- Opowiadanie: d.pankovski - Szum

Szum

Zapraszam Cię do lektury fragmentu tej książki — to wejście do świata, w którym jedno zdarzenie potrafi przesunąć wszystko: ludzi, decyzje, granice i prawdę o samym sobie. Nie zdradzę Ci więcej, bo ta historia najlepiej działa wtedy, gdy odkrywasz ją krok po kroku. Jeśli po kilku stronach poczujesz napięcie i ciekawość, wiedz, że jesteś dokładnie tam, gdzie chciałem Cię poprowadzić.

Oceny

Szum

Noc na Polesiu miała smak żelaza.

Dawid Czarnecki siedział w kontenerze operacyjnym, który na mapach figurował jako „punkt wsparcia logistycznego”, a w rzeczywistości był chłodną metalową puszką ukrytą na skraju lasu. Wewnątrz pachniało rozgrzaną elektroniką, mokrą cordurą i kawą z termosu, która dawno straciła prawo nazywać się kawą.

Na jego nadgarstku, pod mankietem munduru, opaska uciskowa uciskała dokładnie tak, jak powinna: przypominała mu o granicy. O tym, że ręce mogą drżeć, ale palce mają wykonywać zadanie.

Na ekranach przed nim widać było czarno-białe pole termiczne bagnistego terenu. Drobne wysepki cieplejszych plam – kępy olch, pnie powalonych drzew, wąskie smugi wody. Nad tym wszystkim unosił się zarejestrowany przez kamerę ruch: delikatny, niemal senny kołys.

Dron, lekki quad z głowicą obserwacyjną, krążył na wysokości trzystu metrów. W słuchawkach Dawida brzmiała cisza przerywana oddechami ludzi w sieci radiowej.

– Alfa-Obserwacja, tu Alfa-Łączność – odezwał się głos, suchy, przetarty. – Potwierdź sektor B-7.

To był sierżant Igor Kula. W kontenerze obok, przy radiu, zawsze miał ton jak człowiek, który potrafi zrobić wszystko, byle nie musieć myśleć o konsekwencjach.

– B-7 w obrazie – odpowiedział Dawid, nie odrywając wzroku od ekranu. – Przelot od północy, prędkość stała. Nic żywego.

„Nic żywego” było formułą, którą powtarzał jak zaklęcie. Racjonalistyczny pacierz: dane, piksele, sygnatura ciepła, odległość.

Na mapie obok ekranu mrugały oznaczenia własnych patroli. Zielone punkty. Jedna sekcja na drodze gruntowej, druga przy skraju łąk, trzecia bliżej torów. Wszystko zgodnie z rozkazem.

A jednak.

Termowizja drgnęła. W dolnej części ekranu, na granicy zasięgu, pojawiła się smuga cieplejszych sylwetek. Dawid automatycznie przybliżył obraz.

Pięć. Sześć. Siedem.

Figury poruszały się w luźnym szyku, jakby znały teren. Ich temperatura była wyższa niż otoczenie, ale niższa niż u ludzi maszerujących szybko – coś pomiędzy. Dawid przesunął głowicę, ustabilizował obraz. Kamera złapała kontury.

Punkty nie odpowiadały żadnym znacznikom IFF. Żadnych znanych nadajników.

– Igor – powiedział cicho, tak jakby głośniejsze słowo mogło spłoszyć sygnał. – Mam ruch w B-7. Siedem sylwetek. Bez identyfikacji.

W słuchawkach trzask. Szum.

– Powtórz – warknął Igor. – U mnie kanał siada.

Szum narastał. Nie był zwykłym radiowym trzaskiem, tylko czymś bardziej… mięsistym. Jakby ktoś przesypywał popiół przez metalową rurę.

Dawid poprawił mikrofon.

– Ruch. Sektor B-7. Bez IFF. Siedem, może osiem. Wchodzą w lasek przy rowie.

Przez moment szum ucichł i w tej ciszy Dawid usłyszał coś jeszcze: w tle, na innym kanale, bardzo cichy śpiew. Niewyraźny, staromodny, jak nagranie z taśmy.

Odwrócił głowę w stronę radiostacji w kontenerze. Wyświetlacz świecił spokojnie, jakby nic się nie działo.

Wrócił do ekranu. Sylwetki były już bliżej. Kamera termiczna, zwykle bezlitosna w swojej prostocie, tym razem zachowywała się… dziwnie. Kontury ludzi rozmywały się, jakby wokół nich unosiła się mgła.

Mgła w termowizji.

Dawid przełknął ślinę.

– Alfa-Łączność, tu Alfa-Obserwacja. Widzisz coś na swoim monitorze? – zapytał.

Zamiast odpowiedzi znów przyszło tarcie szumu. I znów, przez ułamek sekundy, śpiew.

