą, nogi bolą, serce boli… Kim jest twój przyjaciel Aldousie?

– To Zagajniczek Izaaku, żołnierz Czarnej Straży.

Żyd zmrużył oczy i długo, bardzo długo przyglądał się Zagajniczkowi. W końcu wzruszył tylko ramionami i wrócił do strugania patyka.

– Czego chcesz Aldousie?

– Szukam kobiety z Endor.

Żyd przerwał na chwilę struganie patyka.

– Gdybym był jednym z was, chrześcijan, to bym się przeżegnał.

– Ale nie jesteś– przypomniał mu Zagajniczek.

– Ano– zgodził się Żyd i podrapał skryty za śnieżnobiałą brodą podbródek.

Przez chwilę stali w milczeniu przed chatą Izaaka, a życie uliczne toczyło się własnym tempem. Wyróżniali się w tłumu. Dwóch chrześcijan na środku getta. Zagajniczek tylko oglądał się to w jedną i drugą stronę uważając, żeby żaden Żyd nie dotknął go nawet przypadkiem.

– Mamy pieniądze– powiedział Aldous.

– No! W końcu mówisz językiem dla nich zrozumiałym!- krzyknął Zagajniczek.

Izaak przyjrzał się raz jeszcze młodzieńcowi. Wskazał na niego drżącym, kościstym palcem.

– Nie lubię ciebie.

– Ja ciebie też nie.

Izaak pokiwał głową.

– Dobry z ciebie chłopak, przynajmniej szczery.

– Izaaku, naprawdę muszę znaleźć kobietę z Endor. Zapłacę ci za to, i to dużo.

– Aldousie, przyjacielu… To co proponujesz jest nie tylko wstrętne Panu, ale i przeciw waszemu, chrześcijańskiemu prawu. A ja jestem bogobojnym Żydem, bliskim śmierci, który musi zadbać o to, co się z nim stanie po tym, jak wyda ostatnie tchnienie.

Mag z trudem powstrzymał westchnięcie ulgi. Przeszli do etapu targowania się.

– Jaka będzie twoja wina Izaaku w tym, że wskażesz nam jedną z tych występnych kobiet?

– Ano…– powiedział Żyd i zamilkł.

Aldous nie wiedział, co właściwie to miało oznaczać.

– Daj mu złoto– szepnął Zagajniczek.

– Izaaku, przecież to nie grzech, że wskażesz nam jedną z tych występnych kobiet. A i dobry uczynek…

– Dobry uczynek?– zainteresował się Żyd.

– Wskazują jedną z nich grzechu nie popełnisz, a dostaniesz nagrodę, którą będziesz mógł przekazać na bożnicę. A to przecież Bogu miłe.

– Ano…– powiedział Żyd, ale tym razem w jego głosie było słychać więcej aprobaty.– Tylko Aldousie, ile według ciebie byłoby Bogu miłe?

– A według ciebie Izaaku?

– Ty jesteś uczony Aldousie.

– A w chrześcijańskich naukach, a nie w waszych sztukach. Jakbyś mnie spytał, ile na kościół dać, to bym powiedział, ale na bożnicę?

– Ano…

Zagajniczek uderzył się otwartą dłonią w czoło. Aldous i Izaak patrzyli sobie w oczy świadomi tego, że grają w grę, w której ten, kto pierwszy powie cenę, przegrywa.

– Nie wiem, w jaki sposób te gadki mają nam pomóc złapać mordercę, ale jak matkę kocham, jeśli zaraz się nie dogadacie to wam obu wsadzę po patyku w tyłek do strugania!- ryknął Zagajniczek.

Stary Żyd powoli odłożył patyk na ławkę obok i chwycił się za brodę.

– Mordercę? Szukasz mordercy Aldousie? Tego od tych dziewczyn i malunków?

Plotki szybko się rozchodziły.

– Tak. Wiesz coś o nim?

– Zabił też jedną u nas. Kilka tygodni temu.

– Nie słyszałem.

– Nie chwalimy się tym.

– Zanieśliście jej ciało do kobiety z Endor?

– Nie. Jej rodzice to bardzo religijni ludzie. Bardzo dobrzy ludzie. To była piękna dziewczyna. Szkoda jej było. Cała gmina płakała. Ale ty masz ciało Aldousie, które możesz zanieść do kobiety z Endor?

– Tak.

– Świeże ciało.

– Tak.

– W takim razie znajdę dla ciebie tą kobietę. Przyjdź jutro do mnie. Ustalimy miejsce spotkania.

– Dziękuję Izaaku.

Żyd chwycił się mocniej ławki i wstał z trudem. Powoli, podpierając się o ścianę ruszył do swojego domu. Zatrzymał się nagle w pół kroku.

– To dziwne Aldousie…

– Co jest dziwne Izaaku?

– Że jednak się tym zainteresowaliście, i że to ciebie wysłali, a nie tego drugiego.

– Jakiego drugiego.

– No tego błogosławionego, co się z naszą Żydówką spotykał.

Serce Aldousa zaczęło mocniej bić.

– Błogosławiony spotykał się z Żydówką? Jak się nazywał?

– Krzysztof Croeux. Znasz takiego?

Aldous kiwnął głową.

 

Podczas gdy Aldous z Zagajniczkiem przebywali w gettcie, kapitan Gruber wędrował po Krakowie. Rozmyślał o mordercy, o tym, że ten człowiek, jeśli zaprawdę był człowiekiem, kryje się gdzieś po mrocznych zaułkach lub wręcz przeciwnie, wędruje w świetle dnia, drwiąc z Czarnej Straży i poszukuje kolejnej ofiary. Kolejnej niewinnej, delikatnej kobiety, której później rozpruje brzuch i piersi, żeby szponem wyryć krwią na ścianach bluźniercze symbole.

Kapitan stanął nagle i poczuł, że w gardle robi mu się sucho. Symbole, myślał. Językiem zwilżył usta. Po co morderca je rysował? Jaki w tym miał cel? Czemu poświęcał czas na tą makabryczną czynność? Odpowiedzi na te pytania, mogły ich przybliżyć do odnalezienie mordercy.

Gruber nie znał się na magii, ale podobnie jak Aldous, potrafił odnaleźć odpowiednich ludzi. Kraków był pełen przybłędów, mniej lub bardziej udanych studentów, czarowników i czarodziejów kryjących się po zaułkach i proponujących rzucenie uroku, tak jak prostytutki proponowały swoje usługi – wstydliwie i ukradkiem. Gruber potrzebował jednak kogoś kompetentnego. Jak na złość Aldousa nie było w pobliżu, a do innych błogosławionych nie chciał się zwracać.

Żołnierz zrzucił czarny mundur, ubrał zwyczajne ubranie i wziął jedną z ksiąg ormiańskiego maga. Z pamięci narysował tyle symboli z miejsc zbrodni, ile pamiętał i schował kartkę.

Z księgą pod pachą wybrał się na obchód po okolicznych antykwariatach. Pokazywał grimuar każdemu księgarzowi. Dwóch w ogóle jej nie znało, trzeci znał, ale nie chciał wziąć do ręki, dopiero czwarty wykazał zainteresowanie oraz pewną znajomość tematu. Gruber zaproponował wymianę, na co tamten zabrał go na zaplecze i pokazał swoją kolekcję zakazanych ksiąg. Kapitan miał go w garści. Najpierw powiedział antykwariuszowi, kim jest, potem postraszył go oskarżeniem o herezję, a na końcu łaskawie zgodził się przymknąć oko na zakazany zbiór, jeśli księgarz wyjaśni mu znaczenie kilku symboli. Pechowy sprzedawca książek, mężczyzna na oko trzydziestoletni o rzadkich, tłustych włosach i lekko upośledzonym spojrzeniu nie miał wyjścia. Wziął drżącą dłonią kartkę i długo jej się przyglądał. Wreszcie zaczął mówić, po kolei wskazując palcem każdy ze znaków i objaśniając ich prawdziwe znaczenie. Kapitan musiał przyznać, że niewiele z tego rozumie, a to, co rozumie, nie miało za wiele sensu. Wszystko się mieszało: magia żydowska, ormiańska, turecka, szkoła rzymska, krakowska, praska, paryska, Grenada, Inkowie i Litwini.

– Natomiast te symbole są prawdziwie niezwykłe– powiedział antykwariusz i wskazał na ciąg spiral– Pochodzą z Księgi Cieni…To bardzo rzadka książka, bardzo cenna. Zawiera w sobie starożytną magię. Niewielu z żyjących miało ją w rękach. Księga była tak bluźniercza, że zniszczono wszystkie egzemplarze prócz jednego…

– Jednego? – Gruber zmrużył oczy – Gdzie się znajduje?

