- Opowiadanie: clayman - Bez cienia wątpliwości 9-10 epilog (ELIMINACJE 2011)

Bez cienia wątpliwości 9-10 epilog (ELIMINACJE 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bez cienia wątpliwości 9-10 epilog (ELIMINACJE 2011)

9

 

Wschód słońca był doprawdy przepiękny. Złota tarcza leniwie unosiła się nad warszawskimi zabudowaniami, przynosząc kolejny, pełen nadziei dzień, oganiając nocny chłód daleko w zapomnienie. Ostatnie warstwy chmur poruszały się wraz z ciepłym, południowym wiatrem, dokładnie tak, jakby sama matka natura przygotowywała poranne niebo na nadejście słońca. Takie chwile jak ta chciałoby się dzielić z kimś wyjątkowym, odłożyć gdzieś w specjalnym miejscu w swoim sercu, by wracać do nich, gdy tylko przyjdzie na to ochota.

Niestety, nie to było mi pisane.

Opuściłem wzrok na pokryte zakrzepłą krwią dłonie, ramiona oraz klatkę piersiową. W oddali co chwila słyszałem wycie syren alarmowych. Wciąż mnie szukają, pomyślałem obojętnie.

Z niewysłowioną ulgą przyjąłem powrót swojej świadomości i kontrolę nad własnym ciałem. Czułem się jakbym właśnie wrócił z wieloletniej podróży do rodzinnego domu. Po takim powrocie nigdy nie zastajemy go w tym samym stanie, w którym go opuściliśmy. W salonie stoją nowe meble oraz nowy, jeszcze większy niż poprzedni, telewizor. Kuchnia została przemalowana, a wszystkie nasze ukochane graty z dzieciństwa kurzą się w piwnicy w jakimś kartonie.

Czasem okazuje się, że zamieszkał tam ktoś jeszcze.

O mój Boże! – Osobowość Piotrka właśnie wybudzała się z szoku. Czułem jak obce uczucie paniki przeszywa mi żołądek. – Michał, zabiliśmy go. Naprawdę go zabiliśmy.

Wpadłeś na to sam? – zakpiłem z niego w myślach. – Nic dziwnego, że byłeś wydziałowym geniuszem.

Przestań żartować – zganił mnie. Skurczybyk słyszał moje myśli. – Musimy komuś powiedzieć. Daj spokój. Kto nam uwierzy?

Ruszyłem w stronę akademika. Miałem jeszcze ochotę zaznać ostatniej przyjemności. Miałem nadzieje, że wystarczy mi czasu.

Michał, stój! Musisz pójść do mojej mamy i wujka! Musisz wyjaśnić im, że wciąż żyję!

Jego myśli były głośne, jakby krzyczał mi je prosto do ucha.

Znam twojego pieprzonego wujka – odpowiedziałem mu. – Nie ma mowy. Z resztą, ty przecież nie żyjesz.

Ale musisz im powiedzieć – nie ustępował. – Moja mama musi poznać prawdę. Nie mogę jej tak zostawić samej.

– Och zamknij się wreszcie, ty maminsynku! – warknąłem na głos.

Podziałało. Czułem jak osobowość Pitera ucieka gdzieś wgłąb mojego umysłu. Wiedziałem, że za chwilę wróci by znowu mnie męczyć, ale nie zamierzałem marnować tych kilku chwil spokoju.

Byłem bez koszulki, pokryty krwią, ścigany przez policje, całe ciało pulsowało nieznośnym bólem, a musiałem wejść do akademika. Jak trudne mogło to być?

Pobiegłem sprintem do wejścia. Minąłem kilku napotkanych przechodni, a ich zdziwione spojrzenia niemal paliły mi plecy. A niech się gapią, pomyślałem. Większy problemów spodziewałem się już w środku. Jaki szanujący się cieć, wpuści tak wyglądającego kolesia jak ja do środka?

W końcu szczęście się do mnie uśmiechnęło. Pan Sławek, dozorca, który miał dzisiaj dyżur, spał snem sprawiedliwego, siedząc na fotelu przed małym, wciąż grającym telewizorem. Kątem oka zobaczyłem, że leci właśnie „Kawa czy herbata" Czyli musiało być gdzieś w okolicach szóstej rano.