Wtedy zauważył rzecz, która nie pasowała do żadnego znanego mu wzorca: jedna z sylwetek była… pusta. Jakby miała temperaturę otoczenia, ale poruszała się razem z resztą. Cień człowieka, wycięty w obrazie.

Dawid poczuł, jak pod palcami lepkie robi się tworzywo joysticka.

– To błąd kamery – wymamrotał do siebie.

Ekran odpowiedział mu nowym szczegółem.

Drugi oddział.

Nie w sensie taktycznym. W sensie dosłownym: za pierwszą grupą zaczęły pojawiać się kolejne sylwetki, jak odbicie w krzywym lustrze. Identyczny szyk. Identyczna liczba. Identyczne tempo.

Dwa pochody, jeden nałożony na drugi. Jedna grupa przesunięta o metr, może dwa, jak opóźnienie w transmisji.

Dawid mrugnął. Utrata snu, przemęczenie, piksele. Jego oczy były wiecznie zmęczone od ekranów – to prawda. Ale to nie wyglądało na artefakt.

Podciągnął krzesło bliżej. Wyświetlił na drugim monitorze surowe dane: wysokość, azymut, prędkość wiatru, temperatura.

Wszystko stabilne.

A „drugi oddział” szedł.

– Igor – powiedział głośniej. – Mam poważną anomalię. Dwie grupy. Jak echo. Nie ma ich w rozkazie.

W słuchawkach – trzask. Szum przybrał na sile, aż zabrzmiał jak ciężki oddech.

I nagle, wyraźnie, po polsku, kobiecy głos:

– Pamiętaj.

Dawid zamarł.

– Co? – wyrwało mu się.

Kanał się urwał. Na sekundę kompletna cisza, jakby ktoś wyciągnął wtyczkę z rzeczywistości.

A potem: strzał.

Nie w słuchawkach. Prawdziwy. Z zewnątrz.

Dawid podskoczył, uderzając kolanem o blat. Drugi strzał. Trzeci. Krótka seria, metaliczna, w lesie.

Kontener zadrżał od nagłego ruchu ludzi na zewnątrz. Ktoś krzyknął: „Kontakt!”

Dawid automatycznie przywrócił obraz na pełny ekran. W termowizji, tam gdzie przed chwilą szły dwie grupy, pojawiła się eksplozja ciepła: rozbłyski, rozrywane plamy, gwałtowne ruchy.

Jeden z punktów upadł.

– Alfa-Łączność! – wrzasnął Dawid do mikrofonu. – Kontakt w B-7! Wchodzą na nasz patrol!

Zamiast odpowiedzi znów dostał szum. Ale teraz w tym szumie było coś nowego: rytmiczne uderzenia, jak kroki.

Na ekranie widział, jak pierwsza grupa rozprasza się między drzewami. Strzelanina przenosiła się skokami. Gdy kamera przybliżała, kontury drgały.

A „drugi oddział” – ten echo-pochód – nie rozpraszał się.

Szedł dalej.

Prosto przez teren walki.

Dawid poczuł w ustach smak spalenizny, chociaż w kontenerze nic się nie paliło. Zapach mokrej ziemi, jak po wykopaniu starego grobu.

Wcisnął przycisk nagrywania. Jeśli to było cokolwiek, co wykraczało poza standardową sytuację taktyczną, potrzebował dowodu. Zawsze potrzebował.

Kamera termiczna złapała ujęcie: dwóch żołnierzy własnego patrolu, ciepłe sylwetki, skuleni za pniem. Jeden podnosi broń. Drugi krzyczy coś bezgłośnie.

I wtedy przez kadr przechodzi „drugi oddział”: sylwetki z mgły, chłodniejsze, rozmyte. Jedna z nich – ta pusta – zatrzymuje się na sekundę obok żołnierza.

Żołnierz drga.

W termowizji jego ciało nagle rozbłyska, jakby temperatura skoczyła o kilka stopni. A potem podnosi broń… nie w stronę lasu, tylko w bok.

W stronę własnego.

Dawid krzyknął.

– Nie! – wyrwało mu się do pustego kontenera. – Nie, nie, nie…

Na ekranie błysk. Strzał. Ciepła plama obok pnia gaśnie.

Dawid odsunął się od monitora tak gwałtownie, że przewrócił kubek z kawą. Ciemna ciecz rozlała się po blacie, spłynęła na klawiaturę.

– Cholera – syknął.

Znów przyciągnął ekran, jakby mógł własnymi oczami cofnąć to, co właśnie zobaczył.

Racjonalizm w nim wpadł w panikę, ale nie taką, która każe uciekać. Taką, która każe liczyć.

Ile strzałów? Z jakiej broni? Kto do kogo?