– Oczywiście na Akademii Krakowskiej, panie kapitanie. Mają ją błogosławieni.

Gruber uśmiechnął się do antykwariusza i bez słowa wyszedł ze sklepu. Jeszcze było za wcześnie, żeby się cieszyć, ale nie potrafił się powstrzymać, żeby nie klasnąć z radości w dłonie. W końcu miał trop.

W trójkę spotkali się późnym wieczorem w siedzibie straży. Byli tak podekscytowani, że nawet nie tknęli gulaszu z chlebem, którzy przygotowała im kucharka. Wystarczyło same piwo, którym obficie zwilżali gardła. Aldous na przemian z Zagajniczkiem opowiedzieli o spotkaniu z Izaakiem i o jego rewelacjach na temat kolejnej ofiary oraz jej związku z błogosławionym.

– Dziwka z burdelu też miała stałego klienta – błogosławionego.

Gruberowi, który słuchał ich z uprzejmą uwagą, ale sam niecierpliwie czekał okazji, żeby podzielić się swoim odkryciem, nagle zaświeciły się oczy.

– A inne ofiary?

– Wszystkie miały jakichś związek z Akademią!- krzyknął Zagajniczek– Praczkę regularnie ruchał mag, któremu prała bieliznę, żona kupca miała romans z innymi, który oczarował ją gadką, jak to Litwinów jeździł szpiegować, a z kolei…– młodzieniec zamilkł nagle i zbladł, zdając sobie sprawę, do czego ta rozmowa zmierza.

– Moja siostra? Też miała gacha błogosławionego?

Aldous i Zagajniczek spojrzeli po sobie. Żaden nie miał odwagi odpowiedzieć na to pytanie. Mag przełknął ślinę.

– Studenta. Jednego z ostatnich lat… Chcieli się pobrać, jeśli to coś zmienia.

Kapitan zacisnął pięści, aż strzeliły chrząstki.

– Wy możecie brać ślub?

– Teoretycznie tak, ci najbardziej zasłużeni, za zgodą Akademii, ale ten chłopak… on nie chciał przyjąć błogosławieństwa. Chciał zostawić uczelnię.

Kapitan Gruber wstał z ławy i zaczął przechadzać się po pokoju. Jego mała siostrzyczka miała przed nim tajemnice. Nie mieściło mu się to w głowie, ale przecież z drugiej strony była już dorosła, duża. Teraz wszystko nabierało sensu. Jej drobne kłamstwa, spóźnienia, tęskne spojrzenia, to że potrafiła odpłynąć w środku rozmowy i marzyć nie wiadomo, o czym. Kapitan mimowolnie uśmiechnął się i ze zdziwieniem stwierdził, że zamiast gniewu czuje coś przyjemnego, miłego. Jakby ktoś rozlał dzbanek ciepłego mleka prosto w jego sercu. Chciał spotkać tego chłopaka, który tak zawrócił w głowie jego małej siostrzyce. Usiąść z nim w karczmie przy kuflu piwa, porozmawiać, powspominać. Zastanowić się, jakim mógłby być mężem. Ale to później. Po tym, jak znajdzie tego skurwysyna, który zamordował te wszystkie kobiety.

– Dowiadywałem się o znaczenie tych symboli, które maluje morderca. One są ważne…

Aldous pokiwał głową.

– Wiem. Mu zależy, żebyśmy je widzieli. Zrozumiałem to, kiedy rozmyślałem o zabójstwie w burdelu pod Różą. Według świadków zamordowana krzyknęła i niemal natychmiast inne dziewczyny rzuciły się jej na pomoc. Morderca miał najwyżej kilka sekund, żeby narysować te symbole, napis na suficie i tak dalej. Nie zdążyłby.

– Co z tego wynika?

– Musiał ją najpierw magicznie uśpić. To jest możliwe. Potem włamał się do pokoju wybijając szybę.

– Nikt na to nie zwrócił uwagi?

– To burdel panie kapitanie. Panuje tam hałas, co chwila, ktoś rozbija jakichś dzban czy kufel– powiedział Zagajniczek.

– Zabił dziewczynę, kiedy była nieprzytomna i wykonał napisy.

– W takim razie skąd krzyk?

– Sam krzyknął lub zmusił do tego umierającą dziewczynę. Po to, żeby ludzie się zbiegli. Z jakiegoś powodu zależało, żebyśmy zobaczyli te symbole. Ale na Boga, nie wiem, dlaczego. One nie mają żadnego sensu. To pomieszanie wszystkich szkół magii, alfabetów i…

– Księgi Cieni– przerwał mu kapitan Gruber– To jakaś straszna księga, tajemnicza i magiczna. Podobno, tylko błogosławieni mają jej jedyny egzemplarz. Czy to prawda Aldousie?

Mag jednak nie odpowiedział. Siedział cały sztywny i blady. Na czoło wystąpiły mu drobne kropelki potu.

– Aldousie? Coś się stało?

Błogosławiony kiwnął głową.

– Chyba wiem, kto jest mordercą– powiedział.

 

6.

Sala tortur w wieży Ratuszowej była nadzwyczaj dobrze wyposażona, a kat doskonale znał się na swoim fachu. Aldous siedział na ławce, tuż obok kapitana Grubera, który po wielogodzinnym przesłuchaniu był równie zmęczony jak mag. Ich ubrania były przepocone i brudne. A w uszach ciągle słyszeli krzyk mordercy.

Zabójcę znaleźli tam, gdzie się spodziewali, czyli w burdelu pod Różą. Siedział tam samotny nad butelką wódki. Zatrzymanie niestety nie przebiegło gładko. Mężczyzna potrafił się bić. Jednemu z czarnych strażników połamał nos, drugiemu rozbił butelkę na głowie, a trzeciego powalił krzesłem. Dopiero Zagajniczek obezwładnił go serią szybkich ciosów. Nieprzytomnego przywieźli go do więzienia w celi ratuszowej. Otrzeźwili, wylewają kubeł zimnej wody. Wyjaśnili zarzuty. Oczywiście, do niczego się nie przyznał. Procedura trwała więc dalej. Sala tortur, mistrz katowski. Krzyki, pot i krew.

– Opowiedz mi to jeszcze raz– poprosił Gruber.

– Właśnie opowiedz– powiedział Zagajniczek, który od razu usiadł po drugiej stronie błogosławionego.

– Po co? – zapytał zmęczony mag.

– Po prostu chcę usłyszeć – wyjaśnił kapitan.

Aldous kiwnął głową.

– Księga Cieni to jeden z najbardziej heretyckich manuskryptów, które znajdują się w bibliotece Akademii. To źródło potężnej starożytnej magii. Mówi się, że jest przeklęta, że sprowadza szaleństwo. Mogą ją przeczytać tylko dwie osoby. Rektor Akademii oraz jedna wyznaczona osoba spośród błogosławionych, mag, który ma znać zagrożenia związane z Księgą. Tą drugą osobą obecnie jest Ignacy Vasquez.

– Co dalej?

– Kiedy byłem młody i głupi, razem z moim przyjacielem wykradliśmy Księgę z biblioteki. Byliśmy ciekawi, co jest w niej takiego strasznego. Mieliśmy ją w naszych rękach może godzinę, nie dłużej. Mnie złapano. Wsadzono do więzienia. Batożono. Potem były przesłuchania… Vasquez straszył mnie stosem.

– Dlaczego nie spłonąłeś?

– To był szczeniacki wybryk. Nie herezja, a głupota. Błogosławieni to zrozumieli. Poza tym… Zareagował mój ojciec, który cieszy się wśród magów dużym szacunkiem, potem rektor. Dano mi wybór. Pokuta, sroga pokuta, ale zostanę w Akademii będę mógł kontynuować studia, albo zostanę wydalony. Na to ostatnie nie mogłem sobie pozwolić.

– Zgodziłeś się na pokutę – domyślił się Gruber.

– Tak. A w jej ramach miałem wydać wspólnika. Tak też zrobiłem. Wybatożono go za karę oraz usunięto z Akademii. Przy okazji zwaliłem na niego całą winę. Że to był jego pomysł, on wszystko zaplanował.

– A tak nie było?

Aldous wzruszył ramionami i uśmiechnął się krzywo.

