- Opowiadanie: Jack Rayan - Potworobójca

Potworobójca

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Potworobójca

Był chmurny, nieprzyjemny poranek. Grupa obiboków siedziała w karczmie znudzona życiem. Ten dzień najpewniej spędzą pochłaniając kolejne litry piwa i czekając na frajera. Ale o tym później. Jeden z obiboków o imieniu Jondasz spluną soczyście i zwrócił się do kolegi:

– Słyszałeś o tym nowym, co się pojawił?

– Jakim nowym? – zdziwił się nagłym pytaniem upity już obibok. – Domyślam się, że chodzi o takiego, co znowu wampira ma ubić.

– Tak – dołączył się do konwersacji kolejny. – Następny człowiek zginie stawiając do walki z monstrum – splunął z siłą godną bombardy. – Powoli robi się to żałosne.

Z piętra, gdzie znajdowała się gospoda zszedł człowiek odziany w lekką zbroję. Cały czas napinał pierś. Gdy na czymś zatrzymywał wzrok, fukał, jakby z pogardą. Usiadł do stołu.

– Jadło proszę prędko podać, bom strasznie głodny – zakrzyknął do karczmarza.

Człowiek mówił dokładnie, powoli, jakby bał się przejęzyczyć. Brzmiało to trochę komicznie. Karczmarz zdenerwowany podawał szybko świński boczek i ziemniaki. Do tego pajdy chleba i, jak zawsze, piwo.

Parę osób dosiadło się do dumnego człowieka.

– To chyba on jest tym potworobójcą – stwierdził Jondasz przyglądając się całej sytuacji.

– Niech pan opowie, jak zabił pan olbrzyma – poprosił młody chłopak zabójcę potworów.

– Oczywiście – odpowiedział. – Muszę zaznaczyć, że był wysoki jak niejeden budynek i miotał ogromną maczugą jak opętany. Sprytnie unikałem jego uderzeń. Schylał się jak staruszka. Wystarczyło podejść go od tyłu i wbić włócznię w głowę.

Słuchacze byli zdziwieni banalnością opowiadania. Po krótkiej chwili zamyślenia, karczmarz wyrwał się i zwrócił się do człowieka.

– Co było dalej? – zapytał.

– Nie myślicie chyba, że długo walczył z takim byle jakim przeciwnikiem – sierdził człowiek, patrząc na każdego słuchacza z osobna. – No dobrze. Opowiem wam, co było potem, lecz jadła natychmiast musicie mi donieść. Strasznie jestem głodny.

Po krótkiej chwili ktoś pofatygował się do kuchni.

– Słyszeliście. Jeśli mówi prawdę, to koniec problemów w naszym mieście – powiedział jeden z obiboków, który właśnie się obudził.

– Jeśli! – zaznaczył jego sąsiad grubas, odruchowo kiwając palcem. – Prawdopodobnie przyjmie zapłatę i ucieknie za morze.

Rozśmieszył tym całą resztę obiboków. Prawie wszyscy przyznali mu rację. Nie zauważyli jednak, kiedy to mężczyzna podszedł do ich stołu. Następnie odchrząknął, aby zwrócić na siebie uwagę. Kiedy już wszystkie obiboki zwróciły się na niego, pozwolił sobie przemówić.

– Chyba nie wątpicie w moje umiejętności?

Prawie wszyscy zaczęli dławić się śmiechem, lub pitym bez przerwy piwem. Niektórzy pozwolili sobie nawet wykrztusić się na lśniącą zbroję dumnego człowieka. Nie była to na pewno reakcja, której spodziewał się wojownik. Oburzony do granic możliwości, wyszedł na tyły karczmy, zamaszyście zamykając drzwi za sobą.

– Doprawdy khy, khy! Wyjątkowy człowiek – stwierdził śmiejąc się i plując piwem najgrubszy z obiboków.

– Myślę, że nie jest nam tak bardzo potrzebny – dopowiedział ten, który rozpoczną rozmowę o potworobójcy.

– Nie wiem o czym mówisz, Jondaszu. Khy, khy!

– Prawdopodobnie udaje, lecz na tym udawaniu musi bardzo dobrze zarabiać. Wiecie, o co mi chodzi?

Nie mogli się doczekać.