**

Pół godziny później byłem już umyty i ubrany w czyste ciuchy. Miałem na sobie dresowe spodnie i czerwoną koszulkę, w której zwykle spałem. Zakrwawione jeansy pociąłem i wyrzuciłem do zsypu na śmieci. Nie chodziło mi o pozbycie się dowodów. Nie chciałem tylko by moi współlokatorzy zobaczyli mnie całego we krwi. Z trudem obudziłem Pawła. Musiałem potrząsać nim kilka minut, zanim raczył otworzyć oczy i przestać chrapać.

– O rany, Michał, pogięło cię? – zapytał z wyrzutem, przecierając oczy. – Jest środek nocy.

– Jest już po siódmej rano – poprawiłem go. – No dalej, wstawaj.

– Po jaką cholerę mam wstawać tak wcześnie? – w końcu rozbudził się na tyle, że ujrzał moją twarz. Zapytał ze zgrozą: – O mój Boże. Co ci się stało?

Machnąłem ręką jakby nie stało się nic i wyjąłem z kieszeni lodowatą, pół litrową butelkę Żołądkowej czystej, zakupioną przed chwilą w mecie. Za to kochałem ten akademik. Wódkę można było tutaj kupić o każdej porze dnia i nocy. Na dodatek byłem tak dobrym klientem, że tym razem pozwolili mi wziąć jedną butelkę na krechę.

Naprawdę zamierzasz teraz pić? – zapytał Piotrek z niedowierzaniem .

Tak, zamierzam. Jeśli nie masz nic ciekawego do powiedzenia to łaskawie zamknij mordę.

Paweł tasował mnie przez chwilę podejrzliwym spojrzeniem.

– Michał? Stało się coś? Masz jakieś kłopoty?

– Proponuję ci darmową wódkę, a ty masz wątpliwości? – udałem zdziwionego. – Kim jesteś i co zrobiłeś z prawdziwym Pawłem?

Jezu, czemu jesteś dla mnie taki? – Piotrek tym razem nie zamierzał uciec jak poprzednio.

Żartujesz? Przecież to wszystko to twoja wina! – zaatakowałem go.

Paweł w końcu wygrzebał się spod warstwy koców i pościeli i usiadł na łóżku. Otworzyłem butelkę i pociągnąłem solidny łyk. Alkohol palił przyjemnie moje wnętrzności, znieczulając delikatnie wszystkie doznane wcześniej obrażenia.

Moja wina? Jak możesz tak mówić? Jestem taką samą ofiarą jak ty. Mam nawet gorzej. W końcu ty żyjesz.

Zawsze byłeś taki wkurzający? Nawet nie wiesz jak bardzo żałuję, że Nikłowski mnie nie zastrzelił.

Wręczyłem butelkę Pawłowi. Ten jednak zamiast pić, wciąż przeszywał mnie wzrokiem.

– Słuchaj – rzekł przyjaźnie. – Wiesz, że możesz mi powiedzieć o wszystkim. Postaram ci się pomóc w miarę możliwości.

Miałem olbrzymie pragnienie opowiedzieć mu o ostatnich wydarzeniach. O samobójstwie Piotrka, o podejrzeniach Brzydala, o Nikłowskim i torturach, których doznałem z jego ręki. Nie mogłem jednak się przełamać. Nie mogłem go obarczać swoimi kłopotami. Jaki w tym sens? Przecież już dawno przekroczyłem punkt, z którego jeszcze mógłbym się wycofać.

Mówią, że nigdy nie jest za późno. Ciekawe czy byliby tacy mądrzy, gdyby znaleźli się na moim miejscu.

Słuchaj mnie, ty idioto! Musisz się wziąć w garść. Nie pozwolę ci tak po prostu porzucić mojej mamy. Ona nie da sobie rady sama.

Ignorowanie go okazało się dużo łatwiejsze gdy Paweł podał mi z powrotem butelkę. Opróżniliśmy ją niemal do połowy, zanim w pokoju pojawili się Szymon wraz z Radkiem. Obaj na mój widok niemal jednocześnie wykrzyknęli: „Co ci się stało w twarz?". Wyszło im to przekomicznie.

– Bójka barowa – odparłem. – Gdybyście tylko widzieli tamtego drugiego. – Zanim zdążyli cokolwiek powiedzieć pomachałem im zachęcająco butelką w powietrzu i powiedziałem: – Jeszcze trochę zostało. Siadajcie.

Popatrzyli na siebie ze zdziwieniem. Przez ostatnie dwa lata widzieli jak robiłem różne głupoty, ale to ich zatkało. Poczułem niemałą satysfakcje, że wciąż potrafiłem ich zaskoczyć. Próbowali się wymigać od poczęstunku, usprawiedliwiać się dzisiejszymi zajęciami i zbliżającą się sesją, ale w końcu dali się przekonać by wypić po jednym łyku.

– Powiedz nam co się stało – zażądał Paweł, podając mi wódkę po raz kolejny. Pozostali pokiwali zgodnie głowami. W tym samym momencie w drzwiach rozległ się głośny, wyraźnie nieprzyjazny łomot. Taki dźwięk zawsze zwiastuje kłopoty. Radek wstał, aby otworzyć drzwi segmentu. A więc już czas. Szkoda, było miło.

Spojrzałem na pozostałość wódki w butelce. Została jeszcze jedna czwarta zawartości. Mam nadzieje, że nie będą mieli mi za złe gdy wypije ją do końca, pomyślałem, przykładając flaszkę do ust.

Przypomniałem sobie ten czwartkowy poranek, kiedy wszystko się zaczęło. Niesamowite, że gdybym był nieco bardziej leniwy i postanowił sobie pospać zamiast iść na kacu na zajęcia, to ta cała kabała nigdy nie miałaby miejsca. A podobno lenistwo jest jednym z grzechów głównych

– Tak, jest – usłyszałem zaskoczony głos Radka, dobiegający korytarza. – Ale o co chodzi?

Michał, weź się w garść! – Piter wciąż z uporem maniaka próbował przemówić mi do rozumu. – Nie chcę trafić do więzienia.

Przecież już jesteś uwięziony. Jaka to różnica?

Skończyłem butelkę i odłożyłem ją z brzdęknięciem na blat biurka. Do pokoju weszło dwóch mundurowych z wyciągniętymi przed siebie spluwami. Jednym z nich był Łysy.

– Michał Zakrzewski – wykrzyknął. – Jesteś aresztowany za zabójstwo Mikołaja Nikłowskiego oraz Piotra Mareckiego! Rączki tak, abym je widział!

 

 

10

 

Coś tu nie gra, pomyślał podkomisarz Kazimierz Marecki, po raz kolejny spoglądając w stronę oskarżonego. Morderca jego ukochanego bratanka został aresztowany za podwójne zabójstwo, a jeszcze dzisiaj miał zapaść wyrok, najpewniej skazujący go dożywocie.

Dlaczego więc nie jestem ani trochę zadowolony? – zastanawiał się w duchu.

Prokurator właśnie podsumowywał swoją przydługą przemowę. Kolejny raz nazwał tą zbrodnię potworną, okrutną, bezsensowną – dokładnie w tej samej kolejności. Kazimierz Marecki doskonale rozumiał dlaczego ten pajac w todze aż tak się trudzi. Wystarczyło rozejrzeć się po sali na tych wszystkich dziennikarzy. Dla tej czterookiej mendy, prokuratora sprawa była prosta, oczywista i co najważniejsze – głośna. Faktycznie gdyby zebrać do kupy wszystkie fakty, odnosiło się identyczne wrażenie. Michał Zakrzewski zepchnął z dachu jego bratanka w czwartkowe popołudnie, a z nocy z wtorku na środę zadźgał z zimną krwią doktora inżyniera Mikołaja Nikłowskiego. Jego odciski palców znaleziono zarówno na dziwnym, zakrzywionym nożu jak i na łomie, którym otworzono klapę w dachu wydziału. Było co najmniej trzech świadków, którzy widzieli Zakrzewskiego, mordującego Nikłowskiego. Nie było żadnych wątpliwości, co do winy tego małego zwyrodnialca.

Więc dlaczego wszystkie zmysły starego gliniarza biły w jego głowie na alarm? Im mniej starał się o tym myśleć, tym bardziej ta sprawa nie dawała mu spokoju. Mimo iż niemal od samego początku podejrzewał Zakrzewskiego, to wciąż nie rozumiał dlaczego ten zadźgał jednego z naukowców. Gdy przyjrzał się tej sprawie, dowiedział się, że Michał Zakrzewski odwiedził Nikłowskiego w jego gabinecie we wtorek koło godziny trzynastej. Nikt nie wie o czym rozmawiali, jednak wszystko wskazywało na to, iż było to ich pierwsze spotkanie. Niemal wyskoczył z butów, kiedy dowiedział się, że Nikłowski uczył Piotrka jednego z przedmiotów, a gdy znaleziono w jego gabinecie nielegalną broń i zaklejoną taśmą podłogę zgłupiał zupełnie. Wiedział, że coś łączyło te oba morderstwa. Coś przeoczono w tej sprawie. Wciąż, do diabła, nie znano całej prawdy. To doprowadzało go do szału.

Prokurator skończył mówić i z zadowolonym uśmiechem usiadł na swoim miejscu. No tak, on mógł być usatysfakcjonowany. Jego nie obchodziły okoliczności, byle winny trafił za kratki na tak długo jak to możliwe.

Znów przyłapał się na tym, że gapi się na Zakrzewskiego. Ten siedział pochylony, patrząc się nieruchomo w punkt na swoich kolanach niczym kamienny posąg. Od początku procesu zachowywał się jak nieobecny, jakby ta sprawa wcale go nie dotyczyła. Poza odmową składania jakichkolwiek zeznań nie odezwał się ani słowem, nie licząc dziwnego, niemal bezgłośnego mamrotania do siebie.

Zupełnie jakby ten mały skurwiel miał wszystko głęboko w dupie.

To denerwowało go najbardziej. Ten kurdupel powinien płakać, błagać o litość. Powinien być przerażony. Przecież spędzi resztę swojego życia w więzieniu. Jakim cudem dwudziestolatka nie przeraża ta wizja? Dlaczego wciąż gapi się w ziemię tymi swoimi pieprzonymi oczami?

Kazimierz Marecki nagle wyprostował się jakby zrozumienie poraziło go prądem

Czy jego oczy zawsze były niebieskie? – zapytał się w myślach.

**

Sędzina Barbara Wiśniewska patrzyła z satysfakcją jak pani adwokat z zakłopotaniem prowadziła swoją przemowę końcową. Może i zabawnie było patrzeć jak młoda dziewczyna, pewnie nie więcej niż kilka lat po aplikacji, mota się w swoich wypowiedziach jak nieprzygotowany do lekcji uczeń, ale równocześnie było jej trochę szkoda. W jaki sposób można bronić takiego bezkrwistego drania jak Michał Zakrzewski? Niektórzy nie powinni mieć prawa do obrońcy, uznała.

W przeciwieństwie do Kazimierza Mareckiego, sędzina nie miała najmniejszych zmartwień. Lubiła swoją pracę. Dawała poczucie spełnienia jakiego nie mogło dać jej nic innego na świecie. Może to i policja łapała kryminalistów, ale to ona upewniała się, że zostaną w więzieniach tak długo jak to możliwe. Nienawidziła za to tej całej biurokratycznej machiny, która umożliwiała takim społecznym śmieciom jak Michał Zakrzewski miganie się od odpowiedzialności. Apelacje, odwołania, zwolnienia warunkowe, symulowanie chorób, w tym też tych umysłowych. Przez jakiś czas myślała, że oskarżony będzie próbował robić coś takiego. Często widziała jak podczas procesu, mamrocze do siebie bez sensu. Na szczęście ani on, ani jego adwokat nie złożyli wniosku o badanie psychiatryczne.

– Gdy popatrzymy na wszystkie fakty, powtarzam fakty – powiedziała pani adwokat – to nie możemy być w stu procentach przekonani, że mój klient jest winny zabójstwa Piotra Mareckiego.

Sędzina niemal pokręciła głową z niedowierzaniem. Dobra, kończ już, dziewczyno! – ponagliła ją w myślach. Przecież i tak wiesz jaki będzie wyrok. Wszyscy chcemy już iść do domu.

Właśnie, wyrok. Zabawna sprawa. Zaraz skażę tego małego potwora na dożywocie i wszyscy będą zadowoleni, rozmyślała. Będą cieszyć się z tego, że ten zwyrodnialec będzie żył na garnuszku każdego z nas do końca swego życia. Oczywiście nie powie tego głośno, nawet w rozmowie ze swoim mężem, ale dopóki nie przywróci się kary śmierci na takich odrzutach społeczeństwa jak Michał Zakrzewski, to nigdy w tym kraju nie będzie dobrze. Ach, jakże mocno pragnęła skazać go na śmierć. Czy nie można zrobić wyjątku, chociaż ten jeden raz?

Pani adwokat w końcu skończyła swoją nieudolna próbę obrony i usiadła na swoim miejscu, obok oskarżonego. No dobrze, pomyślała sędzina z ulgą. Miejmy to już za sobą.

– A czy pan chce o coś prosić sąd przed ogłoszeniem wyroku? – zwróciła się do oskarżonego, formalnym tonem.

– Tak – rzucił krótko w odpowiedzi, podnosząc głowę.

Sale sądową opanowało niesamowite ożywienie. Flesze zabłysły, a wszystkie kamery pracowały zawzięcie, przeczuwając sensacje. Słychać było jak głośny szmer ogarnął ludzi zebranych tego dnia na sali.

Michał Zakrzewski wstał opierając się o drewnianą barierkę i uśmiechnął się zagadkowo. Rozejrzał się po publiczności, po czym zwrócił twarz w stronę sędziny.

– Kończ ten cyrk, paniusiu i daj mi w końcu to przeklęte dożywocie. Chcę się w końcu wyspać.

**

Karol Grudka poklepał się kolejny raz po kieszeni, sprawdzając czy przedmiot, który z tak wielkim trudem zdobył dziś rano wciąż się tam znajduje. Jego paranoja była całkowicie zrozumiała. W końcu to zawiniątko było warte okrągłe pięćdziesiąt tysięcy złotych.

Wszedł do budynku, nie zdejmując ręki z kieszeni płaszcza. Był tak blisko finalizacji targu. Nie mógł sobie pozwolić na żadną wpadkę.

Pokręcił się chwilę po parterze, obierając tak chaotyczną trasę jak to tylko było możliwe. Instrukcje, które otrzymał były jasne i stanowcze. Nikt nie mógł go wyśledzić. Był pewien, że nikt nie szedł za nim w drodze do budynku, a nawet jakby ktoś czekał tu na niego, nie miał szans wypatrzyć go w tak wielkim tłumie ludzi. W końcu skierował się w stronę schodów na czwarte piętro.

– Pięćdziesiąt tysięcy – szepnął bezgłośnie do siebie. Rozmarzył się na myśl o tak wielkim zastrzyku gotówki. Gotówki, która pozwoli mu z powrotem wrócić do normalności.

Zwolnienie z agencji detektywistycznej miesiąc temu było dla niego bolesne niczym kopniak w zęby. Pięć lat łaził na niewiernymi mężami i żonami, robiąc im interesujące zdjęcia, przygotowując piękne dowody na rozprawy rozwodowe. Pięć lat wzorowej pracy nic nie znaczyło dla tego pieprzonego sukinkota, którego wcześniej nazywał szefem. Wszystko przez to, że miał jedną słabość. Lubił czasem podążać ścieżką białego proszku. Kogo, do ciężkiej cholery, obchodzi co robię po pracy? To tylko moja sprawa.

Teraz wszystko się zmieni, obiecał sobie. Jeszcze tylko chwila i znów wrócę do gry.

Odnalazł właściwy pokój i wszedł bez pukania. Tak jak przy poprzednim spotkaniu ze swoim obecnym pracodawcą, pokój ogarnięty był dziwnym półmrokiem. Ale Karol Grudka nie był osobą, którą takie sprawy obchodziły. Jego pracodawca jest dziwny, co z tego? Liczyła się tylko kasa.

Zastał swojego obecnego szefa pochylonego przy nienaturalnie dużym biurku, wypełniającego jakieś papiery. Ten nawet nie podniósł głowy i zapytał Karola:

– Rozumiem, że masz to, o co cię prosiłem?

– Tak, proszę pana – odpowiedział mu na natychmiast. – Czy pieniądze…

– Zaraz porozmawiamy o pieniądzach – przerwał Karolowi prostując się na swoim krześle. Zdjął z nosa grube okulary i odłożył je do futerału. – Najpierw pokaż mi to.

Karol oddał mu zawinięty w szarą flanele, wąski przedmiot. Mężczyzna podrapał się po siwej brodzie i uśmiechnął się w dziwny, drapieżny sposób. Aż przeszły mu ciarki i zaniemówił, gdy nóż, który dzisiaj podwinął z szafki z dowodami zajaśniał pięknym, błękitnym blaskiem.

– Karolu – zwrócił się do niego mężczyzna, przerywając ciszę. – Powiedz mi, czy chciałbyś spełnić dla mnie jeszcze jedną przysługę? Za odpowiedni bonus, rzecz jasna.

Nie wiadomo skąd wyczarował w ręku całkiem sporą, plastikową torebeczkę, wypełnioną po brzegi śnieżnobiałym proszkiem.

– Tak – odpowiedział, zahipnotyzowany przez lodowate światło noża oraz melodyjny głos swojego szefa. – Oczywiście.

– To, o co zamierzam cię poprosić będzie niezwykle osobliwe.

– Nie ma problemu – odparł Karol, którego umysł już został w całości opanowany przez narkotykowy głód i wciąż nie zauważał pokazu, rozgrywającego się na ścianie gabinetu. – Robiłem już wiele dziwnych rzeczy, panie rektorze.

Profesor Aleksander Niemyjski uśmiechnął się po raz kolejny i zrzucił z blatu biurka wszystkie papiery.

– Połóż się więc na stole – rzekł podnieconym tonem – I nie martw się. To, co zamierzam zrobić wcale nie będzie bolało. Obiecuję.

 

 

Koniec.

Koniec

Komentarze

No to przeczytałam. I stwierdzam z ukłonem, że właśnie przeczytałam najlepsze, jak dotąd, opowiadanie na eliminacje. Przemyślane, fascynujące, oryginalne, pomysłowe, napisane tak, że mimo długości przeczytałam jednym tchem. Świetne pod względem fabuły, dziejącej się w żywym, realnym świecie, z prawdziwym bohaterem, który budzi sympatię, nie tylko obecnych i byłych studentów :P Jest spontaniczny, działa bez przemyślenia, popełnia błędy, za które musi zapłacić, robi niektóre rzeczy "bo tak" - jak każdy z nas. Konstrukcja - perfekcyjna. Akcja rozgrywa się niespiesznie ale bez przestojów, konsekwentnie, stopniowo budujesz napięcie, zaciekawiasz, żeby czytelnik niecierpliwił się i chciał wiedzieć, co będzie dalej. Nie nudziłam się nawet przez moment. No i świetnie, z jajem i pazurem napisane, zwłaszcza ten fragment, kiedy piszesz w liczbie mnogiej :) Z czystym sumieniem stawiam szóstkę pod każdą z części i życzę, żeby brązowe piórko zmieniło się w srebrne, a potem w złote.

Przeczytałam całość za jednym zamachem. Z zalet opowiadania: dobra konstrukcja bohatera, niezły styl - czytało się dość gładko, naprawdę porządnie przedstawiona zagadka, podczas czytania intrygowało mnie - czemu się Piter zabił, czemu groziła mu dwója z "wydymałki", kim jest "Brzydal" itd - a to duży plus.
Wady: studencki humor momentami jest przedawkowany . Generalnie bawiły mnie zabawne uwagi w stylu 'zabiera się jak Platforma za reformy', ale momentami było ich zbyt wiele - a to zaczyna być niestrawne zamiast śmieszne. Radziłabym również unikać sformułowań odwołujących się wprost do czytelnika, zwłaszcza takich pokroju "gówno mnie obchodzi co myślicie, mam wasze zdanie w dupie". Jeśli chodzi o fabułę - jak całość "akademicko-studencka" wyglądała na świetnie dopracowaną, to część "fantastyczna" sprawia wrażenie dokładnie przeciwne. Mamy tajemniczego, niewyróżniającego się naukowca, który "żywi się" cieniami i ma magiczny nóż. Nie wiadomo dlaczego i z jakiego powodu Michał nagle "połączył" się z Piterem a doktor stracił "swoje właściwości". No i dlaczego tylko z Piterem - wynikałoby, że ofiar jest więcej, wcześniej było wspomniane o 15stu samobójcach w niedługim czasie. Zakończenie z rektorem, który okazuje się też "cieniowatym" nie przemawia do mnie - noż nie został włączony do sprawy Michała jako dowód? Skąd on nagle w rękach rektora? Do tego - nazwiska doktora i rektora są zbyt podobne - lepiej w takich wypadkach dwać nazwiska na różne litery.
Podsumowując: świetne do momentu wyjaśnienia zagadki. Dalej mnie rozczarowało, ale jako całokształt wciąż jest niezłe.

pozdrawiam,
B.