– Nie do końca. Ale ważne jest przecież, co innego. Od początku wiedziałem, że znaki, które zostawia morderca są niezwykłe. Nie wiedziałem jednak, dlaczego. Dopiero ty kapitanie przypomniałeś mi, gdzie widziałem te symbole. Księgę Cieni w swoich rękach miały tylko cztery osoby. Ja, rektor Akademii, Ignacy Vasquez oraz mój ówczesny przyjaciel, który dziwny trafem znalazł się teraz w Krakowie.

Aldous podniósł głowę i spojrzał wijącego się na strappado Dawida Giddensa.

Giddens wyglądał paskudnie nawet przed rozpoczęciem tortur. Krótkie, nierówno ostrzyżone włosy, bródka, krzywe zęby i blizna, podobna do szkarłatnej błyskawicy, biegnąca przez połowę twarzy. Wychudły, tak że można było policzyć wszystkie, najdrobniejsze nawet kości jego ciała, o skórze niezdrowego, żółtawego koloru, sprawiał wrażenie, jakby umarł za życia.

Aldous stanął przed tymi podwieszonymi zwłokami, które jęcząc cicho przeżywały własne cierpienie i czuł wstręt, żal i satysfakcję. Wstręt, z powodu wyglądu i ogromu zbrodni, które popełnił jego więzień. Żal, bo kiedyś nazywał tego człowieka swoim przyjacielem. Satysfakcję, bo w końcu go schwytał i Giddens nikogo już nie skrzywdzi.

– Przyznaj się Dawidzie.

Giddens powoli i z wyraźnym trudem podniósł umęczoną głową. W oczach miał rezygnację.

– Do czego Aldousie. Co takiego zrobiłem, że na to zasłużyłem?

Mag stłumił chęć przypalenia więźnia gorącym żelazem.

– Wiesz dobrze Dawidzie. Te wszystkie kobiety…

– Nie wiem, o co chodzi Aldousie.

Giddens mówił powoli, ważąc każde słowo, bo też każdy ruch ust, języka, głowy sprawiał mu ból.

– Po co udajesz Dawidzie? Tylko ty i ja mieliśmy Księgę Cieni w rękach.

– Chodzi o tą Księgę… Teraz, po tylu latach?

– Nie, nie o księgę. O morderstwa, które popełniłeś.

– Nie wiem, o czym mówisz.

– Ale wiesz, co się teraz stanie, prawda?

Aldous kiwnął głową na miejskiego kata i odwrócił się na pięcie. Kiedy odchodził, w uszach dźwięczał mu jego gorączkowy krzyk.

– Aldousie wracaj! Wracaj! Wracaj! Błagam cię! Wracaj!

A potem był już tylko wrzask.

Przyznanie się do winy wraz ze szczegółowym protokołem dostali dopiero następnego dnia późnym wieczorem. Pismo protokolanta, piękne, równe i porządne kontrastowało z drżącym podpisem Giddensa. Gruber przeczytał je uważnie, podczas tej czynności poruszając wargami. Kiedy skończył, schował kartki do skórzanej tuby przytroczonej do pasa.

– Co teraz będziesz robił Aldousie?– zapytał.

– Zapewne świętował. A pan panie kapitanie?

– Odpocznę.

Pożegnali się uściskiem dłoni.

 

Kapitan Gruber wyszedł z ratuszowej wieży, ale zamiast iść na posterunek Czarnej Straży albo do domu, pozwolił, żeby nogi same go poniosły. Wdychał krakowskie, nocne powietrze, pełne kurzu i zapachu nieczystości i rozmyślał o siostrze. Pomimo wiszącego u pasa przyznania się do winy nie czuł ulgi, a raczej niepokój, który rósł z każdą chwilą i z każdym kolejnym krokiem. Nie wiedział, z czego on wynika. Było coś, jakby drzazga w jego umyśle, która nie dawała mu spokoju. Coś próbował sobie przypomnieć i miał to tuż, tuż na wyciągnięcie ręki, ale zawsze kiedy po to sięgał, to dziwne coś odsuwało się, uciekało poza jego zasięg. Po długich chwilach męczącej walki pozwolił, żeby jego myśli poniosły go swobodnie, tak jak swobodnie niosły go nogi. Przemierzał Kraków, mijając nielicznych przychodniów i jeszcze mniej liczne patrole straży miejskiej i przypominając sobie ostatnie dni. Twarze i wygląd ofiar, własną siostrę, jej śmiech, cmentarz, zamordowanego Ormianina, błogosławionych, Akademię i Aldousa. Przypomniał sobie Księgę Cieni, tak tajemniczą, że nikt jej nie widział, a pomimo tego była kluczem do rozwiązania zagadki.

Jego serce mocniej zabiło. Księgi Cieni. Te symbole. To się wiązało z nimi. Wędrował dalej, przypominał sobie spirale, kręgi, napisy na ścianach, ale to nie było to, z każdym krokiem naraz zbliżał się i oddalał. Wściekły chciał wrzeszczeć, krzyczeć, kląć. Symbole, które na własne oczy widziało tylko czterech ludzi.

Nagle stanął, zaskoczony tym, że jego nogi zawiodły go w to samo miejsce, do którego dążył też w tej pokrętnej wędrówce umysł. Oświecenie było ulgą i nową torturą. Kapitan Gruber podszedł do drzwi i nacisnął klamkę. Ku jego zaskoczeniu otworzyły się. Przełknął ślinę. Wiedział, że w ciemnym, mrocznym wnętrzu znajduje się rozwiązanie zagadki śmierci jego siostry. Nie potrafił się oprzeć ciekawości ani podnieceniu, które go opanowały. Wyjął z pochwy długi nóż, który nosił zamiast szabli lub miecza i wszedł do środka.

Wiedział chyba od początku, że Giddens nie mógł być mordercą. Podpowiadał mu to instynkt. Ale sam instynkt jest przecież zawodny. Nic nie powiedział kapitanowi, kiedy ten spojrzał zabójcy swojej siostry prosto w oczy. Ale teraz było inaczej. Teraz wiedział.

Schodami zawędrował na górę. Było ciemno, oddychał płytko i poruszał się bezszelestnie, krok za krokiem, ostrożnie nasłuchując. Z jednego z pokoi wydostawał się miękki blask świecy. Pchnął drzwi i z bijącym mocno sercem wszedł do środka. Widok, który ujrzał, zaparł mu dech w piersiach. Wszystkie ściany, podłoga, sufit pokryte był napisami, słowami, znakami i symbolami. Symbolami z Księgi Cieni, które znać miały tylko cztery osoby. Rektor, Vasquez, Giddens i Aldous. Ale był jeszcze ktoś piąty. Morderca.

– Witam kapitanie. Wiedziałem, że się jeszcze spotkamy – usłyszał za plecami ciepły i spokojny głos księgarza.

Nie zdążył się obrócić.

 

Aldous rozmyślał o popełnionych błędach. Obrazy nadchodziły jeden za drugim. Najpierw poranek, tłumy przed siedzibą Czarnej Straży na rynku. Przeciskał się pomiędzy mieszczanami, aż stanął w oko w oko z Zagajniczkiem. Młodzieniec się nie uśmiechał. Przesunął się i odsłonił magowi ciało kapitana Grubera. W piersi żołnierza tkwił aż po samą rękojeść długi rzeźnicki nóż, którym przybito przyznanie się do winy Giddensa. Treść dokumentu była zamazana brunatnym, spiralnym symbolem, wykonanym krwią Czarnego Strażnika.

– Musimy wypuścić więźnia– powiedział Zagajniczek.

Aldous potrafił odpowiedzieć, tylko kiwnięciem głowy.

Potem dowiedział się o śmierci Izaaka. Był w domu starego Żyda. Jego rodzina pokazała mu wykonane krwią napisy, spirale, symbole. Nic nie mówili, ale ich pełne wyrzutu spojrzenia przekazywały więcej niż tysiąc słów. Aldous wyszedł z getta czując, że cały świat spadł mu na barki. Tylko, że błogosławiony nie był Atlasem i nie miał szans utrzymać tego ciężaru.

A jednak już dzień później stał przed obliczem Ludwika z Wrocławia i Ignacego Vasqueza, a jego słowa brzmiały donośnie i pewnie.

– Ofiarą mordercy padły kobiety, które miały związki miłosne z błogosławionymi oraz przynajmniej dwóch mężczyzn, którzy pałali się nielegalnie magią. Mówię o Ormianinie Tigranesie z Awarajrem, w którego domu znaleziono zakazane księgi oraz Żydzie Izaaku z Lublina, który podejrzewany był o to, że zajmował się nekromancją. Dochodzą mnie jednak słuchy, że ofiar mogło być więcej, szczególnie w przypadku heretyków. Krewni i przyjaciele ofiar nie zawsze zgłaszali morderstwa, obawiając się kary, jeśli wyjdzie na jaw, że zamordowani bez błogosławieństwa zajmowali się magią. Po ostatnim mordzie przestraszyli się tak, że bardziej od gniewu kościoła boją się zabójcy i sami biegną po pomoc do Czarnej Straży. Odnotowaliśmy dwa takie przypadki. Dziesięć dni temu zginął ubogi mieszczanin Zygmunt Tkacz, filozof i początkujący mag, specjalizujący się w urokach. Drugą ofiarą jest niejaki Hermann Sknut, przybysz z Rzeszy. Sam nie parał się magią, ale handlował nielegalnymi księgami, amuletami, eliksirami.

Błogosławiony Ludwik z Wrocławia potarł podróbek, ciężko westchnął, żeby wreszcie pokręcić z niedowierzaniem głową.

– Co wiemy o tym mordercy?– zapytał słabym głosem.

– To człowiek sprytny i biegły w magii. Najprawdopodobniej heretyk. Zna treść Księgi Cieni.

– W której znajdują się zaklęcia transmutacji. To tłumaczyłoby pojawianie się bestii, o której wspominali świadkowie– wtrącił błogosławiony Ignacy Vasquez.

– Zgadza się – przytknął Aldous – Jak wszyscy wiemy, Księgę miały w rękach cztery osoby. Ja, Dawid Giddens, którego winę już wykluczono, rektor– Aldous ukłonił się Ludwikowi– i ty błogosławiony Vasquezie.

Vasquez popatrzył na rektora, a Ludwik z Wrocławia na Hiszpana. Milczeli obaj.

– To by znaczyło – kontynuował Aldous – że musi istnieć jeszcze jeden egzemplarz, który jest w posiadaniu mordercy. I zabójca opanował zawartą tam wiedzę. Innego wyjścia nie ma.

de Sand zakończył. Tak jak się spodziewał, jego słowa zrobiły potężne wrażenie na obu magach. Obserwował ze zdziwieniem pojedynek spojrzeń pomiędzy rektorem a Vasquezem, zastanawiając się, których z nich będzie zwycięzcą.

– To nie do końca tak Aldousie– przerwał ciszę Hiszpan.– Jest jeszcze jedna osoba, która miała Księgę w rękach.

– Kto taki?

Vasquez nie odpowiedział. Rektor podszedł do okna. Długo wpatrywał się w akademicki dziedziniec.

– Mój syn– powiedział w końcu.

Rektor obrócił się do Aldousa, a w jego oczach błyszczały łzy. Uśmiechnął się delikatnie, ze smutkiem i rezygnacją, a de Sand zdał sobie nagle sprawę, że Ludwik ze Wrocławia przed chwilą przegrał coś więcej, niż tylko pojedynek spojrzeń.

– Panowie – odezwał się rektor – wydaje mi się, że nie jestem już wam potrzebny.

Hiszpan kiwnął głową, a potem ukłonił się przesadnie głęboko. Aldous zrobił to samo. Rektor już bez słowa opuścił pomieszczenie.

Aldous zdecydował się rozsądnie nie zabierać głosu. I to pomimo tego, że ciekawość paliła go żywym ogniem, a pytania wżerały się w mózg niczym kwas. Błogosławiony Vasquez wpatrywał się w drzwi, którymi wyszedł rektor. Jego oblicze zmieniło się w kamień i zastygło, jak zresztą ta cała chwila.

– Bartłomiej– powiedział Hiszpan – Bękart rektora nazywał się Bartłomiej.

– Bartłomiej– powtórzył Aldous jak echo i smakował to w imię w ustach, zdając sobie sprawę raz na zawsze i ostatecznie, że tak właśnie brzmi imię mordercy.

– Rektor nigdy go nie uznał – kontynuował Vasquez – Pomimo tego Bartłomiej zawsze włóczył się w okolicach Akademii. Pracował u nas w kuchni, ale każdą wolną chwilę poświęcał na to, żeby podsłuchiwać wykłady. W końcu zauważyliśmy, że chłopak ma talent. Nawet wielki. Niektórzy zastanawiali się, czy nie przyjąć go do Akademii, tylko, że chłopak był już za stary. Miał siedemnaście lat. Jego umysł mógł nie być już dostatecznie giętki. Powstał problem, co z nim zrobić. Bo miał pewną wiedzę, miał umiejętności. Groziło mu to, że wpadnie w grzech herezji. Nim jednak zdążyliśmy podjąć decyzję na temat jego przyszłości…

– Ukradł Księgę Cieni – domyślił się Aldous.

Hiszpan uśmiechnął się delikatnie w odpowiedzi.

– Nie wiadomo, dlaczego to zrobił. Miał ją w rękach dłużej niż ty. Kilka dni trwało, zanim go odnaleźliśmy. Słyszałeś zapewne opowieści, że Księga Cieni odbiera rozsądek? Niektóre umysły, nie dość przygotowane, mogą nie zdzierżyć wiedzy, która zwiera Księga. Cienie na zawsze w nich zagoszczą, zmącą myśli. To właśnie spotkało Bartłomieja. Oszalał zupełnie. Podobnie jak w twoim przypadku sprawę zatuszowano. Bartłomiej był w takim stanie, że nie stanowił żadnego zagrożenia. Umieszczono go w domu dla obłąkanych poza Krakowem, gdzie jak się spodziewaliśmy miał wkrótce umrzeć. Od tego czasu nikt się nim nie interesował.

– Nawet rektor?

– Rektor szczególnie Aldousie. Wątpię, żeby kiedykolwiek poświęcił mu nawet chwilę uwagi. To był błąd młodości, o którym chciał zapomnieć. To aż dziw, że tolerował jego obecność…

Hiszpan zamilkł na chwilę i zamknął oczy, jakby starał się sobie przypomnieć twarz tego siedemnastoletniego chłopaka, który wykradł jedną z najgroźniejszych ksiąg Akademii. Aldous spokojnie czekał, aż mag podejmie przerwany wątek.

– Jeśli morderca zna Księgę Cieni tak dobrze, jak uważasz – odezwał się wreszcie Vasquez – to może być to tylko Bartłomiej. Jak chcesz go znaleźć Aldousie?

de Sand spodziewał się, że takie pytanie padnie i przygotował odpowiedź.

– Musisz wiedzieć panie, że to właśnie kapitan Gruber zwrócił mi uwagę, że niektóre symbole, które maluje morderca pochodzą z Księgi Cieni. Skąd to wiedział? Nietrudno się domyślić, że z jakiegoś powodu ich znaczenie objaśnił mu sam zabójca. A skoro tak, to możemy przyjąć, że kapitan nieświadomie odnalazł go jeszcze przed zatrzymaniem Giddensa. Jeśli on to potrafił zrobić, to ja też sobie dam radę.

– A masz przynajmniej pomysł jak?

Aldous ze zdziwieniem stwierdził, że krople spływają mu po czole aż pod koszulę, a serce bije mu jak oszalałe. Ten atak strachu był tak niespodziewany, że z największym trudem udało mu się go pokonać. Mag spojrzał wprost czarne oczy Hiszpana. Bał się tego, co miał zaraz powiedzieć. Bał się tego, że się myli. Lecz najbardziej przerażało go to, że może mieć rację.

– Chyba wiem, kto będzie kolejną ofiarą – przełknął ślinę – Spotykam się z nią od czasu do czasu. Piszę dla niej wiersze. Niektórzy mogliby uznać, że jestem z nią związany, chociaż, wstyd to przyznać, jest to zwykła prostytutka. Sądzę jednak, że morderca mógł się nią zainteresować.

Vasquez przyglądał się Aldousowi bardzo długo. Całą wieczność. A potem po prostu kiwnął głową.

– W takim razie opowiedz mi o niej Aldousie – poprosił.

7.

I Aldous opowiedział o swojej kochance wszystko co wiedział. Vasquez słuchał uważnie, nie przerywając ani razu. Kiedy mag skończył, Hiszpan zgodził się z nim, że Arlet rzeczywiście grozi niebezpieczeństwo. Zauważył jednak, że jeśli dziewczyna, pomimo swojego niskiego stanu, będzie odpowiednio, ale dyskretnie chroniona, to zagrożenie dla jej grzesznego życia będzie niewielkie, za to szansa na schwytanie mordercy będzie ogromna. Innymi słowy, nieszczęsna Węgierka miała stać się przynętą. Aldous uprzejmie się zgodził.

de Sand uważał, że zrobił to, co musiał zrobić. O mordercy wiedzieli może i dużo: kim był, skąd się wziął, jaki miał motyw, kogo zabijał. Nie wiedzieli jednak najważniejszego, gdzie jest i jak wygląda. W tak wielkim mieście jak Kraków Bartłomiej mógł ukrywać się jeszcze długo i równie długo mordować. Trzeba go było powstrzymać za wszelką cenę.