Pogromca potworów Mateusz chodził w kółko i mówił do siebie. Z każdym następnym zdaniem coraz bardziej się ekscytował i wkurzał.

– Jak ja dopadnę tych pijaczków, jak ja ich wychłoszczę! Skaże ich na męki w lochach, najgorsze tortury. Niech się w piekle smażą! Udławią śmiertelnie piwem! Nie wiedzą z kim zadzierają! Nikt nie będzie kpił z wielkiego Mateusza, potworobójcy!

Ostatnie słowa wykrzyczał z fanatyczną pasją. Z rozpędu uderzył pięścią w ścianę strzechy. Przyniosło to tylko ból ręki.

Ku zdziwieniu Mateusza, naprzeciw wyszła mu piątka obiboków. Uśmiechną się do nich.

– Chcieliście mnie przeprosić, jak się domyślam?

– Jeśli to był żart, to ci się naprawdę udał – odpowiedział mu Jondasz. – nie wiem, czy słyszałeś o Jondaszu Wrednym. Częściej spotykasz się pewnie z określeniami Jondasz Oszust. Zabił około trzydziestu ludzi, wyznaczono nawet nagrodę za jego głowę.

– Racja, coś kiedyś słyszałem – potwierdził upity obibok.

– Nie do ciebie mówię, idioto – teraz zwrócił się do Mateusza. – Tak się złożyło, że ja jestem Jondasz.

– Nie do wiary! – krzykną pijaczek, ale został uciszony przez grubasa.

– Jeśli tylko – Jondasz kontynuował – oddasz nam swoje pieniądze, nawet cię nie tkniemy.

Tak naprawdę Jonasz nie zabił nigdy żadnego człowieka, ale bardzo często przemowa pomagała.

Pijaczek potknął się i polowym krokiem zbliżył się do Mateusza. Potworobójca kopnął go w krocze. Pijak się przewrócił i prawdopodobnie zasnął.

Dalej nie było tak łatwo.

Nie wiadomo skąd, w szczękę Mateusza z rozpędu uderzyła pięść. Zabójca wszelkich potworów nie wiedział, czy to była pięść Jondasza, grubasa czy jeszcze jakiegoś innego. W każdym razie pojawiła się pierwsza krew. Biedny Mateusz próbował się odczołgać. Grad kopnięć i wyszukanych uderzeń nie pozwolił mu na żaden ruch. Panicznie spróbował wyciągnąć nóż, mimo wszystko bandyci szybko go pozbawili broni.

Wydawało by się, że nie ma żadnych szans. Nagle jeden z obiboków, prawdopodobnie grubas ryknął z bólu. Inni oderwali się od obijania człowieka i popatrzyli w tamtą stronę.

– Zostawcie tego człowieka! – rozkazał odziany na czarno mężczyzna, który prawdopodobnie obezwładnił (zabił?) grubasa.

Jondasz jął opowiadać przybyszowi o Jondaszu Wrednym. Ledwo zaczął, a coś sprawiło, że uciekł w popłochu, a za nim cała reszta bandytów.

Mateusz podniósł się, aby zobaczyć swego wybawcę. Był to bardzo wysoki i chudy, ubrany na czarno mężczyzna. Jego twarzy nie dostrzegł.

– Dziękuję panu za pomoc, khy… przyznam, sam też bym sobie poradził…

– Mogę ich zawołać, chętnie popatrzę jak pan obija tych pijaczków – wkurzył się przybysz.

– Nie trzeba, dziękuję.

Obcy podszedł bliżej potworobójcy i przyklęknął przy nim. Mateusz wciąż nie widział twarzy mężczyzny. Praktycznie to wszystko się rozmazywało. Kiedy obcy pomógł mu wstać, ogarnęło go zmęczenie. Nie chciał spać, ale poczuł , że musi. Jak gdyby ktoś wydawał rozkazy, którym nie można się sprzeciwić.

I potworobójca Mateusz zasnął.

 

Obudził się w jakiejś prostej chacie. Było chłodno. Szybko zauważył łańcuch przykuwający go do ściany. Ten sam obcy człowiek podszedł do niego. Teraz mógł zobaczyć jego twarz. Była tak dziwna, że można by się kłócić o człowieczeństwo obcego. Uśmiechnął się szyderczo. I wtedy Mateusz zrozumiał. Kły człowieka były ogromne. Nieludzkie.