Naprawdę bardzo dobre:)
Umiejętnie dawkujesz emocje. Mimo że tekst jest długi, w miarę czytania ciekawość rośnie. Przy czym koniec wcale nie jest przewidywalny. Uważam, że wplecenie wątku fantastycznego  wyszło Ci bardzo zgrabnie. 
A przede wszystkim - ale o tym już pisałam - należą Ci się ukłony za humor.  
Ode mnie 5. 

Dzięki za komentarze. Szczerze nie sądziłem, że jednak ktoś przebrnie przez ten tekst. Swoim znajomym musiałem drukować, by raczyli przeczytać:) Cieszę się, że nawet się podoba.

Bellatrix. Masz naprawdę sporo racji. Też żałuję, że zgrabniej wszystkiego nie wytłumaczyyłem, ale bardzo mi zależało, by sama końcówka historii Michała i Pitera była dynamiczna. No i narrator nie potrafi odpowiedzieć na twoje pytania, bo nie ma najmniejszego pojęcia dlaczego tak się to potoczyło i nie bardzo go to obchodzi. 

Witaj. Przeczytałem całość. Bardzo przyjemna lektura, tyle tylko, że ten element fantastyczny trochę za bardzo zminimalizowany... Facet kradnie cienie, i co...? Po co? Sekta jakaś? Odniosłem wrażenie, że wątek sensacyjny zdecydowanie tu dominuje.
Ponadto nie zrozumiałem, co się stało z Nikołowskim w kluczowej scenie. Dlaczego cień Piotrka mu uciekł? Co skrewił?
Ale styl jest zgrabny i czyta się szybko. Nie przynudzasz, to pewne. No i mistrzostwo: kac opisany z dużym znawstwem :).

Vladimyrze: Masz racje. Pierwotnie chciałem, by cały wątek fantastyczny został wytłumaczony, ale każdy pomysł wydawał mi się psuć koncepcje dynamicznej końcówki. Szczerze nienawidzę jak BADGUY tłumaczy głównemu bohaterowi zupełnie bez powodu swój misterny plan, dlatego z tego zrezygnowałem. Michał nie ma pojęcia po co Nikłowski to robił i co dokładnie sie stało, że udało mu się przeżyć.

And last but not the least! To oficjalnie ostatni tekst konkursowy, który przeczytałam i muszę powiedzieć, clayman, że nie ułatwiłeś mi zadania ;) Opowiadanie, choć długie, piekielnie wciąga. Na początku też miałam mieszane uczucia a propos zakończenia, ale chyba masz rację. Takie łopatologiczne tłumaczenie motywów i planu "wielkiego złego" to zmora heroic fantasy i mogłaby popsuć tak dobrą historię grozy. Niewątpliwie najmocnniejszą stroną opowiadania jest bohater-narrator. Michał jest wiarygodny, zabawny i rozbrajająco szczery (także wobec siebie). Bardzo podobały mi się także Twoje błykotliwe porównania i komentarze a propos otaczającej rzeczywistości. Super, piąteczka :)

W końcu przeczytałem całość. Baaardzo długie, ale powtórzę to co napisali przedpiścy powyżej - wciągające, intrygujące, ciekawe, warte poświęcenia czasu aby to przeczytać i bardzo dobrze nakreślona fabuła opowiadania. To widać, że włożyłeś w to mnóstwo pracy i wyżeczeń. Ale czasem tak trzeba, by móc zrobić coś konkretnego co zapadnie w pamięć na długie lata. Bohater-narrator zasługuje na najwyższą ocene w tym opowiadananiu, fabuła też. A czy jest tutaj jakaś wada? Jest - opowiadanie się jednak kończy. Ode mnie mocne 5. Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Po przeczytaniu wszystkich opowiadań i zakończeniu eliminacji podtrzymuję swoją opinię - Twój tekst był najlepszy, a do tego miał początek, środek i koniec ;) Może mój gust nie pokrywa się z gustem reszty świata, ale brak Twojego opowiadania na liście (podobnie jak brak Eferelina Randa) zdziwił mnie bardzo. Mam nadzieję, że jeszcze pokażesz coś takiego, że Redakcji oko zbieleje.

Dzięki Dreammy. Wrzuciłem nowe opowiadanie, ale jak to zwykle bywa z nieco dłuższymi tekstami, przeszło bez większego echa. Liczę, że napiszesz coś na poziomie Boskich Szaleńców do NF.

Clayman, ja też na to liczę :P Zaraz biorę się za "Jak ze snu" :)

Nowa Fantastyka