Termowizja pokazywała teraz chaotyczny taniec: ludzie biegli, padali, podnosili się. Ktoś ciągnął rannego. W pewnym momencie w kadr wpadła sylwetka kobiety z dużą torbą – szybki krok, zdecydowany ruch. Sanitariuszka.

Dawid nie znał jej twarzy. W termowizji twarz była tylko jasną plamą.

Ale poznał sposób, w jaki się poruszała: jak ktoś, kto nie ma luksusu strachu.

Usłyszał kolejną serię z zewnątrz. Tym razem bliżej.

Kontener znowu zadrżał. Ktoś walnął w drzwi.

– Otwierać! – wrzasnął głos. – Medyk! Medyk tu!

Dawid zerwał się z krzesła. Opaska uciskowa na nadgarstku wbiła się boleśnie w skórę, jakby przypominając mu, że ciało jest realne, nawet jeśli obraz kłamie.

Otworzył drzwi.

Do środka wpadło zimne powietrze i światło latarek, tnące noc. Dwóch żołnierzy wciągało trzeciego, półprzytomnego, z krwią na mundurze.

Za nimi pojawiła się ona.

Lena Jastrzębska.

W świetle czerwonej latarki jej krótkie jasne włosy wyglądały jak posypane pyłem. Na karku, tuż nad kołnierzem, widać było zarys tatuażu – gałązka jarzębiny, ledwie uchwytna, ale wyraźna, jak znak ostrzegawczy.

Miała na sobie mundur polowy i wojskową torbę medyczną przewieszoną przez ramię. Poruszała się szybko, bez zbędnych gestów.

– Gdzie jest miejsce? – rzuciła.

– Tu – Dawid odsunął krzesło, robiąc przestrzeń. – Na blacie.

Lena nawet na niego nie spojrzała. Klęknęła przy rannym.

– Co się stało? – zapytała jednego z żołnierzy.

– Nie wiem… – głos chłopaka załamał się. – Jakby… jakby swój do swoich.

Dawid poczuł, jak zimno wlewa mu się pod żebra.

Lena już rozcinała materiał, zakładała opatrunek, dociskała.

– Oddychaj. Słyszysz mnie? – mówiła do rannego, twardo, jak do kogoś, kogo trzeba przytrzymać przy życiu siłą głosu.

W tle, za kontenerem, strzelanina nie ustawała. Krótkie serie, pojedyncze strzały, krzyki.

Igor wpadł do środka z radiostacją w rękach. Jego piegowata twarz była ściągnięta.

– Kanały martwe – rzucił. – Wszystko szumi. Dowódca nie odpowiada. Coś nam miesza.

Dawid spojrzał na niego.

– To nie jest tylko zakłócenie – powiedział.

– Teraz? – Igor rzucił mu spojrzenie, które mogło być prośbą o prostotę. – Teraz będziesz filozofował?

Dawid odwrócił monitor w ich stronę.

– Zobacz.

Na ekranie, w termowizji, nadal widać było sektor B-7. Jasne plamy ludzi, ciemne tło mokradeł. I coś jeszcze: mleczny pas rozmycia, jak dym. W termowizji to nie powinno tak wyglądać.

Lena na sekundę uniosła wzrok. Jej oczy były zmęczone, ale ostre.

– Co to? – zapytała.

– Drugi oddział – odpowiedział Dawid, czując absurd własnych słów. – Którego nie ma.

Igor prychnął.

– Masz echo na kamerze.

– Nie – Dawid wskazał palcem. – Patrz. Tu.

Na ekranie jedna z rozmytych sylwetek przeszła obok człowieka z patrolu. Człowiek drgnął, jakby dostał impuls. Podniósł broń w złą stronę.

Lena zesztywniała.

– To nie jest błąd – powiedziała cicho.

Igor zamilkł.

Na zewnątrz zabrzmiał krzyk, krótki i urwany. Potem znów seria.

Lena wróciła do rannego, ale jej ręce na moment zawahały się, jakby pamięć mięśni odmówiła współpracy.

– Dawid – powiedziała, nie patrząc na niego. – Masz łączność z kimkolwiek?

– Nie – odparł. – Kanał…

– Szumi – dokończyła za niego.

To słowo zabrzmiało inaczej w jej ustach. Nie jak opis techniczny. Jak nazwa.

Dawid poczuł dreszcz.

Igor wyciągnął z kieszeni telefon, spojrzał na ekran. Brak zasięgu.

– Oni są za blisko – mruknął. – Musimy ewakuować punkt.

– Najpierw on – Lena zacisnęła dłonie na opatrunku rannego. – Jeśli go ruszymy teraz, wykrwawi się.

Dawid spojrzał na monitor.

W sektorze B-7, między drzewami, „drugi oddział” wciąż szedł. Jak procesja.