– I było się tak przechwalać? Pijak y ciebie, krew nieczysta. Pójdę po coś świeżego. I nie myśl nawet o krzyku, niedoszły potworobójco!

Dopiero w tym momencie Mateusz zrozumiał swoje położenie.

 

Koniec

Komentarze

Kolejne, tym razem lepsze. Taką przynajmniej mam nadzieję :-)
Zapraszam do komentowania!

Nie przeczytałem, ale wierzę na słowo , że lepsze:)

Mastiff

Po co koleś miałby zakładać zbroję do śniadania?
Nadużywasz słowa "jednak". Przynajmniej w tej części, którą przeczytałem. Większość zdań, w których to słowo występuje, bez problemu obroniłoby się bez niego.
 Ciągle "obibok", "obiboki". Naprawdę nie mogłeś znaleźć innego określenia?
 
Muszę jednak zaznaczyć, że był wysoki jak niejeden budynek i miotał ogromną maczugą jak opętany. Sprytnie unikałem jego uderzeń. Schylał się jednak jak staruszka. Wystarczyło podejść go od tyłu i wbić włócznię w głowę. 
Czyli zaszedł wielkiego jak budynek olbrzyma z tyłu i tak po prostu wbił mu włócznię w łeb? Kiedy to czytałem, wyobraźnia podsunęła mi raczej obraz wbijania włóczni w... No, inne miejsce. Mniej szlachetne.  

- Jak ja dopadnę tych pijaczków, jak ja ich wychłoszczę! Skaże ich na męki w lochach, najgorsze tortury. 
Rozumiem, że wielki Mateusz był też lokalnym sędzią? BTW: fajne imię dla potworobójcy - Mateusz. ^^

 Z rozpędu uderzył pięścią w ścianę strzechy  -
W co? o.O

Raz jeszcze - za dużo "jednak".

Panicznie spróbował wyciągnąć nóż -
w panice. Panicznie to się można czegoś bać.

Na końcu powtarzasz prawdopodobnie. W dodatku trochę kłóci mi się to słówko z wcześniejszą narracją. Niepotrzebny dopisek w nawiasie. (wybacz, że nie przytaczam cytatów, ale późno już, zmęczony jestem)

Trochę więcej by się znalazło, ale - patrz nawias wyżej.

Pozdrawiam 

I exturio po raz kolejny mnie wyprzedza i wyręcza;) Dzięki, panie generale!
A co do opowiadania. Główny bohater, mój imiennik, nie grzeszy krzepą ni rozumem. A więc kolejny minus;D

Na prawdę lepsze od uciekającego trolla. Pisz i czytaj, a będzie jeszcze lepiej.

Niech moc będzie z tobą,
Podzrawiam,
Mateusz;) Horn, chciałem powiedzieć!

PS

Popracuj nad synonimami. Bo dużo masz w tekście ,,potworobójców'' a ,,obiboków'' to już od groma.

Poprwię, przynajmniej te najbardziej rzucające się w oczy. Dziękuje za wszystkie uwagi. Następnym razem Mateusz będzie jakąś lepszą postacią niż obośnięta samouwielbieniem parodia. :-)

Poprawiaj, póki czas.
Co do bohatera - mi mój imiennik jako karykatura też nie za bardzo podpadł do gustu, ale to tylko dlatego, że nie lubię bohaterów, którzy mówią do siebie pełnymi zdaniami. Jak coś tam mruczy pod nosem to jeszcze w porządku, ale... Pełne zdania? Nie sądzę, żeby ktokolwiek tak robił. :)

Pozdrawiam 

Fajna, lekka opowieść o zgubnych skutkach nadmiernie rozrośniętego ego :) Poza drobnymi potknięciami stylistycznymi, które wymienili poprzednicy, piszesz dobrze. Wrzuć coś dłuższego, chętnie przeczytam.

Niestety opowiadanie jest słabiutkie, błędów masa, stylistycznie prezentuje się podobnie. Plaga "obiboków" bije po oczach.

"Potworobójca kopnął go w krocze. Pijak się przewrócił i prawdopodobnie zasnął." - przy tych zdaniach prawie się popłakałem. Obłędne.

Dużo pracy przed autorem, ale tylko ćwiczenia poprawią warsztat.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka