
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Część 3 (ostatnia)
– Zaczęło się niepozornie – opowiadał ze smutkiem Wrona. – Dziwne myśli i głosy w głowie. Przestałem być sobą, kłamać zacząłem, pić i to od razu jakbym, chciał nadrobić lata abstynencji. W końcu przestałem pamiętać, co po nocach robiłem.
Gajda z uwagą wsłuchiwał się w słowa Wrony.
– A to pijaństwo Kaziu, to takie ciągi były? Czy codziennie po trochu, a może dzień, w dzień na umór?
– Raczej ciągi, proszę pana.
– Mieciu – sprostował policjant.
– No tak – klepnął się w czoło Wrona. – Tylko mi tak trochę głupio…
– Nie pitol Kaziu. Swojak jesteś, to się bez „panów" dogadamy.
– Wiadomo, że się dogadamy Mieciu – powiedział z przekonaniem przesłuchiwany.
– No to wszystko jasne – westchnął Gajda. – od razu mi ten zapach nie podpasował.
Inspektor zerwał się nagle z miejsca, na którym trzeba przyznać, od jakiegoś czasu siedział spokojnie.
– Wyłaź mi tu zaraz moczymordo! – ryknął Wronie w twarz.
Biedak ze strachu aż posiniał.
– Ty nie słuchaj Kaziu, to nie do ciebie – wyjaśnił spokojnie Gajda, by po chwali wrócić do krwiożerczego tonu. – Wyłaź pijaku, cię proszę grzecznie, bo połamie nosicielowi paluchy, a obaj wiemy, że i ciebie zaboli!
Podejrzany kompletnie zbaraniał, a już po chwili leżał zemdlony na ziemi. Gdy się podnosił, zdawał się, być zupełnie innym człowiekiem. Stanął dumnie wyprostowany, a twarz niby ta sama, przestała wyglądać, jakby należała do skończonej ciamajdy. W pomieszczeniu rozszedł się wyraźny zapach siarki, od której policjant aż się skrzywił.
– Ty mi tu kozaka nie zgrywaj Azazel, nie takich się ustawiało. Myślisz, że ja cię nie znam? W gębie mocny jesteś tylko, a jak przychodzi, co do czego, to ogon pod siebie i w nogi. Wiem, że się boisz, bo śmierdzi jak cholera – powiedział Gajda. Jego dłoń wylądowała na barku Wrony, krzesło aż zaskrzypiało, gdy opadł na nie podejrzany.
– Co ja ci mówiłem łachudro ostatnim razem!? – grzmiał policjant, stojąc nad przesłuchiwanym.
– "Żadnych awantur, ani pijackich wybryków" – zacytował Wrona odmienionym głosem.
– Bo?… – dociekał dalej policjant.
– „…bo ci nogi z dupy powyrywam"
Cytat musiał być dokładny, by Gajda wyglądał na zadowolonego.
– No właśnie. Tak powiedziałem. A ty co? – inspektor pochylił się nad przesłuchiwanym, który tracił resztki zimnej krwi. – Mało mam roboty? Mordować się zachciało?
– Ale panie inspektorze to było w afekcie.
– Ja ci afekt pokaże! – Gajda chwycił podejrzanego za ramiona, zupełnie jakby miał zamiar, ugnieść go w wielką kulę.
– Ale panie inspektorze, to szczera prawda. Pan wie, że to nie w moim stylu – mówił szybko Azazel, jakby wiele czasu na wypowiedź już nie miał. – To był koszmar, ta kobieta nic tylko: Śniadanko, herbatkę, obiadek, sradek. Taką mi w domu rodzinną atmosferę zafundowała, że aż pić zacząłem. A już trzy lata było bez kropelki.
– A widzisz, jaka kobita porządna? A ty, żeś ją ukatrupił zasrańcu. Już nie mówiąc o tym, że przyjaciela mi opętałeś – robił wyrzuty Gajda.
– Jakiego przyjaciela? Dziś pierwszy raz go pan na oczy widział – bronił się Azazel.
– Bratnim duszą wystarczy chwila – oświadczył wyniośle inspektor. – Ty wiesz, że ja bym cię… eh – Gajda zacisnął zęby, odstępując od podejrzanego.
Przez chwilę nerwowo przechadzał się po pokoju, rękoma czynił obrazowe gesty łamania, wyrywania, duszenia i obdzierania. W końcu przemówił, celując palcem w siedzącego.