Aldous tłumaczył sobie, że Arlet i tak była zagrożona, i tak mogła stać się ofiarą. Wystawiając ją jako przynętę, równocześnie ją ochraniał. I w Domu pod Różą, i na okolicznych ulicach czaili się żołnierze Czarnej Straży oraz kilku błogosławionych i studentów Akademii, którzy dołączyli do polowania. Wszyscy czekali na atak mordercy.

Tymczasem jednak nic takiego nie nastąpiło. Dni mijały spokojnie, atmosfera, wciąż napięta, powoli się rozluźniała. Tak błogosławieni, jak i czarni strażnicy coraz bardziej się niecierpliwili. Pojawiły się plotki, że morderca uciekł z miasta. Szybko rozwiała ją jednak kolejna śmierć.

Po niemal dwóch tygodniach od śmierci kapitana Grubera ofiarą Bartłomieja padł niejaki Krzysztof Grosset, bogaty kupiec czeskiego pochodzenia, który w Krakowie osiedliły się pięć lat wcześniej. Jego ciało znalazła kucharka, która zaintrygowane tym, że jej pan nie schodzi na śniadanie, ośmieliła się zajrzeć do jego sypialni. Widok, który w środku ujrzała, niemal odebrał jej zdrowe zmysły. Siły i rozsądku starczyło jej tylko na to, żeby posłać służebną dziewkę po straż, a potem zwaliła się na podłogę zbyt przerażona i zapłakana, żeby przez najbliższe dni ktokolwiek miał z niej jakikolwiek pożytek.

Na miejsce zbrodni najpierw przybyli czarni strażnicy, a za nimi błogosławieni z Aldousem na czele. W toku oględzin szybko odnaleźli tajną skrytkę, w której znajdywały się dowody na to, że czeski kupiec prócz zboża handlował również tajemnicami Królestwa Polskiego jako litewski szpieg oraz interesował się pogańską magią. de Sand spędził wśród pogańskich ksiąg i tajemniczych dokumentów cały dzień, próbując złamać szyfry, czytając listy i przesłuchując nielicznych jak zwykle świadków. Wrócił do domu późnym wieczorem przeraźliwie zmęczony.

Na schodach minął śpiącego gońca z Akademii, którego przydzielono mu do pomocy. Chłopak lekko chrapał. Cały dzień biegał pomiędzy domem Grosseta, Akademią, a Domem pod Różą. Teraz zaś czekał na dalsze polecenia. Aldous nie budząc go wszedł do pokoju i zamknął drzwi. W ciemności zzuł koszulę, rzucił ją podłogę, ściągnął buty i rozsznurował spodnie. Stanął nad nocnikiem, przymknął oczy i zaczął sikać. Ulga, jaką poczuł była rozkoszna, jakby wraz z moczem opuszczało go zmęczenie. A potem czyjeś ciężkie ramię otoczyło jego szyję. Zaczął się dusić. Szarpnął się, ale drugie mocarne ramię, dziwnie pulsujące i gorące, chwyciło go w pasie i unieruchomiło.

– Nie ruszaj się i nie walcz magu. Wystarczy, że troszkę mocniej ścisnę, a umrzesz.

Głos był zimny i śliski, a równocześnie jakby parzył.

– Powiem ci, co masz zrobić magu, a jeśli nie wykonasz moich poleceń, to zginiesz natychmiast, rozumiesz?

Aldous charknął w odpowiedzi.

– Napiszesz list do tej twojej węgierskiej kurwy. Każesz jej się wymknąć z burdelu i przyjść tu do ciebie. Tylko tak, żeby nikt jej nie zauważył. Napisz jej, że za nią tęsknisz, że chcesz z nią być sam, że chcesz, żeby waszej miłości nikt nie zakłócał. Ona to zrobi dla ciebie, prawda? Oczywiście, że zrobi… Potem wręczysz ten list temu uroczemu chłopaczkowi, który czeka na schodach. Wszystko to bez żadnych sztuczek, rozumiesz magu? Jeśli zrobisz choć jeden fałszywy krok, to wypatroszę cię jak wieprza, rozumiesz magu?

Aldous charknął.

Ramię puściło jego szyję i popchnęło go w stronę stołu, gdzie leżał już przygotowany atrament i pióro.

– Pisz.

Przerażony napisał, to co mu kazano. Ledwo skończył wyrwano mu kartkę z dłoni. Aldous odwrócił się i spojrzał prosto w oczy bestii.

Ciało miał potężne, owłosione i dziwnie pulsujące, jakby każdy mięsień wędrował pod skórą, przemieszczał się, rozpychał lub szukał swojego miejsca. Dłonie ogromne, zakończone grubymi pazurami, które jednocześnie były ostre jak brzytwa. Pysk miał jeszcze ludzki, ale oczy ciemne jak noc i puste. Tłuste włosy opadały mu pojedynczymi kosmykami na mocarny kark. Bartłomiej przeczytał liścik i oddał go magowi.

– Wręcz go posłańcowi i powiedz, że po jego dostarczeniu ma tutaj natychmiast wracać. Jeśli nie wróci, jeśli spróbujesz mnie oszukać, to zginiesz.

Aldous gorączkowo myślał, co może zrobić. Nie miał przy sobie żadnej broni, a sam widok pazurów bestii odbierał ochotę na jakąkolwiek próbę stawiania oporu. Ani ucieczka, ani walka nie wchodziły w grę. Mag zrobił więc to, co mu kazano, mając nadzieję, że wkrótce jakichś pomysł wpadnie mu do głowy. Ale jak tylko goniec dostał liścik, kiedy się odwrócił i zbiegł po schodach, coś ciężkiego spadło na głowę Aldousa i błogosławiony stracił przytomność.

Obudziło go uczucie, jakby grube pijawki pełzały mu policzkach. Otworzył oczy. Bestia, której pysk zmienił się z ludzkiego w bardziej zwierzęcy, ale przypominający drgającą, mięsną masę, gładziła go szponem po policzku.

– Naprawdę myślałeś magu, że wpadnę w tą waszą śmieszną pułapkę? Że pozwolę się rozszarpać na strzępy? O nie, nie tak szybko, moje dzieło nie jest jeszcze skończone, a cienie nie zaspokoiły jeszcze swojej żądzy. Jeszcze musicie zapłacić za to, że mnie odrzuciliście – syczała.

Aldous zorientował się, że został przywiązany do łóżka. Więzy były mocne, sznur solidny. Na ustach miał knebel. Ciężko mu się oddychało. Łeb bolał potwornie. Oddech bestii śmierdział siarką.

Potwór wyprostował się, kiedy obaj usłyszeli kroki na schodach. Ktoś zapukał. Bestia jednym płynnym ruchem doskoczyła i otworzyła drzwi, wciągnęła gońca, a drugą ręką poderżnęła mu gardło. Chłopak nim zdążył krzyknąć, padł na podłogę, chwycił się za szyję, a spomiędzy jego palców tryskała jak z fontanny krew. Aldous zaczął krzyczeć, ale poprzez knebel słychać było tylko jęk. Chłopak charczał, padł na ziemię i umarł, nim zdał sobie sprawę, co się tak właściwie stało.

Bartłomiej zamknął drzwi, przeszedł nad trupem i klęknął obok maga. Znowu dotknął jego twarzy. Potem chwycił za medalion błogosławionych, zerwał go z szyi de Sanda i rzucił o ścianę.

– Nie zasługujesz na niego.

Wstał.

– Nie zabiję cię. Cieszysz się? Nie musisz odpowiadać. Widzę ulgę w twoich oczach magu. Chcę, żebyś patrzył, jak zabijam tą twoją węgierską kurwę, jak się z nią zabawiam, jak rozszarpuję jej bebechy. Potem będziesz mógł wszystko opowiedzieć innym błogosławionym, mojemu ojcu i powiedzieć im, że ich ukochanymi również się tak zabawię. I to będzie tylko ich wina. To oni mnie odrzucili, a nie ja ich. Ale cienie mnie przyjęły Aldousie. Cienie mnie przyjęły i dały moc, o której wy tylko śnicie. O!- potwór podniósł szpon– Chyba nadchodzi twoja ukochana.

Aldous zaczął się szarpać, zaczął krzyczeć, rzucać się. Bartłomiej spokojnie podszedł do drzwi i otworzył je. de Sand ujrzał kruchą sylwetkę Arlet, a ona ujrzała przywiązanego maga, martwe ciało gońca i bestię. Nim zdołał mrugnąć powieką, potwór chwycił ją i rzucił do środka pokoju.

– Cisza– szepnął i chwycił się za gardło.

Moc popłynęła wraz z jego syczącym głosem. Arlet chciała wrzasnąć, ale z jej ust wydobył się tylko skrzek, równie rozpaczliwy i żałosny jak krzyki Aldousa.

– Witaj ślicznotko– mruknął Bartłomiej.

– Witaj– odpowiedział Zagajniczek, który nie wiadomo jak i kiedy stanął w progu pokoju.

Młodzieniec uśmiechnął się szeroko i nacisnął spust kuszy. Bełt wyleciał jak srebrna żmija i wbił się w pierś bestii. Potwór wrzasnął z bólu i w mgnieniu oka skoczył do Zagajniczka, który zgrabnie uskoczył przed ciosem i znalazł się tuż przy magu. Jakimś cudem zdążył wyrzucić kuszę, wyjąć nóż i jednym cięciem przeciął więzy krępujące maga.

de Sand poderwał się na nogi i zerwał knebel. Odetchnął głęboko. Bartłomiej, lekko krwawiący, ale mimo to jakoś dziwnie rozbawiony stał na drodze do wyjścia. Arlet przerażona i struchlała siedziała pod ścianą. Z ich trójki, tylko Zagajniczek miał w rękach broń, długi nóż, który jednak był krótszy i chyba mniej ostry od szponów potwora.

Bartłomiej sięgnął do piersi i wyrwał z niej bełt. Rzucił go lekceważąco na ziemię.

– I co teraz magu?– warknął.

Aldous chwycił za nocnik i rzucił nim w potwora. Bartłomiej uchylił się przed pociskiem, ale moment jego nieuwagi wystarczył Zagajniczkowi, który doskoczył do niego i wbił mu nóż w bebechy, a potem przekręcił ostrze, ostrze, które błogosławieni, podobnie jak broń pozostałych Czarnych Strażników, poświęcili, pokryli najczystszym srebrem i, w którym zaklęli uroki przeciwko demonom i ciemnym mocom. Bestia ryknęła przeraźliwie. Drzwi pozostałych pokoi w kamienicy otworzyły się, ale lokatorzy widząc, co się dzieje, natychmiast je pozamykali.

Aldous nie zastanawiając się długo, chwycił kałamarz. Uczynił nad nim znak krzyża i wymruczał błogosławieństwo. Bartłomiej tymczasem zamaszystym ciosem powalił Zagajniczka. Młodzieniec zdołał jednak wyrwać nóż z rany. Jakimś cudem ciągle był cały, ciągle był groźny.

Mag rzucił kałamarzem i tym razem trafił. Ciemny atrament wylał się na twarz i oczy potwora, a znad jego skóry zaczęły unosić się cienkie wstęgi białego, gęstego jak śmietana dymu. Zagajniczek nie czekał. Poderwał się z ziemi i po raz kolejny wbił nóż w cielsko potwora, najpierw w brzuch, potem w udo. Uniknął ciosu, ale już przy następnym pazury potwora poszarpały mu lewe ramię. Nim Bartłomiej zdążył poprawić Aldous wpadł w niego i całych swoich sił uderzył go krzesłem, które rozpadło się na plecach bestii. Mag został z dwiema, wielkimi drzazgami w rękach, które bez zastanowienia wbił w bok napastnika.

Bartłomiej odepchnął go ramieniem, machnięciem odgonił się od Zagajniczka i skoczył do ucieczki. Jednym susem znalazł się na dole schodów, a sekundę później już był na ulicy.

– Zostań tutaj!- krzyknął Aldous do Arlet i wspólnie z Zagajniczkiem rzucili się w pogoń.

Pędzili po niemalże pustych ulicach Krakowa śladem gęstej, śmierdzącej siarką krwi. Trop był wyraźny. Im dalej biegli, tym bardziej krew zmieniała barwę z czarnej jak smoła, na szkarłatną.

Drzwi od antykwariatu były otwarte. Nie zastanawiając się wbiegli po schodach i wpadli do pokoju. Podobnie jak wcześniej kapitan Gruber, tak i oni, stanęli jak wryci, wpatrzeni w ściany pokryte napisami, symbolami, znakami, bluźnierstwami. Na środku zaś leżał Bartłomiej, pokłuty, krwawiący, w ludzkiej już postaci. Nie zdziwił się, ani nie przestraszył, kiedy ich zobaczył. Podniósł tylko palec i wycelował w Aldousa.

– Ty… ty…– charczał– Jestem większym magiem od was wszystkich… Potężniejszym…

Zagajniczek bez słowa i o dziwo bez uśmiechu podszedł do niego i wbił mu nóż prosto w pierś. Cierpliwie czekał i patrzył wprost w oczy Bartłomieja tak długo, aż nie umknęło z nich życie.

– Nie. Nie jesteś– powiedział.

I były to ostatnie słowa, jakie tamten usłyszał nim odszedł w krainę Cieni.

 

Podczas uroczystej mszy z okazji ingresu nowego rektora kościół Mariacki wypełniony był po brzegi wiernymi. Mszę odprawiał sam krakowski biskup, który w płomiennym kazaniu nie omieszkał się nie przypomnieć o straszliwym mordercy, który tak niedawno terroryzował Kraków, a którego dzielni błogosławieni powstrzymali. A potem kolorowy korowód, na czele którego kroczył Ignacy Vasquez strojny w czerwień i gronostaje, wyszedł z kościoła i przy wiwatach tłumu i pochwalnym śpiewie kościelnego chóru udał się w stronę budynku Akademii.

Aldous powinien gdzieś tam być. Wśród ubranych w uroczyste stroje magów, którzy w zwartym, niemalże żołnierskim szyku szli za swoim rektorem, świadcząc o sile i znaczeniu Akademii. Powinien, ale nie był. Stał z boku, naprzeciwko wejścia do kościoła Mariackiego i leniwie obserwował mijającą go procesję.

Po wszystkim dowiedział się, że Arlet ściśle wykonała polecenia z listu. Wymknęła się z Domu pod Różą niemal niespostrzeżenie. Niemal, bo dojrzał ją w ostatniej chwili Zagajniczek, który pobiegł za nią. Nie miał jednak czasu zawiadomić reszty Czarnych Strażników z okolicy.

Po śmierci Bartłomieja, Ludwik z Wrocławia ustąpił ze stanowiska rektora. Skandal związany z faktem, że jego rodzony syn był nie tylko mordercą, ale i heretykiem, okazał się być zbyt wielki. Plotki głosiły, że za niedługo opuści miasto i zamieszka gdzieś na głębokiej wsi. Jedno było pewne, na Akademii pozostać nie mógł.

Jego naturalnym następcą, wszyscy się z tym zgadzali, był błogosławiony Ignacy Vasquez.

Aldous przypatrywał się sylwetce nowego rektora, a potem tłumowi, który mu towarzyszyły. Wypatrzył kilku pretorian Hiszpana i zastanawiał się, jaką rolę będą oni pełnić na Akademii.

– Co z nim zrobisz?– zapytał Zagajniczek.

Młodzieniec podszedł błogosławionego niepostrzeżenie, ale mag, po raz pierwszy chyba w życiu, nie przestraszył się go. Sprawił tym chyba strażnikowi przykrość.

– Rada Krakowa postanowiła wynagrodzić nas za powstrzymanie mordercy – powiedział Aldous i z kieszeni płaszcza wyciągnął mieszek, który wręczył Zagajniczkowi – To twoja połowa. Mam nadzieję, że to załatwia nasze rachunki z Ukrainy.

Zagajniczek zważył mieszek w dłoni i uśmiechnął się bardzo szeroko.

– O ile tym razem w środku nie ma żelastwa, to jak najbardziej błogosławiony.

– Nie nosisz już czarnego munduru – zauważył błogosławiony.

Zbrojny obejrzał się nieco teatralnie przez ramię, jakby obawiał się, że ktoś postronny usłyszał te słowa i zwróci na nie uwagę.