A dym– choć Dawid nienawidził tego słowa– układał się w coś, co przypominało sylwetki ludzi z innej epoki. Szerokie ramiona, ciężkie kroki. Jakby termowizja nie tylko widziała ciepło, ale pamięć.

W słuchawkach, mimo braku łączności, znów odezwał się cichy śpiew.

Tym razem Dawid rozpoznał melodię.

Kołysanka, którą jego matka nuciła, gdy był dzieckiem.

Pamięć uderzyła go jak granat bez odłamków: Hanna Czarnecka, siwe włosy w ciasnym koku, biblioteka pachnąca papierem, dłonie przewracające kartki map, które nie miały prawa istnieć.

„Pamiętaj.”

To słowo wróciło, wprost do jego mózgu, nie przez uszy.

Dawid zacisnął palce na krawędzi stołu, aż poczuł ból.

– Lena – odezwał się, starając się, by głos mu nie zadrżał. – Tam w lesie… ktoś zrobił coś, czego nie powinien. Ale to nie było… świadome.

Lena spojrzała na niego po raz pierwszy wprost. W jej oczach nie było zdziwienia. Było coś gorszego: rozpoznanie.

– Wiem – powiedziała.

Igor warknął.

– Wszyscy wiemy, że ludzie w stresie robią głupoty.

– Nie – Lena przerwała mu. – To nie była głupota.

W tej samej chwili na zewnątrz zgasło światło jednej z latarek, jakby ktoś ją zgniótł. Noc stała się gęstsza.

Dawid usłyszał kroki podchodzące do kontenera. Nie bieg. Nie skradające się. Normalne, spokojne.

Ktoś zatrzymał się przy drzwiach.

Dawid i Igor spojrzeli na siebie.

– Kto tam? – krzyknął Igor.

Odpowiedziała cisza.

W termowizji Dawid zobaczył coś, co sprawiło, że serce stanęło mu na sekundę.

Przy samym kontenerze, tuż poza zasięgiem normalnej kamery, pojawiła się sylwetka: chłodna, rozmyta, pusta w środku.

Ta sama.

Nie człowiek. Nie zwierzę.

Echo.

Dawid poczuł, jak w gardle rośnie panika. Racjonalizm, który dotąd był jego tarczą, teraz stał się więzieniem: jeśli to jest niemożliwe, to co jest możliwe?

Drzwi kontenera zadrżały, jakby ktoś oparł o nie dłoń.

Z zewnątrz przyszedł zapach spalenizny i mokrej ziemi.

Lena, nie przerywając ucisku na ranę, sięgnęła drugą ręką do torby i wyjęła coś metalowego: nożyczki ratownicze, ciężkie, zdolne przeciąć pas.

– Jeśli wejdzie – powiedziała cicho – tniemy.

– Co tniemy? – Igor spytał, ale jego głos zdradzał, że nie chce odpowiedzi.

Dawid wpatrywał się w monitor.

Sylwetka przy drzwiach nie miała temperatury. A jednak poruszała się, jakby oddychała.

W słuchawkach, w szumie, odezwał się znów głos kobiety.

Tym razem wyraźniej.

– Pamiętaj, co było.

Dawid zamknął oczy na ułamek sekundy.

Gdy je otworzył, termowizja pokazała, że „drugi oddział” w lesie zniknął.

Został tylko chaos strzelaniny.

A przy drzwiach kontenera… sylwetki nie było.

Igor szarpnął klamkę i wychylił się na zewnątrz, celując w ciemność. Nic.

– Nikogo – powiedział.

Dawid czuł, że nie powinien ufać temu słowu.

Z zewnątrz dobiegł nowy dźwięk: pojazd. Silnik na niskich obrotach, ostrożnie podjeżdżający przez błoto. Ktoś miał wsparcie.

A oni – w kontenerze, z rannym, z martwym kanałem – byli ślepym punktem.

Lena związała opatrunek i spojrzała na Dawida.

– Masz nagranie? – zapytała.

Dawid skinął głową.

– Tak.

– To dobrze – powiedziała, ale w jej głosie nie było ulgi. – Bo jeśli to wróci… nikt nam nie uwierzy.

Dawid spojrzał na ekran po raz ostatni.

Na termowizji, w miejscu, gdzie wcześniej kroczył „drugi oddział”, unosiła się tylko delikatna, mleczna mgła.

Jakby ziemia oddychała dymem.

A gdzieś, pod tym wszystkim, w szumie, nadal grała kołysanka jego matki.

I Dawid po raz pierwszy od lat pomyślał nie o danych.

Pomyślał o pamięci.

I o tym, że ktoś – albo coś – właśnie zaczęło mu ją czytać na głos.

Koniec
Nowa Fantastyka