– Masz szczęście, że cię potrzebuje ochlapusie.
Azazel wyraźnie odetchnął z ulgą.
– Gdzie ona teraz jest? – inspektor raptownie znalazł się przy przesłuchiwanym. – W oczy mi patrz! W oczy mi patrz łachudro! – rozkazywał, wskazując właściwy kierunek. – Mnie nie oszukasz.
– W… – Azazel zawahał się. – W nie… – podjął kolejną, nieudaną próbę. – No dobra, u nas jest! Pół punktu jej kurde zabrakło! – przyznał w końcu.
Gajda odstąpił od śmierdzącego siarką typa. Widać było, że podręczyłby jeszcze demona, ale od nieprzyjemnego zapachu, w głowie mu się zakręciło.
– Taka kobita się u was marnuje. Trzeba ją ratować i to szybko. Już ja was znam, na pewno się z niej naśmiewacie, że brzydka, albo czepiacie, że smołę za wolno miesza. Trzy dni masz.
– Ale jak, panie inspektorze?
– Srak! Nie takie numery już robiliście. Wszystko się unieważni, na nowo dobre uczynki podliczy i będzie jak trzeba. W zamian jeszcze dziś wam wyśle trzy bardziej odpowiednie dusze.
– Pan wie, że to nie takie proste, ja za cienki w uszach jestem – wykręcał się demon. – To trzeba za aniołami załatwiać, wie pan jacy to służbiści, a mnie się już haki pokończyły.
– Taa? Nie chcesz współpracować?
Gajda stracił panowanie nad sobą. Wyciągnął broń i przystawił ją do własnej głowy.
– No to sam się z szefem rozmówię! Ty wiesz, że ja wariat jestem! Jeszcze mu powiem, że to przez ciebie! – wrzeszczał jak opętany.
Azazel zbladł.
– Załatwione, już załatwione! – demon zerwał się z miejsca, błagalne spojrzenie wlepił w niewzruszonego Gajdę. – Tylko nie to! Pan się zlituje! No już, spokojnie. Wdech, wydech, wdech, wydech… – powtarzał przerażony Azazel.
Policjant, zaczął głęboko oddychać w rytm jego słów.
– Nie można było tak od razu? -zapytał odkładając broń do kabury. – Musze się uspokoić – oznajmił siadając.
Z kieszeni wyciągnął kapsułki, których połknął taką ilość, że Azazel zaczął się martwić, że cudem ocalały wykończy się lekiem na uspokojenie.
– To przez Piłata taki nerwowy jestem. Od kiedy opętał naszego prokuratora, mam bardzo niemiłą atmosferę w pracy. Czepia się ciągle i krytykuje sprawdzone metody pracy – żalił się Gajda.
– No tak, bo wcześniej to pan inspektor spokojny byyyył – złośliwie zauważył demon.
– Dobrze, żeś mnie Zazek powstrzymał. Jak człowiekowi czasem coś głupiego do głowy strzeli… Ja już bym wam tam porządek zaprowadził – Gajda uśmiechnął się do myśli, w których na chwilę się pogrążył.
– Aż mi się gorąco ze strachu zrobiło. Szef by mi nie darował – nerwy dopiero teraz pozwoliły usiąść Azezelowi.
– A co, jeszcze obrażony?
– Śmiertelnie.
– A to pamiętliwa pokraka – przyznał inspektor.
– Pan się dziwi? Po tym jak żeście z Belzebubem po pijaku chrzcić go chcieli?
– Bo się na żartach nie zna. I w ogóle miękki się zrobił. Nic mu się nie podoba i wiecznie fochy. Lepiej mi powiedz co u Bubka i reszty chłopaków.
– A nic nowego – machnął ręką Azazel. – Znowu się zarzekają, że więcej z panem nie piją. Mówią, że pan małpiego rozumu dostajesz i agresywny się robisz. Ponoć po ostatnim, to pan inspektor chciał pogan gromić. Siedmiu musiało pana trzymać, skończyło się na trzech złamanych rogach, wyrwanym ogonie i pięciu skopanych dupach.
– Przyznam, że po ostatnim nic nie pamiętam, ale z tym gromieniem to na pewno przesada. Wiesz, jak to się u was plotkuje. Pewnie chodziło o nawracanie, a że pokraki znają mój dar przekonywania, bali się że ich akcje na rynku dusz spadną.
– Chyba, że się w piekle ciasno zrobi – mruknął Azazel. – No to co, ja już będę leciał? Pozdrowię tam wszystkich i w ogóle.
– Czekaj, czekaj. Nie wszystko jeszcze ustalone.
– Cokolwiek sobie pan inspektor życzy – oznajmił usłużnie demon.
– Mówiłem, że trzeba wszystko odkręcić.
Leki najwyraźniej podziałały, bo na twarzy Gajdy zaczął malować się nie spokój, lecz istny błogostan.
– Ja wszystko załatwię, tak jak się umawialiśmy – zapewniał demon.
– Nie o piekło mi się rozchodzi, a o co innego. Żonę żeś ukatrupił, brutalnie zamordował?
– Mówiłem, że w afekcie.
Ukatrupiłeś, czy nie ukatrupiłeś? – nerwowe jak dotąd gesty policjanta, nabrały płynności, doskonale obrazując stan jego ducha.
– Ukatrupiłem.
– A widzisz? No to teraz Kazimierzowi trzeba nową kobitę znaleźć. I to szybko. I żeby ładna była – Gajda dla pewności nakreślił demonowi kształty, które uważał za ładne. – No i mądra – dodał.
– I co, i pewnie jeszcze dziewica? Co ja cudotwórca jestem? Gębie pan się przypatrywał – Azazel wskazał twarz człowieka, nad którym panował.
– Ty się tu mordą nie zasłaniaj. Gadane masz bydlaku, dla ciebie to łatwizna. Tyle, że leń jesteś i moczymorda.
– Chociaż z tą mądrością, to chyba przesadziłem – stwierdził po namyśle Gajda. – Kiepski pomysł, cofam. Zamiast tego niech będzie gospodarna. A jak mi w czasie szukania w ciąg wpadniesz, uduszę – Gajda udał, że dusi niewidzialnego człowieka.
– Broń Boże panie inspektorze, wszystko będzie załatwione w trzy dni, tak jak się umawialiśmy – zapewnił demon.
– A jak spartolisz, to ja cię znajdę. I chodź byś się schował w najgłębszym zakamarku piekła, w dupie u samego Judasza nawet, to i tak znajdę, a wtedy… – Gajda uczynił jeden z swoich firmowych gestów oznaczających mordowanie.
– Judasz jest na ziemi – oznajmił Azazel.
– Następny, cholera teolog się znalazł ?! To taka metafora była, wiesz w ogóle baranie co to metafora?!
Twarz Gajdy wracała do swojego naturalnego stanu, lepiej było go nie drażnić. Azazel na wszelki wypadek pokręcił głową.
– No to chowaj się, nieuku. Ja jeszcze z Kaziem musze pogadać – polecił inspektor.
We Wronie przebudził się głupkowaty poczciwina.
– Co się stało? – na jego twarzy malowało skrajne ogłupienie.
– A nic Kaziu. To z tych nerw zemdlałeś – wyjaśnił policjant. – Ale nie bój nic, jesteś niewinny, już się wyjaśniło. To znaczy, się jutro wyjaśni, jak będę przesłuchiwał takich dwóch. A z resztą, co ja ci będę tłumaczył nasze zawiłe procedury. Jesteś wolny i tyle.
Gajda podszedł do Wrony, uprzejmie pomógł mu wstać. Ten nie przestawał się trząść, oczekiwał na najgorsze myśląc, że to jakiś kolejny sposób na pognębienie.
– A z tym opętaniem, to też głupstwo – inspektor zakręcił palcem obok ucha. – Wiem coś o tym, przejdzie ci. Tylko musisz mniej telewizji oglądać i więcej czasu na świeżym powietrzu spędzać. Zobaczysz nie miną trzy dni, a wszelkie objawy ustąpią – tłumaczył Kazimierzowi, odprowadzając go do drzwi. – No to co, odezwij się czasem. Wszystkiego dobrego i do zobaczenia. – pożegnał bratnią dusze Gajda.
Lekkie, łatwe i przyjemne:) Opowiadane jest ok:)
Zajebiste. 5 za całość. Będzie więcej Gajdy?
Myśle nad tym, ale chyba tak.
Fajne :) Świetnie się czytało i jest naprawdę zabawne. Jutro przeczytam Twój dłuższy tekst.
Wrażenia jak w tytule. Przeczytałem z przyjemnością. Dobry relaksator.
Pozdrawiam.