– Po śmierci Grubera Czarna Straż to nie to samo. Zdezerterowałem i jeszcze dzisiaj wyjeżdżam na Węgry. Podobno za niedługo będzie wojna z Turczynem – wyjaśnił Zagajniczek.

Mówił tak swobodnym tonem, jakby chodziło o wycieczkę za miasto.

– Chcesz się zaciągnąć do armii?

– Broń mnie Panie Boże! Ale przy okazji wojny można się dobrze zabawić. Zresztą w straży byłem tylko dlatego, że Gruber wyciągnął mnie z więzienia i kazał przysiąść służbę. A ja nigdy nie łamię danego słowa…

– Dobrze wiedzieć.

– Ale nie odpowiedziałeś na pytanie błogosławiony. Co z nim zrobisz?

Aldous zmarszczył brwi.

– Z kim?

– Z Vasquezem – wyjaśnił zbrojny – Przecież to wszystko jego wina.

– Nie rozumiem.

Zagajniczek zaśmiał się, ale szybko spoważniał.

– Naprawdę nie rozumiesz błogosławiony? Naprawdę?– westchnął– W przypadku każdej zbrodni trzeba sobie zadać jedno podstawowe pytanie… Kto na tym zyskał. A na zbrodniach tego całego Bartłomieja zyskał tylko twój Vasquez. Został rektorem, na czym szczególnie mu chyba zależała.

– To jakieś brednie.

– Brednie?– Zagajniczek roześmiał się– Skąd Bartłomiej wiedział, które panny z Krakowa dupczą się z błogosławionymi? Ktoś mu musiał powiedzieć. Kto? Skąd w ogóle wziął mu się pomysł, żeby je mordować? Może ktoś mu go podsunął? A Księga Cieni? Naprawdę wierzysz, że po jednokrotnym jej przeczytaniu wiele lat temu, naprawdę nauczył się zaklęć w niej zawartych. Może i był zdolny, ale nie aż tak błogosławiony. Ktoś mu musiał pomagać, ktoś go musiał prowadzić, ktoś go musiał nauczać. A tylko jedna osoba zna Księgę Cieni na tyle dobrze, żeby móc to zrobić– Vasquez. No i w końcu błogosławiony, czy to naprawdę przypadek, że ze wszystkich magów, którzy znajdowali się w Krakowie do pomocy Gruberowi wyznaczono właśnie ciebie, jedynego, który był w stanie skojarzyć symbole, które malował Bartłomiej z tymi, które znajdywały się w Księdze Cieni?

Aldous spuścił głowę i przymknął oczy. Oddychał ciężko. Zagajniczek najpierw mu się przypatrywał, potem zamrugał gwałtownie, a uśmiech zniknął z jego twarzy.

– Ty skurwysynu – powiedział.

– Słucham?

– Ty skurwysynu – powtórzył Zagajniczek – Ty wiedziałeś, prawda?

Aldous wzruszył ramionami.

– Powiedzmy… Powiedzmy, że się domyślałem.

– Od kiedy?

– Od śmierci kapitana Grubera.

– Skąd?

– Wszystko to, co powiedziałeś no i Izaak. To chyba jego śmierć otworzyła mi oczy. Izaak, ten Ormianin, Krzysztof Grosset i inni zamordowani heretycy. Bartłomiej nienawidził błogosławionych, swojego ojca, to nas chciał ukarać zabijając nasze ukochane. Nie miał żadnego powodu, żeby mordować heretyków. Ale Vasquez…

Zagajniczek pokiwał głową ze zrozumieniem.

– No tak. Czyli ten Hiszpan najpierw przeszkolił Bartłomieja, potem dał mu listę kobiet do zabicia, a przy okazji sam wymordował kilku heretyków. Sprytne.

Zmrużył oczy.

– Ale kiedy powiedziałeś Vasquezowi o Arlet…

– Wiedziałem, że przekażę tą informację Bartłomiejowi.

– Ty gnoju jeden – powiedział ni to ze złością, ni podziwem w głosie Zagajniczek – Czyli dopóki nie powiedziałeś Hiszpanowi o tej dziewczynie, nic jej nie groziło?

Aldous powoli kiwnął głową.

– Najprawdopodobniej – przyznał.

– A gdyby zginęła?

Mag roześmiał się chrapliwie.

– Próbujesz we mnie wzbudzić wyrzuty sumienia? Naprawdę? Ty?

– Tak się tylko pytam – odparł nonszalancko młodzieniec – Bo ona cię chyba kocha, ty chyba o tym wiesz, ale i tak rzuciłeś ją na pożarcie. Jestem ciekawy…

– To dziwka – przerwał mu ze złością Aldous – Dziwka jakich wiele w Krakowie. Ani nie lepsza od innych, ani nie gorsza. Może tylko trochę głupsza.

Młodzieniec wzniósł głowę w górę. Przez chwilę w milczeniu, z uśmiechem błąkającym się na twarzy, przypatrywał się ptakowi, który raz po raz okrążał obie wieże mariackiego kościoła. Mag natomiast za obiekt zainteresowania wybrał zniszczone czubki swoich butów. Był na siebie zły, że dał się podejść Zagajniczkowi. A może był jakichś inny powód? Zagryzł dolną wargę, mocno, niemal do krwi, jakby miał nadzieję, że w ten sposób przegna kryjące się gdzieś w głębi głowy wyrzuty sumienia.

– To co z nim zrobisz? – zapytał wreszcie zbrojny.

– A co powinienem?

Zagajniczek wzruszył ramionami.

– Szczerze?

– Szczerze.

– Zostawił bym go w spokoju. Po pierwsze dlatego, że nie byłbyś w stanie zrobić mu krzywdy. Za bardzo się go boisz, nawet jeśli sam siebie okłamujesz, że jest inaczej. Po drugie, wy błogosławieni sprawiacie wrażenie bandy mięczaków. Ten Hiszpan, cokolwiek ma na sumieniu, ma dość siły, żeby wskrzesić z was jeszcze coś wartościowego. I po trzecie w końcu Aldousie – Zagajniczek zrobił pauzę i uśmiechnął się szeroko od ucha do ucha – on ci coś zawdzięcza. Nawet jeśli byłeś tylko narzędziem w jego rękach, gdyby nie ty, gdyby nie ja, nie byłby dzisiaj rektorem. I jestem pewien, że on o tym wie najlepiej.

Zagajniczek klepnął maga po ramieniu i odszedł bez słowa wciąż szczerząc zęby. Aldous dopiero po chwili zrozumiał, że to było pożegnanie. Kiedy to się stało, byłego czarnego strażnika nie było już nigdzie w zasięgu wzroku. Po chwili wahania mag ruszył w stronę Akademii. Zagajniczek miał rację. Vasquez był coś winien de Sandowi i Aldous postanowił, że prędzej czy później, ale Hiszpan ureguluje ten dług. Czy mu się to podoba, czy nie.

Koniec

Komentarze

Część 1.
http://www.fantastyka.pl/4,3453.html

Tylko jedna uwaga - ortograficzna ;) Jeżeli "de Sand" pojawia się na początku zdania, to piszemy go wielką literą!
blablabla - powiedział de Sand; ale:
De Sand powiedział, że blablabla.

A poza tym powtórzę to samo, co pod pierwszą częścią - bardzo dobre. Aż chce się wiedzieć, co będzie dalej i kto w końcu jest tym mordercą!!! A przyznam szczerze, że w przypadku Piekary, o którym wspomniałam pod pierwszą częścią, było mi wszystko jedno, bo wiadomo było, że i tak pod koniec pojawi się jakiś <z d*** wzięty> demon, bogini, wilkołak, którego bohater uśmierci swoją gorącą modlitwą :P A u Ciebie morderca ma twarz, duszę (no dobra, to dyskusyjne), charakter, historię. Nie dość, że dobre fantasy, to jeszcze dobry kryminał. Po "Boju nieśmiertelnych" to według mnie drugie najlepsze opowiadanie w tym miesiącu, oczywiście z tych, które czytałam.

Dawno nie czytałem tak dobrego opowiadania na stronie NF. Przemyślane, dobrze napisane, sensowne. Szkoda, że technicznie trochę szwankuje: ortografia (chyba gdzieś tam miałeś "tym czasem", jeśli dobrze pamiętam) i, na Boga!, interpunkcja! Popracuj nad tym!

Niemniej - daję w pełni zasłużone 6.

Pozdrawiam

Znakomite opowiadanie. Wciągające do ostatnich zdań, trzymająca się kupy, inteligentnie skonstruowana intryga i cała gama umiejętnie wykreowanych postaci. Bardzo mi się podobało. Rewelacyjny debiut.

A teraz czas na łyżeczkę dziegciu. W intrydze nie podoba mi się jeden pomysł, a mianowicie przeniesienie akcji do Florencji. Z Krakowa do Florencji jest 1300 kilometrów i przy ówczesnym stanie techniczym mogliby przebyć tę drogę w minimum dwa tygodnie i świeżego ciała by na pewno tam nie zastali. Ne wiadomo zresztą, skąd informacja o zwłokach we Florencji pojawia się w Krakowie. Tak czy owak wszyscy się poruszają między tymi miastami z taką swobodą i szybkością jakby odrzutowcami się przemieszczali. Myślę, że zamiast Florencji lepsza byłaby jakaś bliższa lokalizacja.

Pozdrawiam.

@ Eferelin Rand
Dzięki za miłe słowa. Dwa wyjaśnienie: debiut niestety tylko  na stronie internetowej NF ;). Dwa opowiadania z Aldousem w roli głównej ukazały się jakich czas temu w NF ( Noc św. Mikołaja) oraz FWS (Upiór ze Schlissenburga).

Florencja w opowiadaniu to Florencja krakowska ( obecnie Kleparz). W naszym świecie dostała prawa miejskie w 1366 roku od Kazimierza Wielkiego i nazwana została Florencja od kościoła św. Floriana. W świecie Aldousa historia ta wyglądała podobnie. Nazwa Kleparz pojawiła się później. Tak więc Aldous w opowiadaniu nie musiał przemierzyć 1200 km., ale zaledwie wyjść za mury Krakowa. ( inna sprawa, że mogło to być lepiej w opowiadaniu wyjaśnione i postaram się jeszcze dzisiaj nanieść poprawkę).

Przez myśl mi przeszło, że może chodzić o inną Florencję, ale nie szperałem po mapie. Dzięki za wyjaśnienie.

Wobec powyższego poprawiam się: Rewelacyjny nie-debiut ;)

Pozdrawiam.

A tak się, cholera, głowiłem: skąd ja to znam? Znaczy, nie dosłownie "to", ale styl, tematykę...
Wszystko dlatego, że wszelkie --- przepraszam zainteresowanych za słowo --- bajki o czarodziejach szybko mi z głowy wylatują.
Jako kryminał --- bdb.

Przeczytałam całość i jestem jeszcze bardziej zachwycona, niż po części pierwszej. Intryga zbudowana została naprawdę rewelacyjnie, a świat po prostu tętni życiem i bogactwem szczegółów. Jednak najbardziej podobali mi się bohaterowie. Głównie dlatego, że są ludzcy, prawdziwi i wymykają się sterotypom. Wbrew wyobrażeniem Arlet, Aldous jest protagonistą bardzo dalekim od ideału, ale to właśnie jego słabości sprawiają, że jest tak intrygujący. Jednak moim faworytem jest Zagajniczek. To dla mnie postać idealna pod każdym względem. Świetnie imię, luzacki styl i cyniczne poczucie humoru to po prostu rewelacja. Najfajniejsze jest jednak to, że na początku opowiadania Zagajniczek wydaje się być zwykłym osiłkiem, którego głównym zadaniem będzie bitka. W miarę rozwoju fabuły okazuje się jednak, że pod względem błyskotliwości intelektu, zawadniaka bynajmniej nie ustępuje Aldousowi. Podobne miłe zaskoczenie wywołał Gruber. Fragment, w którym myślał o wyjściu na piwo z niedoszłym szwagrem był po prostu rozbrajający.

Mam nadzieję, że to nie moje ostatnie spotkanie z Aldousem i Zagajniczkiem. Wrzuć/ napisz coś jeszcze, bardzo, bardzo proszę :)

Na miejscu Autora nie "kasowałbym"takich tekstów umieszczeniem na tej stronie.

AdamKB - zaskoczyłeś mnie trochę. Przyznam szczerze, że przed publikacją "Kontraktu" też miałam dylemat: wrzucać czy nie wrzucać? Oczywiście mój tekst nie jest tak dobry i dopracowany jak "Kobiety błogosławionych", ale i tak przez moment było mi go szkoda. Jeszcze bardziej przykro zrobiło mi się, gdy po kilku dniach od publikacji nikt go nie przeczytał. W końcu jednak pomyślałam, że jak nie opublikuję, to niby co z nim zrobię? Dalej będę wysyłać rodzinie i znajomym? A może po prostu kisić w szufladzie (a w zasadzie, na twardym dysku). Bo przecież nie zacznę atakować wydawnictw bez, jak to się mówi, "nazwiska". Poza tym to mój pierwszy tekst (nie licząc młodzieńczych "wprawek" i scenariuszy do RPG), więc potrzebowałam informacji zwrotnej. Na szczęście już kilka osób skomentowało mój tekst i wszystkie uwagi okazały się bezcenne. Uważam, że ten portal jest doskonałlym miejscem do ćwiczenia warsztatu a także przeprowadzenia literackiego "market research" ;) Poza tym każda migająca gwiazdka przy moim opowiadaniu sprawia mi niesamowitą frajdę :D 

Ranferiel, czy Ty czasami odbierasz pocztę?
Miałem "odpuścić", ale...

AdamKB, o rany tak mi głupio... Właśnie miałam odpisywać, że nic nie dostałam, ale przejrzałam pocztę jeszcze raz. Mój durny gmail wrzucił Twoją wiadomość do spamu, wrrr... Do głowy by mi to nie przeszyło. Już czytam i za chwilę odpisuję.

Rewelacyjny tekst!

Sam tytuł nie zwrócił na mnie żadnej uwagi, ale te wszystkie pochlebne komentarze aż mnie zagoniły do lektury. Powiem tak: Nie dziwę się wszystkim, że są aż tak zachwyceni. Po prostu jak się czyta Kobiety błogosławionych to czuć, że jesteś o jakiś poziom wtajemniczenia wyżej niż reszta autorów opowiadiań na tym portalu. W sumie nic dziwnego, że masz już na koncie publikacje w NF.

Mi również się bardzo podobało, jednak trochę ponarzekać też muszę.
"Błogosławiony Ignacy Vasqez był dokładnie taki, jakie sprawiał wrażenie." - Czyli jeżeli sprawiał głupie wrażenie, to był głupi? Troszkę mi to zdanie nie pasuje.
"Wszystko to wymalowane w chaotyczny sposób, bez sensu i składu." - Powinno być raczej "bez ładu i składu". Tak się mówi.
"- Nie wiem, w jaki sposób te gadki mają nam pomóc złapać mordercę, ale jak matkę kocham, jeśli zaraz się nie dogadacie to wam obu wsadzę po patyku w tyłek do strugania!" - Czy to przez brak interpunkcji czy ogólny szyk zdaniowy, ale nie wiem czym jest tyłek do strugania.
To tyle na temat tego co zauważyłem z błędów. Przejdźmy do postaci. Troszeczkę nie do końca mi pasowały niektóre elementy układanki w przypadku kapitana i Vasqeza. Dobrze byli opisani, natomiast sposób w jaki się zachowywali nie zawsze mi pasował do tego, jak opisywał ich narrator. Dla przykładu: Kapitan jak na wstrząśniętego śmiercią swej siostry, myśli zbyt racjonalnie, dokładnie dobierając wciąż współpracowników, badając ich. Vasqez zupełnie moim zdaniem bez sensu spoufala się z bohaterem, mówiąc, że był taki jak on w jego wieku. Rozumiem, że próbuje zdobyć jego sympatię, co wiąże się z intrygą, ale jednak wciąż mnie to gryzie. Genialna jest jak dla mnie postać Zagajniczka. Zwłaszcza ta rozmowa dotycząca jego przeszłości z bohaterem.
Świat: Trochę mnie na początku uderzyło, że wprowadziłeś magów, bądź co bądź władających czarami, jako sprzymierzeńców kościoła, który w rzeczywistości palił na stosie za odprawianie czarów. Później jednak wszystko sprawnie układasz, zachowując podział na prawych i heretyków. Kreacja świata oryginalna. Plus.
Świetna, dopracowana i dobrze przedstawiona intryga. Porządny styl i ciekawi bohaterowie. Opowiadanie godne polecenia.

Pozdrawiam.

Cóż mogę dodać do wcześniejszych komentarzy? Zasłużone piórko. Bardzo mi się podobało :D

Aż zapragnęłam przeczytać wcześniejsze przygody Aldousa. I następne też :)

Nowa Fantastyka